Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odin

– Oj ty pieśni, piosnko ty dziewczęca. W ślad za słonkiem jaśniejącym śpiesz – zaśpiewałam pod nosem.

Złapałam się rękami za metalową krawędź łóżka i zaczęłam kołysać w przód i w tył, gdy kolejne nuty mojej ukochanej piosenki wybrzmiewały w głowie niczym spójna symfonia.

– Żołnierzowi z pogranicza dźwięcznie od Katiuszy pozdrowienia nieś – kontynuowałam, już znacznie głośniej.

Pojedyncza strużka wody pełzła po kamiennej ścianie. Wokół mnie panowała kompletna cisza, którą przerywał jedynie mój głos. Przynosił mi ukojenie nie tylko mi, ale również jemu.

– Niech tam wspomni miłą swą dziewczynę, jak mu śpiewa do utraty tchu – stanęłam na równe nogi i okręciłam się wokół własnej osi. – Gdy on strzeże ziemi swej rodzinnej. Katiusza serce wiernie strzeże mu!

Wybuchłam śmiechem, gdy ostatnie słowa piosenki opuściły moje usta. Wyprostowałam się. Stanęłam na środku pokoju i się ukłoniłam. Poprawiłam swoje włosy. Opuszkami palców przejechałam po bliźnie na skroni. Gdy palce wyczuły nierówną i zmarszczoną skórę podskoczyłam z podekscytowania.

Byłam taka szczęśliwa.

Charakterystyczny dźwięk metalu trącego o kamień poinformował mnie, że mam gości. Wygładziłam białą sukienkę, która zakrywała nagie ciało i odwróciłam się w stronę drzwi. Podniosłam rękę do głowy i zasalutowałam, aby po kilku sekundach ponownie wybuchnąć histerycznym śmiechem.

Dwóch mężczyzn w czarnych mundurach podeszło do mnie i złapało za ramiona. Powoli krok za krokiem zmierzaliśmy w stronę wyjścia. Przystanęłam na chwilę, gdy do moich uszu dotarło kaszlnięcie. Jego kaszlnięcie. Nie zdążyłam jednak zareagować. Szybko opiekunowie poderwali mnie do góry, używając sporo siły i agresji, wyprowadzili.

Byłam szczęśliwa, nawet gdy źli panowie wrzucili mnie do jednego ze znienawidzonych przeze mnie pomieszczeń. Nie lubiłam tutaj przychodzić. Idealnie białe ściany, wypolerowane drewno na podłodze, masywne biurko, a za nim kręcący się śmiesznie w kółko fotel.

Arseniy zasiadał na tym fotelu. Każdego wieczoru i chronił nas, Zeków, przed światem zewnętrznym. Byłam mu wdzięczna za to, co robił. Wiedziałam, że nigdy nie poradzilibyśmy sobie bez niego. Vne to obrzydliwe miejsce, pełne przemocy, zagrożeń. Świeci tam słońce, a słońce jest dla nas bardzo szkodliwe. Nienawidziłam słońca.

Tutaj byłam naprawdę szczęśliwa. Strasznie szczęśliwa.

Soldaci usadzili mnie naprzeciwko obrotowego krzesła, po drugiej stronie drewnianego mebla, po czym opuścili pomieszczenie. Machałam nogami. Co jakiś czas wybuchałam śmiechem. Chciałam, aby Arseniy wiedział, że uczynił mnie szczęśliwą, bardzo szczęśliwą, więc nie przestałam się śmiać, nawet gdy wszedł do pokoju i zajął swoje miejsce.

– Ninel, dobrze cię widzieć – odezwał się. Przerwał tym moją radość. Poprawił swoją pozycję na krześle, a następnie oparł łokcie o blat i złączył dłonie. Obserwował mnie bacznie, co jakiś czas zerkał na zegar, który wisiał na ścianie. – Jak się czujesz?

– Szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Uśmiechnęłam się tak szeroko, że już po kilkunastu sekundach bolały mnie policzki i skroń, ale to mnie nie zniechęciło. Wsadziłam sobie palce do ust i rozciągnęłam je jeszcze bardziej, w jeszcze większym uśmiechu.

– Bardzo mnie to cieszy – mruknął.

Opuścił wzrok i sięgnął do szuflady, wyciągnął z niej skórzany segregator, a następnie otworzył go. Przekartkował kilka stron, aż w końcu znalazł tą, której najwyraźniej szukał.

– Możesz już wyjąć palce z buzi, Ninel – poinstruował mnie, a ja posłusznie zrobiłam to, o co mnie poprosił. Nie śmiałabym mu się sprzeciwić. Arseniy był naszym zbawcą. Gdyby Bóg rzeczywiście istniał, na pewno zszedłby na ziemię i przybrał postać naszego opiekuna.

Skinęłam więc głową. Poderwałam nogi do góry i usiadłam po turecku na drewnianym krześle. Kołysałam się w lewo i w prawo, co jakiś czas też zerkając na zegar na ścianie. Chciałam być jak on, nawet jeśli wiedziałam, że nigdy nie będę na tyle dobra. Mężczyzna złapał za długopis i zapisał na jednej z kartek kilka słów. Nie wiedziałam, co one oznaczają, jednak byłam pewna, że cokolwiek tam pisze, jest to bardzo mądre.

– Może ja też powinnam prowadzić dzienniczek, co myślisz o tym Arseniy?

– A co byś w nim zapisywała? – zapytał, nie oderwał się od pisania. Nawet nie podniósł na mnie wzroku, co bardzo mnie zasmuciło.

– Drogi dzienniczku, jestem dzisiaj wesoła – zaczęłam niepewnie. – Właściwie... ciągle jestem wesoła – dodałam, po chwili namysłu.

– Bardzo mnie to cieszy, Ninel – tym razem przestał pisać.

Sięgnął ponownie do szuflady i wyjął z niej brązowy szkicownik. Podsunął go w moją stronę, a następnie podał mi długą igłę. Przyjęłam podarunek z uśmiechem na ustach i położyłam go sobie na kolanach.

– Chciałabym, abyś kogoś poznała, Ninel – Arseniy zwrócił się do mnie, po czym wstał z krzesła. Podszedł do metalowych drzwi i uderzył w nie pięścią.

Jeden.

Dwa.

Trzy.

Cztery.

Pięć.

Obróciłam się w jego stronę i nasłuchiwałam.

Odgłosy ciężkich butów niosły się echem po korytarzu, jednak tutaj, w pomieszczeniu ledwo było je słychać. Wyostrzyłam słuch jeszcze bardziej, gdy zamek przesunął się, a drzwi zostały otwarte. Wysoki, odziany w czerń mężczyzna wszedł do środka.

Jego strój był inny. Nie wyglądał jak jeden z Soldatów.

Było w nim jednak coś znajomego.

– Dyavol, dobrze cię widzieć – Arseniy odezwał się w stronę mężczyzny. Przesunął się na bok i ruchem ręki zaprosił go, aby ten wszedł do środka.

Już po chwili nasz opiekun przysunął obok mnie kolejne krzesło. Tajemniczy człowiek usiadł na wyznaczonym miejscu. Jego ręce zwisały bezwładnie po bokach. Twarz pokryta była milionem blizn. Nawet mrużąc się, nie byłam w stanie dojrzeć jakiego koloru były jego oczy.

Och jak ja kochałam kolory!

Nie spojrzał na mnie ani na sekundę, skupił się w stu procentach na Arseniyu. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Poprawiłam więc swoją pozycję i obróciłam się, w jego kierunku. Podkuliłam kolana do klatki piersiowej i objęłam je łokciami. Brodę oparłam o nogę i wpatrywałam się w towarzysza.

Był taki... inny.

– Dobrze cię widzieć, kacie – usłyszałam po swojej lewej stronie. Wiedziałam, że powinnam przenieść swoją uwagę z powrotem na opiekuna, z szacunku. Nie potrafiłam jednak tego zrobić.

Chłonęłam całą sobą postać przede mną. Jego czarne, długie do ramion włosy zakrywały twarz, mimo to potrafiłam dostrzec mocną szczękę i duży nos. Krzaczaste brwi wydawały się mówić, że jest zły, jednak jego mowa ciała mówiła coś odwrotnego.

Nie był taki jak ja.

Nie był szczęśliwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro