4
Znosił ciężkie spojrzenia, które zdawały się przeszywać go na wylot. Byli tu wszyscy. Wpatrywali się w niego oskarżycielsko, a on sam zdawał się maleć, kurczyć i zanikać pod naporem tych spojrzeń. Chciał od nich uciec, schować się gdzieś, ale nie mógł się poruszyć. Choć wszyscy milczeli, niemal słyszał oskarżenia i obelgi, wypowiadane w jego stronę. Słyszał jak go przeklinali. I wtedy dostrzegł wzrok szarych oczu, jedynych, których nie chciał wtedy na sobie czuć. Nie chciał by się dowiedział. By odkrył, jak bardzo jest splugawiony, brudny i niegodny. Jak bardzo psuje się od wewnątrz. Mógł jedynie obserwować jak się odwraca i odchodzi.
— Sasza! — krzyk uwiązł mu w gardle, gdy usiadł na łóżku i wyciągnął przed siebie rękę, prosto w ciemność panującą w sypialni.
Oddychał ciężko, czując jak każdy mięsień jego ciała drży. Zastygł tak na moment, dopóki nie zdał sobie sprawy, że była to jedynie senna wizja, mara, kolejny wybryk zmęczonego myślami umysłu. Przełknął ślinę, czując pieczenie w gardle. Było mu gorąco, ale przez jego ciało przechodziły dreszcze. Miał dosyć. Naprawdę dosyć. Był już tym wszystkim zmęczony. Koszmary nie pozwalały mu zregenerować sił, co przekładało się na jego dzienne funkcjonowanie. Podciągnął nieco kolana, opierając na nich łokcie i przeczesując palcami wilgotne od potu kosmyki włosów.
Castiel zamrugał oczami, budząc się nagle. Być może z powodu gęściejszego powietrza, cichego, tłumionego krzyku, czy mocniejszego oddechu na swoim kolczyku na karku. Nie wiedział. Przez kilka sekund wpatrywał się w cień profilu zdewastowanego mężczyzny, przeczesującego swoje włosy odrobinę drżącą dłonią. Większy od niego sylwetką Ian wydawał się teraz niezwykle kruchy, jak rozbita, ceramiczna lalka. Zepsuta. Zniszczona. Nie do naprawy. No chyba nie.
— Ian — wyszeptał cicho, całkowicie przytomny.
Nie wiedział czemu obecność, w gruncie rzeczy tak wciąż obcej mu osoby, stanowiła ukojenie dla jego zmysłów. Jakby bycie tu, w tym łóżku, przy nim, było czymś równie naturalnym co tykanie zegara. Objął większego mężczyznę od tyłu, pod ramionami.
— Ian — powtórzył, zwyczajnie i niewymuszenie. — Wszystko jest dobrze — odetchnął cicho, chuchając ciepłym oddechem prosto w kark ciemnowłosego. — Jestem tu. Nie zostawię cię.
Castiel nie był w stanie stwierdzić jaka część wypowiadanych słów była kierowana rozsądkiem i logiką, a jaka chwilowym impulsem i intuicją, jednak to ta druga przejęła nad nim całkowitą kontrolę. Pocałował mężczyznę w kark.
— Ian — wyszeptał cichym, nieznacznie zachrypniętym głosem. — Ian, Ian... — chłopak kontynuował, zasłaniając dłońmi jego oczy, zupełnie jakby to one były odpowiedzialne za dopiero co widziany koszmar.
Uścisk w gardle z każdą chwilą przybierał na sile. Choć otworzył oczy, koszmar trwał. I Ian miał wrażenie, że trwać będzie już zawsze, nieprzerwanie. Dłonie, które poczuł na skórze wywołały w nim sprzeczne odczucia. Nie chciał ich na sobie. Nie chciał litości. Nie potrafił przyjmować współczucia. Ale tak cholernie, przerażająco tego właśnie pragnął. Samotność odarła go ze wszelkich barier ochronnych. Siedział w tym łóżku nagi, kompletnie odsłonięty, tak jak jeszcze nigdy przedtem. Wciągnął z sykiem powietrze, gdy drobne dłonie przysłoniły jego oczy. Bał się, że te palce wyczują wilgoć, która umknęła mu spod powiek.
A jednak pomimo lęku, pomimo niepewności, nie odsunął się. Może tego właśnie potrzebował. Obcego człowieka we własnej pościeli, który składał go do kupy w środku nocy. Obcego człowieka, który nie pytał. Nie drążył. Po prostu był, by Ian mógł nie być tak cholernie samotny.
Wypuścił z siebie powoli powietrze, czując jak jego serce zwalnia. Oddech powoli wracał do normalnego rytmu. Oparł się plecami o Castiela, czując że może nie wytrzymać już długo w tej pozycji. Fakt, że chłopak widział go w takim stanie, przerażał Iana. Choć rozumiał swoje błędy, pewne odruchy i mechanizmy pozostawały niezmienne. Jednak to było tak... Miłe. Kiedy te szczupłe ramiona objęły go, próbując chronić przed całym światem. Ian poczuł się w nich tak słaby, bezbronny. Jakby jedynym co mógł zrobić, było schronienie się w nich i przeczekanie najgorszego.
Więc znieruchomiał, pozwalając się obejmować w ten sposób, czując że właśnie tego w tej chwili potrzebuje najbardziej.
***
Po powrocie z pracy Ian zaszył się w swojej sypialni ze szklanką i butelką ginu. Źle znosił przebywanie we własnym mieszkaniu. Chciał nawet wpaść do Liji, ale kobieta stanowczo odmówiła. Maksym się przeziębił i uznała, że to nie jest odpowiedni moment na odwiedziny, a Ian zaakceptował jej decyzję. Był więc skazany na własne towarzystwo.
Rozłożył się wygodnie na łóżku, uprzednio hojnie napełniając szklankę alkoholem. Wolno popijając, zagłębił się we własnych myślach, które momentalnie objęły jeden tor. Castiel. Nie miał od niego żadnych wieści prawie od tygodnia. Widział go ostatni raz w nocy, gdy wybudził się z koszmaru. Pamiętał własne imię, które blondyn szeptał. Pamiętał jego dłonie, usta na swoim karku. Pamiętał to poczucie bezpieczeństwa, które go wtedy owładnęło. Następnego ranka obudził się sam w łóżku. Chłopak zniknął i od tego momentu nie dawał znaku życia. Choć przecież chciał się tu zatrzymać. A Ian nie miał nawet jego numeru telefonu, więc nie miał jak się z nim skontaktować.
I właściwie nie miał żadnego powodu by to robić, ale... Jakoś czuł potrzebę. Tak po prostu.
***
Choć Castiel nie widział Iana od tygodnia, nie było godziny, w której nie myślał o jego niebieskich oczach. Chwilami wyjątkowo zimnych, niemal martwych, w których jednak tliły się ostatnie iskry życia. Nie był w stanie nie przywoływać widoku uśmiechu czarnowłosego, subtelnej gestykulacji, a przede wszystkim ich ostatniej wspólnej nocy. Jego przyspieszonego oddechu, potu, drżących dłoni, dobrze zbudowanej, a tak bezlitośnie kruchej sylwetki. Castiel zdał sobie sprawę, że ma problem. Dlatego też stanął ponownie przed szpanerskimi, eleganckimi drzwiami, wpatrując się w nie uporczywie, jakby chciał w nich wywiercić dziurę samym wzrokiem. Powiedział mu, że zostanie u niego kilka dni, a następnie wyparował. Myślał o tamtej nocy, gdy go dotykał i obejmował, muskał skórę, wycierał palcami łzy z twarzy... Serce blondyna wyrywało się boleśnie z piersi, jakby wyczuwając, że Ian jest blisko. Ciągnęło go wbrew woli, na samo wspomnienie i myśl. Zapukał cicho do drzwi. Pragnął go zobaczyć w tak nieznośny, rozpaczliwy sposób.
— Ian — odezwał się, a w jego głowie po raz enty zamajaczył obraz jego samego, wypowiadającego to imię raz za razem, gdy czuł nagą skórę mężczyzny pod swoimi palcami.
Chciał go zobaczyć, porozmawiać, dotknąć, objąć. Castiela wystraszyły jego własne palące potrzeby, które zdawały się brać z powietrza.
Choć praktycznie się nie znali, łączyło ich tylko kilka przypadkowych spotkań, kilka słów i odrobina dotyku, Ian miał wrażenie, że zarzucono na niego sieć. Sieć, w którą wyjątkowo łatwo i głupio dał się złapać. Myśl o dzieciaku nie dawała mu spokoju. Gdzie był? Z kim? Co robił? Przed oczami raz za razem stawał mu obraz jego posiniaczonej skóry. Te czerwone odciski na szczupłej szyi. Myśli szalały w głowie mężczyzny, znacznie napędzane wypitym alkoholem. I szalałyby dalej, gdyby pukanie do drzwi nie wyrwało Iana z letargu. Drgnął nieznacznie, powoli podnosząc się do siadu i wpatrując się w drzwi sypialni. Dopiero po dłuższej chwili, gdy pukanie się ponowiło, wstał i ruszył na korytarz. Szklankę z ginem wciąż trzymał w dłoni, łykając z niej zdrowo, gdy naciskał klamkę. I o mało się nie zachłysnął, gdy zobaczył blond czuprynę. Jednak nic nie powiedział. Nie przywitał się. Zmierzył Castiela wzrokiem od stóp do głów, jakby szukając jakichś urazów fizycznych, a gdy niczego takiego nie dostrzegł na pierwszy rzut oka, odwrócił się, kierując swe kroki z powrotem do sypialni. Drzwi nie zamknął. Stały przed chłopakiem otworem, by ten mógł wejść do mieszkania.
Castiel również milczał. Cicho odetchnął, gdy drzwi pozostały przed nim otwarte, wręcz czule, jakby wbrew suchemu zachowaniu mężczyzny. Blondyn je powoli za sobą zamknął, zsunął przy wejściu buty i kompletnie niestosownie rzucił tuż obok skórzaną kurtkę. Niespiesznie skierował się za mężczyzną, doganiając jego wolniejsze, odrobinę już chwiejne tempo. Gdy tylko znalazł się za jego plecami, pochylił się nad nim jakby zamierzał go objąć, jednak zamiast tego wyciągnął szklankę z alkoholem z dłoni mężczyzny i odstawił ją na stojącą nieopodal częściowo szklaną komodę. Jego serce, jeszcze parę chwil temu tak niespokojne, wyrywające się z piersi, uspokoiło się, gdy Castiel zobaczył Iana. Choć nie przestało boleć. Sekunda czy dwie ich krzyżujących się w progu spojrzeń wystarczyły, by Castiel dostrzegł kryjące się cierpienie w znów pociemniałych, niebieskich oczach mężczyzny. Blondyn nie był w stanie tego biernie obserwować. Oparł głowę o plecy Iana, chwytając go od tyłu za nadgarstki nieco zimnymi dłońmi.
— Czemu pijesz, gdy jesteś sam?
Castiel naoglądał się już w życiu takich ludzi. Czekał ich tylko upadek. Powoli coraz głębiej zapadali się w czarną przepaść, gdzie nie docierały nawet pojedyncze promienie światła. Umierali psychicznie, a ciało się do tego dostosowywało.
Dotyk chłodnych palców na skórze, wzbudził w Ianie delikatne dreszcze. Milczał dłuższą chwilę. Miał wrażenie, że jeśli się odezwie, jeśli się poruszy, to wszystko zniknie. Rozmyje się jak miraż, a on znów zostanie tu sam.
— Nie jestem sam. Mam butelkę — słaby żart, jaki wyszedł z jego ust, tylko utwierdzał w przekonaniu o fatalnym stanie mężczyzny. — Zniknąłeś. Nie było cię, kiedy się obudziłem — mruknął. Miał wrażenie, że ktoś inny wstąpił w jego ciało, a on sam stał się biernym obserwatorem. — Nie wiem co robić, kiedy jestem sam. Nienawidzę tego — westchnął.
Wysunął ręce z uścisku chłopaka i odwrócił się do niego przodem. Szare oczy błyszczały, jednak wydawały się dziwnie poważne. Powaga nie pasowała Castielowi. Postarzała go.
— Wyglądasz jak dziadek — Ian zdobył się na szczery, lekko rozbawiony uśmiech.
To dziwne, że obecność wciąż mało mu znanej, tak młodej osoby, potrafiła uśmierzyć jego cierpienie. Ian usiadł na skraju łóżka, obejmując Castiela ramionami w pasie i przytulając się do jego brzucha. Alkohol porządnie już mącił mu w głowie, sprawiając że wszystko stawało się chwiejne, niestabilne. Nawet on sam.
Castiel milczał przez wyjątkowo długą chwilę, wpatrując się w Iana.
— Jeśli ja wyglądam jak dziadek, to ty jak dzieciak — był to żart, ale stalowe oczy blondyna na to nie wskazywały, zachowując całkowitą powagę, z nutą ukrywanego zmartwienia.
Obecny stan Iana, choć tak skrajnie różny od tego, co mężczyzna zazwyczaj sobą prezentował, nie zdziwił Castiela. Jakby było to jedno z najbardziej naturalnych dla niego zachowań, a nie skrzętnie skrywana, tłumiona i tłamszona w zarodku ludzka strona. Pełna niewypowiedzianych słów i uczuć, które wręcz się przelewały, gdy okazało się, że już nie ma na nie miejsca. Ciepło rozlało się po ciele Castiela, gdy objęły go ramiona upitego mężczyzny. Blondyn zazwyczaj nie czuł się komfortowo w towarzystwie ludzi pod wpływem, jednak teraz było inaczej. Wsunął palce w jego czarne włosy, głaszcząc go delikatnie.
— Przepraszam, że cię zostawiłem.
Castiel nie przypuszczał, nawet w najśmielszych snach, że komukolwiek kiedykolwiek mogłoby go brakować. Takiego śmiecia z ulicy, niedorobku człowieka, przybłędy, którego nigdy nigdzie nie chciano. Przesuwał łagodnie dłonią, muskając opuszkami ucho Iana. Blondyn nie zdawał sobie sprawy, że posiadał w sobie tyle delikatności. Zawsze gwałtowny, będący wszędzie i nigdzie, zmieniający miejsca niczym bury, brudny dachowiec. Pocałował czubek głowy czarnowłosego. Z serca Castiela właśnie ktoś robił sobie w najlepsze wycinankę, mimo że chłopak nie był w stanie sprecyzować charakteru tego, co właśnie czuł. Czy był szczęśliwy, czy właśnie smutny? Nie wiedział.
___________________
Cześć.
Przyznać się, nie spodziewaliście się mnie tutaj tak szybko, co? xD
Wiem, rozdział krótki, ale trzeba jakoś sensownie rozdzielić tekst, żeby to miało ręce i nogi. Nawet jeśli przy tym ilość słów w jednym rozdziale dostanie po łapach.
Dajcie jakiś znak swojej obecności, proszę.
~Kid
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro