Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

iv. beulah

W niedzielę osiemnastego grudnia przy stole puchonów zaroiło się dopiero w okolicach pory obiadowej, uczniowie świętowali sobotnią wygraną w meczu rekreacyjnym granym przeciwko krukonom. Renesmé nie mogła jednak uwierzyć w obecną sytuację przyjaciółki. 

- Do balu został tydzień. Jest osiemnasty grudnia, a ty wciąż nie masz partnera. Zamierzasz odrzucać wszystkich, tylko dlatego, że żadnego z nich nie kochasz? 

- Nie było ich znowu tak wielu, tylko dwóch. Poza tym jednego zupełnie nie znałam, bo był z Beauxbatones. No i wyglądał jak picuś plastuś. 

- Kto? Zresztą nieważne. A ten drugi? - dopytywała blondynka dalej. - Kto to był? 

- Nie uwierzysz, jak ci powiem. 

- Jasne jasne. Gadaj! - widząc, że przyjaciółka przymierza się do zmiany tematu dodała szybko - Albo naskarżę Flitwickowi, że ostatnie trzy jego lekcje przespałaś i zadania ściągnęłaś ode mnie. 

Mulatka przewróciła demonstracyjnie oczami i nachyliła się nad stołem. Im mniej osób o tym wiedziało, tym lepiej. Pokazała przyjaciółce gestem ręki, aby ta również przybliżyła się do niej. 

- Hadria Uce. 

- Kto? Przestań mówić z rękami przy ustach, wiesz, że tego nienawidzę. 

Tak, to była czysta prawda. Pół-wila pochodziła z dość zamożnej czystokrwistej francuskiej rodziny. Od dziecka wpajano jej reguły dobrego wychowania. Mimo, że uwolniła się trochę od tego zmieniając szkołę, coś w niej zostało i zwracała przyjaciołom uwagę na najmniejsze szczegóły ich codziennego zachowania. Na celownik w tym roku szkolnym obrała sobie Beulah i jej mamrotanie. Kiedy tylko widziała, że mulatka podnosi ręce do ust nie podczas posiłku, robiła się naprawdę nie do zniesienia. 

- Adrian Pucey. 

Dziewczyna gwałtownie wypluła sok, który właśnie miała w ustach. No tak, coś z dzieciństwa w niej zostało, a coś jej umknęło. Na szczęście naprzeciw niej nikt nie siedział. 

- Nie gadaj! - dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę z niedowierzaniem w oczach. - Ale jak do tego doszło? 

- Na szlabanie u Sprout z czymś takim wyskoczył. Co prawda w całkiem kreatywny sposób, ale ja go w ogóle nie znam, a przez poprzednie pięć lat wyzywał takich jak ja. Nie ma szans. 

- I mówi to ta, która jeszcze ostatnio kazała mi dać Cedowi drugą szansę i powtarzała jak mantrę "No dalej, szalej, bądź szczęśliwa!". 

Beulah zjeżyła się. Nie lubiła, kiedy ktoś mieszał pojęcia, albo definicje lub używał słów w złym kontekście. 

- Mantra to coś innego. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale mantra to hasło, które ma pomóc w uspokojeniu umysłu, a to jest... 

- Nie bardzo mnie to obchodzi, przecież wiesz. Ale za to możesz opowiedzieć mi wreszcie, jak to zrobił? 

- Pamiętasz, jak opowiadałam ci o tej tentakuli, którą mi pokazał? - Defines kiwnęła głową potwierdzająco i jednocześnie zachęcająco. - Więc w tym tygodniu Sprout kazała się nam nią zająć. I kiedy przyszłam, jego nie było. Wyjaśniła mi, że dziś będę musiała poradzić sobie sama, bo jemu coś ważnego wypadło. I kiedy zaczęłam coś przy niej robić, jakieś robaczki wyciągać czy coś, ona wypluła na mnie śnieżkę. Rozumiesz? Oblodzoną śnieżkę! - jej głos przeobraził się teraz w niewiarygodnie wysoki pisk. Na jej szczęście wciąż był na tyle cichy, żeby inni nic nie usłyszeli. - W ścieżce była kartka z zaproszeniem, a on zapukał w szybę za mną. Dwa razy przez niego prawie na zawał zeszłam. Na jednym szlabanie! Rozumiesz? Na tylko jednym! 

- Jeny, ale romantyczne! I co zrobiłaś? Znaczy, domyśliłam się, że odmówiłaś, ale jak? 

- No normalnie. Rzuciłam w niego resztką tej śnieżki i wyszłam. Panie! Jak się Sprout dowie, że wyszłam ze szlabanu, to mi nałoży jeszcze dłuższy! 

- I to cię teraz martwi? Co jak co, ale to, co zrobiłaś, było niemiłe. No i w dalszym ciągu nie masz partnera. 

W tym momencie na ich ramionach spoczęły dwie ciężkie dłonie. Obie puchonki wrzasnęły z zaskoczenia i przerażone odwróciły się do bliźniaków Diggory, którzy już chwilę później usiedli obok nich. Vincent bardzo zainteresował się poprzednim tematem rozmowy dziewczyn. 

- Nie masz jeszcze partnera? 

- Nie - Elford pokręciła zrezygnowana głową. - Wolałabym iść z kimś, kogo znam. 

Vincent uśmiechnął się w sposób budzący w obcych niejednoznaczne odczucia. Jego znajomi wiedzieli jednak, że to oznaka nowego pomysłu (niejednokrotnie szatańskiego), na który właśnie wpadł. 

- Ja też nie mam partnerki, więc możemy iść razem, jako przyjaciele. 

- A nie czeka na ciebie jakaś napalona fanka gryfońskiego quidditcha? 

Gryfon wyglądał niemal identycznie jak Cedrik, wyróżniały go włosy sięgające ramion, tego dnia pozostawione niezwiązane. Charakterami różnili się na tyle, żeby trafić do różnych domów. Był mniej pracowity i nie miał oporów przed kłamaniem, a do tego był bardziej narwany. I chyba właśnie to bycie narwanym zaimponowało Oliverowi Woodowi na tyle, żeby przyjąć trzeciorocznego na pozycję ścigającego. Wtedy też puchon został szukającym swojego domu i wywiązała się między nimi mała sprzeczka. Urosła jednak ona jeszcze bardziej, kiedy obu braciom spodobała się nowa uczennica, a obecna dziewczyna Cedrika, Renesmé Defines. Po feralnym incydencie pomylenia ich, chłopak zapuścił włosy i do tego momentu ich nie ścinał. Na początku było to dla niego uciążliwe. I nowa fryzura, i dziewczyna, którą kochał, całująca się z jego rodzonym bratem. Ale po kilku miesiącach uczucie znacznie osłabło i nawet pogodził się z bliźniakiem. Obiecali sobie wtedy, że już nigdy się tak nie pokłócą, ale obietnicę tę złamali w noc wyboru kandydatów do Turnieju Trójmagicznego. Było to spowodowane oczywiście troską o zdrowie i życie Cedrika i on to doskonale rozumiał, ale Vincent przy okazji wyciągnął kilka starych brudów do ponownego przeprania. Na szczęście pogodzili się po niecałym miesiącu. Inne ich kłótnie nie trwały tak długo, ale były bardzo uciążliwe dla ich znajomych, ponieważ każdy Diggory zachowywał się wtedy jak żołnierz na wojnie. 

Chłopak roześmiał się z uwagi przyjaciółki. Faktycznie reprezentował dość niespotykany styl gry w quidditcha, ale nigdy się tym jakoś specjalnie nie chełpił. Nie lubił stać otoczony wianuszkiem dziewcząt podziwiających każdy jego najmniejszy ruch. 

- Nawet jeśli, to są jeszcze Fred, George i Harry. O, ten to musi mieć przerąbane. Tak samo Fleur i Krum. Chociaż Fleur chyba już sobie znalazła Daviesa i Victor pewnie też już kogoś ma. Mój braciszek za to szybko się ustawił. 

- Po prostu mi zazdrościsz, że ja mam dziewczynę i nie muszę szukać partnerki. 

Renesmé udała oburzenie i zdjęła ze swojego ramienia obejmującą ją rękę Cedrika. 

- A kto powiedział, że pójdę z tobą? Nawet mnie nie zaprosiłeś! 

Vince nie miał ochoty słuchać kolejnej drobnej kłótni swojego brata i jego dziewczyny. Zwrócił się więc do Elford z finalnym pytaniem: 

- To jak? Idziesz podpierać ściany sama jak największy przegryw czy ze mną, najprzystojniejszym, najzabawniejszym i najmądrzejszym facetem, jakiego kiedykolwiek dane było i będzie ci poznać? 

- I oczywiście najskromniejszym - dorzuciła Beulah. Nie miała ochoty w ogóle iść na bal. Ale w momencie, kiedy otworzyła już usta, żeby odmówić, dojrzała nad ramieniem gryfona świdrujące spojrzenie Adriana Pucey'a. - Z przyjemnością pójdę podpierać ściany z tobą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro