Dva
Farba to bardzo śmieszna substancja.
Z jednej strony miała czerwony kolor, mój ulubiony, a z drugiej sprawiała mi ból. Wpatrywałam się w ściekającą z mojego palca kropelkę. Zastanawiałam się, co było dla mnie ważniejsze – dokończenie rysunku czy zaprzestanie tego dziwnego uczucia?
Pokręciłam głową, po czym ponownie, jeszcze mocniej wbiłam igłę.
Malowanie małym palcem było trudne. Od wielu godzin próbowałam narysować spotkanego wcześniej mężczyznę. Chciałam mu wręczyć ten obrazek, przy naszym następnym widzeniu, o ile do takiego dojdzie.
Bardzo chciałam, aby do tego doszło.
Uderzyłam z całej siły ręką o kamienną podłogę. Piękna farba nie chciała już ściekać, nakułam swoje ciało zbyt wiele razy. Westchnęłam głośno i odrzuciłam głowę do tyłu.
Musiałam to skończyć. Musiałam skończyć obraz.
Przeszłam na czworaka w stronę drewnianego łóżka. Przyłożyłam nadgarstek do wystającego z ramy gwoździa i szybkim ruchem rozcięłam sobie rękę. Krew pojawiła się bardzo szybko. Nie chcąc tracić czasu, wróciłam na środek pomieszczenia. Zanurzyłam wskazujący palec w farbie i z powrotem przeniosłam swoją uwagę na kartkę papieru.
– Kalinka, Kalinka moja – zaśpiewałam pod nosem.
Z niezwykłą starannością, kreśliłam kolejne linie. Starałam się jak najbardziej odzwierciedlić obraz, który miałam przed sobą. Niezależnie od tego czy spałam, jadłam czy po prostu siedziałam, stale go widziałam. Kosmyki jego włosów, zasłaniające tę perfekcyjną twarz. Mnóstwo blizn, świadczących o jego odwadze.
– W ogródeczku jagódeczka malinka, malinka moja – kontynuowałam, już nieco głośniej, wiedząc, że on mnie słyszy.
Oczy, te oczy. Nie było dane mi ich zobaczyć, ale tak mocno tego pragnęłam.
Musiałam wiedzieć, jakiego były koloru. Och, jak ja kocham kolory. Może były fioletowe, albo zielone, a może czarne, tak jak jego strój? Jak przebranie Soldatów? Jak wszystko, co mnie otaczało?
– Ach, piękność, duszo dziewicza. Pokochaj, że ty mnie! – wyśpiewałam, ile sił w płucach.
Podniosłam kartkę papieru do góry i z dumą obserwowałam swoje dzieło. W miejscu oczu narysowałam poziomą kreskę. Postanowiłam, że uzupełnię ten obraz, poprawię, gdy tylko zobaczę go po raz kolejny. Poproszę, aby na mnie spojrzał, chociaż raz, tylko na chwilę. Tylko na ułamek sekundy, a później poprawię obraz. Na pewno.
– Pokochaj, że ty mnie – cichy męski głos, dotarł do moich uszu.
Poderwałam się lekko do góry, nasłuchując czy powie coś jeszcze, jednak na marne. Nie odezwał się więcej.
Przeczołgałam się do ściany, która dzieliła mój ukochany dom, z jego. Wiedziałam, że jest po drugiej stronie. Skrycie liczyłam na to, że również siedzi tak blisko mnie, jak to tylko możliwe.
– Dyavol... – szepnęłam. Położyłam dłoń na mokrej powierzchni i zignorowałam rozmazujący się obraz przed moimi oczami. – Cieszę się, że poznałam twoje imię, to sprawia, że stałeś się realny.
Oparłam głowę o ścianę. Ręce spoczęły bezwładnie po obu bokach ciała. Przymknęłam oczy. Rozkoszowałam się myślą o innym Zeku po drugiej stronie muru. Nigdy nie widziałam w Podvalu nikogo, poza mną, Soldatami i Arseniym. Nigdy z nikim innym nie rozmawiałam, ale mój towarzysz. On znaczył dla mnie wszystko. Poznałam go, mając zaledwie pięć lat. Od początku wiedziałam, że jesteśmy sobie pisani i byliśmy.
Nawet teraz po dwudziestu latach od usłyszenia jego kaszlnięcia po raz pierwszy, byłam tego pewna.
Byłam tylko ja, on i Podval. Nic innego się nie liczyło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro