Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzeci

Złamałam się. Wzięłam tabletki przeciwbólowe na pusty żołądek, zanim po prysznicu wyruszyłam na zakupy do Giżycka.

Kilka godzin później, po śniadaniu i chwili odpoczynku, jestem gotowa do dalszego działania. Magda nadal nie odbiera moich telefonów, a bardzo potrzebuję jej obecności i pomocy, postanawiam więc pojechać do jej domu. Pierogarnia była jeszcze zamknięta, kiedy robiłam zakupy w mieście, więc nie ma siły, moja przyjaciółka musi być u siebie.

O ile nie ma gorącego romansu w jakimś innym miejscu.

Magda od jakiegoś czasu jest sama. Parę lat temu jakiś facet złamał jej serce i chyba nie do końca się z tego wyleczyła. Jesteśmy rówieśniczkami, obie mamy po trzydzieści dwa lata, a wiedząc, że ona zawsze chciała założyć rodzinę, jest mi jej szkoda. Ja to co innego. Pewnie zawsze będę sama, bo wątpię, żebym potrafiła zaufać jakiemuś facetowi na tyle, by dopuścić go do siebie bliżej. Ale Magda... Ona powinna mieć mężczyznę, który będzie na nią zasługiwał. To świetna dziewczyna.

Po śniadaniu okraszonym kolejnymi lekami przeciwbólowymi wsiadam więc w moją toyotę i jadę do domu przyjaciółki.

Chociaż widzę go z okien mojego, droga do niego trochę trwa, bo muszę opuścić cypel i objechać niewielki fragment jeziora. Kisajno jest rozległe, na szczęście jednak mój dom od domu Magdy oddziela wąski pas wody. To coś w rodzaju naturalnej zatoczki. Jest tu dużo spokojniej niż w północnej i wschodniej części jeziora, gdzie po wodzie śmiga całe mnóstwo żaglówek. Brzeg jest bardziej urozmaicony, a na wodzie wyrastają liczne zalesione wyspy, w tym Duży Ostrów.

Droga prowadzi przez las; zabudowania po tej stronie jeziora są rzadkie, raczej nie wydaje się tuż już zezwoleń na budowę. Dlatego takie domy na wynajem jak mój należą do rzadkości i są chętnie rezerwowane, o czym wspomniał w naszej rozmowie Leon.

Mam ochotę zapytać Magdę o tego faceta – może go zna i wie, czy mogę mu ufać? – dlatego nie mogę doczekać się z nią spotkania. Spędziłam w domu jej babci dużo przyjemnych chwil, gdy byłam mała, i całkiem sporo tych strasznych, tuż po tym, jak straciłam oboje rodziców, i myśl o powrocie tam wywołuje we mnie mieszane uczucia. Całe to miejsce – Giżycko, Kisajno, okoliczne lasy – wywołują równocześnie nostalgię za dzieciństwem i niepokój. Jeszcze nie zdecydowałam, które z tych uczuć wygrywa.

W końcu dojeżdżam na miejsce. Dom Magdy usytuowany jest na sporych rozmiarów polance schodzącej do samego zarośniętego tatarakiem jeziora. Jest tam, podobnie jak przy moim domu na cyplu, długi pomost i odrobina czegoś w rodzaju plaży, skąd można wejść do wody. Sam dom jest jednak dużo bardziej zniszczony – Magda utrzymuje go w czystości, ale przydałby się mu porządny remont. Wykonany z ciemnego drewna, piętrowy, przywodzi na myśl leśniczówkę.

Marszczę brwi, kiedy tylko podjeżdżam bliżej. Od razu widzę, że coś jest nie tak.

Magda zawsze utrzymywała obejście w idealnym porządku – chociaż nigdy tu nie byłam, odkąd wyjechałam stąd dwadzieścia lat temu, a podczas moich rzadkich pobytów w Giżycku zatrzymywałam się w którymś z tamtejszych hoteli, wiem to po zdjęciach, które nadsyłała mi przyjaciółka. Była bardzo dumna z przejęcia tego domu i doprowadzenia go do stanu używalności. Teraz jednak teren wokół domu jest maksymalnie zaśmiecony – widzę walające się dookoła śmieci, puste butelki, zupełnie jakby rzeczywiście odbyła się tu niedawno jakaś impreza.

Ostrożnie wysiadam z samochodu i rozglądam się dookoła. Auto Magdy stoi na podjeździe, więc dziewczyna powinna być w domu. Zaczynam się niepokoić. Może coś się stało? Może zepsuł jej się telefon i nie może wezwać pomocy? Na tym zadupiu nigdy nie działały telefony stacjonarne, a komórki mają kiepski zasięg, gdy wejdzie się głębiej w las. Gdy Magda do mnie dzwoniła, to zazwyczaj robiła to z Giżycka. Może to dlatego?

Dookoła jest dziwnie cicho i to sprawia, że podnoszą mi się włoski na karku, chociaż teoretycznie nie dzieje się przecież nic złego. Nie słyszę ujadania psów Magdy, które bardzo nie lubią obcych, nie słyszę też żadnych dźwięków dochodzących z domu – choćby grającego radia, co dla mojej przyjaciółki jest normą. Czuję niepokój, którego nie potrafię zwalczyć. Wiem, że coś jest nie tak.

Od lat tłumię w sobie podobne przeczucia. Powtarzam sobie, że jestem przewrażliwiona, że to wszystko przez to, co wydarzyło się w dzieciństwie. Że muszę się nauczyć wreszcie normalnie żyć i nie przejmować tak bardzo wszystkim dookoła. Zazwyczaj mi się to udaje, ale nie tym razem. Tym razem strach o przyjaciółkę jest tak duży, że nie potrafię zachowywać się racjonalnie.

– Magda?!

Mój podniesiony głos w ciszy panującej nad jeziorem brzmi niczym wystrzał z broni palnej. Wzdrygam się, kiedy nikt mi nie odpowiada. Zmuszam nogi do wykonania kolejnych kroków w stronę domu. Po drodze w oczy rzucają mi się kolejne dowody imprezy, która najwyraźniej się tu odbyła – puste butelki, ślady butów, nawet jakiś porzucony fragment garderoby, który równie dobrze może jednak należeć do Magdy. Czyżby naprawdę urządziła imprezę i teraz leczyła kaca?

To byłoby takie nie w jej stylu.

Na werandzie wala się mnóstwo śmieci. Kuśtykam po kilku schodkach i docieram do drzwi wejściowych, po czym pukam głośno. Nikt nie otwiera, a z wewnątrz nie dobiega mnie żaden odgłos, nawet kroki. Zupełnie jakby nikogo tam nie było.

Denerwuję się w końcu i naciskam klamkę. Ku mojemu zdumieniu drzwi są otwarte.

Uchylam je i zaglądam do środka. Panuje tu jeszcze większy nieporządek. Wchodzę głębiej, rozglądając się po korytarzu prowadzącym do kuchni i salonu; zwracam uwagę na wszystkie brudne naczynia, rozwleczone ubrania i koce, resztki jedzenia na stole w salonie i na blatach w kuchni. W dodatku zaczyna tu śmierdzieć, okna chyba są pozamykane.

Co tu się stało, na litość boską?

– Magda?! – krzyczę znowu w głąb domu. – Jesteś tu? Wchodzę do środka, jeśli jesteś goła, lepiej się ubierz!

Próbuję maskować niepokój nadmierną pewnością siebie, ale raczej marnie mi to wychodzi. Ruszam przed siebie, starając się nie oddychać przez nos.

Mimo woli zaczynam się zastanawiać, czy Magda mogła zostawić otwarte drzwi i dokądś wyjść. W mieście nie zdarza się zostawiać otwartego domu, ale tutaj? Kiedy w okolicy i tak nie ma żywej duszy?

Tylko czy na pewno? Ja właśnie bałabym się, że ktoś może się w tych lasach czaić. Mam złe wspomnienia. Ale Magda? Może ona się nie bała, skoro dobrowolnie zajęła dom po babci i mieszkała tu od kilku lat, dobrze się tu czując?

Zajęta przeszukiwaniem wszystkich pomieszczeń, szybko porzucam myśli o otwartych drzwiach i skupiam się na faktach. Łóżko w jedynej sypialni na tyłach domu jest rozgrzebane, ale puste. W kuchni i w salonie również nikogo nie ma, a łazienka wygląda tak, jakby dzisiaj nikt z niej nie korzystał.

Magdy nigdzie nie ma.

W końcu opuszczam jej dom i zatrzymuję się na werandzie, rozglądając dookoła. Jestem coraz bardziej zaniepokojona. Magda zawsze prowadziła uporządkowany tryb życia, jeśli pracowała, rano na pewno byłaby w domu. Wyciągam telefon, któremu na szczęście rzeczywiście nic nie stało się podczas upadku, i wybieram jej numer.

Znowu odpowiada mi poczta głosowa. Cholera.

Waham się chwilę, ale w końcu postanawiam zadzwonić do jej brata. Może coś wie – może Magda jest u rodziców, może zepsuł jej się telefon, cokolwiek. A nawet jeśli nie, Adam jest policjantem, będzie wiedział, co robić.

Szukam jego numeru w pamięci telefonu i schodzę z werandy, idąc powoli do zaparkowanej za samochodem Magdy toyoty; w pewnym momencie moją uwagę zwraca nagłe warczenie.

Odwracam się, by na skraju lasu zobaczyć psa. Chociaż nigdy nie widziałam go na żywo, od razu rozpoznaję jednego ze zwierzaków należących do Magdy. Duży, o długim szarym futrze, bezrasowy pies, stoi tam, kilkanaście metrów ode mnie, i tak po prostu się na mnie gapi, warcząc.

Zamieram na moment. Psy Magdy nie są dokładnie przyjazne. Uczono je, by odstraszać ewentualnych intruzów. Robię ostrożnie pierwszy krok, nie spuszczając wzroku ze zwierzęcia, i właśnie wtedy pies rusza na mnie truchtem, cały czas szczerząc zęby.

Ups. Pora się zbierać!

Rzucam się do ucieczki, biegnąc prosto do mojego samochodu. Słyszę za sobą wściekłe psie ujadanie; ignoruję ostry ból w łydce, po drodze wyciągam kluczyki do auta i z rozmachem otwieram drzwi, gdy w końcu do niego docieram. Wsiadam do środka i zamykam za sobą, a chwilę później dwie ogromne bestie dopadają do samochodu, zatrzymują się przed nim i zaczynają na mnie wściekle szczekać.

Rany. Nie mam szczęścia, jeśli chodzi o psy!

Przyglądam im się przez okno, lekko oszołomiona. Tak, to z pewnością psy Magdy, kojarzę je ze zdjęcia. Jeden ma długie, szare futro, drugi jest dużo chudszy, nieco wyższy, ma podłużny brązowy pysk i krótką sierść. Nie wyglądają źle – na pewno nie tak, jakby nikt ich nie karmił. Serce wali mi jak oszalałe, gdy przyglądam się, jak szturmują mój samochód.

Psy mają wybieg za domem. Duży, wygodny, ale zamknięty. Jeśli Magdy nie ma w domu, powinny być w nim, a nie na wolności. Tymczasem wygląda na to, że chodzą sobie radośnie luzem, czego moja przyjaciółka zawsze unikała, bo działka nie jest ogrodzona i Magda bała się, że może im się coś stać w lesie. Nigdy nie wypuszczała ich pod swoją nieobecność. Coś zmieniło się, odkąd ostatnio o tym rozmawiałyśmy?

Drżącymi rękami sięgam po telefon. Nie chcę na razie odjeżdżać, bo psy zagradzają mi drogę i nie zamierzam zrobić im krzywdy, ale muszę z kimś porozmawiać. Nie mogę tak po prostu zostawić tego miejsca.

– Inga? – odzywa się Adam, kiedy odbiera telefon. – Fajnie, że dzwonisz. Co słychać? Znudziła ci się już samotność w domu rodziców?

Dom rodziców. Wzdrygam się na samo to określenie.

– Poniekąd – mamroczę. – Wpadłam do Magdy. Nie wiesz, co się z nią dzieje?

W słuchawce przez moment panuje cisza.

– To znaczy? – pyta w końcu Adam ostrożnie.

– To znaczy, że jej tu nie ma – odpowiadam nieco zbyt nerwowo. – Dom jest pusty, ale otwarty na oścież. Wszędzie syf, jakby imprezowała tu licealna drużyna piłkarska. Psy są puszczone luźno, polazły w las i o mało mnie nie zjadły, kiedy przyjechałam.

Adam wydaje się z siebie dziwne mruknięcie.

– To pewnie nic takiego – zapewnia mnie niepewnie. – Może Magda jest w pracy?

– Pierogarnia jest jeszcze zamknięta – protestuję. – Dzwonię do niej od wczoraj i ani razu nie odebrała telefonu. Kiedy ostatnio się z nią kontaktowałeś? Może wiesz, gdzie jeszcze mogłaby się podziewać?

Jestem zdecydowanie bardziej zdenerwowana, niż powinnam. Nie potrafię się uspokoić, kiedy dom Magdy wygląda jak pobojowisko i jest pusty, a na zewnątrz grasują jej psy. Prawdopodobnie więcej jest w tym mojej traumy niż faktycznego powodu do zmartwienia, ale nie zamierzam tego tak zostawić.

Adam milczy przez chwilę, jakby próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widział się z siostrą. Oboje są zapracowani, nie dziwi mnie, że ostatnio mogli ze sobą nie rozmawiać.

– Dzwoniłem do niej ze dwa dni temu – odpowiada w końcu. – Wszystko było w porządku. Nie planowała żadnych wyjazdów i zachowywała się normalnie. Może coś jej wypadło?

– Jej samochód stoi na podjeździe. – Z każdym słowem brzmię na coraz bardziej rozhisteryzowaną, wiem o tym doskonale. – Niby jak miałaby się stąd wydostać, pieszo?

– Może ktoś po nią przyjechał.

To sensowna koncepcja, której nie chcę brać pod uwagę dlatego, że oznaczałaby, iż Magda ma przede mną tajemnice. Bo o kogo mogłoby chodzić, jeśli nie o faceta? Kochanka, o którym nie mam pojęcia?

– I dlatego nie odbierałaby telefonu? – pytam po chwili wahania nerwowo. – Może mogłabym zapytać kogoś jeszcze...

– Wpadnę do pierogarni i zapytam, czy ktoś ją widział – wchodzi mi w słowo. – Poproszę też o sprawdzenie logowania jej komórki. Spokojnie, na pewno nic takiego się nie stało, Inga. Dasz sobie radę?

– Powinieneś zobaczyć ten dom. – Kręcę głową. – Moim zdaniem nie wygląda... normalnie. To mi się serio nie podoba.

Adam znowu milczy przez chwilę i wiem, że brzmię histerycznie. On zna moją przeszłość i doskonale zdaje sobie sprawę, dlaczego mogę być przewrażliwiona. Nie podoba mi się, że mnie ocenia, ale cóż na to poradzę?

Oni wszyscy to robią.

– Jasne – zgadza się w końcu. – Za godzinę zaczynam dyżur, więc postaram się tam wpaść jeszcze przed pracą. Chcesz na mnie poczekać czy wrócisz do siebie?

Żadna z tych opcji mi się nie podoba. Serce wali mi jednak tak mocno, że mam wątpliwości, czy powrotna podróż do domu na cyplu jest dobrym pomysłem.

– Zaczekam – mówię cicho. – Dzięki.

– Nie ma za co. – Głos Adama jest ciepły i uspokajający. – Na pewno wszystko jest w porządku. Sama zobaczysz.

Naprawdę mam taką nadzieję.

***

Adam przyjeżdża w jakieś pół godziny później.

Jego terenówka zatrzymuje się za moją toyotą, a psy warujące pod moim autem unoszą czujnie łby. Nie próbowałam przez ten czas nawet wysiąść z samochodu, bo trochę obawiałam się tych bestii, a poza tym w środku czułam się bezpiecznie.

Nie to co w pustym domu Magdy.

Widzę we wstecznym lusterku, jak Adam wysiada z terenówki i gwiżdże na psy, które natychmiast zmieniają nastrój – biegną do niego, merdając ogonami, i chętnie podstawiają łby do pieszczot. Mężczyzna głaszcze je pospiesznie, po czym rusza w moim kierunku. Otwieram drzwi toyoty i wyskakuję na zewnątrz, a Adam obrzuca mnie uważnym spojrzeniem.

– Masz krew na nogawce – zauważa. – Regis albo Rufus ci to zrobili?

Próbuję ignorować rwący ból w łydce. Oczywiście, że rana się otworzyła, kiedy biegłam do samochodu. Nie mam przy sobie żadnych opatrunków, więc po prostu pozwoliłam jej krwawić. Nie wiem, czy to był dobry pomysł.

– Nie, to nie oni – protestuję więc. – To po prostu pechowy dzień.

– W samochodzie mam chyba jakieś opatrunki – odpowiada, cofając się do auta. – Zdejmij spodnie, opatrzę ci to.

Podnoszę brwi, przyglądając się, jak psy krążą wokół niego, spragnione pieszczot. Nagle nie są już tymi krwiożerczymi bestiami, które warowały pod moim autem, nie chcąc mnie wypuścić. Teraz to dwa kochane miśki.

Adam ma na sobie policyjny mundur, w którym wygląda naprawdę dobrze. Chyba to sprawia, że wyrywa mi się:

– Zazwyczaj facet przynajmniej stawia mi drinka, zanim każe zdjąć spodnie.

Adam parska śmiechem, po czym obdarza mnie szerokim uśmiechem rasowego podrywacza.

– Możemy trochę zmienić kolejność. Chętnie postawię ci drinka po pracy.

Robi mi się głupio, więc nie odpowiadam, a on na szczęście na to nie czeka. Wyciąga z samochodu apteczkę i idzie ku mnie, a psy trzymają się go jak przyklejone. Odrzuca z czoła jasne włosy w geście, który tak dobrze pamiętam sprzed lat.

Zawsze mnie dziwiło, że Adam jako piętnastoletni chłopak bawił się w dwiema dwunastolatkami w tamto lato. Domyślam się, że rodzice jego i Magdy kazali nas pilnować, dlatego tak chętnie puszczali nas na wędrówki po okolicznych lasach. Fakt, że Adam nigdy nie okazał zniecierpliwienia ani nie miał nas dość i nieustannie nam towarzyszył, oznacza chyba, że czuł się za nas mocno odpowiedzialny. Nie dziwi mnie więc, że został akurat policjantem.

Nigdy wcześniej nie widziałam w nim jednak nikogo poza starszym bratem kumpeli. Fakt, że on chyba ze mną flirtuje – choć z pewnością robi to odruchowo – wydaje mi się po prostu dziwny.

Udaje mi się podwinąć nogawkę spodni, zamiast je zdejmować, i Adam może zmienić opatrunek. Ma szybkie, precyzyjne ruchy i nie przejmuje się moimi jękami bólu, gdy ponownie oczyszcza ranę. Kiedy mogę już w miarę normalnie chodzić – przynajmniej bez krwi płynącej mi po łydce – wspólnie kierujemy się do domu Magdy.

Adam ma pokerową minę, gdy zagląda po kolei do wszystkich pomieszczeń. Krzywi się dopiero po wejściu do kuchni, jakby wcześniej zapachy mu nie przeszkadzały. Oczywiście nie znajduje Magdy, bo chociaż nie jestem policjantką, to podobnie jak on mam oczy i wiem, że dom jest pusty, ale jego opinia i tak jest dla mnie ważna.

– Wiesz coś o jakiejś imprezie? – pytam, rozkładając ręce. – No wiesz, wnętrze wygląda...

– ...jakby ktoś tu imprezował, tak – dokańcza za mnie. – Nie mam pojęcia. Jak pojadę do pracy, zajrzę po drodze do pierogarni i podpytam Elkę, może coś wie. Przedzwonię też do znajomych Magdy.

Wygląda na to, że Adam wziął mnie na poważnie. To dobrze. Nie uważam, że powinniśmy to bagatelizować.

– Zamierzasz zgłosić zaginięcie? – pytam niepewnie.

Adam rozgląda się po salonie; jego spojrzenie jest niepewne, jakby sam nie wiedział, co o tym myśleć.

– Może być za wcześnie – mamrocze. – Nie wiemy, co się stało. Może po prostu z kimś wyjechała.

– I zostawiła dom w takim stanie? Psy same, wypuszczone z kojca? – dopowiadam z niedowierzaniem. – To jakaś bzdura, dobrze o tym wiesz. Coś musiało się stać. A jeśli chodzi o zaginięcie...

– ...pierwsze czterdzieści osiem godzin jest kluczowe, tak – znowu kończy za mnie wypowiedź. Zaciskam usta, a on szybko się orientuje, co mnie zdenerwowało. – Przepraszam, myślę na głos. Masz rację. Zgłoszę zaginięcie, tylko nie mów o tym na razie moim rodzicom. Nie chcę, żeby się niepotrzebnie denerwowali.

Posyłam mu współczujące spojrzenie.

– Oni prędzej czy później i tak się dowiedzą.

– Pewnie tak, ale chciałbym móc wtedy powiedzieć, że coś w tej sprawie robimy – przyznaje. – Sprawdzę logowania jej telefonu. Spokojnie, to na pewno jakoś się wyjaśni.

Mam nadzieję.

Naprawdę nie chciałabym się dowiedzieć, że dwadzieścia lat po moim powrocie do tego miejsca komuś znowu stała się krzywda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro