39
Draco czuł się koszmarnie. Nie sypiał wiele. Czuł się zagubiony, zmęczony i wypełniony gniewem na myśl o ciotce Bellatrix. To wszystko przez nią. Śmierć Chrzestnego, stan matki i prawie sam umarł. A najgorsze że nie mógł się zemścić, bo Bellatrix była cholernie martwa. Lucjusz zapewne byłby z niej dumny, gnijąc w azkabanie, ale jego również dosięgła sprawiedliwość. Otrzyma pocałunek dementora zaraz po procesie który miał odbyć się tego popołudnia.
Zambini nie zatrzymywał go, gdy szybkim krokiem opuścił wspólny pokój ślizgonów by udać się do skrzydła szpitalnego- dostał wiadomość o pilnym stawieniu u Blacka, który odwiedzał chrześniaka.
Jak na złość gdy pojawił się w holu, ludzie zaczęli opuszczać wielką salę po śniadaniu. Zmuszony do kluczenia pomiędzy ludźmi, ignorował wyzwiska od śmierciożercy, skurwiela i mordercy; nie wiele interesowało go zdanie innych, tym bardziej że do znudzenia powtarzali te słowa od kilku dni. Przeklinając pod nosem, stwierdził że się spóźni i otworzył z rozmachem drzwi do szpitala- resztę korytarza przebiegł. Słowa zamarły mu w ustach gdy zobaczył dwie dobrze znane mu osoby. Czarnowłosy milczał, a Black mówił coś cicho do niego zmartwiony.
Zlustrował uważnie Syriusza, a na jego policzki wkradł się rumieniec zakłopotania i winny. Wciąż pamiętał jakie kłamstwa i bzdury wygadywał na jego temat, by zwrócić uwagę Pottera. A teraz był jego tymczasowym opiekunem z którym nie zamienił ani słowa, nie licząc pojedynczych słów, gdy oboje czuwali nad łóżkiem czarnowłosego.
Harry siedział zgarbiony na łóżku i unikał kontaktu wzrokowego z kim kolwiek.
Wszystko zepsułem…
-Witaj Draconie. Szukałem cię- spokój w głosie chrzestnego Pottera drażnił blondyna.
Bo jak mógł być dla niego tak dobry skoro ta cała sytuacja to większości jego wina? Jak mógł być tak dobry dla niego skoro skrzywdził Pottera?
-Przepraszam… miałem być wcześniej, ale okolice wielkiej sali nieco się zakorkowały- powiedział niepewnie, podchodząc do nich bliżej i zastanawiając się czego właściwie ma się spodziewać.
-Nie szkodzi. Nie mam wiele czasu, wpadłem tylko na moment. Chciałem cię prosić byś nie opuszczał lekcji jak dotąd, bo gdy twoja matka wydobrzeje, urwie mi głowę- uśmiechnął się krótko, ale to wyglądało bardziej jak skrzywienie.
-Rozumiem panie Black- przytaknął, automatycznie prostując się.
Kogo obchodzi że powinien zwracać się do niego per wujku? Nie mieli ze sobą wcześniej kontaktu.
-Harry dziś jest przenoszony do świętego Munga, gdzie skończy dochodzić do siebie- dodał, a czarnowłosy podniósł gwałtownie głowę.
-C-co? Nie możesz! Ja nie chce- zaprotestował.
-Harry przeżyłeś traumę. Nie puszczę cię do szkoły, wiedząc że nie jest z tobą w porządku. Tam się tobą zajmą i jeszcze przed egzaminami wrócisz. Jeśli ci zależy, Hermiona zobowiązała dać ci notki do nauki.
Jego ramiona opadły, jakby czuł się kompletnie pokonany. Malfoy czuł się tak bardzo winny, ale wiedział że nie mogło być inaczej.
To już nie był Harry Potter tylko jego cień.
Spodziewał się również pouczenia co do nauki skoro do egzaminów końcowych zostało tylko dziewięć tygodni.
-Bądź gotowy po lekcjach w holu głównym. Czas żebyś zobaczył matkę.- Syriusz zwrócił się do niego łagodnie.
Blondyn poczuł gulę w gardle i stał jak sparaliżowany przez chwilę, aż przetrawił informację.
-Dziękuję- wykrztusił z siebie w końcu- Ja… Może poczekam za drzwiami.
Zanim ktokolwiek go zatrzymał, wyszedł znów na korytarz i zamknął ogromne drzwi trochę za mocno, ale nie zwrócił na to uwagi. Podszedł do najbliższego okna kładąc dłonie na kamiennym parapecie i wziął głęboki wdech.
Będę miał czas się pożegnać.
Nie była to szczęśliwa myśl, jednak czuł jakby choć jeden kamień spadł mu z serca. Miał wystarczająco czasu i faktów, by pogodzić się przez ostatnie dni z tym, że straci kolejną bliską osobę, zanim zdąży pochować poprzednią.
Tym razem zdążę powiedzieć kocham cię i do zobaczenia.
Uśmiechnął się delikatnie, przez łzy.
*
Siedział zgarbiony, nie zmieniając pozycji od przeszło godziny, odkąd zostawił go tak Black, mówiąc żeby się nie spieszył.
Ostrożnie przejechał palcami po dłoni matki, od nowa lustrując jej nienaturalnie bladą twarz. Jej włosy rozproszone były na poduszce, a jej ciało co jakiś czas przechodziły spazmy bólu. Ten widok rozdzierał mu serce, marząc o tym żeby chodź trochę wziąć bólu na siebie. Ale był kompletnie bezużyteczny i bezradny.
-Matko- szepnął.
Zwracał się do niej tak od momentu gdy miał siedem lat. Od momentu kiedy Lucjusz zaczął naciskać na etykietę i wychowanie dużo bardziej. Najpierw bał się konsekwencji gdy ojciec usłyszy lub zobaczy coś co mu się nie spodoba, a potem działał pod wpływem przyzwyczajenia, automatycznie. A teraz potrzebował wrócić do starej formy.
-Mamo- jego głos drżał jakby miał się zaraz złamać- mam tylko ciebie...
Szybko starł niechcianą łzę, gdy usta Narcyzy uchyliły się i uciekł z nich jęk przez kolejną spazmę bólu. Skutki paskudnej klątwy nie oszczędzały jej, a także nie dało się ich zniwelować jak w przypadku czarnowłosego.
-Zrozumiem jednak jeśli się poddasz, mamo- szepnął.- nie chce żebyś czuła się zobowiązana, jeśli nie ma już dla ciebie ratunku…
Pochylił się, położył głowę na jej biodrze, zamknął oczy i pozwolił wypłynąć kilku łzom. Znów siedział w tej pozycji dość długo.
-Wiesz… Wiem że to dla mnie nie chciałaś zostawić ojca. Myślałaś że nie widzę jak używasz tych swoich sztuczek by nim manipulować i uspokajać. Ja też wiele ukrywałem byś się nie martwiła. Widzisz…-zrobił pauzę- ja i ojciec graliśmy przed tobą. Bałem się ojca i jego nieobliczalnych metod, nawet teraz mnie przechodzą dreszcze. Gdy nie patrzyłaś lub byliśmy sami w domu, nie hamował się z karami. Ale teraz już oboje jesteśmy wolni mamo. Musisz tylko wygrać ostatnia bitwę…
Kobieta nie zareagowała jednak na jego słowa, ale blondyn spodziewał się tego. Jednak czuł delikatna ulgę wypowiadając wszystko na głos.
-Zerwałem też z Harrym- szepnął i zamknął oczy, czując nieprzyjemny ból w piersi. Tym razem nie hamował łez- Tak bardzo go skrzywdziłem mamo… Naprawdę nie chciałem tego. Myślałem że pomysł z przerwą będzie dla nas dobry, rozsądny. Oboje jesteśmy tak bardzo skrzywdzeni… Wszystko psuję , moje poczucie winy mnie zżera.To przeze mnie został porwany, to przeze mnie Nott próbował go zabić. Ja… chciałbym mu pomóc ale sam ze sobą nie daje sobie rady i z tym wszystkim co się dzieje wokół mnie. Myślałem że może kiedyś gdy wszystko wróci do normy, wybaczy mi i może…- nagle pokręcił głową- Ale skrzywdziłem go jeszcze bardziej… Na Merlina, dlaczego to wszystko jest tak trudne i skomplikowane?
Przez chwilę próbował opanować płacz.
-Wrócę jutro mamo. Obiecuję.- powiedział cicho, wiedząc że nie może dłużej zostać, bo Syriusz wystarczająco długo czeka na korytarzu. Nie chciał naciągać jego cierpliwości- do zobaczenia.
Te słowa miały dwa znaczenia. Jedno- zwykłe pożegnanie, drugie- gdyby jednak już miał jej nie zobaczyć.
*
Oddychanie. Funkcjonowanie. Myślenie. Rzeczywistość. Dlaczego to wszystko było tak trudne?
Od momentu gdy obudził się rano, kompletnie sam, czuł się jak wyjęty z rzeczywistości. Jakby ktoś sterował jego ciałem a on jakby był tylko widzem.
Scena z wczorajszego dnia, nawiedzała go ciągle w zapętlenie nie tylko na jawie ale też w koszmarze sennym. Serce wykonywało automatyczne bicia, przepełnione niekończącym się bólem.
Chciał by to się skończyło. Chciał by Draco go nie zostawiał. Chciałby by ostatnie okropne wydarzenia nigdy się nie wydarzyły.
A co jeśli powód tego zerwania był inny? Co jeśli blondyn skłamał, bo brzydził się jego nowych blizn i tego że nie potrafił stanąć na nogi? Nie potrafił spojrzeć na ślizgona dzisiejszego ranka, a on kompletnie zignorował go.
Nawet Syriusz stwierdził że nie jest w stanie sam sobie pomóc i wysyła go do Munga.
Był beznadziejnym przypadkiem. Przyprawiał wszystkich tylko o falę zmartwień.
Czy myśli mogą na chwilę zniknąć? Jak je uciszyć?
Jego wzrok padł na fiolki z eliksirami. Czy znalazł by coś by uciszyć swoją głowę?
Cichym krokiem podszedł do wózka eliksirami pani Pomfrey. Uważnie czytał etykiety, mając nadzieję że znajdzie coś skutecznego. A potem zatrzymał wzrok na wzmocnionym eliksirze słodkiego snu. Morski kolor mikstury wydawał się krzyczeć obietnicą spokojnego snu.
Nie będzie bolało.
Chwycił za fiolkę, odkorkował, chwilę znów mu się przyjrzał, aż w końcu uniósł ją i już miał opróżnić naczynie, gdy rozległ się krzyk pani Pomfrey. Naczynie wyrwało mu się z ręki, tuż po tym gdy zaledwie posmakował kilkunastu kropel.
To wystarczyło by poczuł się przyjemnie senny i by szybko stracił kontrolę nad swoim ciałem.
Jednak kolejne zaklęcie pielęgniarki, sprawiło że nie upadł na podłogę.
*
Syriusz siedział przy łóżku śpiącego głęboko chrześniaka. Wciąż odczuwał szok po tym gdy dostał wiadomość od szkolnej pielęgniarki że Harry próbował popełnić samobójstwo.
Był na siebie zły że pozwoli mu być samemu przez te dwie godziny gdy był z Malfoyem u jego matki.
Całe szczęście Pomfrey nałożyła zaklęcia na fiolki i wiedziała gdy ktoś je otwierał bez jej pozwolenia. Gdyby nie jej interwencja, skończyło by się dużo gorzej niż na kilkunastu godzinach bezsennego snu.
Nie wiedział jak jeszcze mógł pomóc Potterowi by nie cierpiał, by znów znalazł w sobie siłę do walki.
Pogłaskał czarnowłosego po policzku, gdy do skrzydła szpitalnego wszedł Dumbledore i dwóch uzdrowicieli ze świętego Munga.
Pozwolił im wykonywać swoją pracę gdy on stanął z boku i pocierał nerwowo swoje ramiona.
-Wyjdzie z tego Syriuszu. Potrzebuje tylko odpowiedniej opieki, czasu i miłości.- powiedział cicho Dumbledore- przyda mu się też odrobina zrozumienia.
-A co jeśli nie podołam?- szepnął- Jeśli Harry odmówi życia?
Dyrektor nie odpowiedział, a Black w jego spojrzeniu zobaczył głęboki smutek.
-Zostało nam mieć tylko nadzieję.
______
Przed nami tylko epilog
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro