Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35~ Draco

Draco zacisnął mocno ramiona na drżącym ciele Harry'ego. Był jak ludzka kukła; ślizgon mógł robić z nim co chciał a on by nie zareagował. Blondyn był przerażony jego stanem i nawet nie chciał wyobrażać sobie co Voldemort mu zrobił, gdy Malfoy będąc zmuszony do jego towarzystwa przez ostatnie miesiące, zobaczył dość okrucieństwa.
-Jestem tu- szeptał w mokre włosy czarnowłosego, dławiąc się łzami.
Zaciskał mocno szczękę, słysząc rechot Amycusa, całym sobą powstrzymując się, by nie wstać i nie wycelować w jego szczękę solidnej pięści.
-Do czego to doszło- zarechotał- mogłeś mieć wszystko, a wybrałeś to ścierwo.
Już miał mu odpyskować by zamknął mordę, gdy usłyszał długo wyczekiwany wybuch w oddali i uśmiechnął się z satysfakcją.
-Jesteś pewny że wybrałeś odpowiednią stronę, Carrow?- nie mógł się oprzeć by nie zakpić.
Śmierciożerca zacisnął mocniej ręce na różdżce i uchylił drzwi by sprawdzić co się dzieje. To był błąd, bo nad jego głową śmignął czerwony promień.
Młody Malfoy korzystając z nieuwagi mężczyzny, wyjął dobrze schowaną różdżkę przy kostce i z ciężkim sercem odsunął- teraz już nieprzytomnego przez emocje i obrażenia- Pottera na podłogę, by nie zrobić mu krzywdy, gdy będzie starał się wyeliminować zagrożenie.
Gdy pojawił się w dworze, był bardziej niż pewny że to kwestia czasu gdy dostanie się w łapy śmierciożerców, więc gdy tylko przerwał zabezpieczające posiadłość zaklęcia ochronne, schował dobrze różdżkę, by później mógł z łatwością ją dobyć. Nott zawzięcie walczył do samego końca, zanim uderzyła w niego klątwa uśmiercająca. Weasley i Longbottom natomiast zniknęli mu z pola widzenia dużo wcześniej, gdy skupiał się na zadaniu. Gdy pojawił się w pobliżu jego ojciec z paroma innymi śmierciożercami, nie bronił się i pozwolił zabrać w głąb dworu, licząc że ich szare móżdżki zaprowadzą go wprost do Harry'ego. Nie zawiódł się i o to starał się chronić go zanim Zakon Feniksa- który zawiadomił o sytuacji tuż przed wejściem do dworu- zrobi porządek z samym Czarnym Panem i jego zwolennikami.
Nie bał się Amycusa, chodź wiedział że nie powinien go lekceważyć jeśli chodziło o bezpieczeństwo. Mężczyzna wielokrotnie odznaczał się kompletnym nieprzewidywalnym szaleństwem i posuwał się wielokrotnie do okrutnych rzeczy. Niestety inteligencją nie grzeszył i często szedł jak potulny baranek za rozkazami Voldemorta, co bywało uciążliwe.
-Drętwota- zawołał Draco i chybił o włos- Protego!
Chwilę przerzucali się zaklęciami i klątwami, które wydawały się być coraz bardziej kreatywniejsze. Carrow jednak bardzo szybko stracił cierpliwość, widząc jak Malfoy z łatwizną odbija kolorowe promienie i postanowił zaatakować Avadą. Blondyn w ostatniej chwili zasłonił się krzesłem, które rozpadło się na kawałki, a siła uderzenia odrzuciła go na drugi koniec salonu. W tym samym momencie drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wparował sam Dumbledore z Jamesem Potterem na czele. Szybko obezwładnili śmierciożercę, a Draco podbiegł do Harry'ego, upewniając się że wszystko z nim w porządku.
-Enervate- szepnął, odgarniając mu z czoła włosy.
Potter powoli uniósł powieki, a jego oczy wydawały się być kompletnie zamglone dezorientacją I czymś więcej, czego Malfoy nie potrafił teraz nazwać.
-Odsuń się od niego chłopcze, albo tobie też zrobię krzywdę- syknął Rogacz, szarpiąc go za ramię.
-James uspokój się, pan Malfoy nie jest zagrożeniem- skarcił go dyrektor.
-Ale to przez niego mój syn znalazł się w niebezpieczeństwie -warknął pomagając usiąść młodemu Potterowi.
Draco nie miał odwagi zaprotestować, wiedząc że ojciec Harry'ego ma w zupełności rację. To on zawinił najbardziej i nie zmyje tego nawet udział w akcji ratunkowej.
-Harry, słyszysz mnie? Jesteś w stanie wstać?
Czarnowłosy mruknął coś pod nosem, mrugając zawzięcie powiekami i na nowo drżąc.
Dumbledore również przykucnął przy Potterze, sięgając po dwie fiolki z jakimś eliksirami i po chwili zmusił gryfona do wypicia, jeden po drugim. Ten przełknął, westchnął i po kilkunastu sekundach jego spojrzenie się odrobinę wyostrzyło.
-Tata? Profesor Dumbledore?- wyszeptał zaskoczony tak cicho że nikt go nie usłyszał.
-Zaraz cię stąd zabierzemy, ale musisz jeszcze chwilę być dzielny, dobrze?- James chwycił jego twarz w dłonie, patrząc mu prosto w oczy.
Kiwnął głową , nie odrywając wzroku od swojego ojca.
-Draco, teraz słuchaj uważnie. Musisz pomóc mu dostać się do tylnego wyjścia dworu, gdzie czeka Syriusz Black i Artur Weasley. Po drodze dołącza do ciebie Ron, Neville i Blase. Oni też mają opuścić posiadłość. Rozumiesz?- zwrócił się do blondyna Albus, uważnie mu się przyglądając- nie zatrzymujcie się, nie ważne co będzie się działo. Zakon Feniksa wszystkim się zajmie.
- Dobrze, panie profesorze- potwierdził.
- Jak będziecie gotowi, to po prostu
Ruszcie do wyjścia- dodał i po chwili zostali sami w salonie.- ale nie ociągajcie się.
Pomógł wstać Harry'emu, który oparł na nim prawie cały swój ciężar i sięgnął do drugiej kostki, skąd wyjął różdżkę czarnowłosego.
-Może się przydać -podał mu ją i nawiązał z nim kontakt wzrokowy.- Harry, wyjdziemy z tego cali. Ufasz mi prawda?
Gryfon znów przytaknął, starając się znaleźć w sobie resztki energii. Było to jednak trudne bo jego głowa wydawał się tak bardzo ciężka i rozpalona…
-Idź ciągle za mną, jeśli zauważysz zagrożenie, nie powstrzymuj się, ale nie zatrzymuj. Im szybciej się stąd ewakuujemy, tym lepiej. Jesteś gotowy?
Potter ponownie potwierdził niewerbalnie. blondyn położył dłoń na jego czole i cicho przeklął.
-Ostatni raz Harry. Musimy się tylko wydostać.
Gdy tylko wyszli na korytarz, musieli się schylić przez ilość latających wszędzie różnokolorowych promieni z różdżek. Kilku śmierciożerców zażarcie walczyło z- jak podejrzewał Malfoy- członkami Zakonu Feniksa. Nigdzie jednak nie dostrzegł Dumbledora ani ojca czarnowłosego; musieli przedostać się dalej.
Dużo gorsza okazała się sytuacja w holu na dole, gdzie dostrzegł między innymi dawnego profesora Moody'ego, Lupina, dyrektora, Starszego Pottera i wielu innych. Tuż pod ścianą osaczony Ron i Neville próbowali nadążyć za atakiem, a obok Draco pojawił się Blase. Po środku zamieszania znajdował się sam Voldemort, ciotka Bella i jej mąż, jego ojciec i wielu innych śmierciożerców, którzy nie patyczkowali się z przeciwnikami i blondyn przez chwilę miał wrażenie że Zakon przegrywa.
-Idealny czas Draco, musimy iść im pomóc!- krzyknął Zambinii.
-To nie jest dobry pomysł, musimy…
-Tchórzysz?
-Oczywiście że nie- warknął Malfoy- Ale nie jestem cholernym gryfonem by pakować się bezmyślnie w kłopoty. Mam inne zadanie i…z Potterem jest źle… Harry!- krzyknął spanikowany ślizgon, gdy czarnowłosy puścił jego bok i bez zastanowienia ruszył w stronę gryfonów zataczając się, jednocześnie będąc bardzo szybkim.
Malfoy nie czekał i ruszył za nim, starając się nadążyć, przeklinając w duchu wybrańca. Dlaczego jego strona bohatera musiała uaktywnić się teraz?
Potter wszedł wśród walczących, zaczynając miotać zaklęciami na oślep, a Draco z trwogą mógł patrzeć jak zawzięcie próbuje pomóc przyjaciołom, ledwo stojąc na nogach i rzucając niewerbalne zaklęcia na oślep.
Draco nagle poczuł ból, gdy oberwał klątwą w ramię.
-Wróciłeś po tym wszystkim, nie powiem, masz jaja- stojący przed nim Thorfinn Rowle.
Blondyn przeklął w myślach. Dlaczego musiał natrafić na jednego z najgorszych śmierciożerców? Ale z drugiej strony lepiej on niż czarnowłosy. Zacisnął mocniej palce na różdżce i już po chwili pojedynkowali się zażarcie. Draco był tak skupiony na walce, że nie zwrócił uwagi co dzieje się dookoła, dopóki nie został powalony na ziemię tak jak inni w tym pomieszczeniu, ogromną falą magii.
Malfoy odrazy zaczął skanować otoczenie w poszukiwaniu, Harry'ego, który ku jego zdziwieniu stał jako jedyny nie licząc Czarnego Pana po drugiej stronie szerokiego holu.
Twarz czarnowłosego wyrażała zaskoczenie, dezorientację i ból.
Voldemort uniósł swoją różdżkę, ale wtedy wydarzyło się coś jeszcze bardziej nieprawdopodobnego. Z różdżki Pottera, gdy tylko uniósł ja w obronie, wypłynął potężny, złoty promień i uderzył prosto w jego wroga z takim zaskoczeniem, że ten przez chwilę zawisł w powietrzu, a potem zwalił się na ziemię bez ruchu.
Na długie sekundy zapadła kompletna cisza, a gdy blondyn wrócił wzrokiem do wybrańca, ten wydawał się blady jak ściana, a na jego twarzy malowało się również zaszokowanie i jednoczenie kompletne wyczerpanie. Dopiero wtedy uświadomił sobie w jak wielkim niebezpieczeństwie jest teraz Harry, kompletnie odsłonięty, w pomieszczeniu pełnym śmierciożerców. Zerwał się na równe nogi i ruszył w jego stronę, ale nie był w tym myśleniu sam. Jego ciotka Bellatrix również wykorzystała okazję i pomimo że wcześniej została rozbrojona przez samego Dumbledore'a, nie przeszkodziło jej to w ataku sztyletami.
-NIE!- krzyknął rozpaczliwie i w ostatniej chwili zasłonił go sobą, by po chwili poczuć ostry ból i wpaść mu bezwładnie w ramiona.
Po chwili oboje upadli na ziemię, a wokół rozpoczął się kompletny chaos.
-D-Draco- Harry szepnął mu roztrzęsiony do ucha, by po chwili znów stracić przytomność.
Ślizgon poczuł  w ustach metaliczny smak krwi, którą po chwili wypluł prosto na i tak już zniszczony mundurek czarnowłosego.
Śmierciożercy zaczęli się wycofywać i tylko nieliczna ich garstka wciąż walczyła zażarcie. Ktoś podbiegł do ich dwójki i syknął cicho, a Draco poczuł dłoń w dole pleców.
-Ma wbite dwa sztylety w plecy i jedno w ramie. Potrzebuję szybkiej pomocy- rozpoznał głos Blase'a.
-Odsuń się- tym razem obok pojawiła się jakaś kobieta, której nie poznał z głosu.
-To mój syn! Odsuńcie się! Znam się na magii uzdrawiającej!- usłyszał swoją matkę, zanim sam stracił przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro