34~ Harry
Harry ocknął się, czując narastający ból głowy. Powoli usiadł, przecierając oczy pod okularami i jęknął cicho, gdy jego mózg przeszył pojedynczy ostry ból. Po tym już wiedział, że minął czas, kiedy powinien wypić eliksir który podawała mu pani Pomfrey na skutki uboczne urzycia na nim czarnej magii, która uratowała jego życie ostatnim razem.
Po omacku znalazł koc, na którym ostatni raz zostawiła go Narcyza i zwinął się na nim, czując się kompletnie bezradny.
Nagle znów rozległy się kroki i drzwi do lochów otworzyły się, a za nim pojawił się złoty blask świecy.
-Przyniosłam eliksir regenerujący- tuż przy nim kucneła Narcyza.
Nie protestował gdy kazała mu wypić, ale nie zdarzył jej już oddać pustej fiołki, bo przez kolejny atak bólu, upuścił ją i rozbiła się w drobny mak.
-Co jest Potter?- odgarnęła mu włosy z czoła, gdy on sam przyciskał palce do skroni, jak by ta pozycja miała przynieść mu ulgę.
Harry jednak milczał, oddychając ciężej i co chwilę krzywiąc się.
-Nie pomogę jeśli mi nie powiesz- zniecierpliwiła się.
-Skutki uzdrawiającej czarnej magii- wymamrotał w końcu, czując że jednak nie jest w stanie tego wytrzymać, a to miał być dopiero początek.
Spojrzał uważnie na kobietę, która wydawała się być zszokowana. Chwilę mi się przyglądała i po chwili kiwnęła głową jak by do siebie i wstała szybko, zostawiając świeczkę obok Pottera.
Czarnowłosy chwilę przyglądał się miejscu w okół siebie, w przerwach pomiędzy spazmatycznym ostrym bólem. Cześć lochów którą widział w bladym świetle płomienia, wydawały się wyglądać jak typowa surowa piwnica jego wujostwa, z różnica taką, że nie była zagracona, a całkowicie pusta. Koc na którym się znajdował wydawał się być tak brudny i stary, że z ledwością mógł dostrzec przebłyski zielonego. Jego wzrok padł znów na zapaloną świeczkę, na srebrnej prostej podstawce, a jego myśli znów skierowały się w stronę pani Malfoy.
Draco zawsze opowiadał że między innymi to dzięki niej, nie pochłonął go do reszty mrok Malfoyów. Ale czy faktycznie była tą dobrą? Jego pierwsze wrażenie na pokątnej wyglądało całkiem inaczej. Wydawała się być wyniosła, zimna i patrzyła na wszystkich z góry. Ale czy Malfoy też nie wydawał się taki być do póki nie poznał go bliżej?
Powinni dostać oskara za grę aktorską.
Harry nie potrafił zaufać matce blondyna, nie po tym co usłyszał od Voldemorta. Dbała o niego, doprowadzała do porządku tylko po to, by był gotowy na kolejne tortury.
Był w domu pełnym węży całkowicie samotny, z godziny na godzinę jego psychika pogarszała się, a na myśl kolejnej dawki bólu, ciężej oddychał.
Nie mógł jednak zdradzić najbliższych i świata czarodziejskiego. Gdyby przystał na to czego żąda od niego Czarny Pan, nie tylko zniszczy wszystkie plany Zakonu Feniksa, które polegały na uświadomieniu ludzi i ukazywanie publicznie działań Voldemorta, co by dawało możliwość zwykłym czarodziejom przygotować się do walki o lepsze jutro lub zadbanie o własne bezpieczeństwo; nie wspominając już o śmierci Cedika która poszłaby na marnę. Wolał też nie myśleć, że nawet jakimś cudem udało mu się uciec z tego miejsca, ludzie sami by go zamordowali, sądząc po dotychczasowych reakcjach na artykuły proroka codziennego i propagandzie ministerstwa magii.
Krzyknął nie kontrolowanie, gdy ból pochłonął wszystkie jego myśli i wycisnął łzy. Zacisnął mocno powieki, mając wrażenie że zaraz umrze.
W tedy ktoś podniósł mu głowę i wlał do ust, tak że now zaczął się krztusić, ale finalnie wszystko przełknął. Po chwili ból zelżał, a potem nagle znikł.
-Już dobrze- usłyszał szept i poczuł znów chłodne dłonie przeczesujące jego wlosy. Uchylił oczy i zobaczył znów Narcyzę, która wydawała się być zmartwiona.
Potter nie odpowiedział, oddając się nagłej senności.
*
Harry zaczął tracić rachubę czasu. Nie liczył już ilości tortur jakim był poddawany, ale Voldemort zdawał się być coraz bardziej zniecierpliwiony, a eliksiry które otrzymywał powoli przestawały działać.
Przestał się kryć z tym jak przerażały go wizyty śmierciożerców, którzy dosłownie targali go za włosy i ubrania do-jak się dowiedział przypadkiem- salonu dworu Malfoyów.
Jego ciało trzęsło się mimowolnie, nie raz zdarzało się że dostawał ataków paniki, a w tedy ktoś brutalnie wlewał mu do gardła jakiś eliksir po którym czuł się jak by ktoś sterował jego ciałem, prawie jak po klątwie imperius.
Nie ufał też swoim ustom, które mogły go zdradzić i zgodzić się na cokolwiek, dlatego większość swoich sił zużywał by milczeć, nieważne jak trudne to było.
W końcu Voldemort postanowił uderzyć z innej strony.
Czarny Pan bez trudu włamał mu się do umysłu, brutalnie i dokładnie go przeczesując jego wspomnienia i myśli. Szybko znalazł te najciekawsze i zaczął je tak modyfikować by zadać jak najwięcej bólu.
Tak więc Potter wielokrotnie widział śmierć Rona lub Hermiony, Próba gwałtu w łazience stała się gwałtem, Draco kilkukrotnie łamał mu serce w wizjach, a nawet odchodził do szeregów śmierciożerców kpiąc z jego naiwności. Krzyczał za każdym razem gdy Syriusz umierał w jego ramionach z jego winy, na przemian z jego ojcem. Jego ojciec wyrzekający się go. Pani Weasley i Pan Weasley obwiniają u go za śmierć Rona, Ginny i bliźniaków. Wszyscy których znał, zamordowani u jego stóp w kałuży krwi.
Po szybkim czasie przestał już rozróżniać co było prawdą a co tylko okropnymi wizjami. Przestał wyczekiwać pomocy i stracił nadzieję że kiedykolwiek to się skończy.
Teraz leżał kompletnie nieruchomo na podłodze, czując silne mdłości- chodź nie miał czego zwrócić bo nikt nie dbał o jego posiłki. Jego ciało bolało po kolejnym pobiciu; tym razem przez Lucjusza, który nie szczędził na nim jadu i nienawiści. Mimo że dla niego wszystko wydawało się być coraz bardziej beznamiętne i powtarzalne, żałował że wciąż nie stał się obojętny.
-Nie powiem Harry Potterze, imponujesz mi swoją lojalnością i wytrzymałością. Jeszcze nikt tak długo się nie opierał- rozległ się zimny syk, gdy Malfoy wyszedł z satysfakcją wymalowaną na twarzy i krwią wybrańca na kostkach u rąk.
Voldemort zmusił go do wstania, szarpiąc go za strzępy brudnego mundurka i włosy- był pewny że wyrwał mu brutalnie kępkę włosów. A Potem nagle jego głowa znalazła się w zimnej wodzie.
Próbował się wyrwać silnym ramionom, które jedne krępowały mu ręce, a drugie utrzymywały głowę pod powierzchnią wody. Zaczęło brakować mu powietrza i mimo desperackiej walki ciecz wdzierała się bezlitośnie do ust i nosa, a potem do płuc.
Umrę. Nie chcę umierać! Nie chcę! Błagam!
A potem nastała ciemność, rozproszona chwilę później tylko po to by powtórzyć cały proces kilka razy.
-Panie, mamy gościa.
Harry został odrzucony na podłogę i naprawdę miał nikłą nadzieję że zostawia go chodź na chwilę w spokoju gdy Voldemort zmusił go do wstania, a gdy już jakimś cudem stanął na własnych nogach, obrócił go przodem do drzwi i przyłożył różdżkę do gardła, jakby miał się wyrwać. Nie wyrywał się nawet bez niej; nie miał sił i nie do końca pojmował co się wokół niego dzieje.
Oddychał szybko, łapczywie pobierając tlen, jakby obawiał się że znów zaraz zostanie go pozbawiony. W końcu uniósł swój wzrok na Amycusa Carrow w towarzystwie Dracona. I może Potter by drgnął gdyby nie był przekonany, że to kolejna okrutna wizja. Nie mógł oderwać wzroku od pięknej twarzy blondyna, która wydawała się tak realna, aż do bólu.
-Dam wam chwilę- w głosie Czarnego Pana zabrzmiała drwina, zanim popchnął mocno czarnowłosego.
Ten zamiast upaść na ziemię jak przewidywał, wpadł w czyjeś ciepłe, silne ramiona jak zwykła zurzyta lalka. Westchnął cicho, gdy napotkał znajome szare oczy wypełnione najróżniejszymi emocjami.
-Kochanie- szepnął blondyn, kładąc mu czule na policzku dłoń.
Harry nie odpowiedział i przymknął oczy, a nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Malfoy ostrożnie usiadł z nim na podłodze, schował twarz w jego mokrych włosach, a jego ciałem wstrząsnął płacz.
-Nie… proszę nie płacz- ledwo wycharczał Harry przez opuchnięte bolące gardło, czując się kompletnie bezbronny.
Ta wizja się różniła od innych, ponieważ nigdy nie doświadczył w nich tak ludzkiego, kochanego Draco, który trzymał go w ramionach tak mocno, jak miałby się rozpaść na kawałki. To bolało najbardziej. Nie mógł tego znieść, nie tym razem…
Gdyby był wstanie, pokój wypełniłby rozdzierający krzyk i płacz, ale jedynie mógł poddać się milczącemu załamaniu. Łzy spływały z podrażnionych oczu, sprawiając że piekły. Całe jego ciało drżało niekontrolowanie, ale nie był pewien czy z niemocy uniesienia dłoni do jego policzka czy odczuwanego wszechobecnego bólu. A potem znów zabrała go nicość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro