Prolog
Stary Mistrz spojrzał na nich ze szczerą serdecznością. Na jego twarzy malował się przyjazny uśmiech. Obu chłopców... stop... już mężczyzn, ścisnęło coś za serce. Nie chcieli się z nim żegnać. Jeden z nich miał zostać liderem, drugi miał go wspierać i piąć się coraz wyżej. W tym pokoju oprócz mistrza, dwóch wcieleń nadziei polskich skoków, stał jeszcze jeden mężczyzna. Psycholog.
- Też chciałem się z wami pożegnać - powiedział i podszedł bliżej nich. Spojrzał najpierw w zimne, ale radosne oczy szatyna, potem w gorące, ambitne - bruneta. Mierzył ich wzrokiem, a potem się uśmiechnął. - Wierzę, że dacie sobie radę. Trener Kruczek ma świetny plan działań i chociaż jesteście jeszcze młodzi, to za parę lat staniecie się czymś więcej nic drużyną. Będą się zmieniać wasi koledzy, masażyści, a także trenerzy, ale wierzymy z Adamem, że przynajmniej wasza dwójka zawsze będzie trzonem tej drużyny. Dlatego tu jesteście.
Nikt się nie odezwał, tylko emerytowany skoczek wstał, wziął zeszyt i stanął obok psychologa.
- Wszyscy w tym pomieszczeniu wiemy, że nie zawsze będzie różowo, że będą sezony lepsze i gorsze. Takie, gdy zapiszecie się do historii i takie, gdy łzy same wam będą płynąć, bo będziecie bezsilni. To naturalne, ale nic nie bierze się z niczego. Tu macie zeszyt. Rozpoczęty przeze mnie. Pokaże to wam, jak macie prowadzić ten dziennik. Wspólnie. Na zmianę będziecie w nim pisać, notować i dzielić się swoimi przemyśleniami. Nie muszą się tu pojawiać codzienne sprawozdania, piszecie, kiedy macie na to ochotę i gdy czujecie potrzebę. Mnie to pomagało. Papieru nie zranicie, ludzi tak, a warto pamiętać, że z większością z nich spędzicie długie lata. Nie warto się kłócić - mistrz spojrzał na młodych zawodników, oni pokiwali głowami, ale nawet nie ukrywali, że nie mają zielonego pojęcia, po co tu są. Adam uśmiechnął się szerzej i położył dłoń na ramieniu starszego.
- Wierzę w ciebie. Wiesz kim jesteś i kim się staniesz. Masz rację, Polska nie potrzebuje drugiego Małysza, potrzebuje kogoś nowego, silnego, młodego lidera, który poprowadzi prawie juniorską drużynę do sukcesu - długo patrzyli sobie w oczy, bez rywalizacji, bez koleżeńskiej poufałości, obydwoje wiedzieli, że dzieli ich zbyt wiele i jeszcze dużo czasu minie, za nim ta różnica zostanie zatarta. W końcu Orzeł z Wisły przybrał wręcz ojcowski wyraz twarzy i spojrzał na młodszego. - Jesteś silny, ambitny i o ile cię to nie zgubi masz dużą szansę wiele zdobyć. Pamiętaj tylko, że nie od razu zostaje się liderem.
- Ale ja nie chcę - brunet trochę się odsunął i prawie że stanął za kolegą z kadry.
- Teraz nie, teraz chowasz się za kimś, kto się nie boi, ale przyjdzie dzień, że przestaniesz czuć respekt i pozycja lidera będzie bardzo kusząca - tym razem odezwał się psycholog. - Dlatego ważne jest, abyście prowadzili to regularnie. Nikt nie będzie tego kontrolował, czytać co jakiś czas będzie Adam, ale tylko te fragmenty, na które wyrazicie zgodę. Dobrze?
Obydwaj kiwnęli głową, zeszyt, do trochę drżących dłoni wziął starszy, nowy lider.
- Możemy zacząć czytać od razu? - zapytał.
- Naraz? - mistrz spojrzał na nich z lekkim rozrzewnieniem.
- No... ja... myślałem - szatyn trochę się zmieszał.
- To dobry pomysł. Tę pierwszą notatkę przeczytajcie razem.
Spotkanie już nie trwało długo, kilka uprzejmych formułek, oficjalne pożegnanie i obaj, młodzi zawodnicy opuścili pomieszczenie i ruszyli do pokoju hotelowego starszego. Nie musieli tego ustalać, o tej porze i tak było tam pusto.
Usiedli na jednym z łóżek, stykając się kolanami usiedli pod ścianą, pod plecy włożyli poduszki i otworzyli pierwszą stronę.
23.01.2011 Zakopane
A mówili, że nie doczekam. Po cichu załamywali ręce i nie wierzyli, że przyjdzie dzień, kiedy pojawi się mój następca. Era Małyszomani miała być ostatnią, a dzisiaj potwierdziły się moje przypuszczenia. Będzie pierwszą, początkującą wiele, wiele naprawdę cudownych lat, kiedy nie jeden raz łza mi się w oku zakręci...
Wracając jednak do dnia dzisiejszego, do spraw szarych lecz nie przyziemnych. Dwudziestoczteroletni Kamil Stoch, ten chłopak, który jeszcze nie dawno, dopiero się wdrażał do Pucharu Świata, dzisiaj wygrał. Sam. Był niepodważalnie najlepszy.
Duma, która rozpierała moje serce, musiała swą wielkością ustąpić tylko tej, która pojawiła się u Łukasza. Kamil to jego zawodnik, dzieło, które rozpoczął wiele lat temu, a dzisiaj dało owoce.
Nieraz, dzisiaj słyszałem. ,,Masz następce", albo ,,No i mamy drugiego Małysza". I o ile to pierwsze można uznać nawet za komplement, ale to drugie... Kamil dobrze sobie poradził. On nie jest Adamem Małyszem, jest Kamilem Stochem. Jest i zawsze będzie sobą.
Trudno teraz jednoznacznie stwierdzić, jak potoczą się jego sportowe losy, ale z całą pewnością da sobie radę z ludźmi. A to już połowa sukcesu.
I o to zaczynam kolejną książkę, a raczej naszą wspólną podróż w czasie. Są rzeczy ważne, które nie zawsze będę potrafić ubrać w piękne słowa i ciekawe formułki. Mam nadzieję, że mimo to, zostaniecie ze mną do końca tej książki, bo przecież historia naszych skoczków nie skończy się na ostatniej stronie tej pracy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro