ROZDZIAŁ 4 - PO LATACH
14 lipca Roku Pańskiego 1310, Paryż, zamek Faberge, Francja
Guillaume, a właściwie Marie - France, wyrósł bardziej na śmiałego młodzieńca – syna rycerza – niż na dobrze wychowaną damę wysokiego rodu. Nosiła się „po męsku", wyrażała jak mężczyzna i tak też – po części – się zachowywała.
Klęła nie gorzej niż szewc, czego nauczyli ją zbrojni ojca, wśród których dorastała, nieźle władała orężem i podejmowała odważne decyzje.
Poniekąd wdała się w swego ojca i nawet Kudełkowaty często to powtarzał.
Marie drgnęła, słysząc na dziedzińcu zamku głos swego rodziciela, strofującego nieszczęsnego Williama. Z irytacją pomyślała, że nienawidzi Guillaume'a – po śmierci Anny zmienił się w ponuraka, zajmowało go tylko pomnażanie majątku, zdobywanie wpływów i wychowywanie Jeana. Ojca interesowało wszystko oprócz troski o los dwojga starszych latorośli, co nie znaczy, że całkowicie pozostawił ich samym sobie. Czy jednakże wykształcenie może zastąpić ojca?
– Mam dość, Marie – mruknął później William, ściszonym szeptem do siostry.
Tylko jemu się zwierzyła, że ojciec nadal każe jej udawać syna, nawet po tragicznej śmierci macochy.
– Moja matka zniszczyła życie naszego ojca, Marie. – William zrzucił buty ze stóp i cisnął je w kąt.
– Nigdy nie sądziłem, że to powiem o własnej matce, ale ona chyba nikogo nie kochała oprócz samej siebie, nawet mnie. Ścięcie jej głowy, to najlepsze, co mógł zrobić dla niej nasz tatko, zanim zniszczyła i siebie!
– Wiesz, Kudełkowaty, nie pojmuję jednak, dlaczego my mamy cierpieć za jej grzechy? Ojciec nienawidzi nas oboje i daje to nam wyraźnie odczuć.
– Tylko Jeanowi się obrywa rzadko kiedy albo i wcale – prychnął William. – Chciałbym stąd któregoś pięknego dnia odejść, ale dokąd pójść i za co żyć? Nawet, gdybym chciał opuścić Faberge, nie odszedłbym bez ciebie, Marie. Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdybyśmy odeszli? – Piętnastoletni William parsknął nieuzasadnionym śmiechem.
Ich ojciec zapewne rychło by odnalazł krnąbrnych potomków, sprowadził z powrotem do zamku i przykładnie ukarał. Czyli nic nowego.
– Doszły mnie słuchy – sapnęła gniewnie dziewczyna, zmieniając temat – że tatko znalazł mi na męża jakiegoś wysoko urodzonego Anglika.– Wyobrażasz sobie, że ja mogłabym być czyjąkolwiek żoną? Bękart angielską szlachcianką!
– Mówi się „nieślubny potomek". Ile razy mam tobie to powtarzać? – poprawił ją brat, zabierając się do czyszczenia swojego miecza. – Jak nie będziesz się szanować, to nikt tego za ciebie nie będzie czynił.
– Łatwo tobie mówić – mruknęła Marie, wbijając sztylet w ziemię. – Szkoda tylko, że nikt nie wie, kto zacz ten mój wybranek, jak się nazywa ani kiedy ślub!
– A ty wiesz?
– Może. – Marie obojętnie wzruszyła ramionami. – Podsłuchałam to i owo.
– Taa, podsłuchałaś. – William roześmiał się perliście, bo dobrze wiedział, jak to było z jego siostrą.
–To niebezpieczne mówić głośno o... – zaprotestowała dziewczyna, ciężko wzdychając. – Zresztą, tam... Ojciec używał sobie z kochanką.
– Która to z kolei niewiasta, ogrzewająca mu łoże od czasu śmierci...? – William rozpłynął się w przesadnym uśmiechu. – Też bym tak chciał, żeby niewiasty lgnęły do mnie, jak muchy do miodu... Pod tym względem zazdroszczę naszemu staruszkowi, że pomimo wieku jeszcze może... – Roześmiał się znowu, tym razem na widok komicznie zniesmaczonej miny Marie. – Wiesz, może ten twój Anglik też okaże się wytrzymały i długo nie będziesz miała od niego spokoju w łożu.
– Świntuch z ciebie, ot, co, mój bracie – odburknęła Marie. – Nie chcesz wiedzieć, co usłyszałam pod drzwiami sypialni ojca?
– Jakbym nie wiedział. – William uznał miecz za wyczyszczony. – Jęki i westchnienia, a cóż by innego?
– Nie to miałam na myśli. – Marie również parsknęła zaraźliwym śmiechem. – Ojciec zwierzał się kochance, że znajdzie dla niej więcej czasu po moim ślubie, który odbędzie się w listopadzie tegoż roku. Zatem niedługo będę musiała opuścić rodzinny dom i zamieszkać u mego małżonka. Jak ty sobie, Kudełkowaty, poradzisz z ojczulkiem, gdy mnie zbraknie w Faberge?
– Nie mam pojęcia, ale chyba tak samo, jak teraz, gdy ciebie nie ma w pobliżu, ma siostro. Ale jestem pewien jednego.
– Czegóż?
– Nikt nie będzie się do mnie podkradał, gdy zażywam snu i obcinał mi włosy w akcie czystej złośliwości. – Teraz śmiali się oboje do rozpuku.
Ślub w listopadzie? Cały Guillaume de Mirabeau – wybrać najbardziej ponury miesiąc w roku na najważniejszy dzień w życiu jedynej córki!
– Marie, wychodzisz za mąż! Powiedziałem! – Guillaume huknął pięścią w stół. – Chyba, że wolisz życie za murami klasztoru po kres swego żywota?
– Będziesz żył krócej ode mnie, ojcze, bo jesteś starszy niż ja! – Oczy dziewczyny ciskały błyskawice.
– Pożyję wystarczająco długo, aby doczekać momentu, gdy złożysz śluby wieczyste, niewdzięcznico! – krzyczał rozwścieczony Guillaume, ponieważ bardzo nie lubił, gdy sprzeciwiano się jego woli. – Wybieraj : ślub z wybranym przeze mnie kandydatem albo stan zakonny! Cóż bardziej przypada tobie do gustu? Mówże, tu i teraz!
– Ślub – odparła dziewczyna, zrezygnowana i nieszczęśliwa. – A kogóż to wybraliście dla mnie, ojcze? Któż ze mną wytrzyma?
– William Albany. – Guillaume nie spodziewał się tego, co miało za chwilę nastąpić.
– Ty potworze! – Marie aż zagotowała się ze złości. – Syn człowieka, który niewolił i dręczył moją mamę?! A żebyś... – Nie wytrzymała i wybiegła z komnaty, nie oglądając się za siebie.
Guillaume westchnął – chciał przecież jak najlepiej, pragnął spokoju, który połączy jego ród i rodzinę Albany'ego. Ziemia, na której stał dwór tych zdrajców i przylegające do nich pastwiska oraz inne przyległości, powinny być własnością Marie oraz jej dzieci!
Czy ona tego nie może pojąć?
Ciemnowłosy rycerz pomyślał, iż jego jedyna córka to w gruncie rzeczy dobra partia, mimo nieprawego pochodzenia. William Albany winien być rad – ten mariaż przyniesie mu sporo korzyści : Marie zyska prawego człowieka za męża, jej posag i jego szlachecki tytuł zapewnią obojgu godziwy byt, zwaśnione rody zawrą wreszcie rozejm, a młodzieniec z rodu haniebnych zdrajców będzie miał okazję wyzwolić się spod tyranii swego wuja, Arthura, a także urwie się spod kurateli ojca – człowieka, którego Guillaume nienawidził bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Anglia, Londyn, Albany Manor, 3 września Roku Pańskiego 1310
– Przybyli Francuzi, sir. – Sługa uznał za stosowne powiadomić Arthura o przyjeździe gości.
– Francuzi? – Albany westchnął, rozdrażniony i niezadowolony z powodu wizyty cudzoziemców.
No tak, przybyła narzeczona Williama. Córka tego przeklętego Guillaume'a de Mirabeau, niemal zapomniał, że „to już dziś". Jeśli jest podobna do swego rodziciela i dziadka, jak głoszą plotki, będzie z nią prawdziwe utrapienie!
Jeśli dodatkowo, „ta" niewiasta da Williamowi potomstwo rodzaju męskiego, Albany Manor przejdzie w ręce młodych, a potem w ręce ich najstarszego syna! Arthur zostanie z niczym! Tak nie może być!
Głowę Arthura wypełniały ponurych myśli, gdy wyszedł przybyłym na spotkanie. Napatoczył się również i „szczęśliwy narzeczony" wraz ze swoim młodszym o rok bratem i kuzynem, nieślubnym potomkiem Arthura (o którym to fakcie wiedziało niewielu), a których to pan na włościach zagarnął, nakazując młodzieńcom towarzyszyć mu przy powitaniu gości.
– Dzień dobry, jestem Arthur Albany. – Możnowładca uważnie lustrował Francuzów swym nikczemnym wzrokiem. – A to mój krewniak, William, jego kuzyn James oraz William, narzeczony panny Marie. – Książę rozpływał się w uśmiechach, ale duszę miał czarną niczym smoła.
Marie - France słyszała jego złe, pełne nienawiści myśli, kierowane do wszystkich oprócz niego samego. Aż się wzdrygnęła, czując do gospodarza Albany Manor nieodpartą niechęć.
– Kazałem już przygotować komnaty dla długo wyczekiwanych gości oraz kwatery dla zbrojnych, serdecznie zapraszamy. – Arthur świdrował wzrokiem niezwykle ciemnowłosą, wysokiego wzrostu Francuzkę, a czynił to z najwyższą niechęcią.
Przecież ona wygląda jak ten parszywiec, Guillaume de Mirabeau, który przed laty pokrzyżował jego plany, gdy uciekł z Tower!
Ciekawe, czy – jak to o nich mówiono – widzieli więcej niż zwykli ludzie?
– Witajcie, pani. – William, syn Jamesa z Yorku, pomógł narzeczonej zsiąść z konia, pomimo jej zapewnienia, że poradzi sobie sama.
– Dziękuję. – Obojętnie wzruszyła ramionami, oglądając się na towarzyszących jej ludzi.
Przybył z nią i William, jej brat. Dla niepoznaki przyodział się w skromne odzienie, by móc bez przeszkód przysłuchiwać się rozmowom angielskiej służby. I, być może, skorzystać z powabów angielskich kobiet. Młodzieniec wiedział, że nie wzbudzając podejrzeń i słuchając innych, można się niekiedy sporo dowiedzieć. Więcej niż na salonach.
– Jak pierwsze wrażenie? Podoba się tobie twoja narzeczona, bracie? – James parsknął śmiechem, widząc zdegustowaną minę starszego brata.
– W życiu nie widziałem takiej niewiasty – odparł mu William. – Któż to ma równie smoliste włosy, czarniejsze niż najciemniejsza noc? A te lodowate oczy, zdające się czytać w moich myślach niczym w otwartej księdze...
– Ciekawe, co wyczytała Marie w twojej łepetynie? – dociekał rozbawiony James.
William mruknął w odpowiedzi coś o zbyt wścibskich braciach i dodał :
– Gdyby nie zmuszała mnie do tego sytuacja, pogrzebaczem bym jej nie tknął.
– A jeśli Bóg zechce pobłogosławić was potomstwem? – zauważył trzeźwo James. – Przecież tak może się zdarzyć, że zostaniecie rodzicami. Czy nie kochałbyś swojego dziecka tylko dlatego, że jego matka odbiega od ogólnego kanonu piękna?
– Obrońca uciśnionych się znalazł. – William pomyślał, iż Marie - France również z radością nie wyczekuje dnia ich ślubu.
– Wydawała się taka smutna i zagniewana, najwyraźniej była niezadowolona z wyboru swego ojca. Cóż, jej problem!
Małżeństwa polityczne wśród wysoko urodzonych to nie rzadkość i jakoś nikt się nie skarży na zaistniały porządek rzeczy.
Marie - France i William, jej brat, ze śmiechem wspominali minę młodego Anglika, mającego zaszczyt bycia jej narzeczonym, na widok dziewczyny. Najwidoczniej spodziewał się damy, przyodzianej w kosztowną suknię, z trzewiczkami na stopach, a tymczasem ujrzał młodą niewiastę, przyobleczoną w męski strój, klnącą niczym przysłowiowy szewc, z rozpuszczonymi włosami, potarganymi przez wiatr.
A co jeszcze lepsze – tejże młodej niewiasty słuchali przybyli z nią zbrojni mężczyźni, nie mrugając przy tym okiem!
Mina przyszłego pana młodego mówiła sama za siebie, co sądzi o samotnym podróżowaniu młodej damy bez przyzwoitki i w towarzystwie wyłącznie samych mężczyzn!
– Obejrzymy sobie dwór? – zaproponował siostrze William, ciekaw Albany Manor.
– Nie teraz, bracie – odpowiedziała mu Marie, marszcząc brwi. – Chyba czas na posiłek. Oby nas ino nie potruli!
– Zrobiłaś się podejrzliwa jak nasz ojciec. – William wzruszył obojętnie swymi szerokimi ramionami, ale posłusznie podążył za siostrą do jadalni.
Marie - France zwiedzała Albany Manor na własną rękę, ku wściekłości Arthura, rozbawieniu Jamesa i zaskoczeniu Willliama – narzeczonego.
Służba w dworze przyzwyczaiła się bardzo szybko do młodej pani, samotnie wędrującej korytarzami, zaglądającej nawet do pomieszczeń dla służby, dla każdego mającej dobre słowo.
Któregoś dnia William Albany zaproponował swej Francuzce przejażdżkę konną po włościach, przynależących do dworu.
– Co ty na to, Marie? – Ujął jej dłoń w swoją dłoń, a następnie ucałował.
– Nieobyczajny Williamie – roześmiała się wesoło – chętnie skorzystam z pana propozycji, ale proszę następnym razem tak haniebnie nie próbować mnie uwieść przed ślubem.
– Nieobyczajnym to ja dopiero mogę być. – Wbrew samemu sobie chwycił Marie w ramiona i przyciągnął ku sobie.
Nie opierała się, gdy odszukał swymi ustami jej usta, a następnie pocałował dziewczę. Pogłębił pocałunek, jego język wtargnął do wnętrza jej ust, by rozpocząć namiętny taniec z jej językiem.
Ręka Williama Nieobyczajnego zawędrowała na pośladek narzeczonej i byłaby kontynuowała swoją wędrówkę, gdyby nie usłyszeli oboje dyskretnego chrząknięcia za plecami.
– Nie przeszkadzam? – James Albany aż się zaczerwienił na widok tych dwojga i tego, co razem robili.
Aż strach pomyśleć, do czego by doszło, gdyby nie przyszedł i nie chrząknął. Przyłapani przez niego, William i Marie odskoczyli od siebie niczym oparzeni wrzątkiem. Widać było, iż brat Jamesa niechętnie odsunął się od narzeczonej. Pewnie czuł żal, że gdyby brat mu nie przeszkodził, między nim a Francuzką, mogłoby dojść do „czegoś więcej", a tymczasem pojawił się James i wszystko zepsuł.
– Jedziemy z Marie na przejażdżkę, przyłączysz się do nas? – zaproponował Will młodszemu bratu, na co ów chętnie przystał.
Marie - France najchętniej nie widziałaby tęsknych spojrzeń, posyłanych jej przez przyszłego szwagra. W końcu jednak musiała spojrzeć prawdzie w oczy – James chyba zapałał do niej afektem, a ona szanowała go jak brata, nie odwzajemniała jednak jego uczucia.
Za to bliskość Williama Nieobyczajnego, przyprawiała serce dziewczyny o szybsze bicie. Czyżby narzeczony zaczynał się jej podobać jako mężczyzna, z którym wszakże miała spędzić całe swoje życie?
Ten Drugi William, przez postronnych często mylony z kuzynem, dla niej wyraźnie się różnił od narzeczonego.
Jego włosy miały stalowo siwy odcień, a czupryna Nieobyczajnego – srebrzysty niczym światło księżyca w nowiu, zaś oczy narzeczonego szczyciły się barwą morskiej zieleni, podczas gdy Drugi miał oczy koloru przypominającego swą barwą wzburzone podczas sztormu fale Atlantyku.
Było jeszcze wiele drobnych cech, które sprawiały, iż tylko nieliczni, którzy mieli sposobność ich poznania, zdawali sobie sprawę, który z nich jest którym Williamem.
Marie - France miała świadomość, iż Drugi najchętniej uczyniłby z niej swoją nałożnicę – słyszała jego brudne myśli na jej temat, nawet, gdy znajdował się w innej komnacie.
Nie pałała zbytnią sympatią do Drugiego, uważała go za człowieka, który jest podły oraz nikczemny.
Któregoś dnia próbował skraść jej całusa, korzystając z okazji, że w pobliżu byli jedynie jego podkomendni. Na szczęście zdołała go odepchnąć, trzasnąć w twarz – spojrzał na nią z wielkim niedowierzaniem i pogardą jednocześnie, a potem powiedział:
– Jesteś taką samą wszetecznicą, jak twoja matka! Sądzisz, że twoje słowo ma w Anglii jakiekolwiek znaczenie? William, mój kuzyn, żeni się z tobą, bo musi! Nie może dostać, kogo chce, bierze ciebie.
Na to Drugi oberwał od Marie - France jeszcze raz – tym razem cios prosto w żołądek, aż padł na ziemię jak długi i przez dobrych parę minut nie mógł wstać.
– Pożałujesz tego, córko Francuza! – jęknął, zwijając się z bólu.
Marie odwróciła się na pięcie, odchodząc i zostawiając jego sługi oraz jego samego, niesamowicie zszokowanych.
– Wiesz, kim jest kuzyn Nieobyczajnego? – szepnął William do Marie.
– Padalcem – usłyszał szybką odpowiedź.
– To też – odparł młody de Mirabeau bez cienia zażenowania. – William Albany to bękart Arthura. Przynoszę tobie sprawdzoną informację. Angielki, zwłaszcza te, które miały sposobność z wujem twej matki, są strasznie gadatliwe. Rozumiesz?
Marie skinęła twierdząco głową. A myślała, że Arthur nie ma potomstwa!
Najwidoczniej się myliła.
– Drugi próbował mnie pocałować – fuknęła zniesmaczona, pokrótce opowiadając bratu, co się dzisiaj wydarzyło pomiędzy nią a Siwym Williamem. Nie zapominając wspomnieć o tym, jak go potraktowała.
– Chciałbym wiedzieć, dlaczego ojciec tak się upiera przy moim małżeństwie z Nieobyczajnym – dodała na koniec Marie.
– A jakie to ma znaczenie? – William westchnął. – Dokąd pójdziesz, jeśli nie wydasz się za Nieobyczajnego? Do klasztoru? Na ulicę? Musisz powiedzieć narzeczonemu, co się wydarzyło i co powiedział Siwy. Miejmy nadzieję, że William zrozumie i pomoże rozwiązać problem.
– Co to da, że powiem? Nawet, jeśli mi uwierzy, ma związane ręce. W Albany Manor rządzi Arthur i nikt inny.
– Zatem twoja w tym głowa, aby uwierzył.
– Namawiasz mnie do zdrady stanu? Myślę, że... – Marie się zamyśliła nad kolejnymi słowami, opisującymi, co czuła w danej chwili, ale nie znalazła żadnych.
Wkroczyła na niebezpieczną ścieżkę i tylko od niej zależało życie wielu ludzi – tych dobrych i tych gorszych.
– Mój kuzyn naprzykrzał się twojej siostrze, Fran...?
– Zwię się „William" – młody de Mirabeau natychmiast poprawił przyszłego szwagra w najczystszej angielszczyźnie.
– Dlaczego sama więc Marie nie raczyła mi wspomnieć o tejże przykrej sprawie?
– Bo byś jej nie uwierzył, tak jak teraz mi nie wierzysz – prychnął oburzony William.
– Dopóty nie usłyszę słowa skargi na ten temat z ust mojej narzeczonej, nie mogę nic przedsięwziąć w związku z owym „przykrym zajściem". A tak poza tym... Dlaczego udajesz sługę, Williamie?
– Nic ci do tego, Angliku – warknął, urażony do żywego, Francuz.
Wstał z rzeźbionego krzesła, które zajmował i zakończył tym samym bezsensowną rozmowę, nie prowadzącą do niczego dobrego. Najwidoczniej Nieobyczajny William chciałby jedynie potarmosić Marie w łożu, a co do obrony jej czci i honoru, to już niekoniecznie się rwie. Cham i prostak z niego, pomimo błękitnej krwi płynącej w jego żyłach.
Zagniewany syn Guillaume'a odszedł czym prędzej sprzed oczu swego angielskiego imiennika, nie zważając na jego protesty.
– Marie? – James, młodszy brat Willa Nieobyczajnego, postanowił przeprowadzić rozmowę z przyszłą szwagierką. – Twój brat zbeształ mojego, aż miło. Coś się stało?
– Mój brat, cholera, broni mojej czci – wytłumaczyła Jamesowi Marie. – A twój, pożal się Boże, nawet palcem nie kiwnie w mojej obronie. Tylko jedno mu w głowie!
– Co ja mam w głowie? – Nieobyczajny zmaterializował się za nimi bardzo niespodziewanie, zupełnie ich zaskakując.
– Nic. – Marie odeszła w stronę swojej komnaty, nie zaszczycając narzeczonego ni jednym, łaskawszym spojrzeniem swych lodowatych oczu.
Jej przyrodni brat miał świętą rację, że Srebrny William to słabeusz, lękający się Arthura, a także „uwodziciel damskich serc o dużych potrzebach". Wdał się w swego ojca?
– Co jej jest? – Nieszczęsny narzeczony poczuł ukłucie niepokoju.
Dlaczego Marie nie chce z nim rozmawiać? Co jej powiedział James i czy ich wspólny kuzyn rzeczywiście źle się zachowywał względem ciemnowłosej młódki?
– Marie zawiodła się na tobie, mój bracie, jej „sługa" ma bardzo donośny i wyraźny głos, gdy krzyczy – wyjaśnił James i również sobie poszedł, ale w przeciwną stronę niż dziewczę.
Srebrny William poczuł się samotny, jak nigdy dotąd.
Służba w Albany Manor polubiła swoją panią, która pomimo braku manier, potrafiła współczuć słabszym i pokrzywdzonym, a oprócz tego nie lękała się, aby jasno i wyraźnie dać do zrozumienia, co sądzi o otaczającym ją świecie i ludziach.
Widać było, że swoją postawą ta niezwykła niewiasta bardzo denerwuje sir Arthura i Drugiego Williama.
Nie dała się złamać ani urobić, więc Arthur zdecydował, iż należy się jej pozbyć w taki sposób, by nikt nie zwątpił w jej winę. A już szczególnie „kochający narzeczony" oraz Francuzi.
– Do Tower z nią – zawyrokował Arthur, by następnie dodać, zwracając się podczas rozmowy „w cztery oczy" do swojego nieślubnego potomka. – Trzeba udowodnić, że dopuściła się zdrady wobec twego kuzyna z jego własnym bratem i że jest francuskim szpiegiem. Prędzej czy później polecą obie głowy.
– Musimy uważać na Francuzów, oni są bardzo niebezpieczni – zauważył Drugi. – Co z ojcem dziewczyny? On nie uwierzy w nasze oskarżenia względem jego idealnej córki.
– Coś się wymyśli, bo Francuzów jest u nas w gościnie zdecydowanie mniej niż naszych ludzi. – Arthur poklepał protekcjonalnie syna po ramieniu.
Rozeszli się każdy w swoją stronę, a ukryty za jednym z filarów James, zmartwiał ze strachu. Trzeba uprzedzić Willa! Jak najbardziej musi wiedzieć o tym, co knują ci dwaj, nim dostaną Willa w swoje szpony!
– Przykro mi to mówić – zaczął Drugi, odpowiednio modulując ton swego głosu, podczas niby przygodnej pogawędki z kuzynem – ale do moich uszu doszły niepokojące wieści.
– Jakie wieści? – Ciekawość zwyciężyła w Willu. – Cóż masz mi do powiedzenia, Williamie?
– Chodzi o Marie - France. – Drugi uśmiechnął się w duchu. – Może źle, że ośmielam się poruszyć ten tak trudny temat przy tobie... Aż się zawstydziłem, gdy...
– Do rzeczy – ponaglił go Will.
– Marie źle się prowadzi.
Zapadła przytłaczająca cisza. Nieobyczajny Will miał wrażenie, że się przesłyszał. Jego Marie wszetecznicą?
Ta sama Marie, która się do niego tuliła, gdy zostawali sami? A jeśli nie tylko do niego?
– Wytłumacz mi, kuzynie, skąd u ciebie te podejrzenia? – Ziarnko niepokoju w umyśle Williama zostało zasiane.
– Nie zauważyłeś spojrzeń, które posyła jej twój rodzony brat? Nigdy nie zastałeś ich przy szeptem prowadzonej rozmowie, która nagle urywała się przy twoim pojawieniu się w pobliżu? Wyjaśnili tobie, co było przedmiotem tych rozmów?
Siedzieli przy sobie bardzo blisko czy... w stosownym oddaleniu?
– Marie rzadko kiedy stosuje się do konwenansów – odpowiedział Will.
Drugi William pokiwał głową ze smutkiem. Wiele faktów zdawało łączyć się ze sobą we spójną całość. Marie i James lubili swoje towarzystwo, dziewczyna znacznie częściej odwzajemniała uśmiech Jamesa niż swego narzeczonego, z którym to rzadko kiedy rozmawiała. Nie docenia jego starań, czynionych ze strony Nieobyczajnego, aby lepiej się poznali...
Jawnie okazywała, iż nie lubi Drugiego, bo ten rzekomo jej się narzucał. Pewnego dnia nawet, gdy myślała, że nie jest widzianą ani słyszaną przez nikogo, powiedziała do nieszczęśnika:
– Zabiję cię, jak powiesz Willowi, że...
Szkoda, że ojciec Willa był nie w pełni sił, bo dopóki mógł poruszać się samodzielnie, wiedział o wszystkim, co się dzieje we dworze. Może pomógłby w rozdzieleniu prawdy od kłamstwa?
Zarzucenie Drugiemu kłamstwa może zatem okazać się szaleństwem, jeśli nie ma się odpowiednich dowodów.
– No i Francuz... Ciskał się okrutnie, gdy Will nie chciał dać wiary jego słowom i działać pochopnie w sprawie. Czegóż to dowodziło?
– Zapytam Marie o to, jak to z nią jest naprawdę. – Will czuł, że ktoś nie mówi mu całej prawdy.
W tej samej chwili nadbiegł pędem jego brat i krzyknął do Drugiego tak, że już głośniej chyba nie można było:
– Ty parszywy zdrajco!
– Ja zdrajcą? – Drugi był zdegustowany bezpodstawnym oskarżeniem. – O czym ty mówisz, James?
– Coś powiedział?! – wycedził James. – Zapewne znowu jakieś łgarstwo, wymyślone pospołu z...
– Czy ja wyglądam, jakbym chciał łgać? Pewnie chciałbyś się wybielić, co? – Drugi bezceremonialnie przerwał Jamesowi w połowie zdania. – Ja przynajmniej nie mam powodu do wstydu, jak niektórzy...
– Ja niby mam? – James zrobił się cały purpurowy z gniewu. – A masz dowody na potwierdzenie swych kłamliwych słów? Jakichś wiarygodnych świadków?
Chętnie zdzieliłby Drugiego w jego siwy łeb za pomówienia, ale brat natychmiast – widząc, na co się zanosi – powstrzymał go, mówiąc doń:
– Chcę wysłuchać słów kuzyna. Niech on się wypowie, potem przyjdzie kolej na ciebie, James. Wtedy zadecyduję, komu dam wiarę.
– Jak sobie chcesz, to mu wierz, ale źle na tym wyjdziesz. On zrobi wszystko, żeby.... Ech, co ja będę tobie tłumaczył....
Przestrzegam, żebyś potem nie żałował, gdyby okazało się pomyłką wierzenie kuzynowi. Bo mądry Anglik po szkodzie. – Machnął ręką lekceważąco i odszedł, zostawiając obydwóch Willów samych.
Było już mu zupełnie obojętne, co nałgał Drugi, bo było widać, że żadne rozsądne słowa nie trafiają do łepetyny brata, skoro nie chce słuchać nikogo oprócz tego, co mu źle życzy!
James modlił się w duchu do Najświętszej Panienki, aby brat nie zrobił niczego, co odbije mu się później czkawką. I innym przy okazji.
James przysiadł na krześle w swojej komnacie i gorączkowo rozważał, co można zrobić w tej sprawie, żeby Will, narzeczony Marie, przejrzał na oczy.
Trzy dni później, nadal Albany Manor, 6 września, Roku Pańskiego 1310
– Marie, podejdź do mnie – poprosił Nieobyczajny, wpatrując się w twarz narzeczonej.
Jej oczy o barwie zimowych sopli lodu, spoglądały na niego z niechęcią, ale posłuchała. Podeszła z rezerwą, powoli.
– Pragnę ciebie – szepnął Will tuż przy jej uchu, mimo wszystko nie mógł powstrzymać rosnącego w nim pożądania. – Czy ty również chcesz...?
– Chrzań się – burknęła Marie, wprawiając narzeczonego w osłupienie. – Ty pragniesz jedynie mojego ciała i to w dodatku przed ślubem! Czy ja przypominam tobie ladacznicę? Dlaczego...? Dlaczego wierzysz złym słowom? Dlaczego się ze mną żenisz? Proszę, powiedz, iż nie dla posagu ani ziemi czy władzy... Możesz to uczynić, patrząc mi prosto w oczy? Jeśli tak, odwołam wobec wszystkich domowników Albany Manor, że się haniebnie do mnie przystawiasz!
Will krzyknął z gniewem:
– Skąd ty wiesz, że...? W myślach mi czytasz, czy co? Jak śmiesz? Czy mój brat jest tobie milszy niż ja? Dlatego nie uśmiecha się tobie cielesne obcowanie ze mną?
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – zauważyła Marie ze smutkiem. – Dlaczego się ze mną żenisz? Dla pieniędzy?
– A żebyś wiedziała. – Wściekły Will nie panował nad słowami.
W tej właśnie chwili czuł się zawiedziony – choć tego nie pojmował – że jego narzeczona nie pragnie go tak bardzo, jak on pożąda i pragnie jej.
Czy tamta chwila przy koniach, gdy przeszkodził im James, nic dla niej nie znaczyła?
Przecież i tak on – Will – i „Wąsik" – jak nazywał Marie na własny użytek William – mieli się pobrać. Cóż więc szkodzi, aby mieli się poznać... nieco bliżej?
– Nienawidzę ciebie – powiedział wbrew samemu sobie. – Pogrzebaczem bym ciebie nie tknął, gdybym nie musiał wydębić od Arthura Albany'ego Albany Manor.
– Życzę tobie – odrzekła mu na to Marie – abyś został potraktowany tak, jak ty mnie potraktowałeś. Aż zrozumiesz, cóżeś mi uczynił.
Jej oczy wydawały się takie lodowate, jak wody Tamizy zimą. William cofnął się, przerażony, pod ścianę.
– Marie! – wyjąkał strachliwie, czując ścianę za plecami, ale po chwili odzyskał rezon. – Ślubu nie będzie. Pójdziesz do Tower. Czy tego chcesz, czy nie, zostajesz przeze mnie oskarżona o złe prowadzenie się oraz o zdradę stanu. Straż! – usłyszała odgłos tupotu ludzkich stóp.
Wielu zbrojnych.
Nie czekała, aż ją znajdą i zniewolą. Zdzieliła Nieobyczajnego po łbie, zabrała mu sztylet i umknęła bocznymi drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro