ii. beulah
- Elford!
Renesmé Defines, wysoka blondynka o stalowoniebieskich oczach, pół wila trąciła mulatkę łokciem. Beulah wyrwała się ze stanu półsnu i zerwała z krzesła.
- Tak, pani profesor?
- Podejdź do mnie po lekcji.
To nie wróżyło dobrze. Zwłaszcza, że to nie pierwszy raz dziś się zawiesiła. Snape na pewno zwrócił już uwagę profesor Sprout na to, że prawie puściła z dymem siebie i swoje warkoczyki. Nie mówiąc już o profesorze Moodym, który był trochę zbyt zainteresowany rzucaniem Imperio na jakiegoś robaczka, żeby od razu zauważyć Grahama Montague'a, który ciągnął ją za jeden z kolczyków, i zauważył tylko moment, w którym dziewczyna wylewała cały kałamarz atramentu na ślizgona. Profesor McGonnagall także skarżyła się na jej brak uwagi w ostatnich dniach. Ona po prostu nie mogła się doczekać końca lekcji, żeby znowu móc sprawdzić skrytkę na listy. Tego dnia na wróżbiarstwie w szklanej kuli wypatrzyła zieloną pieczęć na jej brązowej, złamanej. Tak bardzo chciała móc to już zobaczyć w realnym świecie.
Miała rację, profesor Sprout wlepiła jej zbiorowy szlaban, trwający miesiąc i polegający na pomaganiu jej w szklarniach.
Beulah nie lubiła zielarstwa. Zdecydowanie lepiej jej szła opieka nad magicznymi stworzeniami i astronomia. No i oczywiście wróżbiarstwo. Profesor Trelawney miała ten sam poziom pokręconości co ona, ale z nauczycielką nie mogła porozmawiać o wszystkim. Więc gdy na rozpoczęciu jej trzeciego roku do jej domu przydzielono dziewczynę z Beauxbatones o tak samo rozjechanym spojrzeniu, co ona, od razu postanowiła się z nią zaprzyjaźnić.
Renesmé Defines, bo tak nazywała się nowa puchonka, była prześliczną, niebieskooką blondynką. Włosy miała zebrane w kucyk na karku kremową wstążką, a na nadgarstkach pobrzękiwały jej metalowe bransolety. Już na uczcie powitalnej oddała jedną z nich mulatce i tak zapoczątkowała dwie rzeczy: ich przyjaźń i fascynację Beulah biżuterią. Mieszkały w jednym dormitorium, wybrały podobne zajęcia. I obie nie cierpiały zielarstwa.
Ale szlaban to szlaban i chcąc nie chcąc Elford stawiła się w szklarni numer dwa równo o siedemnastej. Była już w połowie przesadzania jakiejś średnio obchodzącej ją rośliny, kiedy o przezroczyste drzwi obił się jakiś człowiek. Po chwili otworzyły się i do środka wmaszerował brunet pocierający sobie czoło. Miał na sobie brązowo-pomarańczowy sweter i czarne spodnie. Na ramieniu dyndała porządna skórzana torba z naszytymi na pasek strzępiącymi się materiałowymi liśćmi. Dziewczyna obserwowała go zza kilku dużych roślin.
- Dobry, przepraszam za spóźnienie.
- Dzień dobry, Adrianie.
No tak, nie mogłam trafić gorzej, tylko na zajęcia dodatkowe tego głupka...
- Nie zauważyłeś drzwi?
- Słabo spałem, pani profesor. Właściwie w ogóle nie spałem. Całą noc śniła mi się ta dziewczyna, która co chwila łamała mi serce.
No proszę, czyżby lekkoduszny Adrian Pucey się zakochał? Niesłychane...
- Może powinieneś z nią porozmawiać?
Donica, do której przed chwilą przesadziła to zielsko zaczęła jej się niebezpiecznie ślizgać w dłoniach.
- Nie... Ona nie przebacza tak łatwo.
Donica wyślizgnęła się całkiem i z trzaskiem rozbiła na kamiennej podłodze szklarni. Wysunęła się zawstydzona i z opuszczoną głową zza rzędu wysokich roślin i wyszeptała ciche Reparo.
- O właśnie, to jest Beulah Elford, przez najbliższy miesiąc w ramach szlabanu będzie nam pomagać.
Chłopak zaczerwienił się i również spuścił głowę. Wyglądał wtedy na rozdartego pomiędzy ucieczką ze szklarni a pogrzebaniem się żywcem. Chcąc go uratować od bez wątpienia jeszcze większego zażenowania uśmiechnęła się przyjaźnie do nauczycielki i powiedziała:
- Znamy się.
- Tak? To cudownie! Czeka nas miesiąc wspaniałej współpracy. Może tobie, Adrianie, uda się nakłonić Beulah do polubienia zielarstwa?
Chłopak odwzajemnił jej uśmiech. Podszedł do niej i wziął od niej ciężką donicę. Sprout wyszła, a oni bez słowa wzięli się do pracy.
- Dlaczego nie lubisz zielarstwa?
- Denerwują mnie te wszystkie regułki, tu zrób tak, podlej, podsyp. To jak eliksiry. Jeden ruch za dużo i nie masz brwi, palca, życia, czy jeszcze czegoś innego.
- Podobnie jest z magicznymi stworzeniami. A nimi lubisz się zajmować, mam rację?
- Tak, ale stworzenia można nakłonić do współpracy. Na przykład miesiąc temu na zajęciach z Hagridem opiekowaliśmy się nieśmiałkami i teraz mam zielonego przyjaciela.
- Ależ roślinę też można nakłonić do współpracy - oburzył się Adrian. - Chodź, pokażę ci coś. Tylko nikomu o tym nie mów.
Poszli wzdłuż długich stołów na drugi koniec szklarni i zatrzymali się przy tentakuli. Chłopak wyciągnął w jej stronę trzymanego w dwóch palcach robaka wyglądającego jak mały krab.
- Czy to chropianek?
- Tak. Tentakule jadowite się nimi żywią.
- Jadowite?
Dziewczyna momentalnie pobladła i cofnęła się gwałtownie. Chłopak podszedł bliżej rośliny. Ta szybko pożarła stworzonko i wypluła jego pancerz. Wtedy chłopak pozwolił, by roślina pogłaskała go jedną ze swoich macek po włosach.
- Widziałaś?
- Tak, ale wolałabym tego sama nie doświadczyć.
- Boisz się. Mam rację? Boisz się, że coś ci się stanie, a nikt nawet nie zauważy różnicy między światem z tobą a światem bez ciebie. Mówię prawdę, tak?
- To cholernie niekulturalne grzebać w czyimś niezabezpieczonym umyśle.
- Cholernie niekulturalne? To puchoni znają takie słowa?
- Poza tym, co jest złego w strachu o swoje życie? Wybacz, ale nie mam zamiaru kontynuować tej rozmowy. Mój szlaban się już skończył.
Opuściła szklarnię numer dwa i udała się na kolację do Wielkiej Sali, gdzie przy stole Hufflepuffu czekali już na nią Renesmé i Vincent Diggory, jej najlepsi przyjaciele.
- Beulah! Co tak długo? Rozumiem, że jest zimno i ślisko, zwłaszcza na drodze do cieplarni, ale nawet kontuzjowanemu mnie zajęło by to mniej czasu.
- Zagapiłam się. Jakieś nowości?
- Nic poza tym, co już wiesz - Renesmé zazwyczaj była na bieżąco z wydarzeniami w ich domu. - Jest końcówka listopada, został miesiąc do balu, a w każdą sobotę będziemy brać lekcje tańca od Sprout, żeby nie skompromitować szkoły. Wyobrażasz sobie Snape'a uczącego ślizgonów tańca? Ja nie.
- My - Vincent pokazał na siebie i stół gryfonów za sobą - mieliśmy dzisiaj pierwszą lekcję z McGonnagall. Pośmialiśmy się z Rona, którego poprosiła do tańca.
- A kiedyś im podziękujemy, że nas kiedyś tego nauczyli - mulatka przybrała swoją pseudopoważną minę. - Ja zamierzam bywać na różnych balach dla wyższych sfer po szkole, wy nie? Haniebne.
Do stołu dosiadł się brat bliźniak Vincenta, Cedrik, wywołując tym samym burzę oklasków. No tak, był reprezentantem Hogwartu W Turnieju Trójmagicznym, a to się z czymś wiązało. Gryfon i blondynka zjeżyli się i naburmuszyli.
- Dalej macie mu za złe udział w turnieju?
- Oczywiście, ludzie w nim umierają. Po prostu martwię się o mojego chłopaka, czy to takie dziwne?
- Nie, Res. Ale może bądź z niego dumna. Ced to odważny i dzielny chłopak, da radę, zgarnie nagrodę i będzie na wasz ślub. I pewnie jeszcze zostanie.
Blondynka zarumieniła się i dała kuksańca przyjaciółce.
- Spadaj. Jeszcze nawet się nie oświadczył...
- I co się dziwić, mamy po szesnaście czy siedemnaście lat. Zluzujcie trochę. Wiem, że zamierza to zrobić, bo jest moim bratem, ale zamierzał zrobić to jeszcze przed wiadomością o turnieju. Zrobi to pewnie tak, jak miał to zaplanowane. To Ced, więc zrobi jak typowy Ced.
- Racja...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro