ROZDZIAŁ 7- WYJAŚNIENIA
– Każę skrócić Arthura i jego bastarda o łby za knowania i spiskowanie – zawyrokował William Nieobyczajny, patrząc pewnym wzrokiem na Guillaume'a de Mirabeau, prosto w jego lodowato niebieskie oczy.
Niedoszły teść spoglądał zimno na srebrzystowłosego młodzieńca. Skrócić wrogów o głowę?
Bardzo dobrze, będzie o jedną parę nikczemników mniej, wielu spadnie kamień z serca.
– Udowodnij, że nie łżesz. – Guillaume nie ruszył się z miejsca. – Czy moja córka wróciła? A możeś ją ubił i ukrył gdzie ciało?
– Czy ja wyglądam na umarłą? – rozległo się oburzone sapnięcie, tuż za plecami francuskich zbrojnych, tworzących osobistą straż ojca Marie - France.
– Córko, jak ty wyglądasz! – Guillaume zdziwił się niepomiernie, wskazując na odzienie swej starszej latorośli.
Wówczas dziewczyna zdała sobie sprawę, iż wciąż ma na sobie ciuchy Tutejszego. To raczej rzadko spotykany widok – adidasy, koszulka z napisem „I love New York" oraz jeansy...
Marie - France uśmiechnęła się w odpowiedzi i rzekła spokojnie, tak jak tylko mogła:
– Leżało, tom pożyczyła na chwilę.
Na szczęście ojciec nie dociekał, od kogo to jego jedyna córka wzięła takie cudacznie pocieszne odzienie. Jedynie westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem, zabarwionym rozbawieniem. William – co było widać – odetchnął z ulgą, zarówno brat, jak i narzeczony.
Doskonale ich rozumiała, bo też by się cieszyła, gdyby uniknęła ewentualnego zburzenia Faberge.
Guillaume powiedział do córki, wskazując nieznacznym ruchem głowy na Williama Nieobyczajnego, który uparcie milczał:
– Chcesz ty pójść za niego?
– Pragnę tego z całego mego serca, ojcze – zauważyła przekorne ogniki w oczach narzeczonego, gdy wypowiadała ostatnie słowa.
– A ty, młody człowieku – ciemnowłosy rycerz przyglądał się badawczo potencjalnemu zięciowi – czy będziesz szanował Marie? Żadnych krzywdzących i nie uzasadnionych pomówień?
– Żadnych – potwierdził uroczyście narzeczony dziewczyny. – Chcę, by Marie trwała przy mym boku, aż nas śmierć rozłączy i żeby była szczęśliwą, będąc mą żoną.
– Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa, synu. – Guillaume wiedział, że stworzenie udanego małżeństwa to coś więcej niż chęci i puste obietnice. –Tak, jak uzgodniliśmy wcześniej, najpierw należy skrócić o głowę Arthura i jego potomka, potem przyjdzie czas na inne sprawy.
William przytaknął. Guillaume rzekł również, iż trzeba omówić szczegóły, dotyczące uczty weselnej i samej uroczystości w świątyni, gdzie mieli złożyć małżeńskie śluby Marie oraz Nieobyczajny. W końcu dziewczyna sama ze wszystkim sobie nie poradzi.
– Tymczasem każę moim ludziom pozostać w gotowości, gdybyś zmienił zdanie, młodzieńcze – dodał surowym tonem rycerz. – Głupi nie jestem!
– Myślałam, że nigdy nie skończycie – rzekła Marie do Willa. – Panie Nieobyczajny...?
– Byłem głupcem, oskarżając ciebie i mojego brata o zdradę. Powiedziałem słowa, których teraz żałuję. A co do bycia nieobyczajnym.... – mruknął Will, zamykając narzeczoną w uścisku swoich silnych ramion.
Pochylił swą twarz nad jej ustami, by po upływie krótkiej chwili, zacząć je całować – zachłannie i z pasją. Marie - France czuła jego ciało, napierające na nią i ciche pojękiwania narzeczonego.
– Will, najdroższy... – szepnęła, poddając się pieszczotom i namiętności, która sprawiała, że oboje płonęli niczym ognisko w dzień świętego Jana.
– Nikomu ani słowa, iż spędziliśmy noc w twojej komnacie. – Marie - France obmyła swe ciało w miednicy z chłodną wodą, chowając się za parawanem.
Will przytaknął jej i rzekł, że od niego nikt się niczego na ten temat nie dowie. Zza parawanu dobiegło go stłumione przekleństwo. Cała Marie! Roześmiał się, ona chyba nigdy nie przestanie kląć jak szewc...
Czuł się lekko i radośnie na sercu oraz duszy, iż narzeczona zaufała mu na tyle, iż byli tej nocy razem w łożu. A już się troskał, że ukochana nigdy mu nie wybaczy po tym, co jej powiedział wcześniej...
Spełnienie, które osiągnęli, przyćmiewało inne przyjemności w jego życiu.
– Teraz i na zawsze – mruknął, obejmując Marie w talii.
– Jesteś bez odzienia, Willu! – pisnęła zaskoczona, gdy „przeszedł do rzeczy".
– W końcu jestem Nieobyczajny! – Uśmiechnął się, obdarzając ją kolejnymi pieszczotami.
– I bardzo mnie to cieszy – odpowiedziała mu Marie. – Razem. Teraz i później, zawsze.
– No i zniknęła – powiedział Leopold, słuchając relacji Nette i Jaquesa, gdy Connor chował wyłączony akcelerator do skrzyni z cyfrowym zamkiem.
– Szkoda, że nie zdążyliśmy poznać jej lepiej. – Jaques usiadł na krześle.
Chciało mu się spać, jak zawsze, gdy korzystał ze swoich zdolności.
– Pozostawiła po sobie ślad w postaci pamiętnika, który wiele nam wyjaśnia – odparł sir Albany, uśmiechając się porozumiewawczo do swoich rozmówców.
– I też spisywała swoje wspomnienia w takim samym stylu, jak jej narzeczony, a później mąż? – Nette polubiła ciemnowłosą dziewczynę, chociaż praktycznie jej nie znała.
Marie - France dała się lubić, mimo swej oryginalności.
Nette pamiętała własne płonące policzki po lekturze zapisków Pana Nieobyczajnego.
– Zależy, o czym pisała – usłyszała odpowiedź od strony drzwi biblioteki Leopolda, gdzie siedzieli w trójkę, książę, ojciec i ona.
Do biblioteki wtarabanił się William Tutejszy, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Tyle, że Marie - France czasami robiła pocieszne błędy ortograficzne, które dzisiaj trafiłyby do zeszytu humorów szkolnych, pisany angielski czasami stanowił dla naszej Marie prawdziwe wyzwanie... – młodzieniec oświecił Nette.
Sir Leopold – pod jakimś błahym pretekstem – wyszedł z biblioteki wraz z Jaquesem, zostawiając dwoje młodych samych.
– Mi również przydarzyło się spisywać wspomnienia – powiedział William, przerywając ciężką ciszę.
– O czym najczęściej wspominasz? – spytała go od niechcenia dziewczyna, lekko pochylając się w jego stronę.
– O tym – odparł jej William, obdarzając Nette pocałunkiem. – Tęskniłem za tobą, nawet nie wiesz, jak bardzo. Przepraszam, że... udawałem, iż mnie nie interesujesz. Zwyczajnie się bałem angażować, bo lękałem się, iż... Jamie ciągle o ciebie pyta, a to dobry znak. Nie sądzisz? Dobry znak dla nas trojga, ciebie, Jamiego i mnie.
– Powinnam częściej przylatywać do Londynu, Williamie. – Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi, odwzajemniając jego pocałunek.
– Jestem dokładnie tego samego zdania, co ty – mruknął William, czując, jak jego serce bije mocno z radości i przejęcia.
– Mam dla ciebie niespodziankę, Harper – rzekł Anglik, zapinając ostatni guzik koszuli. – Oraz pewną propozycję... Nie ukrywam, że pragnę, abyś ją przyjęła.
– Przed paroma chwilami również złożyłeś mi „propozycję nie do odrzucenia" i skończyło się wiadomo, jak... – droczyła się z nim główna zainteresowana, uśmiechając się przekornie.
Pomyślała, iż teraz, gdy jej ukochany odnalazł skarb Marie - France, nie musiał już martwić się o przyszłość, zarówno swoją, jak i jego najbliższych.
Czy w tej jego przyszłości znajdzie się miejsce również dla niej?
– Harper, jesteś bardzo nieobyczajna – zapewnił ją ukochany mężczyzna, zachowując kamienną twarz, która po chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, rozpromieniła się w szczerym uśmiechu.
Sięgnął po pudełko, które leżało na blacie biurka, stojącego za jego plecami i podał je ukochanej, prosząc jednocześnie, aby otworzyła prezent.
– Nie zapomniałem, kto chciał mi ratować skórę – powiedział cicho.
W pełnym napięcia oczekiwaniu, patrzył na jej twarz kobiety, która to wydała z siebie okrzyk zdziwienia na widok zawartości pudełka.
–Nie musiałeś... – wyjąkała Harper, a jej oczy zaszkliły się łzami wzruszenia.
Jej skarb, który sprzedała, aby pomóc Leopoldowi w zatrzymaniu Albany Hall, spoczywał na aksamitnej wyściółce w trzymanym przez nią pudełku.
W pokoju rozległo się znajome tupanie.
– Chodź, przyjacielu. – Sir Albany wziął kota na ręce, głaszcząc go po jego aksamitnym łebku. –Harper? Coś nie tak?
– Po prostu... Nie wiem, co powiedzieć... – odparła kobieta, wzruszona jego szczodrym gestem. –Ale powinieneś wiedzieć, że jestem... takim rodzinnym oryginałem. Wolałam pójść własną drogą niż się ugiąć pod cudzymi żądaniami.
– Wszystko, co oryginalne, jest lepsze. Jeansy, dolary i ty również, Harper. Pragnę, żebyś została w Albany Hall ze mną, jako moja narzeczona, a później i małżonka. Podobasz mi się taka, jaka jesteś i lubię Tuptusia. Fifi będzie musiała przyzwyczaić się do nowego kolegi. Pasuje tobie taki układ? Zostaniesz?
– Nie umiem tobie odmówić, Leopoldzie. – Harper wzięła swój wisiorek do ręki, myśląc ciepło o mężczyźnie, który spoglądał na nią w napięciu, oczekując odpowiedzi. – Zostanę.
Tuptuś, jak na zawołanie, zaczął głośno mruczeć.
– Doskonałe wyczucie sytuacji – uznali zgodnie.
Projekt „Razem przez wieki" przyniósł wymierne korzyści wielu osobom, chociaż początkowo oni nie zdawali sobie z tego sprawy.
Odnaleźli siebie. William Tutejszy pogodził się z Nette, Jean - Jaques wreszcie poczuł, że jest ważnym członkiem swojej rodziny, a Connor Doyle wymyślił wiarygodną wymówkę dla swoich szefów, według której "angielscy naukowcy nie są zainteresowani dalszą współpracą z amerykańskimi kolegami ze względu na niezadowalające wyniki badań".
Nad Albany Hall wzeszło słońce, barwiąc poranne niebo na pomarańczowo - złoto - czerwony kolor.
Londyn powoli się budził ze snu, rześki poranek przywitał mieszkańców miasta, sensacyjnymi doniesieniami na pierwszych stronach tutejszych gazet – o zaręczynach „najbardziej pożądanego kawalera w Anglii" i amerykańskiej dziennikarki oraz o odnalezieniu zaginionego skarbu (tu poszczególne notki różniły się między sobą szczegółami, gdyż Leopold nie mówiło nim prawie nic) , który to skarb został zlicytowany na ostatniej aukcji w „Christie's".
Gdzieś tam, w odległej przeszłości, w ciemnych czasach średniowiecza, pewna książęca para, witała na świecie swojego pierworodnego syna – Williama Leopolda, przyszłego dziedzica Albany Manor.
Mały Jean - Antoine, młodszy braciszek Marie - France, bardzo się cieszył, iż został – według słów swojego ojca - wujkiem dla swego maleńkiego siostrzeńca...
Każdy z bohaterów tejże historii, znalazł coś, czego znaleźć się już nie spodziewał - zwykłe, ludzkie szczęście...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro