Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wigilijna Opowieść Browna

– Tato, dokąd idziemy? 

Chłopiec o ślicznych niebieskich oczkach nie mógł się powstrzymać, musiał zapytać. Ojciec, wciągając wełnianą czapkę na jego główkę, z uśmiechem na ustach określił ich wspólny spacer jako niespodziankę, ale mały był dociekliwy. I ciekawski. Jak każdy McFly. To w każdym razie słyszał ilekroć zbierali się w gronie rodzinnym. Dziarskim krokiem przemierzając pokryte śniegiem Hill Valley nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytanie, jedynie delikatny uśmiech pod nosem taty co zawsze zwiastowało dobrą zabawę. Postanowił ostudzić swoją ekscytację, poczeka, skupi uwagę na czymś innym. A było na czym. 

Hill Valley w grudniu wyglądało niesamowicie, jak wyjęte prosto ze świątecznego filmu. Każda lampa na ulicy ozdobiona była kolorowymi lampkami, każdy dom przystrojony był wedle uznania gospodarzy, a tutaj, w tym niepozornym miasteczku mieszkańcy kochali święta Bożego Narodzenia i na pewno nie oszczędzali na dekoracjach. Wielkie napisy, bałwanki, mikołaje i renifery, och, tego było tak wiele! Na każdym skrzyżowaniu dało się słyszeć kolędy, ktoś śpiewał, ktoś inny puszczał nagranie z kasety. Atmosfera była magiczna. Chłopiec nie mógł doczekać się wieczora, rodzice obiecali mu przejażdżkę po okolicy by jak co roku wybrać najładniejsze światełka. Rok temu, w tej uroczej zabawie, przydzielił pierwsze miejsce państwu Strickland. Jego tata próbował wpłynąć na ten wybór, ale młody był nieugięty. 

Skrzypiący pod butami śnieg pochłonął go na tyle, że nie zauważył kiedy jego tata się zatrzymał. Tymczasem Marty McFly zdawał się nie zauważyć, że jego syn odszedł kawałek dalej. Rodzinne. Przeskakując uformowaną przez wczorajszy wiatr zaspę podreptał do mężczyzny, który intensywnie wpatrywał się w budynek przed nim. Stary i nadający się do remontu budynek, którego podjazd chyba nikt od początku zimy nie odśnieżał, w ogóle wyglądał jakby nikt w nim od dawna nie mieszkał. 

Marty począł torować sobie drogę do wejścia, raz lewą raz prawą nogą odgarniając śnieg, co jego synek skwitował spojrzeniem pod tytułem: mój ojciec oszalał. Mężczyzna musiał to wyczuć bo zaraz się odezwał: 

– Choć za mną. Tylko ostrożnie, jest ślisko. 

– Mama mówi, że zaczynasz tracić wigor i musisz zacząć dbać o siebie. 

– Naprawdę? Tak mówi? – Marty prychnął z nutą rozbawienia w głosie – A skąd to wiesz?

– Słyszałem tylko jak rozmawiała o tym z babcią. 

– A co jeszcze słyszałeś? 

Chłopiec ugryzł się w język. Chyba nie powinien mówić tego na głos, w końcu wyszłoby, że podsłuchiwał, a przecież wcale nie chciał. Jego pierwotnym zamiarem było podebranie kilku ciasteczek z kuchni, nie wiedział, że ktoś tam był i rozmawiał. To nie było celowe! Policzki zarumieniły mu się i to wcale nie od lekkiego mrozu, tata dotarł w końcu do drzwi i odwrócił się, czekając na odpowiedź. 

– Ściśle tajne – palnął na szybkiego. 

Marty przewrócił oczami. W okolicach drzwi począł rękoma odgarniać śnieg, jakby czegoś szukał. Pod warstwą białego puchu odnalazł wycieraczkę, a spod niej wydobył srebrny kluczyk. Musiał być dla niego ważny bo radośnie zakrzyknął. 

– Tak! Był tu przez cały czas! Wrócimy jeszcze do tej rozmowy sprzed chwili – zerknął w bok – ale teraz czas na obiecaną niespodziankę. 

Wziął chłopca na ręce i wsunął klucz do zamka, przekręcił dwa razy. Zamek przeskoczył i gdy nacisnął klamkę drzwi otworzyły się, trochę skrzypiąc. W środku było bardzo ciemno i pachniało dziwnie. Młody McFly próbował jakoś określić ten zapach w swojej głowie, ale nie potrafił. Po zamknięciu drzwi, Marty odstawił chłopca i powiedział, że rozpali w kominku. Ciekawe, jego tata zdawał się poruszać po pomieszczeniu bez żadnego problemu, i to w dodatku po ciemku. Wiedział gdzie znaleźć latarkę (o dziwo działającą) oraz że w tylnej części leżą pocięte bloki drewna. Poczuł, że ekscytacja sprzed kilkudziesięciu minut wraca do niego ze zdwojoną siłą. Tata, odkąd tylko pamięta, opowiada mu niesamowite historie o tak przedziwnych rzeczach, że chłopiec głowił się i głowił skąd tata bierze na nie wszystkie pomysły. Opowiadał o kosmosie, o Dzikim Zachodzie, o jakimś samochodzie który lata i który może znaleźć się bardzo szybko w różnych miejscach.  O podróżach w czasie. O tym ostatnim wspominał bardzo często, dosłownie jakby widział to na własne oczy. 

Kominek dość szybko zajął się ogniem, blisko niego było przyjemnie ciepło toteż Marty przysunął do niego dwa fotele. Na obitym czerwonym materiałem posadził synka, który był pewien, że ojciec za chwilę zajmie miejsce na tym drugim, ten jednak przyklęknął przed nim unosząc delikatnie jego główkę do góry. 

– Mikey, chciałbym ci kogoś przedstawić. Mojego najlepszego przyjaciela i człowieka dzięki któremu mam co opowiadać ci do snu. Nie chcę jednak żebyś się przestraszył, więc od razu zaznaczę, że nie ma czego się bać, dobrze? Jestem tutaj z tobą. 

– Ale czemu miałbym się bać? – chłopiec nie rozumiał tego. Było mu ciepło, a pomieszczenie wyglądało super. Te wszystkie kartony sprawiały, że chciał jak najszybciej skończyć tę rozmowę i rzucić się do przeglądania ich zawartości. 

– Bo ten mój przyjaciel nie do końca będzie tutaj obecny. W sensie będzie i będziesz mógł go o wszystko zapytać, ale – Marty przegryzł wargę zatrzymując się w połowie zdania –  Dobra, bez przedłużania. Najlepiej jak po prostu ci go pokażę. 

Po tych słowach dźwignął się z kolan i podszedł do tego drugiego fotela. Wyciągnął ostrożnie coś z kieszeni płaszcza i umieścił to na przygotowanej wcześniej poduszce. Wrócił do syna, podniósł go i posadził sobie na kolanach. Dopiero wtedy Mikey dostrzegł, że to coś, co wyglądało jak małe drewniane pudełeczko (nie większe od kostki Rubika) zaczyna się świecić. Krawędzie rozjaśnił jasny blask. Chłopiec nigdy nie widział czegoś takiego. 

Marty wziął głęboki wdech. 

– Witaj w domu, Doktorze Brown. 

Młody już chciał zapytać kim jest ten cały Brown, ale słowa ugrzęzły mu w gardle, ponieważ kostka, która jeszcze przed sekundą leżała przed nim, zniknęła, a w jej miejscu pojawił się człowiek! Chyba człowiek, w sensie wyglądał jak człowiek. Miał burzę białych włosów, szeroki uśmiech, duże oczy i biały ochronny fartuch, taki sam jaki w jego szkole nosiła nauczycielka chemii. 

– Witaj, Marty. Widzę, że przyprowadziłeś dziś małego gościa. Miło mi cię poznać Mikey, ależ wyrosłeś. 

– Czy Pan jest prawdziwy? – było to jedyne logiczne pytanie jakie pojawiło się w jego umyśle. Ten facet wyszedł z pudełka. Nie mógł być prawdziwy. Jednakże rozsiadając się wygodnie w fotelu wyglądał jakby był. No i znał jego tatę. I jego najwyraźniej również. 

Mężczyzna roześmiał się wesoło. Tata ścisnął go delikatnie w pasie. 

– To bardzo mądre pytanie, chłopcze. Otóż zależy jak na to spojrzeć. Tak, jestem człowiekiem, naukowcem, a to – wskazał ręką na przestrzeń obok siebie. – To kiedyś była moja pracownia, mój dom. Aczkolwiek patrzysz teraz na hologram, dokładniej na mój umysł. Ciała tu nie ma. Na przestrzeni lat udało mi się dowieść, że przeniesienie ludzkiej cząstki do innego tworzywa jest możliwe. I oto jestem. 

– Ale czad! 

– Istotnie. 

– Czyli nie boisz się? Wszystko gra? – zapytał Marty z wyraźną ulgą. 

– Tato! To jest extra! Czemu miałbym się bać? To jest nauka, odkrycie naukowe. 

– Po prostu pamiętam swoją reakcję, wolałem być przezorny. 

– Och, Marty. Więcej wiary w syna – Doktor Brown uśmiechnął się szeroko. 

– No właśnie! – Mikey skrzyżował rączki na piersi, udając obrażonego. 

– Dobrze, już dobrze. Dostałem swoją lekcję. Będę pamiętał na przyszłość. 

Chłopiec, siedząc plecami do swojego taty, nie mógł zobaczyć jaki cudowny uśmiech rozjaśnił jego buzię. Nie mógł zobaczyć tych błyszczących się oczu, które sprawiły, że wyglądał jakby ubyło mu przynajmniej dwadzieścia lat. Jakby znowu był pełnym życia siedemnastolatkiem z deskorolką w dłoniach. Nie mógł też wiedzieć co w tym momencie pomyślał Brown, który dostrzegł w tym wyrazie twarzy przyjaciela swojego Marty'ego. Takim jakim go zapamiętał. 

– A skąd wiesz kim jestem? – ciekawość płynąc w żyłach McFly-ów mogła wziąć górę. 

– Znamy się z twoim tatą od lat. Wielu lat. Gdy chodził do liceum pomagał mi przy moich wynalazkach i odkryciach naukowych. Był moją prawą ręką. Potem dorósł i pojawiłeś się ty, dużo mi o tobie opowiadał. Często rozmawiamy, stąd wiem o tobie całkiem sporo. 

– A dlaczego ja o Panu nic nie wiem? – specjalnie użył oskarżycielskiego tonu. 

Marty westchnął. 

– Wolałem, żebyś zobaczył to na żywo. Ciężko byłoby mi wytłumaczyć jak to jest możliwe. Emmett jest w tym ode mnie lepszy. 

Chłopiec zmrużył oczy. Chwila. Emmett Brown. Doktor Emmett Brown

– Uczyłem się o Panu na historii. W tysiąc osiemset osiemdziesiątym piątym roku niejaki Brown skonstruował prototyp lodówki. To dzięki Panu, a raczej pana przodkowi mamy w czym przechowywać jedzenie. Rety! Pan jest sławny. Ale super! 

Naukowiec pochylił się delikatnie do przodu. 

– A zdradzić ci pewną tajemnicę? – Mikey pomachał szybciutko główką. – To byłem ja. Nie żaden mój przodek, tylko ja we własnej osobie. 

– Ale jak to możliwe?! 

– A opowiadał ci tata o podróżach w czasie? 

Młodemu McFly'owi opadła szczęka. Jego tata nie opowiadał mu wymyślonych historyjek, nie miał wybujałej wyobraźni. Mówił o faktach, przedstawiał mu wydarzenia, które naprawdę się wydarzyły! To dlatego za każdym razem miał przeczucie, że musi być w nich zawarte choćby ziarenko prawdy. Nie brzmiały jak wyssane z palca choć mogło by się tak z początku wydawać. 

– Opowiadałem, ale myślę, że to odpowiedni czas na historię o roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym. Co ty na to, Doc? 

Mikey prawie że wyślizgnął się tacie z objęć. Podskakiwał na kolanie błagając wręcz by mu ją opowiedzieli. Panowie roześmiali się wesoło. Marty ściągnął synowi kurtkę i wełnianą czapkę. Ponownie wygodnie usadził go sobie na kolanach i mrugnięciem w stronę Browna zasygnalizował iż ten może rozpoczynać. 

Słuchał i sam przypominał sobie te wydarzenia. Spotkanie na parkingu, przeniesienie Einsteina...Emmett ominął wątek z terrorystami i strzelaniem, był mu za to wdzięczny. Mikey i tak niedowierzał w to co słyszy, można było parę wątków ominąć, dla jego dobra. Marty starał się nie odpłynąć, ale głos przyjaciela i to, że znajdowali się w jego pracowni sprawił iż zamiast pozostać w tej historii jego umysł otworzył drzwi do innego wspomnienia. 

Do ich pożegnania. 

∑ ∑ ∑ ∑ ∑ ∑

27 października 1985 

To było przyjemne popołudnie. Ukryta lokomotywa za pracownią Browna na całe szczęście nie rzucała się w oczy, nie miała pozostać tam długo, jedynie małą chwilę, ale zauważona na pewno pojawiła by w jutrzejszych nagłówkach. Jennifer gawędziła sobie z Klarą i chłopcami na zewnątrz, zapewne chcą dać swoim ukochanym trochę prywatności. Nie mówiły tego głośno, ale wszyscy wiedzieli, że tak właśnie było. 

Marty stał zamyślony nad otwartym pudłem, które zamierzał zabrać do siebie. Emmett pozwolił mu właściwie zabrać co tylko będzie chciał, dodatkowo zostawiał pod wycieraczką kluczyk, by przyjaciel mógł w każdej chwili tu wejść. Kiedy tylko najdzie go na to ochota. Rzecz w tym, że Marty nie chciał wracać tu bez niego. Nie sądził, że w ogóle będzie w stanie. Może kiedyś...na pewno minie sporo czasu zanim się odważy. 

– Marty, to wszystko ci zostawiam. To co najpotrzebniejsze mam przy sobie. 

Chłopak zamknął pudełko, odłożył je na podłogę po czym westchnął. Jedno spojrzenie w oczy Browna wystarczyło, by poczuł, że jest to dla nich trudne. Wypowiedzieć te ostatnie słowa. 

– Niby wiedziałem, że kiedyś to nastąpi – Marty pociągnął nosem, łzy same pojawiły się w kąciku jego oczu – ale sądziłem, że o wiele później. 

– Marty...

– Zawsze możesz mnie odwiedzić, wiem to, ale to nie to samo. Doc, czas tak strasznie szybko płynie. Nawet dla nas. A może właśnie szczególnie dla nas. Nim się obejrzę minie dwadzieścia lat, a ciebie tu nie będzie. 

Emmett Brown doskoczył do przyjaciela zamykając go w swoich objęciach. Głaskał go delikatnie po włosach pozwalając mu się wypłakać. Wydarzenia następowały tak szybko po sobie, że naprawdę nie mieli kiedy na spokojnie porozmawiać, wyrzucić z siebie tych wszystkich emocji. Marty miał rację. Dla nich szczególnie czas działał na nieco innych zasadach. Wcale nie lepszych. 

Po dłuższej chwili Doc odsunął chłopca, ale tylko po to by wyjąć coś z kieszeni płaszcza. 

– Mam coś dla ciebie, taki drobny prezent. Choć może nie powinienem tego tak nazywać, bo nie powiem ci do czego służy. Sam to odkryjesz w odpowiednim momencie – ręka naukowca wsunęła się z zawiniątkiem do kieszeni poncza, które wciąż miał na sobie chłopak. 

– Tylko ty mógłbyś dać mi coś takiego – Marty roześmiał się ścierając łzy z policzków. Nie udało mu się zrobić tego porządnie, gdyż Brown ponownie przycisnął go do siebie. Tym razem jeszcze mocniej. Stali tak nie wiedzieć ile, w tej chwili, pośrodku pracowni postanowili nagiąć nieco obowiązujące zasady. Zatrzymali czas. Zatrzymali go dla siebie. 

Na koniec Emmett ucałował czule swojego najlepszego przyjaciela w czoło, a potem we włosy jednocześnie szepcząc, że zawsze przy nim będzie. 

Zawsze. 

∑ ∑ ∑ ∑ ∑ ∑

– I tym oto sposobem twój tata uratował swoim rodziców i wrócił bezpiecznie do swoich czasów. 

– Przecież to jest niesamowite! Mój tata jest bohaterem! I jest cool i przeniósł się w czasie! 

Podekscytowanie chłopca sprowadziło Marty'ego na ziemię, zamrugał, odchrząknął i ściągnął syna ze swoich kolan. 

– Czyli już wiesz czego absolutnie nie powinieneś robić. Poznałeś nową historyjkę, odpowiem ci na wszystkie pytania po kąpieli. Zrobimy sobie gorącą czekoladę i wsuniemy się pod kołdrę. A teraz możesz sobie pooglądać te kartony, które stoją obok stołu. 

Mikey rzucił się tacie na szyję, mocno go wyściskał, po czym pobiegł w stronę pudeł. Po sekundzie wrócił się do mężczyzn i odwrócił w stronę Browna. 

– Dziękuję za tę opowieść, była super. Musi mi Pan kiedyś więcej opowiedzieć. 

– Z przyjemnością to zrobię, a teraz leć, tam jest pełno fajnych rzeczy. 

Chłopiec wyszczerzył ząbki i tyle go widzieli. Marty wstał z fotela i zbliżył się do przyjaciela, który bacznie obserwował go właściwie przez cały ten czas, jednak pod koniec opowiadania zdecydowanie intensywniej. 

– Marty, co się dzieje? Mnie nie oszukasz. 

Mężczyzna prychnął pod nosem. 

– Wiem, nawet nie będę próbował – schował obie dłonie do kieszeni płaszcza, choć chciałby w nich trzymać dłonie Emmetta. Nie mógł. Emmetta tu przecież tak naprawdę nie było. –  Pamiętasz nasze pożegnanie? Powiedziałem ci wtedy, że za chwilę minie dwadzieścia lat i zobacz, właśnie minęło. Jakbym tylko pstryknął palcami. Mam wrażenie, że żyje nie swoim życiem, Doc. Przeraża mnie to, bo dopiero co przyjechałem deskorolką na parking, a teraz uczę jeździć mojego syna. Kiedy to minęło. Dlaczego tak szybko. Nasze wspólne przygody...brakuje mi ich. 

Brown podniósł się z fotela, Marty zadarł podbródek do góry i prawie że wstrzymał oddech. Miał wrażenie, że czuje ciepło bijące od przyjaciela, ale to niemożliwe. To na pewno przez kominek, to przez niego tak mu się wydawało. 

– Marty, nie musisz podróżować w czasie by przeżywać przygody. Spójrz na swojego wspaniałego syna. Odziedziczył wiele wspaniałych cech po tobie. Rośnie, rozwija się i podziwia swojego tatę. Nie dziwie mu się. Tyle osiągnąłeś, masz wspaniałą, kochającą rodzinę i masz DOPIERO tyle lat. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile przed tobą. Twój syn wchodzi w wiek, w którym da ci nieźle popalić i to również będzie przygoda. Budzik ci nie zadzwoni, auto nie odpali, w domu zapanuje grypa, dostaniesz podwyżkę, zrobisz zakupy - każda czynność, przyjemna bądź mniej, może szybko zmienić się w niezapomniany moment. Nie wiesz który i nie wiesz kiedy. Bądź obecny tu i teraz. Nie zadręczaj się istotą czasu, on i tak będzie płynąć. Czy tego chcesz czy nie. 

McFly odetchnął głęboko. To prawda, przyjaciel miał rację. Życie potrafi zmienić swój bieg w ciągu sekundy. Najśmieszniejsze, że właśnie on, ze wszystkich ludzi na świecie powinien zdawać sobie z tego sprawę. 

Żegnając się z przyjacielem tym razem uśmiechał się szeroko. 

– Pamiętaj Marty, zawsze jestem obok ciebie. Wiesz gdzie mnie znaleźć. 

Kiedy opuścili pracownię robiło się już ciemno. Okolicę rozświetlały miliony migoczących światełek i świątecznych dekoracji. Tym razem Marty całą drogę niósł synka na rękach. 

– Mikey, chciałbym by to zostało naszą tajemnicą, dobrze? Kiedyś pokażę to twojej mamie, ale muszę ją jakoś przygotować do tego. 

– Mnie nie musiałeś. 

– Och, uwierz. Przygotowałem. Podrosłeś plus opowiadam ci co wieczór bajki na dobranoc. 

– Racja. Nie ma sprawy. To będzie taka nasza, wspólna historyjka. 

Marty cmoknął chłopca w policzek. 

– Pięknie to ująłeś. 

– Ale jeszcze kiedyś będziemy mogli porozmawiać z panem Brownem? Strasznie fajnie mi się go słuchało. I wiesz co? Przypomina mi on takiego Ducha Świąt, jak w Opowieści Wigilijnej. Sprawił, że się uśmiechnąłeś. 

McFly zatrzymał się na chwilę. Do domu brakowało właściwie kilku kroków, ale musiał to zrobić. Postawił syna na śniegu i kucnął przy nim, by patrzeć mu prosto w oczy. 

– To prawda, coś w tym jest. Przepraszam, że byłem ostatnio taki smutny i nieobecny. Dorośli czasem zapominają jakie fajne rzeczy ich otaczają i że należy się nimi cieszyć. Tak jak na przykład ty to robisz. Dziękuję, że mogę ci opowiadać te wszystkie historie i dziękuję, że ich słuchasz. To wiele dla mnie znaczy. Kocham cię, Mikey. Bardzo mocno. 

– Ja ciebie też, tato. I będę cię krył, jak coś to zabrałeś mnie na śnieżną bitwę. Mama uwierzy, bo często jej jęczę nad uchem. I nie ma za co. Wesołych Świąt. 

Marty McFly roześmiał się wesoło. 

– Wesołych Świąt, synku. A teraz ścigamy się do drzwi. Musisz uważać, bo jestem najlepszym sprinterem – 

Nim dokończył chłopiec poleciał przed siebie, z wypiekami wbiegając na ganek dziadków. Marty zanim ruszył za nim ścisnął delikatnie w kieszeni małe pudełeczko. 

– Wesołych, Doc. I dzięki, że przy mnie jesteś. 

Nie ma za co, Marty.  Wesołych i jak to się mówi, ho, ho, ho! 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro