Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

i. adrian

- Szlaban, panie Pucey! Proszę się do mnie zgłosić po lekcji.

Słowa, które usłyszał Adrian i od których od razu odechciało mu się żyć.  No, może trochę przesadził. Faktycznie zagalopował się trochę względem profesor McGonagall, nazywając ją starym sierściuchem faworyzującym gryfonów, ale i tak uważał, że nie zasłużył na aż tak srogą i upokarzającą karę, jaka została mu zadana.

- Pomoże pan w odpisywaniu na listy nadesłane do redakcji "Głosu Hogwartu". To jest Lauren Casella - wskazała na blondynkę stojącą za nim - redaktor naczelna. Objaśni ci co i jak. Będziesz jej pomagał do końca miesiąca.

- Ale dzisiaj jest drugi?!

- Mam kalendarz i tego pełną świadomość, panie Pucey.

Po tych słowach kobieta odeszła.

- Świetnie. Już wolałbym szorować kibel Jęczącej Marty szczoteczką do zębów, niż odpisywać na listy rozchwianym emocjonalnie nastolatkom wierzącym, że ich problemy rozwiąże za nie ktoś z redakcji. 

Prawie wypluł ostatnie słowo. 

- Ciekawy dobór słów. Może powinieneś spróbować pisać zawodowo - dziewczyna mruknęła z zastanowieniem, a potem potrząsnęła głową i zaczęła jeszcze raz. - Dobra, miejmy to już za sobą. Jestem Lauren Casella, Ravenclaw, siódmy rok. 

Ruszyła nie pozostawiając chłopakowi czasu do namysłu. Kiedy zobaczyła, że za nią nie idzie, machnęła na niego ręką, jakby dla niej to była taka sama kara jak dla niego. Adrian powlókł się za dziewczyną do jakiejś pustej sali i opadł na krzesło w jednej z pierwszych ławek. Blondynka rzuciła mu na ławkę około sześćdziesięciu listów. Chłopak zmierzył wzrokiem stertę i przeniósł spojrzenie na krukonkę.

- To - jego głos brzmiał chłodno, ale jednocześnie jakby go cała ta sprawa bawiła - mam robić do końca miesiąca?

- Nie. To jest partia tylko na dziś. Najgorzej będzie w czwartki, bo to dzień po nowym numerze.

- Nie wierzę, że macie aż taką popularność - w jego słowach już nie było rozbawienia, tylko kpina. - Po prostu to niemożliwe.

- A jednak. A teraz zabieraj się za te listy, Pucey. Tylko porządnie, bo jak nie, szlaban zostanie przedłużony. Wiesz, że mogę to zrobić. 

Adrianowi nie pozostało nic innego, jak faktycznie zająć się odpisywaniem. Niektóre z tych listów były tak absurdalne, że odkładał je na osobną kupkę, żeby potem zapytać się Caselli, czy na nie też musi odpisać. Z chwilą, gdy do ręki wziął ostatni list zegar wybił godzinę dwudziestą. Brunet zerwał się z krzesła, zaklęciem usunął niemądre listy, a ostatni niesprawdzony wziął do ręki. Pomachał nim przed oczami Lauren i, powstrzymując ziewnięcie, wymamrotał, że odpisze na niego i przyniesie odpowiedź na jutro. Siedemnastolatka mruknęła, że widzą się o osiemnastej dokładnie w tej sali i sama zaczęła zbierać swoje rzeczy, ale chłopaka już nie było.

Idąc przez zimny korytarz nie mógł się skupić na niczym innym, jak tylko na kopercie w jego dłoniach. Była ciężka oraz dużo bardziej pożółkła od innych, jak gdyby z ręcznie zrobionego papieru. Zdobiła ją przepiękna brązowawa pieczęć z motywem plastra miodu i Pucey bał się ją złamać. Wiedział, że to coś zmieni w jego życiu. Nie wiedział skąd ma taką myśl, ani skąd był tego taki pewien. Po prostu to czuł w kościach. A Adrian Pucey zawsze ufał swoim kościom. Przysiadł na parapecie i rozdarł brzeg koperty. 

Kiedy dotarł do swojego dormitorium, jego współlokatorzy od razu do niego doskoczyli. Pierwszy dopadł go Miles Bletchley.

- Gdzie to się włóczyłeś, Adrianie? Nie powinieneś być wyspany na jutro rano?

Chłopak nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo odezwał się Kasjusz Warrington.

- Przecież nie chciałbyś zawalić tak ważnego egzaminu z obrony.

- Ani opuścić tak ważnego treningu - Graham Montague, kapitan drużyny, nie byłby sobą, gdyby nie wtrącił czegoś o quiddithu. - Sprawdzam was po eliminacjach i wymieniam tych, co się nie nadają. To, że w tym roku nie ma rozgrywek, nie znaczy, że przestaniemy trenować. Nie zrujnujemy tego, co pozostawił po sobie Marcus.

Ostatni zabrał głos Lucjan Bole, czwarty współlokator szatyna. Ich dwójka była znana w Hogwarcie z niestabilności w związkach oraz częstego zmieniania partnerek.

- Ja jestem ciekawy tej czwartorocznej, Harper. Wyglądała na zdeterminowaną przy naborach. Graham wziął ją na rezerwę rezerwy. No i nie wygląda tak źle.

Oczywiście nie mogło być zbyt pięknie. Na ziemię szybko sprowadziły go słowa kapitana.

- Wejdzie do składu podstawowego jeśli ty zawalisz, Pucey.

- Miles, Kasjusz, Graham, Lucjan - każdemu skinął głową na powitanie. - Wyluzujcie trochę. Miałem szlaban u McSzczoty.

Sam zachowywał się trochę sztywno, ale nic nie mógł na to poradzić. Uważał, że zbytnia wylewność uczuć mogłaby ujawnić jego tak długo skrywany sekret. Ile to już było? Szybko policzył miesiące. Nie, to już lata. Niedawno rozpoczął swój szósty rok nauki w Hogwarcie. A to, co ukrywał, wydarzyło się podczas ceremonii przydziału. Jako dzieciak był ślepo zapatrzony w ideologię czystości krwi, ojca i jego znajomych, byłych Śmierciożerców. Więc kiedy Tiara zaproponowała mu Gryffindor wzdrygnął się i pomyślał o tym, jak bardzo nie chciał zawieść rodziców. Dziś, kiedy jego matki nie było już przy nim i nie miał go kto bronić przed bestialskim ojcem, wciąż udawał idealnego synka. Uczył się dobrze, żeby nie można było mieć pretensji, utrzymywał przed ojcem i przed znajomymi, że kręci go zabijanie mugolaków, że nie chce się angażować w żaden poważny związek. Oczywiście, że chciał, ale nie znalazł jeszcze żadnej odpowiedniej dziewczyny. I właśnie dlatego tak bardzo zainteresował go ten list. Miał nadzieję, że ktoś pozna go wreszcie od tej strony, od której nikt go nie zna, tej strony, która jest prawdziwsza.

Jego współlokatorzy prowadzili jeszcze jakieś konwersacje, ale on usiadł na swoim łóżku i zasunął zasłonki. Czas odpisać na list.

No i znowu musiał biec na lekcje. A profesor Moody nie cierpiał spóźnialskich. Gdy już dobiegał do przyjaciół, zderzył się z kimś kto wybiegł z pobocznego korytarza. Siła uderzenia była jednak tak duża, że oboje się przewrócili. Chłopak wstał i podał rękę osobie, która wciąż siedziała na podłodze. Adrian podniósł wzrok i oniemiał. Przed nim znajdowała się najładniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widział. Mulatka spojrzała na niego, a jej błękitne oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Chwilę później jednak się opanowała i potrząsnęła głową. Jej długie złote kolczyki zadzwoniły, a drewniane koraliki na końcach czarnych włosów zagrzechotały. Podała mu dłoń i nieśmiało założyła kilka warkoczyków za ucho.

- Nie spodziewałam się czegoś takiego po uczniu takiej szaty.

- Tak, wiem, to dziwne, ale... ktoś mi pomógł coś zrozumieć całkiem niedawno.

- Beulah.

Potrząsnęła jego ręką. Już wziął oddech, żeby również się przedstawić, ale Kasjusz wybrał ten moment na nabijanie się z uczniów brudnej krwi.

- Co robisz, Pucey? Rozmawiasz ze szlamą? Słodko.

W oczach dziewczyny błysnęły łzy, a potem wściekłość.

- Och, i wszystko jasne. Adrian Pucey. Niby najłagodniejszy, a tak naprawdę najgorszy.

Odwróciła się, odrzuciła włosy przez ramię i odeszła z wysoko uniesioną głową. Ślizgon był wobec tego bezradny. Przynajmniej dopóki byli przy nim przyjaciele.

- Lucjan. Jak ona się nazywa?

- A co? Masz ochotę na jakiś mały zakład?

Brunet przewrócił oczami. Zawsze tak robił, kiedy chciał okazać brak zainteresowania tematem. Niestety na Bole'a ta metoda nie działała.

- Nie. Po prostu chcę wiedzieć. Najlepiej jak najwięcej. Chyba nigdy jej nie widziałem.

- To Beulah Elford. Jest z Hufflepuffu na naszym roku. Mugolak, jej ojciec pochodzi z Afryki, stąd to dziwaczne imię. Ale pasuje do niej. Ona jest cała dziwaczna. Chodzi na wróżbiarstwo i astronomię i ubiera się jakoś... no, dziwacznie. Nosi te swoje długie kolczyki, mnóstwo bransoletek, naszyjników. Idealnie dogadałaby się z tą krukonką, Pomyluną. Nie trafiła do Ravenclaw, bo jest strasznie naiwna. Ale, jak widać, istnieją miłośnicy takich stworów. Zadaje się z jednym z Cud - Chłopców Diggorych. Oczywiście z tym gorszym, Gryfonem...

- Dobra, dobra, stop. Wystarczy. Ale pomimo tej dziwaczności i Beulah, i Luna są dosyć ładne. Lovegood dla przykładu mogłaby konkurować z wilą.

- Gdzie ty się chowałeś, człowieku? Przecież na roku mamy pół-wilę.

- Co?

- Miałem ci o niej powiedzieć zaraz po Diggory'm, bo ona przeniosła się do naszej szkoły na trzeci rok. Wiesz jak się nazywa? Renesmé. One wszystkie odstają od nas bardziej niż zęby Marcusa od siebie.

W międzyczasie przyszedł Moody, a reszta uczniów zdążyła już wejść do sali.

- A panowie ślizgoni Bole i Pucey potrzebują specjalnego zaproszenia? - powiedział profesor, stojąc do nich tyłem.

Nieco zszokowani, lecz przyzwyczajeni już do dziwactw nauczyciela, chłopcy wzruszyli ramionami i zajęli miejsca w klasie. Obrona przed czarną magią z Hufflepuffem. Z Beulah.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro