Pod gwiazdami się nie kłamie
Zachary patrzył na Cedrika jakimś dziwnie czułym wzrokiem, kiedy ten leżał z zamkniętymi oczami tuż obok niego, na dachu. Stan bruneta o kręconych włosach, zarówno fizyczny, jak i zmorzy, pozostawiał wiele do życzenia. Noga Cedrika została zmasakrowana przez jedną z bestii, które na noc zawładnęły Ignis. Zacharemu zdawało się, że Cedric cierpi, lecz usilnie stara się wmówić sobie, że to wcale nie jest tak wielki ból. Wiedział doskonale, że przyjaciel mógłby go wyśmiać i stwierdzić, że skoro tak jęczy, to nie jest prawdziwym facetem…
Tymczasem Zacharemu nawet przez myśl nie przeszło, żeby jeszcze krytykować towarzysza i zarzucać mu brak męskości. Wahał się. Z jednej strony Cedric był dla niego kimś ważnym, mógłby zaryzykować dla niego demaskację, by ulżyć mu w cierpieniu… Ale z drugiej strony nie miał stuprocentowej pewności, że tajemnica jego tożsamości pozostanie tajemnicą.
Westchnął cicho, zwracając na siebie uwagę Cedrika. Carrow uśmiechnął się do niego krzywo na tyle, żeby można było odróżnić wyraz twarzy od grymasu bólu.
— Nawet na łożu śmierci nie doczekam się od ciebie pochwały? — zapytał młody mężczyzna chrapliwym głosem, którym przerwał ciszę zalegającą między nimi od kilku minut. Zacharemu przywodził na myśl drapanie widelcem po drewnie.
— Nie przesadzaj, nie jesteś umierający… — „To tylko draśnięcie”, chciał dodać Zachary, ale się powstrzymał. Nie powinien dobijać Cedrika bardziej, niż to konieczne.
— Jeśli naprawdę bym umierał, mogłoby już być za późno… — zauważył Cedric. Oderwał wzrok od twarzy przyjaciela i spojrzał w rozgwieżdżone nocne niebo. — Co byś mi powiedział, gdyby to były moje ostatnie chwile?
Zachary zawahał się. Miał ochotę znów sobie z niego zakpić; nie chciał zdradzać całej prawdy. Uczucia, które żywił do Cedrika, były trudne do nazwania, opisania słowami, a przede wszystkim do zrozumienia. Wciąż nie pojmował, jak mógł pozwolić, żeby ten niepozorny wesołek wemknął się pod jego skórę i wszedł prosto w serce, próbując załatać sobą rany na nim. Miał wrażenie, że reszta świadomości Cedrika rozlała się po jego ciele, skupiając się na mózgu; chciała wymazać obrazy, które Zachary pielęgnował w swej imaginacji, odkąd skończył dziewięć lat, sycąc nimi żądną zemsty duszę.
— Powiedziałbym ci, że cieszę się z naszej znajomości. — Usta Zacharego poruszyły się ledwo zauważalnie, kiedy wypowiadał te słowa. Dotarły do uszu Cedrika i opanowały szybko jego umysł i ciało. Przez sekundę nie wierzył w to, co usłyszał, a zaraz potem ogarnęła go euforia. Zacharemu na nim w pewien sposób zależy, skoro powiedział właśnie takie coś w odpowiedzi na takie pytanie.
— Nie usłyszałem… Możesz powtórzyć? — zapytał Cedric.
Skłamał. Chciał usłyszeć to wyznanie jeszcze raz, jeszcze tysiąc razy tej nocy, rozkoszować się lekko zachrypniętym głosem przyjaciela, znów poczuć przyjemne dreszcze i rumieńce na policzkach, kiedy sobie uświadomi, że jest dla niego w jakiś sposób ważny.
— Nie. Doskonale słyszałeś, co powiedziałem — odparł Zachary surowo.
Cedric wiedział, że od tragedii, która sprawiła, że znalazł się w Podziemiu, miał duże problemy z wyrażaniem swoich uczuć; pewnie dlatego rzadko kiedy je okazywał. Bones spojrzał na rannego przyjaciela i jego wzrok złagodniał, miękko otulając ciało Cedrika. Wyciągnął dłoń do niego i musnął palcami splątane loki, przygryzając delikatnie wargę.
Wciąż bał się dotykać Carrowa; sprawiał wrażenie kruchego, acz przejrzystego snu — łatwo było Cedrika zrozumieć, ale ta przyjaźń mogłaby bez trudu zostać zniszczona. Określenie emocji ciemnowłosego nie sprawiało trudności. Pod wieloma względami byli swoimi przeciwieństwami: Cedric głośny i wesoły, zawsze pozytywnie nastawiony, gadatliwy i emocjonalny, a Zachary powściągliwy, chłodny, myślący racjonalnie samotnik, starannie dbający w sobie o zemstę na Łowcach. Odniósł jednak wrażenie, że odkąd pozwolił towarzyszowi z drużyny się zbliżyć, stał się jednocześnie silniejszy i słabszy.
— Gdybym umierał — powiedział Cedric — poprosiłbym cię o to, żebyś mnie pocałował.
— Zdajesz sobie sprawę, że prosiłbyś mnie o coś bardzo obrzydliwego? — Jego rozmówca uniósł brew, a spojrzenie znów stało się chłodne i beznamiętne.
— No co? Chciałbym przeżyć swój pierwszy pocałunek przed śmiercią, nawet z tobą. O seksie już nawet nie wspomnę…
— Hedonista — mruknął pod nosem Zachary, a po chwili głośniej dodał: — Byłbyś już wtedy prawie trupem. Nie zrobiłbym tego.
— Naprawdę? — Przybrał minę zbitego psiaka. — Nawet gdybyś nie miał już nigdy okazji tego powtórzyć?
— Gdybym miał gwarancję, że nie spotkamy się w następnym życiu, to może zdołałbyś mnie namówić.
— Czyli wierzysz w re… Renikarację? Jak się nazywał ten pogląd, o którym mi kiedyś opowiadałeś? Rewinkaracja?
Przypomniał sobie, jak spędzali wieczory, kiedy już nie chodzili razem na zajęcia. Podziemne korytarze stawały się dla nich niczym sypialnia, w której zwierza się z sekretów. Zachary nie lubił wracać do mieszkania Przewodniczącego Rady Podziemnego Ignis; Otello często był o tej porze w pracy, pomieszczenia zdawały się wypełnione zimnem i pustką — jak rodzinny dom Zacharego, kiedy wszyscy jego bliscy zostali przetransportowani do Podziemia pod zarzutem działania na szkodę ludzkości.
Kiedy tak razem zwiedzali Podziemie, rozmawiali o wielu rzeczach. Zachary nieraz opowiadał Cedrikowi historie o poprzedniej erze; znał się na tym, a Cedric musiał przyznać, że miał tę specjalną umiejętność opowiadania. Za każdym razem słyszał opowieść o czymś innym, więc starał się zapamiętać jak najwięcej.
— Reinkarnacja — poprawił go Zachary. — Nie, nie wierzę.
— Więc w co wierzysz? — Przeniósł wzrok z nieba na twarz przyjaciela. — W Boga?
Zaśmiał się cicho. Gdyby tylko Cedric wiedział… Zamilkł. Właśnie — co gdyby Cedric wiedział? Pomyślałby tak, jak inni Łowcy, że jest złem wcielonym? A może odwróciłby się od niego, uważając, że przyjaźń z Zacharym może mu zaszkodzić? Bałby się? Nie wiedział i chyba nie chciał tego sprawdzać.
— W dziesięć wymiarów — skłamał. — W równoległe rzeczywistości, które tworzy każdy wybór pojedynczego człowieka.
— Jak to działa?
— Żeby ci to wytłumaczyć, musiałbym umieć fizykę kwantową, a tak się składa, że uczyłem się na lekarza, a nie na podróżnika kosmicznego — skwitował Zachary. — Zresztą jak się ma dziewięć lat, to nie da się pojąć wszystkiego.
— Nawet z twoją inteligencją? — zapytał uszczypliwie Cedric. Za tę małą złośliwość przyjaciel ukarał go pstryknięciem w ucho. — W poprzedniej erze ludzie mogli dostać się do innych światów?
— Nie, ale była taka teoria.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Cedric się wahał. Zachary nigdy nie mówił nic o swoim dzieciństwie. Wiedział tylko, że trafił do Podziemia, kiedy miał dziewięć lat. Cedric pamiętał go z tego czasu — był wychudzony, cichy i na twarzy malował się wyraz wiecznej obojętności. Starał się ze wszystkich sił zaprzyjaźnić z tym smutnym chłopcem o szarych włosach, ale ten ignorował całkowicie wyciągniętą do niego rękę z czekoladowym ciastkiem, nie przejmował się próbami nawiązania rozmowy, nawet uśmiechy starszego chłopca niewiele zdziałały.
Przez kolejne lata uczyli się w tej samej klasie, ale Zachary ciągle trzymał go na dystans. Pewnie miał nadzieję, że jeśli wystarczająco wytrwale będzie odsuwać się od Cedrika, to ten wreszcie się zniechęci i przestanie go nękać. Tak się nie stało; każda nowa porażka sprawiała, że z jeszcze większym uporem dążył do oswojenia Zacharego, kiedy drugi z chłopców opracowywał coraz nowsze strategie pozbycia się niechcianego interesanta. Przez kilka lat Cedrikowi zdawało się, że próbuje dogonić i złapać dym.
To zmieniło się, kiedy rozpoczęli razem szkolenie na Łowców. Cedric liczył na to, że zostaną przydzieleni do tej samej grupy. W dwa tygodnie po rozpoczęciu zajęć Cedric zauważył, że Bones zaczął się zachowywać jakoś inaczej w stosunku do Alexa — chłopaka, który dołączył do trzeciej grupy treningowej bez żadnej wiedzy o funkcjonowaniu Podziemia. Zachary się do niego uśmiechał. Nie do Cedrika, którego znał od dłuższego czasu, który starał się z nim zaprzyjaźnić, który poświęcał mu czas i maksimum uwagi — a właśnie do nowego nastolatka, który już podpadł Cedrikowi tym, że był zazdrosny o Thaniela, ich opiekuna, do którego Carrow czuł wielką sympatię.
Cedric przyjął tę gorzką porażkę, ale już się nie podniósł. Nie chciał znów zostać zraniony po raz kolejny w krótkim czasie i rozważał całkowite odcięcie się od Zacharego. Zdał sobie sprawę, że pomimo traktowania jak istotę niższego rzędu, lubi Zacharego bardziej, niż mógłby przypuszczać. Nic nie mógł poradzić na to, że każda myśl o „oddaniu" Alexowi Zacharego kończyła się zgrzytaniem zębów i przysięgami, że nie da już sobie tak łatwo odebrać tego, co lubił.
Wobec tego właśnie to powiedział nowemu chłopakowi. Owszem, lubił Alexa, ale Zacharego zdecydowanie bardziej. Alex wytłumaczył mu, że nie chce mu zabrać Zacharego, a jedynie, jak to określił, „mają wspólne zainteresowania”. Cedric nie wiedział, jakie książki jego znajomy tak namiętnie studiuje w każdej wolnej chwili, ale podejrzewał, że nie była to fantastyka.
— Mogę cię o coś zapytać? — zaczął Cedric, bawiąc się swoimi palcami. Przygryzł delikatnie wargę. Nie miał pojęcia, jakie to będzie mieć konsekwencje i chyba nawet nie chciał o tym wiedzieć.
— Ty możesz pytać, ja mogę nie odpowiadać — oznajmił młodszy. Zerknął na drugiego chłopaka, ciekawy, co ten ma do przekazania.
— Jeśli odpowiesz, to bądź szczery, proszę… — Wziął głębszy oddech i postanowił zaryzykować. — Co ty tak właściwie do mnie czujesz? Nienawidzisz mnie?…
Zapadła cisza. Gdzieś obok nich przemknął dachołaz; dwóch chłopaków siedziało w ochronnej strefie sanctum, dzięki czemu zmory ich nie zauważyły. Cedric wzdrygnął się i podniósł głowę w poszukiwaniu innych nocnych potworów w pobliżu. Czuł się w obowiązku ochronić Zacharego, ponieważ ten, chociaż ukończył szkolenie na Łowcę, nie został poddany „operacji" z niewiadomych powodów. Nie był w stanie sam się obronić przed więcej niż jednym stworem, a przynajmniej Cedric tak sądził.
— Leż spokojnie, nie czują nas. Potrafię dobrze rysować Znaki sanctum — oznajmił Zachary. W przeciwieństwie do towarzysza, doskonale panował nad swoim strachem i innymi emocjami. — I nie, nie nienawidzę cię. Gdybym cię darzył aż tak gorącym uczuciem jak nienawiść, to leżałbyś tu martwy.
Carrow kiwnął głową. Przynajmniej nie musiał się obawiać ataku nienawiści ze strony kolegi z drużyny. Nie bał się Zacharego, już od dłuższego czasu wiedział, że między nimi relacje uległy zmianie. Zwłaszcza w odczuciu Cedrika. Nie zauważył, kiedy jego sympatia do przyjaciela zaczęła się zmieniać w coś więcej niż przyjaźń. Może to uczucie pojawiło się już wtedy, kiedy Zachary obiecał mu nie być tak złośliwym i obojętnym wobec niego, jak na początku. Mały Zachary pozwalał sobie od czasu do czasu kopnąć Cedrika, kiedy ten za blisko się przysunął do niego przy stoliku. Od tamtej rozmowy, którą Cedric z nim odbył tuż po poważnej dyskusji z Alexem, szarowłosy chłopak stawał się coraz bardziej… ludzki? Takie wrażenie odnosił Cedric. Owszem, ciągle bywał wredny wobec niego, ale z czasem łagodniał. Wreszcie starszy z chłopców zrozumiał, dlaczego Bones tak się odsuwał; wspomniał o tym, że przez Łowców stracił swoich bliskich w dzieciństwie i nie chciał teraz się przywiązywać do kogoś jeszcze, by i przyjaciela mu nie zabrano. Cedric był wyrozumiały i otoczył go większą troską, jednocześnie starając się nie dać mu powodu do niezadowolenia.
Może to było wtedy, kiedy Zachary sam wyszedł z inicjatywą wspólnej gry w Dzień Miłości. Dla Cedrika to znaczyło tyle, co zaproszenie na randkę. Prawdopodobnie Bones zaproponował to tylko dlatego, żeby zakpić z niego, bo nie był tak dobrym graczem (albo Zachary celowo rozdawał mu najgorsze karty). Albo ich relacja zmieniła się nieco, kiedy zaczęli spędzać razem wieczory, uciekając z pokoju grupy, żeby poszwendać się po korytarzach albo poćwiczyć walkę.
Cedric pamiętał, że kiedy pewnego razu wybrali się na imprezę z okazji urodzin Hiany, jego kuzynki, czuł niemałe podniecenie na myśl, że idzie z Zacharym. Wiedział, że wtedy czuł jakieś zafascynowanie, zauroczenie swoim przyjacielem, a nawet coś więcej. Więcej z tego wieczoru nie pamiętał, za bardzo się upił.
— W pewien sposób się do ciebie przywiązałem. — Głos Zacharego wyrwał Cedrika ze wspomnień. — Tak, jak się przywiązuje do… No nie wiem, prześladującego cię ducha. Bez niego czujesz, że coś jest nie tak. Przez długi czas nie lubiłem cię, ale bez tego twojego durnowatego uśmiechu i idiotycznych uwag czułem się, jakby mi czegoś brakowało. Jakbym... wyszedł z domu bez spodni.
Cedric zaśmiał się i zakrył sobie twarz. Rzeczywiście, trochę dziwne byłoby uczucie wyjścia roznegliżowanym. Sam tego doświadczył, ale natychmiast wrócił, kiedy zdał sobie sprawę z gapiostwa. Prawdopodobnie był wtedy jeszcze na kacu.
— A po tamtej rozmowie… Wtedy chyba się zorientowałem, że to specyficzny rodzaj przyjaźni. Takiej na wpół niechcianej, ale jednak miła jest świadomość, że ktoś się o mnie troszczy… Doszedłem do wniosku, że nie jest mi z tobą tak źle. Mogłem trafić o wiele gorzej. — Spojrzał na swojego przyjaciela i delikatnie uniósł kącik ust. O wiele pewniej zanurzył dłoń w lokach Cedrika i podrapał subtelnie, sprawiając, że starszy aż zamknął oczy z przyjemności. Przez chwilę pozwolił mu rozkoszować się swoim dotykiem, a zebrawszy się w sobie, dodał: — Chciałem cię przeprosić.
— Za co? — zapytał Cedric, otwierając oczy. Patrzył na niego z zaskoczeniem; zwykle to Cedric pierwszy wypowiadał to magiczne słowo.
Zachary zabrał dłoń, by widzieć jego twarz. Długo się nie odzywał. Pod jego spojrzeniem nie potrafił wydusić ani słowa. Zawsze był zbyt dumny, żeby przepraszać, robił to tylko w wyjątkowych sytuacjach, kiedy dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że osiągnął moment kulminacyjny i nie było innego wyjścia. Przerastało go to, choć nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą. To Łowcy go skrzywdzili i to Łowcy powinni go przepraszać, dopóki te puste słowa nie zapełnią miejsca w jego sercu, które zajmowała rodzina i plany zemsty. Cedric był jednym z nich…
— Za to, że taki byłem. Za wszystko, co złego ci wyrządziłem.
Przez długą chwilę Cedric patrzył na Bonesa, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Zaskoczył go bardzo, ale jednocześnie w sercu Cedrika pojawiło się przeświadczenie, że to zwiastuje coś złego. Może Zachary planuje ze sobą skończyć? To było niewykluczone. Nigdy nie potrafił celnie odczytać jego uczuć, bo notorycznie zasłaniał je maską obojętności. A jeśli to się ciągnie już od dłuższego czasu, a Carrow nie rozpoznał subtelnych oznak, że z jego przyjacielem jest coś nie w porządku?
— Daj spokój… — zaczął. Niepewnie ułożył rękę na udzie Zacharego. — Wiem, że taki już jesteś. Taka twoja natura. Nie musisz jej zmieniać. Chcę, żebyś po prostu był szczęśliwy…
Łza potoczyła się po jego kości policzkowej i zniknęła we włosach. Właśnie o to mu przecież chodziło, chociaż nie pogardziłby odrobiną szczęścia dla siebie. Głównie w miłości. Zakochanie w niewłaściwym chłopaku trwało dalej i chociaż ich relacja ruszyła z miejsca, to byłby wdzięczny, gdyby Zachary poczuł do niego to samo, co Cedric, kiedy miał dwanaście lat.
— A co z tobą? — zapytał Bones. — Mnie już nie zaskoczy żadna tragedia, wiesz? Mogę mieć całe życie pełne nieszczęścia i nie zdziwi mnie to ani trochę. Ale ty… Ty sobie jeszcze zdołasz poukładać życie. To szczęście przyda się bardziej tobie. Jak tam noga, czujesz ją jeszcze?
— Jakoś daję radę. Zerkniesz na nią? Mnie to obrzydza… Zresztą i tak znasz się na tym lepiej. W końcu uczyłeś się medycyny?
Zachary mruknął potwierdzająco i poruszył nogami. Ścierpły mu od długiego siedzenia na piętach i teraz każdy ruch mięśni sprawiał nawet przyjemny ból i uczucie ciężkości. Odwrócił się przodem do Cedrika, spojrzał na ranę na prawej nodze dwudziestolatka. Saramona wgryzła się głęboko, dobierając się do kości; rana po jej zębach ciągnęła się szeroko od połowy uda prawie do kolana. Kiedy jeden ze starszych Łowców dostarczył Zacharemu Cedrika, lekarz nie bawił się w ściąganie mu spodni, tylko od razu odciął nogawkę. Stracił trochę krwi mimo magicznego zatamowania rany; Zachary użył do opanowania krwawienia nie tylko magii, lecz także opaski zaciskowej.
— I co? Będę żyć? — zapytał Carrow nienaturalnie wysokim głosem.
— Nie, jeśli się nie zamkniesz. Muszę mieć odpowiednie warunki, żeby pracować.
Cedric zacisnął zęby, czując, że Zachary coś majstruje przy ranie. Oczyścił ją z zaschniętych resztek krwi i, przyświecając sobie wyczarowaną kulą światła, obejrzał ją dokładnie. Pod zdrową skórą wytworzyły się czarne, cienkie linie zmorzego wirusa prowadzące od rany wokół nogi. Również niebieskie linie, wyglądające jak pęknięcia pod skórą, łączyły się z nimi. To zmora siedząca w ciele Cedrika próbowała zniwelować truciznę, którą pozostawiła saramona.
Zachary przyciągnął do siebie drewnianą skrzynkę, w której miał poukładane potrzebne rzeczy. Otworzył ją i wyjął strzykawkę z białą substancją. Wypchnął z niej nadmiar powietrza, kropelka kapnęła na dachówki.
— Uważaj, będzie ukłucie… — Co powiedziawszy, bez wahania wbił igłę w zdrową skórę tuż przy poszarpanej krawędzi rany. Cedric krzyknął. — Mówiłem, żebyś się przygotował.
Łzy spłynęły do włosów Cedrika. Czuł się jak torturowany. Zachary doskonale wiedział, że bał się igieł, choć to był irracjonalny strach. Kiedy się dowiedział, jak wygląda „operacja”, wpadł w panikę i mentor musiał uspokajać go przez kolejne dwie godziny. Miał wrażenie, że Zachary dłubał w ranie przez całą wieczność, jakby rozkoszując się jękami bólu swojego pacjenta. Wreszcie skończył.
— I co?... — zapytał ze zniecierpliwieniem Cedric, patrząc na lekarza. Bolało jak cholera.
— Jakieś twoje ostatnie słowa? — Zachary spojrzał na niego poważnie, jednak Cedric zauważył specyficzny błysk w jego oku. Zawsze się pojawiał, kiedy Zachary go wystawiał na próbę.
— Pierdol się, Bones. — Pokazał mu język.
— W porządku, każę to wyryć na twojej tabliczce nagrobnej.
— Na złość tobie dożyję późnej starości i będę patrzeć, jak nasze prawnuki się bawią. Zobaczysz — powiedział z przekonaniem Carrow. — Nie dam się nabrać po raz setny.
— Czyli jednak się nauczyłeś — stwierdził Zachary. — Przez parę dni sobie poleżysz i będziesz przyjmować zastrzyki z antyciałami. — Kiedy Cedric jęknął, pstryknął go boleśnie w ucho. — Będziesz je przyjmować.
— A-ale ja nie chcę… — Cedric pociągnął nosem, wzdrygając się na myśl o igłach.
— Ale ja chcę — oświadczył stanowczo jego przyjaciel. — Nie po to się z tobą zaprzyjaźniałem, żeby teraz cię tracić, rozumiesz? Będziesz robić, co każę, albo wyciągnę twoją duszę z otchłani piekieł i wsadzę ci z powrotem w gardło, aż się nią udusisz.
Carrow doskonale znał wyraz, który wstąpił na twarz Zacharego. Zaciśnięte w bladą linię usta, zmarszczone brwi i czoło oszpecone dwoma wyraźnymi liniami przypominały Cedrikowi dnie spędzone na sektorze treningowym. Był niekwestionowanym liderem grupy dzięki swojej silnej woli — jeśli coś postanowił, to nic nie miało prawa się zdarzyć nie po jego myśli. I nawet, gdyby musiał kogoś zabić, osiągnie zamierzony cel.
— Dobrze, nie musisz mi grozić… — Pociągnął nosem.
— Zabiorę cię zaraz do Podziemia. Nie powinieneś tak tutaj leżeć, jesteś osłabiony.
— Nie chcę jeszcze wracać — wyrwało się z ust Carrowa. Nie spodziewał się, że Zachary zwróci uwagę na niezbyt przekonujący protest, ale ten kiwnął głową.
— Więc zostaniemy tu jeszcze na kilka minut. — Otoczywszy ranę cieniutką błoną ochronną z cząsteczek magii, zaczął owijać jego nogę bandażem.
Udawał skupionego na zadaniu, by uniknąć niechcianych pytań ze strony przyjaciela. W rzeczywistości myślami był daleko. Kiedy zaczęło tak mu zależeć na Cedriku, że zszedłby po niego do piekieł? Kiedy pozwolił mu zająć miejsce w swoim panteonie osób, które kochał? To wszystko działo się tak powoli i stopniowo, że nie spostrzegł tych subtelnych zmian w uczuciach, którymi darzył przyjaciela. Wspólna gra w Dzień Miłości nie była dla niego żadnym kamieniem milowym, chociaż wtedy zdał sobie sprawę z tego, że Cedric czuje do niego odrobinę więcej sympatii, niż do przyjaciela się czuć powinno. Przyjął to do wiadomości, ale nie zastanawiał się nad tym dłużej.
Przypomniał sobie imprezę z okazji urodzin Hiany. Cedric go zaprosił do klubu i dopilnował, żeby stamtąd nie uciekł. Jego przyjaciel wypił sporo alkoholu, natomiast sam Zachary unikał go, jak mógł, zadowalając się sokiem. Pod wpływem mógłby zrobić lub powiedzieć coś, co zniszczy mu resztę życia, dlatego unikał picia wśród Łowców. Cedric, już wstawiony, powiedział, że chce z nim porozmawiać. Zacharego przeszedł dreszcz, ale pozwolił zaprowadzić się do spokojniejszego korytarza. Stanął przy ścianie. Cedric oparł się plecami o czarny, wypolerowany kamień, zamknął oczy.
Zachary zerknął w stronę głośniejszej części klubu; zobaczył kilka całujących się par. Spojrzał znów na Cedrika i przez umysł przemknęła mu głupia myśl: a jak smakują jego usta? Cedric rozchylił wargi, żeby coś powiedzieć, ale Zachary skupił się na tej myśli, która pociągnęła za sobą inne. Co będzie, jeśli go pocałuję? Odepchnie mnie? Odwzajemni pieszczotę? Wylądujemy w łóżku? Co będzie, jeśli zaryzykuję?
Nie słuchał Cedrika, który mówił coś do niego. I tak był pijany, nie będzie nic pamiętać... Czując przyjemny dreszcz podniecenia na całym ciele, przywarł ustami do warg przyjaciela. Był zaskoczony ich miękkością, czuł na nich smak alkoholu. Wsunął palce w ciemne loki i pogłębił pieszczotę. Carrow nie protestował, wręcz zaangażował się w pocałunek. Robili to przez dłuższą chwilę. Zachary oderwał się od Cedrika; nigdy wcześniej się nie całował. To było dla niego nowe, acz przyjemne doświadczenie i… Cholera, miał ochotę zrobić to jeszcze raz!
Kiedy zbliżał się, by ponowić pocałunek, kątem oka dostrzegł ruch na końcu korytarza. Odwrócił głowę w tamtą stronę. Alex, kuzyn Bonesa, patrzył na nich z szokiem wymalowanym na twarzy; tego widocznie się nie spodziewał.
— Jak długo tam stoisz? — zapytał Zachary, nie dając po sobie poznać zmieszania.
— Dłużej, niż mogłoby ci się spodobać — odparł Alex i tak po prostu odszedł.
Wyrwał się ze wspomnień, gdy Cedric złapał go za rękę. Rana była starannie obandażowana. Zerknął na twarz swojego pacjenta i uniósł lekko kącik ust. Pewnie teraz jego usta nie smakowały alkoholem, ale były równie miękkie jak wtedy.
— O kim myślisz? — zapytał, głaszcząc jego dłoń.
— O tobie — odpowiedział Zachary zgodnie z prawdą.
— Nie o kimś, kogo kochasz? Uśmiechałeś się.
— No przecież mówię, że o tobie…
Parę dni temu zwierzył się Alexowi ze swoich uczuć, które skrzętnie chował przed Cedrikiem. Kiedy brakowało go u jego boku, Zachary czuł się niekompletny, jakby ktoś wyciął mu wątrobę czy trzustkę i nie ulokował jej z powrotem w jego ciele. Kiedy czuł przy sobie jego obecność, był spokojniejszy. Odczuwał skruchę, kiedy słyszał łkanie Cedrika, jakby to on bezpośrednio był przyczyną jego smutku. Alex jednoznacznie stwierdził, że to zakochanie. Zachary nie mógł w to uwierzyć, przecież to niemożliwe…
— Dlaczego nie zaprosisz go na randkę? — zapytał wtedy Alex. — Spotkasz się z nim jak z potencjalnym chłopakiem i wtedy zdecydujesz, czy coś z tego będzie, czy od początku to niewypał…
— Nie mogę. Zniszczyłoby go to. On mnie kocha, Alex, ja to wiem… Nie chcę go ranić kolejny raz, rozumiesz? Już dość przeze mnie wycierpiał...
— Myślę, że jemu to by pasowało. Przecież widzę, jak się zachowuje w twojej obecności, jak na ciebie patrzy, jak robi posłusznie wszystko, co każesz… Jest masochistą i doskonale o tym wie.
Zachary od tego czasu starał się uprządkować to, co czuje do przyjaciela. Na pewno sympatię, ale czysto przyjacielską. Musi wyeliminować wszystko to, co jest zbędne w tej relacji, czyli chęć całowania, uczucie niepokoju i zbytnie przejmowanie się jego nastrojem. Mógłby też zerwać z nim kontakt, ale to byłby jak cios wymierzony w policzek, nakopanie do tyłka i splunięcie w twarz w zamian za tę troskę, którą obdarzył go Cedric. Zachary bywał okropny, ale nie niesprawiedliwy. Gdyby zerwał znajomość, nie okazałby się lepszy niż Łowcy, którzy również zniszczyli to, co miał najcenniejszego.
— Więc mnie kochasz? — Cedric nie potrafił ukryć uśmiechu szczęścia. Łzy napłynęły mu do oczu, a policzki zaróżowiły się. Spełniało się właśnie jego marzenie!
Zachary przełknął ślinę. Nie planował tego mówić tego w taki sposób! Co też mu przyszło do głowy, żeby odpowiedzieć akurat w takich słowach? Był wściekły na samego siebie. To się nie może skończyć dobrze…
— Wydaje mi się, że tak, ale…
Nie zdołał dokończyć, bo Cedric usiadł, ignorując ból. Założył ręce na szyi Zacharego i wtulił się w przyjaciela, mocząc mu koszulkę swoimi łzami. Promienny uśmiech nie chciał ustąpić z jego twarzy, a całe jestestwo wypełniła jedna myśl: „kocha mnie!". Powtórzona tysiące razy w ciągu kilku sekund nie straciła na wartości, wypełniła każdą komórkę jego ludzkiego i zmorzego ciała. Czekał na to tyle lat…
Zachary stanowczo odsunął od siebie Cedrika i ułożył go na dachówkach. Pogłaskał go po włosach i już sam w myślach siebie spoliczkował za to, co zaraz powie.
— Nie możemy być razem — powiedział cicho. — Mnie jest pisany ktoś inny.
— Nie możesz tego wiedzieć. — Cedric wyszczerzył do niego zęby. Złapał jego dłoń i ucałował czule jej wierzch. Zachary wyrwał ją z jego uścisku.
— Nie, to ty nie możesz tego wiedzieć. Ja wiem doskonale, co jest moim przeznaczeniem. Jestem tu tylko po to, żeby mieć potomka czystej krwi.
Uśmiech powoli znikał z twarzy Cedrika. Docierało do niego, co to oznacza. Euforia zgasła jak nagle zdmuchnięta świeca. Echo dopiero co wypowiedzianych słów odbijało się po jego głowie niczym po pustym pomieszczeniu. Podniósł dłoń i otarł resztki łez szczęścia. Czy teraz już były gorzkie?
Podniósł wzrok. Obaj patrzyli na siebie ze smutkiem. Zachary czuł się, jakby mu właśnie wykrzyczał, że go nienawidzi.
— Ty naprawdę nie masz pojęcia, kim jestem, prawda? Nie czytałeś akt mojej sprawy… — Pojedyncza słona kropla spadła na koszulkę Cedrika. — Moją rodzinę skazano na śmierć, bo mieli boskie zdolności. Byli Bogiem, rozumiesz? To my, Bonesowie, stworzyliśmy zmory. To my kiedyś zniszczyliśmy ten świat. Łowcy chcą nas za to unicestwić… A ja muszę za wszelką cenę odnowić ten ród, rozumiesz? Dlatego nie możemy się kochać…
Cedric milczał przez długą chwilę. Czuł się zdradzony, poniżony, wyśmiany i wykorzystany. Widząc, w jakim stanie jest przyjaciel, po krótkim namyśle Zachary dodał:
— Ale możemy zostać przyjaciółmi, jeśli jeszcze mnie lubisz…
Gdzieś tam w sercu Carrowa tliła się jeszcze iskierka nadziei. To jeszcze nie koniec… Wszystko odbuduje, nawet jeśli Zachary nie będzie chciał go znać. Przecież właśnie to robił przez kilka pierwszych lat… Uda się i teraz. Nie zostawi go, będzie musiał pilnować, żeby trafił w ręce dobrej kobiety, która będzie go kochać co najmniej tak mocno, jak Carrow. Na nowo na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, który posyłał małemu Zacharemu w świetlicy jedenaście lat temu.
— Nie myśl sobie, że się mnie pozbędziesz, Bones…
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro