xviii. adrian
- Z racji tego, że jest jednak trzecia w nocy, to wejdziemy przez okno do mojego pokoju, a rano powiemy, że przyjechaliśmy późno. Co ty na to? Oboje jesteśmy pełnoletni, nie powinien mieć do nas pretensji. A za dnia możemy pójść na zwiedzanie.
- Rany, Adu, stresujesz się tym bardziej niż ja. Ale okej, możemy tak zrobić.
Z racji, że pokój Adriana był na piętrze musieli to nieźle przemyśleć. Stanęło na tym, że Beulah musiała użyć zaklęcia Vingardium Leviosa na Adrianie, a on potem na niej będąc wychylonym przez okno. Chłopak pokazał jej pokój, w którym miała mieszkać - naprzeciwko jego własnego.
- Dobranoc, Belle.
- Dobranoc, Adu.
Nie minęło jednak więcej niż pół godziny, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Zwlókł się z łóżka niechętnie, bo już prawie zasypiał, ale mina od razu mu się zmieniła, kiedy w progu zobaczył Beulah.
- Przepraszam Adrian, spałeś już? - chłopak pokręcił głową. - Ja nie wiem, jak ty możesz zasnąć w takim ogromnym, pustym domu. Mogę spać z tobą?
- Twój tata nie będzie miał nic przeciwko?
- Czego tata nie widzi, tego tacie nie żal. Poza tym, jestem pełnoletnia.
Rozłożył przed nią ramiona do przytulasa.
- Mam się położyć na fotelu?
- Jeśli położymy się tam we dwoje, to tak.
Adrian przyciągnął ją do siebie i objął ramieniem. Podobało mu się to, jak ufnie się w niego wtuliła. Nie chciał jej stracić, nie chciał widzieć jej łez ani ich powodować, nie chciał udawać, że nic do niej nie czuje. Ale za niecały miesiąc miał zacząć się rok szkolny, a tam nie mogli okazywać sobie uczuć w taki sposób, jak na diabelskim młynie czy w tamtej chwili. Wiedział, że to będzie ciężkie dziesięć miesięcy, ale miał przeczucie, że będą tego warte. Chociaż miał dopiero siedemnaście lat, był pewien, że to Beulah była tą jedyną. Uważał się za ogromnego szczęściarza, że zakochała się akurat w nim. Rozmyślając i wsłuchując się w trzepot skrzydełek motylka z naszyjnika Beulah, zasnął.
Obudził go dźwięk rozsuwanych zasłon, a z porannego otępienia wyrwał go pisk pokojówki. Wyskoczył z łóżka jak oparzony i zasłonił jej usta, a potem wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Mój ojciec o niczym się nie dowie, jasne?
Dziewczyna przerażona pokiwała głową i wyszła z pokoju. Adrian przeczesał włosy palcami i ubrał spodnie.
- Belle, widziałaś gdzieś moją wczorajszą koszulkę?
- Nie.
Beulah spojrzała na szukającego ubrań pod kocem rzuconym na fotel. Stał tam w samych spodniach i nie mogła oderwać od niego wzroku. Adrian pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się.
- Czy ty właśnie...
- Nie, definitywnie nie!
- Idziemy na śniadanie?
- Pytasz się mnie, czy idziemy na śniadanie po tym, jak odstawiłeś taką scenę z tą dziewczyną?
- Wiem, że nie powinienem był tak reagować, ale wyobraź sobie, co by się stało, gdyby mój ojciec się o tym dowiedział. Możemy już iść na śniadanie?
- Możemy.
Adrian zlustrował ją i uśmiechnął się pod nosem.
- Chociaż widoki bardzo mi się podobają, to może jednak ubrałabyś coś na siebie?
Dziewczyna zaczerwieniła się, chwyciła koc, którym zakryła swoją krótką koszulę nocną na ramiączkach i poszła do swojego pokoju.
Chwilę później zapukała do drzwi pokoju swojego chłopaka w zielonej sukience w paski. Na rękach trzymała czarnego kota, który nawet nie krył się ze swoim głośnym mruczeniem.
- O, widzę, że już zaprzyjaźniłaś się z Panienką Claire? - Chodź do tatusia, ty moja kochaniutka kociczko.
Wziął kota na ręce i dotknął jego nosa swoim. Kiedy mówił do niego, zachowywał się, jakby mówił do małego dziecka: jego głos zrobił się wysoki i używał całej masy zdrobnień. Beulah poczuła dziwne, nieznane jej dotąd ciepło gdzieś w okolicach żołądka.
- Idziemy na to śniadanie? Jestem już niesamowicie głodna...
Adrian skinął głową i postawił Panienkę Claire na podłodze. W jadalni natknęli się pana domu.
- Dzień dobry, ojcze. Wybacz, że nie obudziliśmy cię, kiedy przybyliśmy, ale jechaliśmy nocnym pociągiem. Poznaj proszę, moją dziewczynę, Beulah Elford. Kochanie, to Brandon Pucey, mój ojciec.
- Dzień dobry, miło mi pana poznać.
Wyciągnęła rękę w kierunku starszego mężczyzny, ale on tylko skinął jej głową i wycedził przez zęby:
- Tak, mnie również.
Beulah pomyślała, że przypomina jej Adriana ze szkoły. Sposób mówienia, spojrzenie, zaciśnięta szczęka i ręce skrzyżowane na piersi. Poza tym wyglądali niemal identycznie: mieli czarne, krótko obcięte włosy zgarnięte znad czoła, wystające kości policzkowe i głęboko osadzone oczy. Najbardziej rzucającą się w oczy różnicą był kolor oczu: Brandon miał szare albo niebieskie, z tej odległości trudno było jej to jednoznacznie określić.
Jednak to chłodne powitanie nie zniechęciło puchonki do dalszej konwersacji. To była kolejna rzecz, którą Adrian w niej cenił: pomimo wielu przeciwności zachowywała optymizm. Chociaż czasem odpływała za bardzo od rzeczywistości, ale to sprawiało tylko, że kochał ją jeszcze bardziej.
- Ma pan naprawdę ładny dom. W ogrodzie jeszcze nie byłam, ale Adrian mówił, że latem jest szczególnie piękny. Chcieliśmy iść tam po śniadaniu.
Brandon podniósł brwi i spojrzał na rozglądającą się na wszystkie strony dziewczynę, a potem przeniósł wzrok na Adriana, który uparcie patrzył się w stół.
- Siadajcie więc. Panno Elford, opowiedz mi o sobie.
- Ja zasadniczo nie lubię mówić o sobie, ale panu pewnie chodzi o takie rzeczy w stylu skąd pochodzę i inne takie. No więc moi rodzice poznali się w Republice Środkowoafrykańskiej, ojczyźnie mojego ojca. No ale mama nie chciała się przeprowadzać, więc to tata pojechał za nią. Mieszkamy w niewielkim domu niedaleko centrum Southampton. Mój ojciec pracuje jako fotograf popularnego czasopisma o florze i faunie Afryki, a mama prowadzi najlepszy w mieście salon mody ślubnej. Bardzo się cieszę, że zgodził się pan na mój przyjazd tutaj.
- Nie żeby Adrian zostawił mi czas i możliwość decyzji - dziewczyna zgromiła chłopaka wzrokiem. - W jakim jesteś domu w Hogwarcie, jak poznaliście się z moim synem i jaki jest twój status krwi?
- Hej, tato, czy to nie za dużo pytań? Poza tym my już powinniśmy iść.
Adrian wyciągnął ją za rękę od stołu i zaprowadził do kuchni. Polecił skrzatowi zrobić pudełko tostów i kazał jej zaczekać.
- Skoczę tylko szybko po kilka rzeczy i możemy iść.
Wrócił niedługo później z bluzą Beulah i kilkoma innymi rzeczami. Poprosił o koszyk piknikowy i już chwilę później wyszli tylnymi drzwiami do ogrodu.
- Adrian, mówiłeś, że twój ojciec zgodził się na mój przyjazd.
- Bo się zgodził. Albo jak wolisz: nie miał szansy się nie zgodzić.
- Ale z ciebie wariat! - Beulah stanęła na palcach i pocałowała go krótko. - Dasz mi wreszcie zjeść śniadanie?
- Tak, chodź, zaprowadzę cię na moją ulubioną ławkę w ogrodzie! Kocham cię, wiesz?
- Nie, ale jak mi to powiesz jeszcze raz, to się dowiem.
- Kocham cię. Kocham cię najbardziej na świecie!
Przyciągnął ją do siebie i pocałował tak, jakby całowali się po raz pierwszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro