Podpis zabójcy
Dziewczyna krzyknęła po raz ostatni. Lodovico zwany Chodzącą Śmiercią uniósł myśliwski kordelas i oblizał go. Kobieta upadła w konwulsjach, wokół jej głowy szybko rosła czerwna kałuża. Nieprzyjemnie było patrzeć na otwarte gardło i bańki krwi.
- No i zrobione - zabójca wyszczerzył zęby. - Trustowi spodoba się nasza fachowość.
Znałem go na tyle, by nie komentować. Spokojnie czyściłem płaszcz, uchlapany krwią pomordowanych.
Paskudna robota. Za taką nikt nie idzie do nieba.
- Zachowujesz się, jakby ci to sprawiało przyjemność - powiedział Alonso zwany Narwańcem, wychodząc zza rogu budynku.
- Bo mi sprawia. I wiesz co, upamiętnimy to. Zostawimy tu mój podpis.
- Miało być bez śladu - zaprotestował Alonso. Wziął się pod boki. - Poza tym, ciekawe jak to zrobisz.
I tu przegiął pałę. Lodovico wyjął broń zza pasa i skierował w pierś rozmówcy.
- Będzie ślad - powiedział - i TY go zrobisz. - Wyglądał na wkurzonego, a Narwaniec stracił rezon. W sumie nic dziwnego, ja też bym stracił. Chodząca Śmierć był ostatnią osobą, którą chciałbyś widzieć wkurzoną na siebie.
Mierzyli się wzrokiem, a ja uśmiechałem się, popatrując spod oka.
- No dobra, ale jak chcesz to zrobić? - Alonso pękł szybko.
- Nożem, na drzewie tutaj - Lodovico ze spokojem wskazał pień. Alonso posłusznie zabrał się do dłubania w drewnie.
- Dalibyście spokój, to sprzeczne z założeniami misji - powiedziałem. Chodząca Śmierć zignorował mnie, Narwaniec tym bardziej. Pocił się, popatrując zezem na wycelowaną broń. Wreszcie skończył i wskazał napis.
- Gotowe. - powiedział. Ale głos mu jakoś drżał, i to wzbudziło podejrzenia Lodovica.
- Świniobicie, ty mi powiedz - zawołał, potrząsając pistoletem, aż Alonso skulił się z wrażenia. Nie, to nie był przejaw tchórzostwa, po prostu broń palna ma tę właściwość, że traktowana bez należytego pietyzmu potrafi płatać różne figle. Na przykład wystrzelić bez przyczyny.
Lodovico był daleki od pietyzmu wobec swego pistoletu.
- Mnie się podoba - powiedziałem, walcząc ze śmiechem. Ale kurek swej broni odciągnąłem po cichutku. Nawet taki półgłówek jak Chodząca Śmierć mógł się domyślić, że Alonso blefuje.
Miałem rację.
- Oszuści! Ty też mnie oszukujesz! - wrzasnął Lodovico, obracając się ku mnie. Nie zdążył. Syknięcie i huk wyprzedziły jego ruch. Głowa trafiona kulą wagomiaru 10 rozprysła się w kawałki. No cóż, tym razem on przegiął pałę.
- A żeby cie - jęknął Narwaniec, którego strzęp czaszki trafił pod oko. I zwinął się na piasku, trzymając za twarz.
- Nie lamentuj, tylko zabierz kolegę i wrzuć do rzeki razem z innymi. Zginął w walkach, taka jego mać.
- Co go napadło? - Alonso zbierał się z ziemi, ostrożnie dotykając szybko puchnących powiek. - Zostawić podpis, no co za głupek.
- Sam jesteś głupek - powiedziałem mu godzinę później, kiedy po uprzątnięciu śladów wsiadaliśmy razem z innymi do łodzi. - Przechwalać się po pijaku, że się umie pisać, znając ledwie pięć liter, to mądre nie jest.
Odbiliśmy, łódź zanurzyła się w chłodną, wieczorną mgłę.
- Jak myślisz, co Trust zrobi z tym moim napisem?
Domyśliłem się, że chodzi mu raczej o to, co zrobią z nim samym, kiedy się dowiedzą.
- Bez paniki. Jakoś to wyjaśnią, włączą do planu. Dodadzą znaczenie. Są w tym specjalistami.
- A co ja właściwie napisałem?
- Właściwie to nic. Co mądrego mogłeś napisać, znając tylko C, A, O, R, N i T?
Zapadał zmrok, mgła gęstniała. Roanaoke szybko znikała za rufą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro