Fac te ipse felicem*
Czas mija nieubłaganie. Nic nie jest stałe, wszystko płynie jak rzeka, zmiany następują, nawet jeśli są ledwo zauważalne. W nich także nastąpiły zmiany. Ian podjął wreszcie terapię, po wielu latach decydując się w końcu zmierzyć z własną przeszłością. Pogodzić się z nią. Wybaczyć samemu sobie. Castiel stał się filarem w jego życiu. Choć na przestrzeni tych trzech lat zdążył się uspokoić, jego natura lekkoducha wciąż była siłą napędową ich codzienności. Teraz Ian mógł iść przez życie u jego boku, lekkim krokiem, bez ciężaru na barkach, który był zmuszony nieść tak długo.
Naprawdę, teraz już wszystko było dobrze.
Ian zerknął na ekran telefonu i uśmiechnął się do zdjęcia na tapecie. Pamiętał doskonale ten moment, gdy Castiel śmiał się jak opętany uznając, że zakopanie Maksyma niemal po szyję w piaskownicy będzie genialnym pomysłem, a dzieciak mu wtórował z jedynie sobie znanych powodów. Samolot podchodził do lądowania i mężczyzna westchnął miękko wiedząc, że Castiel będzie już na niego czekał na lotnisku. Ian miał nadzieję, że dziś chłopak u niego przenocuje i pozwoli ukoić tęsknotę. Jednak gdy stanął już na hali przylotów, nigdzie nie dostrzegł znajomej czupryny. Napisał mu nawet, że już czeka, dokładnie opisując miejsce w którym stał, jednak nikt się nie pojawił. Ian westchnął ciężko po raz kolejny, już mając wybierać numer do spóźnialskiego, kiedy jego telefon sam zawibrował, a na wyświetlaczu pojawił się nieznany mu numer. Mężczyzna zmarszczył brwi i przesunął palcem po ekranie, by odebrać połączenie.
— Dobry wieczór, czy to pan Ian Morozov? — odezwał się męski głos po drugiej stronie.
— Tak, o co chodzi?
— Dzwonię w sprawie pana Castiela Volkova...
I w tym momencie krew odpłynęła z twarzy Iana.
***
Minęły nieco ponad trzy lata, odkąd Castiel pierwszy raz natknął się na Iana. Od tego czasu spotykali się niemal codziennie, a po powrocie Iana z podróży biznesowej mieli razem oficjalnie zamieszkać i nawet poinformować o tym matkę Maksyma (tak dla zasady, na wypadek gdyby Maks miał bywać w ich, wspólnym już niedługo, mieszkaniu). Z Ianem było... Raz lepiej, raz gorzej. Chwilami Cas czuł się osaczony oczekiwaniami i miłością Iana, jako że przywykł do bycia hulaj duszą. Z kolei Ian miał momentami dosyć gwałtowności i niezdecydowania Castiela. Mimo to, gdy blondyn budził się z koszmaru to już po sekundzie odnajdywały go ramiona mężczyzny i jego łagodny, uspokajający dotyk dłoni. Natomiast gdy Ian miał gorszy dzień i upijał się swoim drogim whiskey, zatopiony w białym, skórzanym fotelu, to Castiel w milczeniu siadał niedaleko, pilnując by mężczyzna nie upadł na szklany stół przy wstawaniu po dolewkę. Lizali wzajemnie swoje liczne rany i odnajdywali w sobie niezbędne dla nich oparcie. Castiel wciąż się bał tego jak ważny był dla niego Ian, ale jego dni wypełnione były satysfakcją z życia. Do tej pory myślał, że czerpał z niego ile tylko był w stanie, ale się mylił. Zrozumiał to dopiero po tym jak poznał Iana. A teraz Castiel stał niedaleko przystanku, czekając aż podjedzie autobus i zawiezie go na lotnisko. Blondyn uśmiechnął się szeroko, jego szare oczy błyszczały z podekscytowania i szczęścia. Uniósł głowę, rozkoszując się ciepłymi promieniami zachodzącego już słońca. Serce Castiela biło szybko, gdy bawił się w dłoniach portfelem Iana. Tym samym, od którego praktycznie zaczęła się ich wspólna podróż gdy bezczelnie go sobie przywłaszczył.
— Ładny portfel. Nie za ciężki na twoje chude łapy?
Na Castiela padł nagle cień sylwetki, odgradzając go od już naprawdę ostatnich promieni słońca, zanim zapadł zmierzch.
Potężna łapa, z zaskakującą zwinnością jak na gabaryty właściciela, zamaszystym ruchem wyrwała z dłoni Castiela drogi skórzany portfel. Obok nieznajomego pojawiły się dwie kolejne postaci, stając ściśle obok siebie, całkowicie odcinając jedyną drogę ucieczki z wąskiego zaułku.
— Nie bardzo pasuje do takiego obdartusa jak ty, Volkov — pulchne usta wykrzywiły się w uśmiechu, a mężczyzna postąpił krok do przodu. — Nie pamiętasz mnie? — spytał z udawaną urazą, widząc zaskoczenie w oczach Castiela. — Bo ja pamiętam cię bardzo dobrze. Naprawdę dawno się nie widzieliśmy. Zastanawiałem się w jakiej norze ukryłeś się z moją forsą i towarem.
Castiel w pierwszej kolejności się wkurwił. Kto śmiał dotykać jego ukochany portfely? Podniósł wzrok. Będąc zwyczajnym sobą już by się na nich rzucił, ale ostatnie lata z Ianem znacznie stonowały jego dzikość. Teraz w pierwszej kolejności zwrócił uwagę na to, że nie ma szans w walce z tymi trzema większymi od niego osobnikami.
— Najwyraźniej miałeś tak brzydką mordę, że nie była warta zapamiętania — odparł butnie, patrząc prosto w oczy kolesia, który wyglądał znajomo.
Nie kojarzył jego imienia, ale pamiętał, co mu zrobił. Zagryzł usta, czując posmak metalu kolczyka w wardze. Sytuacja Castiela nie wyglądała różowo. Nie będzie w stanie przywitać Iana na lotnisku o czasie. Widział w tle odjeżdżający autobus. Gdyby tylko przyjechał punktualnie...
— Dawaj portfel i się odpierdol, spieszę się teraz. Jeśli chcesz mnie sprać lub odzyskać kasę, czy nawet jedno i drugie, to dam ci swój adres. Oddam ci podwójnie — Castiel po raz pierwszy w życiu nie pozwolił wygrać swojej dumie. Normalnie pokazałby im środkowy palec i się na nich rzucił. Ale teraz musiał o siebie dbać, bo miał kogoś, dla kogo był ważny. I owy ktoś właśnie na niego czekał.
Mężczyzna jednak prychnął pogardliwie na tą propozycję, odsuwając dłoń w której trzymał portfel, poza zasięg Castiela.
— Gówno mnie obchodzi, czy się spieszysz. Mamy rachunki do wyrównania Volkov — warknął, wyraźnie będąc w nastroju do bitki. — Nie jesteś w sytuacji, w której możesz dyktować mi warunki — mruknął, wolną ręką sięgając do kieszeni.
Po chwili w jego dłoni błysnął nóż motylkowy, którym zakręcił sprawnie. Następnie wszystko bardzo szybko się potoczyło. Dwóch jego towarzyszy rzuciło się na Castiela, unieruchamiając go i okładając gdzie popadnie. Początkowo chcieli tylko spuścić mu łomot, ale w Castielu odezwały się stare instynkty. Gniew i niejaki lęk o własne bezpieczeństwo nie pozwoliły mu bezczynnie czekać, aż skończą i zostawią go w nie wiadomo jakim stanie. Więc zaczął się bronić. To nie było intencjonalne. Nawet napastnik nie zorientował się w którym dokładnie momencie podczas tej szamotaniny, ostrze noża zagłębiło się w ciele Castiela na wysokości brzucha. Dryblas zatoczył się w tył kilka kroków, wyciągając nóż z zadanej rany, z przerażeniem spoglądając na krew, którą nasiąkało ubranie jego ofiary.
— Kurwa... — sapnął, a dwójka jego towarzyszy wzięła z niego przykład i również zaczęli się wycofywać.
Już po chwili Castiel został sam w ciemnym, brudnym zaułku, do którego ostatnie promienie słońca już nie docierały.
***
Ian krążył po korytarzu, chodząc od ściany do ściany. Nie usiadł na krzesełku, nie będąc w stanie tkwić teraz w bezruchu, gdy całe jego ciało telepało się jak w febrze. Informacje które przekazano mu przez telefon spadły na niego jak grom z jasnego nieba. Castiel walczył o życie. Został zaatakowany nożem, stracił duże krwi. Przecież wszystko było dobrze. Miało być dobrze. Dlaczego właśnie teraz runęło? Ian nie był na to gotowy. Nie wiedział co zrobić. Przytknął dłoń do ust, by zagłuszyć szloch, który w tej chwili totalnej paniki chciał wyrwać się z jego gardła. Wyciągnął telefon i wybrał numer do Saszy. Potrzebował pomocy. Potrzebował kogoś, kto będzie obok, bo miał wrażenie, że zaraz zwariuje. Był absolutnie przerażony i nie chciał być w tym momencie sam.
Sasza na spokojnie przeglądał szafki i horrendalną ilość swoich herbat, w zamyśleniu pocierając nos. Po zamieszkaniu z Jegorijem ilość ziółek się podwoiła, bo zaraził pielęgniarza swoją miłością i teraz popijali je razem po powrocie z pracy, wieczorami. Gdy w końcu się zdecydował po kilku dobrych minutach, zalał dwa kubki wrzątkiem i ułożył je na tacce razem z ciasteczkami, kierując się do salonu. Nagle z przedpokoju rozbrzmiał dźwięk telefonu Saszy. Musiał go zostawić w kurtce. Brunet zmienił kurs i manewrując na miarę swoich możliwości tacką z parującymi herbatami, zwolnił drugą rękę i wyciągnął swoją komórkę z kieszeni. Zmarszczył brwi, dostrzegając od kogo przychodzi połączenie. Ian? To było niecodzienne. Poza sporadycznymi esemesami nie dzwonił do Saszy od czasu ich ostatniego spotkania, które było... Trzy? Cztery lata temu? Odebrał. Po chwili taca wypadła z jego dłoni, a kubki roztrzaskały się głośno o posadzkę, o włos omijając stopy bruneta.
— Jegorij! — krzyknął głośno Sasza. — Szybko, bierz klucze od samochodu!
Ian był naprawdę wdzięczny Saszy. Pomimo późnej godziny i ich raczej chłodnych relacji, nauczyciel od razu zapewnił, że przyjedzie jak najszybciej. A Ian w tym momencie naprawdę bardzo tego potrzebował. Chodził dalej w tę i z powrotem, ale w końcu zatrzymał się, gdy drzwi sali operacyjnej się otworzyły. Ian spojrzał na lekarza z mieszanką strachu i nadziei wymalowaną na twarzy. Mężczyzna podszedł bliżej, ściągając maseczkę i powoli pokręcił głową.
— Naprawdę, bardzo mi przykro.
Ian wciąż wpatrywał się w lekarza, zupełnie jakby sens wypowiedzianych przez mężczyznę słów w ogóle do niego nie dotarł. Dopiero po chwili opadł na krzesło, tępo wpatrując się w posadzkę.
Dlaczego.
Nawet nie zdążył się z nim pożegnać.
Z prawej strony dobiegł do niego odgłos szybkich kroków. Uniósł powoli głowę, choć wydawało mu się to w tej chwili ogromnym wysiłkiem.
Sasza zamierzał od razu podbiec do Iana i go objąć, ale stanął nagle jak wryty w ziemię. Zatrzymały go oczy mężczyzny. Zazwyczaj niebieskie niczym niebo lub ciemne jak ocean, intensywne, patrzące pewnie przed siebie. Teraz były całkowicie pozbawione wyrazu. Nie było w nich ani smutku, ani rozpaczy, ani nawet bólu. Widniała w nich tylko pustka.
*Uczyń sam siebie szczęśliwym
_____________________________________________
Było szybko i krótko, by zredukować ból.
Nie umiem pisać emocjonalnych przemów, w momencie gdy ostatnie zdanie tego opowiadania zostało napisane dziewiątego maja. Czyli trochę dawno, emocje zdążyły opaść. Czy mi się podoba?
Kto mnie, albo mnie w parze z Natanem trochę czytał, ten wie, że uwielbiam(y) znęcać się nad własnymi bohaterami, kocham(y) wyciskać z nich krew, pot i łzy. Ian to moja szczególna perełka i chciałem trochę pogłaskać go po głowie po odejściu Saszy. Pogłaskałem. Ale Ian był też postacią tragiczną, od samego momentu powstania. Do niego po prostu happy end nie pasował. Niemniej, rozpaczam nad jego losem.
Pisało się to ciężko, długo, nie jest do końca tak jak miało być, ale to finalna wersja.
Życie Iana się nie skończyło na tym szpitalnym korytarzu. Los go nie oszczędza, ale musi teraz odnaleźć siebie samego. Musi nauczyć się nie uzależniać swojego szczęścia od innych ludzi. Musi sam siebie uczynić szczęśliwym. :3
Niemniej, to koniec całej tej mikro serii, nie sądzę, żebyśmy zobaczyli gdzieś jeszcze bohaterów Maski, czy Cyki.
Chyba że mi coś odbije.
Trzymajcie się cieplutko, nie zabijajcie mnie proszę, ja tylko lubię wywoływać emocje (mam nadzieję, że się udało), bo to one zapadają w pamięć.
_____________________________________________
A teraz kilka smaczków.
Pierwszy od twórcy Castiela i współautora tego opowiadania @Yonathanel:
"Jak ktoś nie jest zainteresowany, to może ten fragment pominąć. Jest to mała notatka informacyjna o Castielu. Cas był dla mnie jednym z ważniejszych OC. Miał intensywną osobowość, ze sporadycznymi spadkami. Energiczny, ruchliwy, żywiołowy, będący wszędzie i nigdzie. Wolność była jego jedynym majątkiem, przez co nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo była ona dla niego istotna, oraz że wielu ludzi jej nie posiadało. Nie ograniczały go oczekiwania rodziny i otoczenia, nie interesowały go opinie innych, dzięki czemu to on w pełni kontrolował siebie i swoje życie. Jak coś było sukcesem - było to jego sukcesem, a porażki - jego porażkami.
Inną rzeczą, z której nie zdawał sobie sprawy, była jego umiejętność czytania ludzkich emocji, której to nauczyło go jego niełatwe życie. W głównej mierze, to właśnie to przyczyniło się do nawiązania więzi z kimś tak zdystansowanym i specyficznym jak Ian. Skoro już mowa o Ianie, był on pierwszą miłością Castiela, przez co samoświadomość chłopaka w tych tematach i kontakty z brunetem funkcjonowały na dosyć upośledzonej płaszczyźnie ze strony Casa - stąd też jego zabawy w kotka i myszkę, czyli igrać z Ianem, nie igrać z nim, uciekać od niego... Byle nie na długo. Kilka dni stanowiło absolutne maksimum. Droczyć się z nim, irytować go, wkurwiać, zabiegać o atencję... Wszystko byle o nim nie zapomniał i myślał o Casie, tak jak Cas myślał o nim.
Ostatnich parę słów o Casie: miał jedną ulubioną bluzę z napisem "Cyka Blyat", kapturem i łączoną kieszenią na przodzie. Telefon ze zbitą szybką w tylnej kieszeni (klucze od mieszkania pod wieczną wycieraczką) i pogniecione banknoty porozrzucane po różnych kieszeniach (zdarzało się, że trafiały razem z ubraniem do prania). Miał sporo piercingu, 176 cm wzrostu (59kg), 19 lat, gdy poznał Iana, 23 w momencie śmierci. To tyle ode mnie, dzięki za przeczytanie."
~ Nat
Drugi ode mnie, bo jestem gadułą:
Jeśli ktoś jeszcze chciałby posłuchać jak męczę dupę o Ianie i dowiedzieć się czegoś o jego dalszym życiu, to proszę.
Ian skończył terapię. Nie jedną, pewnie nie dwie. Śmierć Castiela odcisnęła piętno na jego psychice prawdopodobnie mocniej, niż wszystko, co wydarzyło się wcześniej. Wciąż nie wiem, czy znalazł kogoś nowego, ale w mojej głowie niemożliwym jest wyobrażenie sobie Iana z kimkolwiek innym niż Castiel. Pewnym jest, że Ian wyszedł z dołka, uporządkował swoje życie, z pewnością dopilnował, by zabójcy Castiela odpowiedzieli za swoją zbrodnię. A potem pewnie skupił się na Maksymie. Ian lubił być elegancki. Wiecie, pan prezes z wyższych sfer, w szytym na miarę garniaku, z czarną teką w łapie. Tylko ta fajka mu nie pasowała. Wizualnie pasował do Castiela jak świni siodło, ale kto nie jeździł na prosiaku (choćby w wyobraźni), niech pierwszy rzuci kamieniem.
Trzecia ciekawostka:
Przy wyznaniu miłości, Castiel powiedział, że jeśli Ian go zostawi, to umrze.
A Ian wyleciał na podróż służbową. No cymbał.
Czwarta, ciekawa ciekawostka:
Sasza jest postacią, z której perspektywy kończymy Pod Maską.
Również jego kwestia jest ostatnią, jaka pada w Cyka Blyat. Po niej następuje przeskok na Iana, a owa scena jest już de facto zapowiedzią spin-offu, mniej dalszym ciągiem epilogu Cyka Blyat.
Więc dziękujemy ci, Saszko.
A przede wszystkim dziękujemy czytelnikom, bo bez Was nie byłoby tak ciekawie.
~Kid
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro