Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 7- WYJAŚNIENIA

– Każę skrócić Arthura i jego bastarda o łby za knowania i spiskowanie – zawyrokował William Nieobyczajny, patrząc pewnym wzrokiem na Guillaume'a de Mirabeau, prosto w jego lodowato niebieskie oczy.

Niedoszły teść spoglądał zimno na srebrzystowłosego młodzieńca. Skrócić wrogów o głowę?

Bardzo dobrze, będzie o jedną parę nikczemników mniej, wielu spadnie kamień z serca.

– Udowodnij, że nie łżesz. – Guillaume nie ruszył się z miejsca. – Czy moja córka wróciła? A możeś ją ubił i ukrył gdzie ciało?

– Czy ja wyglądam na umarłą? – rozległo się oburzone sapnięcie, tuż za plecami francuskich zbrojnych, tworzących osobistą straż ojca Marie - France.

– Córko, jak ty wyglądasz! – Guillaume zdziwił się niepomiernie, wskazując na odzienie swej starszej latorośli.

Wówczas dziewczyna zdała sobie sprawę, iż wciąż ma na sobie ciuchy Tutejszego. To raczej rzadko spotykany widok – adidasy, koszulka z napisem „I love New York" oraz jeansy...

Marie - France uśmiechnęła się w odpowiedzi i rzekła spokojnie, tak jak tylko mogła:

– Leżało, tom pożyczyła na chwilę.

Na szczęście ojciec nie dociekał, od kogo to jego jedyna córka wzięła takie cudacznie pocieszne odzienie. Jedynie westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem, zabarwionym rozbawieniem. William – co było widać – odetchnął z ulgą, zarówno brat, jak i narzeczony.

Doskonale ich rozumiała, bo też by się cieszyła, gdyby uniknęła ewentualnego zburzenia Faberge.

Guillaume powiedział do córki, wskazując nieznacznym ruchem głowy na Williama Nieobyczajnego, który uparcie milczał:

– Chcesz ty pójść za niego?

– Pragnę tego z całego mego serca, ojcze – zauważyła przekorne ogniki w oczach narzeczonego, gdy wypowiadała ostatnie słowa.

– A ty, młody człowieku – ciemnowłosy rycerz przyglądał się badawczo potencjalnemu zięciowi – czy będziesz szanował Marie? Żadnych krzywdzących i nie uzasadnionych pomówień?

– Żadnych – potwierdził uroczyście narzeczony dziewczyny. – Chcę, by Marie trwała przy mym boku, aż nas śmierć rozłączy i żeby była szczęśliwą, będąc mą żoną.

– Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa, synu. – Guillaume wiedział, że stworzenie udanego małżeństwa to coś więcej niż chęci i puste obietnice. –Tak, jak uzgodniliśmy wcześniej, najpierw należy skrócić o głowę Arthura i jego potomka, potem przyjdzie czas na inne sprawy.

William przytaknął. Guillaume rzekł również, iż trzeba omówić szczegóły, dotyczące uczty weselnej i samej uroczystości w świątyni, gdzie mieli złożyć małżeńskie śluby Marie oraz Nieobyczajny. W końcu dziewczyna sama ze wszystkim sobie nie poradzi.

– Tymczasem każę moim ludziom pozostać w gotowości, gdybyś zmienił zdanie, młodzieńcze – dodał surowym tonem rycerz. – Głupi nie jestem!

– Myślałam, że nigdy nie skończycie – rzekła Marie do Willa. – Panie Nieobyczajny...?

– Byłem głupcem, oskarżając ciebie i mojego brata o zdradę. Powiedziałem słowa, których teraz żałuję. A co do bycia nieobyczajnym.... – mruknął Will, zamykając narzeczoną w uścisku swoich silnych ramion.

Pochylił swą twarz nad jej ustami, by po upływie krótkiej chwili, zacząć je całować – zachłannie i z pasją. Marie - France czuła jego ciało, napierające na nią i ciche pojękiwania narzeczonego.

– Will, najdroższy... – szepnęła, poddając się pieszczotom i namiętności, która sprawiała, że oboje płonęli niczym ognisko w dzień świętego Jana.

– Nikomu ani słowa, iż spędziliśmy noc w twojej komnacie. – Marie - France obmyła swe ciało w miednicy z chłodną wodą, chowając się za parawanem.

Will przytaknął jej i rzekł, że od niego nikt się niczego na ten temat nie dowie. Zza parawanu dobiegło go stłumione przekleństwo. Cała Marie! Roześmiał się, ona chyba nigdy nie przestanie kląć jak szewc...

Czuł się lekko i radośnie na sercu oraz duszy, iż narzeczona zaufała mu na tyle, iż byli tej nocy razem w łożu. A już się troskał, że ukochana nigdy mu nie wybaczy po tym, co jej powiedział wcześniej...

Spełnienie, które osiągnęli, przyćmiewało inne przyjemności w jego życiu.

– Teraz i na zawsze – mruknął, obejmując Marie w talii.

– Jesteś bez odzienia, Willu! – pisnęła zaskoczona, gdy „przeszedł do rzeczy".

– W końcu jestem Nieobyczajny! – Uśmiechnął się, obdarzając ją kolejnymi pieszczotami.

– I bardzo mnie to cieszy – odpowiedziała mu Marie. – Razem. Teraz i później, zawsze.

– No i zniknęła – powiedział Leopold, słuchając relacji Nette i Jaquesa, gdy Connor chował wyłączony akcelerator do skrzyni z cyfrowym zamkiem.

– Szkoda, że nie zdążyliśmy poznać jej lepiej. – Jaques usiadł na krześle.

Chciało mu się spać, jak zawsze, gdy korzystał ze swoich zdolności.

– Pozostawiła po sobie ślad w postaci pamiętnika, który wiele nam wyjaśnia – odparł sir Albany, uśmiechając się porozumiewawczo do swoich rozmówców.

– I też spisywała swoje wspomnienia w takim samym stylu, jak jej narzeczony, a później mąż? – Nette polubiła ciemnowłosą dziewczynę, chociaż praktycznie jej nie znała.

Marie - France dała się lubić, mimo swej oryginalności.

Nette pamiętała własne płonące policzki po lekturze zapisków Pana Nieobyczajnego.

– Zależy, o czym pisała – usłyszała odpowiedź od strony drzwi biblioteki Leopolda, gdzie siedzieli w trójkę, książę, ojciec i ona.

Do biblioteki wtarabanił się William Tutejszy, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Tyle, że Marie - France czasami robiła pocieszne błędy ortograficzne, które dzisiaj trafiłyby do zeszytu humorów szkolnych, pisany angielski czasami stanowił dla naszej Marie prawdziwe wyzwanie... – młodzieniec oświecił Nette.

Sir Leopold – pod jakimś błahym pretekstem – wyszedł z biblioteki wraz z Jaquesem, zostawiając dwoje młodych samych.

– Mi również przydarzyło się spisywać wspomnienia – powiedział William, przerywając ciężką ciszę.

– O czym najczęściej wspominasz? – spytała go od niechcenia dziewczyna, lekko pochylając się w jego stronę.

– O tym – odparł jej William, obdarzając Nette pocałunkiem. – Tęskniłem za tobą, nawet nie wiesz, jak bardzo. Przepraszam, że... udawałem, iż mnie nie interesujesz. Zwyczajnie się bałem angażować, bo lękałem się, iż... Jamie ciągle o ciebie pyta, a to dobry znak. Nie sądzisz? Dobry znak dla nas trojga, ciebie, Jamiego i mnie.

– Powinnam częściej przylatywać do Londynu, Williamie. – Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi, odwzajemniając jego pocałunek.

– Jestem dokładnie tego samego zdania, co ty – mruknął William, czując, jak jego serce bije mocno z radości i przejęcia.

– Mam dla ciebie niespodziankę, Harper – rzekł Anglik, zapinając ostatni guzik koszuli. – Oraz pewną propozycję...  Nie ukrywam, że pragnę, abyś ją przyjęła.

– Przed paroma chwilami również złożyłeś mi „propozycję nie do odrzucenia" i skończyło się wiadomo, jak... – droczyła się z nim główna zainteresowana, uśmiechając się przekornie.

Pomyślała, iż teraz, gdy jej ukochany odnalazł skarb Marie - France, nie musiał już martwić się o przyszłość, zarówno swoją, jak i jego najbliższych.

Czy w tej jego przyszłości znajdzie się miejsce również dla niej?

– Harper, jesteś bardzo nieobyczajna – zapewnił ją ukochany mężczyzna, zachowując kamienną twarz, która po chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, rozpromieniła się w szczerym uśmiechu.

Sięgnął po pudełko, które leżało na blacie biurka, stojącego za jego plecami i podał je ukochanej, prosząc jednocześnie, aby otworzyła prezent.

– Nie zapomniałem, kto chciał mi ratować skórę – powiedział cicho.

W pełnym napięcia oczekiwaniu, patrzył na jej twarz kobiety, która to wydała z siebie okrzyk zdziwienia na widok zawartości pudełka.

–Nie musiałeś... – wyjąkała Harper, a jej oczy zaszkliły się łzami wzruszenia.

Jej skarb, który sprzedała, aby pomóc Leopoldowi w zatrzymaniu Albany Hall, spoczywał na aksamitnej wyściółce w trzymanym przez nią pudełku.

W pokoju rozległo się znajome tupanie.

– Chodź, przyjacielu. – Sir Albany wziął kota na ręce, głaszcząc go po jego aksamitnym łebku. –Harper? Coś nie tak?

– Po prostu... Nie wiem, co powiedzieć... – odparła kobieta, wzruszona jego szczodrym gestem. –Ale powinieneś wiedzieć, że jestem... takim rodzinnym oryginałem. Wolałam pójść własną drogą niż się ugiąć pod cudzymi żądaniami.

– Wszystko, co oryginalne, jest lepsze. Jeansy, dolary i ty również, Harper. Pragnę, żebyś została w Albany Hall ze mną, jako moja narzeczona, a później i małżonka. Podobasz mi się taka, jaka jesteś i lubię Tuptusia. Fifi będzie musiała przyzwyczaić się do nowego kolegi. Pasuje tobie taki układ? Zostaniesz?

– Nie umiem tobie odmówić, Leopoldzie. – Harper wzięła swój wisiorek do ręki, myśląc ciepło o mężczyźnie, który spoglądał na nią w napięciu, oczekując odpowiedzi. – Zostanę.

Tuptuś, jak na zawołanie, zaczął głośno mruczeć.

– Doskonałe wyczucie sytuacji – uznali zgodnie.

Projekt „Razem przez wieki" przyniósł wymierne korzyści wielu osobom, chociaż początkowo oni nie zdawali sobie z tego sprawy.

Odnaleźli siebie. William Tutejszy pogodził się z Nette, Jean - Jaques wreszcie poczuł, że jest ważnym członkiem swojej rodziny, a Connor Doyle wymyślił wiarygodną wymówkę dla swoich szefów, według której "angielscy naukowcy nie są zainteresowani dalszą współpracą z amerykańskimi kolegami ze względu na niezadowalające wyniki badań".

Nad Albany Hall wzeszło słońce, barwiąc poranne niebo na pomarańczowo - złoto - czerwony kolor.

Londyn powoli się budził ze snu, rześki poranek przywitał mieszkańców miasta, sensacyjnymi doniesieniami na pierwszych stronach tutejszych gazet – o zaręczynach „najbardziej pożądanego kawalera w Anglii" i amerykańskiej dziennikarki oraz o odnalezieniu zaginionego skarbu (tu poszczególne notki różniły się między sobą szczegółami, gdyż Leopold nie mówiło nim prawie nic) , który to skarb został zlicytowany na ostatniej aukcji w „Christie's".

Gdzieś tam, w odległej przeszłości, w ciemnych czasach średniowiecza, pewna książęca para, witała na świecie swojego pierworodnego syna – Williama Leopolda, przyszłego dziedzica Albany Manor.

Mały Jean - Antoine, młodszy braciszek Marie - France, bardzo się cieszył, iż został – według słów swojego ojca - wujkiem dla swego maleńkiego siostrzeńca...

Każdy z bohaterów tejże historii, znalazł coś, czego znaleźć się już nie spodziewał - zwykłe, ludzkie szczęście...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro