37~ Harry
Harry zamrugał powiekami powoli się rozbudzając. Obok niego nie było nikogo, a wokół łóżka rozstawione były parawany. Czuł się kompletnie wyczerpany, wciąż bolało go wszystko, w dodatku męczyła go migrena. Mimo to, usiadł powoli i oparł się o zagłówek łóżka. Dopiero po chwili przypomniał sobie sytuację z ojcem i szybko sięgnął po lusterko stojące na szafce obok i spojrzał na policzek. Nie było sińca a tym bardziej zaczerwienienia- maść, którą dał mu wczoraj Syriusz, załatwiła wszystko. Miał wrażenie jakby wymyślił sobie uderzenie ojca, jednak ten nie tylko trafił go w policzek, ale i w serce.
Odłożył szybko lusterko, gdy nagle uświadomił sobie że tortury śmierciożerców również nie zostawiły po sobie tylko fizyczne skutki. Miał wrażenie jakby od nowa i od nowa przechodził ten ból i wydarzenia w głowie. To było jeszcze gorsze. Zanim jednak dał się pogrążyć w niechcianych łamiących go wspomnieniach, usłyszał przyciszone głosy.
-Pomfrey nie chce powiedzieć ile jeszcze chce trzymać go w skrzydle- westchnęła Hermiona- Ciebie natomiast chcą wypuścić jutro, jeśli duszności nie wrócą.
-Ekstra, bo mam już dość tego miejsca- ucieszył się Ron- Myślisz że czemu chce przetrzymać dłużej Harry'ego?
-Nie wiem. Może jest wciąż osłabiony. Nie widziałam na nim jakich większych ran. A przynajmniej nie w widocznych miejscach. Ciągle go osłaniają parawanami jak byśmy byli intruzami...
-Niby jego przyjaciele, a jesteście tak głupi- odezwał się nagle zirytowany głos Dracona, nieco z oddali.
-Nikt nie zapraszał cię do rozmowy, Malfoy- warknął rudowłosy.
-Sami się o to prosicie!-prychnął- Nikt nie wie co Potter tam przeżył, ale Zakon jest świadomy jak śmierciożercy potrafią być bezwzględni i brutalni!
-A ty wiesz to, bo sam w tym uczestniczyłeś- syknął Weasley z takim jadem, że czarnowłosego aż przeszły ciarki.
-Weasley nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia…
-Przestańcie się kłócić, jeszcze go obudzicie- zainterweniowała Granger.- on potrzebuje spokoju.
Harry gdyby mógł, wyszedł by do nich i pokazał że wszystko jest w porządku, jeśli by to ich uspokoiło. Ale nie mógł bo wróciła ociężała głowa i nieprzyjemne dreszcze; piżama nieprzyjemnie ocierała jego rany pod nią schowane. Nagle rozległy się głosy, tym razem pani Pomfrey i Jamesa.
Nie słuchał, o czym rozmawiają. Przykrył się pościelą i zamknął oczy, udając pogrążonego we śnie. Jego serce tłukło mu się w piersi gdy usłyszał że zbliżają się do niego i odsuwają parawan.
-No już Potter, nie udawaj że śpisz.
Harry jęknął w duchu i otworzył oczy, czując jak na jego policzki wkrada się jeszcze większy rumieniec. Unikał zawzięcie spojrzenia ojca, skupiając się na pielęgniarce, a po chwili za jej plecami pokazał się Draco z Hermioną.
-Jak się czujesz?- spytała Pomfrey, przyglądając mu się badawczo.
-Chyba mam gorączkę -powiedział zachrypniętym głosem czarnowłosy i starając się ignorować ból gardła, bo nie chciał robić wokół siebie za dużo szumu.
- Boli cię coś?
-Umm… Tylko trochę.- skłamał, bo nie lubił się skarżyć.
-Dlaczego nie dostanie nic na przyspieszenie gojenia pani Pomfrey?- spytała Granger.
-Poniewaz pan Potter jest tak naszpikowany eliksirami uzdrawiajacymi, że już straciły swoje właściwości. Musi najpierw przejść detoks, a to trwa trzy doby- wyjaśniła kobieta, pochylając się i przyglądając uważnie szyi Harry'ego- opuchlizna krtani się zmniejsza, to dobry znak.
-Jak to naszpikowany?- zza parawanu wychylił się rudowłosy.
-Tak to. Podawali mu w dużych ilościach. Cud że nie ma jakichkolwiek powikłań. Jedyne co w tej chwili mogę używać to naturalne ziołowe maści. A teraz proszę, zostawcie nas samych, muszę obejrzeć jakiekolwiek postępy.
Czarnowłosy odetchnął z ulgą, bo mimo że to byli jego przyjaciele i ojciec, zaczął czuć się jak wyjątkowy okaz w zoo.
-Ja zostanę. Chcę wiedzieć co z moim synem- odezwał się stanowczo James, zasuwając parawan, a Harry przeklął w myślach.
Pielęgniarka zgodziła się nie chętnie, a Rogacz stał w kącie czujnie wszystko obserwując.
-Musisz zdjąć wszystko oprócz bielizny oczywiście, żebym mogła obejrzeć obrażenia i nałożyć na nie maść- spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem.
Młody Potter miał ochotę uciec, krzyczeć by zostawili go w spokoju, ale wiedział że tego nie uniknie. Powoli zaczął pozbywać piżamy, ociągając się ile tylko mógł z pierwszymi guzikami, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
-Harry… wiem że jesteś na mnie wściekły i masz na to pełne uzasadnienie, ale dla własnego bezpieczeństwa, musisz nam powiedzieć co tam się wydarzyło- zaczął James i czarnowłosy aż się wzdrygnął gdy położył mu niespodziewanie dłoń na ramieniu- To bardzo ważne.
Gryfon zamarł na moment, jego ręce zaczęły się trząść, a oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Nie chciał o tym rozmawiać. Nie z Rogaczem.
-Ja… Nie mogę- potrząsnął energicznie głową, a łzy stanęły mu w oczach.
-Jesteś dzielnym chłopcem- wymruczał James- tylko jeden ostatni raz. Nikt więcej cię o to nie spyta.
-N-Nie- powtórzył, rozpinając górę piżamy do końca. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą.
Starszy Potter zamarł gdy jego wzrok padł na tors usłany małymi śladami oparzeń oraz bordowymi i żółto- zielonymi siniakami.
-Na Merlina, co oni ci zrobili- jęknął, chcąc dotknąć skóry syna ale powstrzymała go pielęgniarka.
Harry zdjął również spodnie od piżamy i skarpetki, odkrywając kolejne rany na nogach. Czarnowłosy wzdrygnął się, spoglądając na połamane, sino-czarne paznokcie u stóp, a jego umysł przeszyło wspomnienie; Avery przytrzymywał go mocno, gdy jeden z nieznanych mu z nazwiska śmierciożerców z lubością chwytał szczypcami jego paznokcie i je wyrywał lub łamał.
-Panie Potter, myślę że musi nas pan zostawić, chłopak nie jest jeszcze gotowy- do rzeczywistości przywrócił go głos pani pomfrey, która po chwili zwróciła się miękko do Harry'ego- poczekaj chwilę chłopcze, zaraz wrócę, odprowadzę tylko twojego ojca do wyjścia.
-Nie ma mowy Pomfrey. Nie wyjdę dopóki Harry nie powie mi co mu zrobili!- James wydawał się tracić nad sobą panowanie.
Złapał mocno za nadgarstek czarnowłosego, a ten cofnął się gwałtownie i skrzywił z bólu.
-To boli!- próbował krzyknąć, ale głos się mu załamał i poczuł się jeszcze bardziej żałośnie.
-Musisz mi powiedzieć Harry, pomszczę cię, przysięgam tylko…
-Proszę zostawić Harry'ego w spokoju!- za parawanu wybiegł Draco i stanął pomiędzy młodym Potterem, a Rogaczem. Z jego oczu trzaskały pioruny, a postawa mówiła o nieustępliwości. Blondyn już wystarczająco pozwolił skrzywdzić ukochanego i tym razem nie chciał pozwolić na powtórzenie takiej sytuacji.
Gdy Harry poczuł wolny nadgarstek, schował się za plecami Draco i wtulił się w niego ufnie, drżąc lekko, nie hamując już łez i przerażenia.
-Draconie, nie wtrącaj się. Harry musi…
-On nic nie musi!- prychnął Malfoy- On nic nie powie, jeśli będzie się bał!
-Nie opowiadaj głupot…
-Pani Pomfrey proszę, niech pani wezwie profesora Dumbledore'a- przez parawany przepchnęła się również Hermiona, zaniepokojona sytuacją.
-Harry jest przerażony, proszę go zostawić w spokoju!- krzyknął Draco, wyjmując różdżkę w obronie.
-Chcesz powiedzieć że jestem zagrożeniem, Malfoy?- warknął ze złością James i odepchnął blondyna na bok.
Młody Potter wstał podtrzymując się wszystkiego w około, chcąc pomóc ślizgonowi, ale szybko poczuł że to zły pomysł. Cofnął o kilka kroków, wpadając na ścianę i przez chwilę zrobiło mu się słabo, ale szybko to minęło. Otworzył szerzej oczy, gdy ojciec zaczął się szarpać z Draco, aż ten przepadł przez parawan, robiąc dużo rabanu. Rogacz wykorzystał sytuację, szybkim krokiem podszedł do czarnowłosego i chwycił znów jego nadgarstki.
-Harry spójrz na mnie, nie zrobię ci krzywdy. Nigdy więcej nie podniosę na ciebie ręki, tylko spójrz na mnie.
-Tato, proszę, krzywdzisz mnie- wymamrotał gryfon, kuląc się i zaciskając powieki, jakby ta pozycja miała go chronić przed napastnikiem.
-Harry nie wygłupiaj się, wszystko w porządku- starszy Potter będąc w dziwnym amoku, nawet nie zauważył gdy zaczął szarpać nastolatkiem jak lalką, wykręcając mu boleśnie nadgarstki.
-James, odsuń się proszę od Harry'ego- nagle zabrzmiał ostry głos Dumbledore'a, który został zaalarmowany przez pielęgniarkę.
Uwolnienie nadgarstków z uścisku Jamesa, jeszcze chwilę trwało i zakończyło się kolejną szarpaniną oraz kolejnym bolesnym upadkiem wybrańca na podłogę. Rogacz został szybko wyprowadzony, a Harry wtulił się roztrzęsiony w Dracona, który ukląkł przy nim i wziął go na kolana.
-Shhh, już jesteś bezpieczny- szepnął blondyn w jego włosy i delikatnie go kołysząc w swoich ramionach.
Starał się nie patrzeć na rany gryfona, ponieważ sprawiały, że jego żołądek skręcał się i czuł dreszcze oraz mdłości.
-Kompletnie mu odbiło!- zawołał zszokowany wciąż Ron.
-Niby nie był tak agresywny w stosunku do Harry'ego… Coś musiało się wydarzyć!
-Możecie się zamknąć i zostawić nas samych?- syknął Blondyn, posyłając dwójce przyjaciół mordercze spojrzenie.
Hermiona już otworzyła usta żeby coś powiedzieć, kiedy pojawiła się pielęgniarka z eliksirem uspokajającym.
Malfoy przeniósł czarnowlosego na łóżko, i przypilnował by wypił eliksir. Po dłuższym czasie, gdy wszyscy już wydawali się zrelaksowani, Draco wrócił do swojego łóżka, a Potter nawet zaczął na nowo zasypiać po wcześniejszej interwencji lekarskiej pani Pomfrey, do skrzydła wpadł jak burza Syriusz.
-Harry, chłopcze!- zawołał od wejścia i szybko zbliżył się do łóżka chrześniaka- tak bardzo przepraszam, że nie było mnie tu gdy James się załamał! Na razie nie będzie cię niepokoić -wziął go w ramiona i ucałował w czoło.
Harry przez chwilę czuł się nieswojo, ale szybko oddał uścisk, a wtedy jego wzrok padł na rodzące się na przegubach fioletowe plamy i skrzywił się.
-Co z nim?- zapytał cicho, łamiąc zakaz mówienia od pielęgniarki.
-Został zabrany do świętego Munga- wyjaśnił cicho- Jego trauma… złamała go. Wpadł w histerię. Stało się dokładnie to czego tak bardzo się obawiał. Był przerażony że znów będzie musiał przechodzić przez twoją śmierć, Harry. Ale nie martw się, jest teraz pod dobrą opieką i nikomu więcej już nie zrobi krzywdy.
Potter nie poczuł się lepiej. Czuł się tragicznie, wszystko go przytłaczało, a dodatkowo był powodem załamania własnego ojca. Tak bardzo pragnął by wszystko wróciło do normy…
Zasnął w końcu wyczerpany, zapłakany i zasmarkany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro