Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chetyre

Zamrugałam kilkukrotnie. Próbowałam otworzyć oczy, jednak na marne. Pokręciłam głową w każdą ze stron. Bolał mnie kark, a lampa wisząca nade mną drażniła mnie. Nie lubiłam takiej jasności. W moim domu było ciemno. Pojedyncze strużki światła wpadały do pomieszczenia spod drzwi lub przez mikroskopijną dziurę pomiędzy murem oddzielającym mnie od mojego ukochanego.

W domu Arseniy było jasno, dziwnie, brzydko. Nie lubiłam tam przebywać. Wiedziałam, że muszę, ale ilekroć Soldaci zabierali mnie w tamto miejsce, czułam się źle. Nie powinnam widzieć jasności. Słońce dawało światło, a słońce było złe. Przez nie ginęli ludzie.

Wzięłam głęboki wdech, po czym wypuściłam całe nagromadzone w płucach powietrze.

Podjęłam kolejną próbę otworzenia oczu. Na marne. Ciągłe, intensywne światło denerwowało mnie, tak jakby miało mnie wypalić od środka. Wszystko mnie piekło. Powieki nie potrafiły odnaleźć ani chwili wytchnienia. Czułam się, jakby ktoś wbijał mi setki igieł w czaszkę.

Byłam strasznie zmęczona, potrzebowałam odpocząć. Próbowałam zasnąć, ale bezskutecznie. Światło było tak mocne, że nie potrafiłam się na niczym skupić.

Nie wiedziałam, ile czasu już minęło. Czy było to kilka godzin, kilka tygodni czy może kilka lat?

Strasznie się bałam, nigdzie wokół nie wyczułam swojego ukochanego, ale przecież musiał tu być.

Musiałam się stąd wydostać. Musiałam go odnaleźć.

Podniosłam się i stanęłam na nogi. Z zamkniętymi oczami błądziłam dłońmi po ścianach, szukając wyjścia z tej jasności. Ilekroć próbowałam spojrzeć przed siebie, miałam wrażenie, że ciemne cienie przebiegają tuż przede mną. Było tak jasno, za jasno.

Czas mijał, a ja wciąż szukałam wyjścia. Bezskutecznie. Nie potrafiłam zasnąć. Czułam, jakby moje ciało przestało do mnie należeć. Nie miałam nad nim żadnej kontroli. Powtarzałam sobie stale w myślach, że to tylko test, mój Dyavol nigdy by mnie nie skrzywdził, byłam tego pewna.

𖤐𖤐𖤐

Nie wiedziałam, ile minęło czasu. Otworzyłam oczy. Tym razem bez najmniejszego problemu. Odetchnęłam z ulgą, gdy wokół mnie panowała kompletna ciemność. Lubiłam, gdy było ciemno. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam nucić. Śpiewanie zawsze mnie uspokajało, poprawiało mi humor, wprawiało w lepszy nastrój.

Chciałam podnieść rękę, aby odsunąć na bok kosmyk włosów, który drażnił mnie w brodę. Na marne. Coś blokowało moją prawą rękę. Nie mogłam nią ruszyć bardziej niż o kilka centymetrów. Spróbowałam więc wykonać ten gest lewą ręką, jednak ponownie, nie mogłam.

Chciałam poderwać do góry nogę, bezskutecznie. Zadarłam głowę do góry i wtedy poczułam przeszywający ból.

Dotarło do mnie wszystko. Byłam uwięziona, zamknięta.

Stałam, z rękami zwisającymi przy ciele. Nie mogłam się w pełni wyprostować. Nie mogłam usiąść. Nie mogłam się poruszyć. Czułam, jak zimno przenikało przez grube mury, wdzierając się do mojego ciała.

Zaczęłam oddychać coraz szybciej i szybciej, aż w końcu po raz kolejny krzyk rozerwał mi płuca. Krzyczałam tak długo i tak głośno, że bolał mnie brzuch i gardło. Nigdy wcześniej nie krzyczałam. Od najmłodszych lat uczono mnie, aby mówić cicho, nie wtrącać się nikomu w zdanie. Zawsze zachować spokój.

Naprawdę próbowałam być spokojna.

Byłam uwięziona we wiecznym mroku, bez żadnej nadziei. Każda sekunda w tej przestrzeni wydawała się trwać wieczność. Ciało sztywniało z zimna, skóra pokrywała się gęsią skórką. Ilekroć przechodziły mnie dreszcze, mój umysł przypominał sobie, że nadal żyję.

Nie potrafiłam się na niczym skupić. Samotność i beznadzieja były wszechogarniające. Umysł stopniowo poddawał się rozpaczy. Nie byłam szczęśliwa, na pewno nie byłam już szczęśliwa. Każda sekunda wydawała się trwać wieczność. Próbowałam liczyć czas w głowie, jednak gdy skończyły mi się palce do odliczania dziesiątek, gubiłam się w numerkach.

𖤐𖤐𖤐

Nie byłam pewna, jaki mamy dzień. Nie wiedziałam, od jak dawna tkwiłam w pętli swoich nieszczęść.

Szczęście, które do niedawna odczuwałam, wyparowało całkowicie. Zastąpił je jedynie ból, smutek i rozczarowanie.

Dyavol nie przyszedł na mój ratunek. Nie pomógł mi. Nie ochronił. Nie znaczyłam dla niego tak dużo, jak on dla mnie, a to rozerwało mi serce i umysł na milion malutkich kawałeczków. W przypływie złości szarpnęłam nadgarstkiem. Otworzyłam usta, jednak nie mogłam krzyknąć. Nie potrafiłam, nie miałam już siły. Byłam zmęczona, zbyt zmęczona.

Łzy ciekły z moich oczu, niczym wodospad. Czułam się teraz jak rzeka, porywista, zwariowana, smakująca słono-niebiesko. Żyjącą chwilą. Odbijająca się od wszelakich ścian. Otulająca kamienie. Każdy, wyłupiasty, ostry kamień z czasem zmieniał się w piękną, delikatną i gładką bryłę, dzięki mojej mocy. Byłam wodą. Żywiołem, a moje łzy stanowiły tego najmocniejszy dowód.

– L-lu-lubisz r-ry-rysować? – wychrypiałam, po czym zacisnęłam jeszcze bardziej oczy.

Poczułam, jak paznokieć stopniowo zostaje wyrwany z mojego palca. Milimetr po milimetrze. Ból promieniował od koniuszka mojego palca, aż do mojego mózgu. Usłyszałam, jak kawałek mojego ciała ląduje w metalowym rondelku a kat, oprawca, zaczyna szybciej oddychać. Odsunął się od mojego stołu kilka metrów i usiadł na metalowym obrotowym krześle. Mimowolnie odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że daje mi tym samym chwilę na regenerację.

– J-ja ba-bardzo l-lubię – uśmiechnęłam się. – K-kiedyś s-sporo ry-rysowałam. Zanim... zanim ty się mną zająłeś – czułam, jak z każdą sekundą, mówię coraz swobodniej. – Dyavolu...

– Tak?

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Wiedziałam, że mój ukochany nie mówił zbyt wiele. Był świetnym słuchaczem, ale nie potrafił mówić, opowiadać. Wystarczył mi nasz kontakt umysłowy. Doskonale wiedziałam, o czym myśli. Byliśmy dla siebie stworzeni.

– Nie jestem na ciebie zła – szepnęłam bardzo cicho, obawiając się, że ktokolwiek usłyszy, że moja miłość się do mnie odezwała.

– Nie?

– Nie. Nie mogłabym być na ciebie zła. My... my jesteśmy sobie przeznaczeni, nie uważasz tak? – kolejna łza spłynęła po moim policzku, jednak tym razem nie smakowała tak słono, jak poprzednie.

– Nie.

– Oh Dyavolu, ty to potrafisz sobie żartować – wybuchłam cichym śmiechem. – Zastanów się nad tym. Ty i ja, razem, na wieczność z Podvalu. Znamy się już ile... dwadzieścia lat?

– Dwa-dwadzieścia lat? – poczułam, jak łapie mnie za dłoń i delikatnie ją gładzi.

– Dwadzieścia – przełknęłam ślinę. – Wciąż pamiętam, jak zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wyglądałeś na takiego miłego nastolatka.

– Widziałaś mnie, jak trafiłem do Podvalu?

– Tak, wtedy jeszcze nie zamykano mi drzwi, byłam zbyt mała. Prowadzili cię Soldaci, a ty strasznie krzyczałeś, opierałeś się. Nie wiedziałeś jeszcze, że świat na zewnątrz, Vne jest dla nas zły. Tak strasznie krzyczałeś... – kolejne łzy spłynęły po moim policzku.

Oddech przyśpieszył, gdy wspomnienia zaczęły uderzać mnie jedno, po drugim. Pamiętałam tego chłopca, mojego chłopca. Już wtedy wiedziałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni, że znaleźliśmy się tutaj nie bez powodu. Ściana w ścianę. Spędziliśmy tak dwadzieścia lat. Gdy on płakał, ja płakałam. Gdy on krzyczał, ja krzyczałam. Gdy on siedział przy murze i ja siedziałam przy murze. Byliśmy w tym razem. Podval chronił nas oboje.

Nikt tutaj nie łączył się w pary, z tego co mi mówiono. Każdy z nas żył oddzielnie, jako Zek służył schronieniu, wykonywał rozkazy Soldatów i posłusznie słuchał się i wielbił naszego opiekuna — Arseniy. Wiedziałam, że to, co czułam, było złe. Nie powinnam kochać Dyavola. Nie wolno mi było tego zrobić, jednak to uczucie, ono było silniejsze od wszystkiego innego.

Ostra igła w mojej głowie miała mnie naprawić. Sprawić, że uczucia do mojego ukochanego odejdą w zapomnienie. Naprawdę tego pragnęłam. Życie w ten sposób, z nim tylko za murem, za ścianą, było nie do zniesienia. Potrzebowałam więcej, chciałam więcej. Marzyłam o tym, aby bawić się jego włosami, zaplatać na nich wiele malutkich, uroczych warkoczyków. Wpatrywać mu się w oczy. Dotykać jego ramion, klatki piersiowej, nóg, wszystkiego.

Chciałam, aby wziął mnie w objęcia, przytulił, tak jak robiła to moja mamusia, gdy byłam jeszcze mała. Och pamiętam, jakie to było wspaniałe uczucie, być przytuloną.

– Muszę spłacić dług, wobec Arseniy. Przymknij się – wycedził ostro, przywracając mnie tym samym do brudnej, zwykłej, szarej rzeczywistości. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro