Miało być tak kolorowo... ~~11~~ część 1
S. O godzinie 6:30 zerwałem się na równe nogi. Budzik dzwonił jak oszalały. Łudziłem się, wciąż sobie powtarzając, że dziś jest na pewno niedziela, a ja jestem typowym debilem, który ustawił alarm do pracy w weekend. Niestety, spojrzałem na ekran telefonu, który boleśnie wyświetlał "PONIEDZIAŁEK". Jakby tego było mało, do pracy miałem na 7, więc życzcie mi ogromnego powodzenia.
***
Okej. Spózniłem się tylko 10 minut. Renatka w ogóle nie zwróciła na mnie uwagi. Nawet Asia była tym faktem mocno zdziwiona.
- Czy ty właśnie nie dostałeś opieprzu od komendant? - usłyszałem jej ciepły głos i równie ciepłe dłonie, spoczywające na moim ramieniu. Odwróciłem się w jej stronę, posyłając jej szeroki uśmiech.
- Dokładnie tak. Nie pytaj mnie dlaczego, sam nie wiem.
Zatońska pokręciła głową w zrozumieniu i pocałowała mnie w policzek. Zapewne doszłoby do czegoś więcej, gdyby nie Jacek - człowiek, który zawsze pojawiał się w najmniej odpowiednim momencie.
- No proszę, a myślałem, że Ali się coś przywidziało - uśmiechnął się znacząco. - Powiedzcie jeszcze, że ślub planujecie w tym samym terminie co my, to zrobimy wspólne wesele.
Spojrzałem na niego z politowaniem.
- Oj Jacuś, Jacuś. Za dużo byś chciał. Masz coś dla nas? - zapytałem.
- W sumie... to tak. Przed chwilą dzwoniła jakaś staruszka, mówiła, że jej sąsiad krzyczy od dobrych 10 minut i nie reaguje na prośby innych. Jedzcie to sprawdzić. (jasny gwint, ale ten tekst niedobrze wygląda bez zi miękkiego, wybaczcie bardzo!)
- Się robi, panie dyżurny - odpowiedziała Asia i podeszła do wieszaka, z którego wzięła nasze kamizelki kuloodporne. W ciągu dwóch minut znalezliśmy się przy radiowozie. Miałem wrażenie, że cały czas ktoś nas obserwuje, jednak kiedy odwracałem się w dręczące mnie miejsce, nikogo tam nie było. Otrząsnąłem się szybko, zajmując miejsce obok Asi. Wewnętrznie walczyłem ze sobą, by znowu nie nazwać jej Aśka. Po pocałunku wyznała mi, że nienawidzi tego zdrobnienia.
- Spałeś dziś w ogóle? Wyglądasz jakbyś oka nie zmrużył - zauważyła moja partnerka przyglądając mi się z wielką uwagą.
- Próbowałem - wyznałem po chwili. - Koszmary mnie nie opuszczają - dodałem ze śmiechem.
- Co Ci się śniło? - zapytała.
Spojrzałem na nią uważnie i zawahałem się. Tylko przez moment.
- Że Jaskowska wysłała mnie do Warszawy. Na zawsze - skłamałem.
- Łżesz w żywe oczy. Ty chyba nigdy nie kłamałeś - zaśmiała się dobitnie. - A tak naprawdę?
Westchnąłem głęboko. Liczyłem, że Zatońska nie będzie wnikać.
- Śnił mi się powrót Julki - wyszeptałem tak cicho, że zdziwiłem się, że Aśka to usłyszała. Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
- Chyba jednak wolałam tę Warszawę...
***
Interwencja ze staruszką nie była taka zła jak się wydawała. Skończyło się na upomnieniu i wypisaniu mandatu miejscowemu pijaczkowi, który bezczelnie upijał się na osiedlowej ławeczce. Myślałem, że chociaż będzie próbował skitrać tą butelkę pod kurtką i robić z nas debili, że niby jaki alkohol, ale ten w spokoju popijał małymi łyczkami, czekając, aż w końcu załatwimy z nim papierkową sprawę.
Trzydziestominutową przerwę spędziliśmy na wyśmienitym latte, z kawałkiem szarlotki. Słowo daję, nawet ja nie umiem takiej zrobić.
- Aż dziw, że przerwę wykorzystaliśmy w pełni. Chyba nigdy się to nam nie zdarzyło - stwierdziła brunetka, idąc ze mną krok w krok.
- Było aż tak nudno?
- Z Tobą? - zdziwiła się. - Nigdy.
Zaśmiałem się i przyciągnąłem sens mojego życia do siebie. Złożyłem pocałunek na jej czole i mocno ją przytuliłem. Szczerze, gdyby nie jej przyjazd do Wrocławia, pewnie teraz nie miałbym po co wstawać do pracy.
- 00 do 07 - usłyszeliśmy po chwili stania wtulonych w siebie. Wyjąłem radio z kieszeni i odpowiedziałem:
- 07 do 00, masz coś dla nas?
- Wracajcie na komendę. Jakiś chłopak chce z Wami rozmawiać. Nic więcej nie chce mówić, nawet nie wyjaśnił, w jakiej sprawie.
- Będziemy do 20 minut - odparłem i schowałem walkie-talkie. - To ten chłopak z liceum, chyba ma coś dla nas.
Asia przytaknęła i migiem ruszyliśmy do radiowozu. W ciągu niecałych 15 minut byliśmy przed budynkiem komendy. Żadne z nas nie spodziewało się pewnej osoby, która uśmiechała się szyderczo w naszą stronę. Spojrzałem kątem oka na Asię. Była cała blada i zdenerwowana.
- Zostań w radiowozie - rozkazałem jej.
- Chyba sobie żarty robisz - odpowiedziała mi kąśliwie i wyszła z samochodu.
- Ja tu jestem dowódcą! - warknąłem kiedy otwierała drzwi. Nie pozostało mi nic innego, jak pójść za nią. Z tego wszystkiego nawet Jacka nie powiadomiłem.
- Co ty tutaj robisz?! - zapytała głośno Zatońska, podchodząc do blondynki. Złapałem ją za rękę, co miało oznaczać, by trzymała dystans. Nie wiadomo, czy Julka była zdolna psychicznie.
- Proszę, proszę. Nie ma mnie rok, a ty już nową dziewczynę znajdujesz? Oj Szymek, Szymek... - zaśmiała się histerycznie.
- Twoje miejsce jest w psychiatryku, Julka. Idz lepiej stąd, nie mam zamiaru wzywać -
- Czego? Policji? - wybuchnęła gwałtownym śmiechem. Zlustrowała Aśkę dokładnie, prychając pod nosem.
- Zajęłaś moje miejsce. Ale nie na długo, rozumiesz? Nie na długo...
To powiedziawszy, wyjęła nóż i zaczęła nim wymachiwać, jakby bawiła się zwykłą łopatką w piaskownicy.
- Ene due... ene due like fake... na kogo wypadnie na tego bęc! - krzyknęła, robiąc krok w stronę Zatońskiej. Wyjąłem pistolet i zatrzymałem go na wysokości jej głowy. Mazurek wciąż się uśmiechała, jakby wcale nie zdając sobie sprawy z tego, co robi.
- Odsuń się! - krzyknąłem w jej stronę, naciskając spust.
- No nie żartuj. Nie odważysz się strzelić - powiedziała pewna siebie. I miała rację. Nie umiałbym.
Asia wzmocniła uścisk i przybliżyła się do mnie. Nigdy tak w życiu się nie bałem. W dodatku byłem na swoim terytorium, a nie mogłem zrobić nic. Nic prócz oddania strzału.
///////////////////////////////////////////////////////////////
PRZEPRASZAM! Ponad miesiąc nieobecności! Nauka, egzaminy tuż-tuż... ja już nie wyrabiam. Obiecuję poprawę po 12 kwietnia, rozdziały będą pojawiać się znacznie częściej. Jeszcze raz, BARDZO, BARDZO PRZEPRASZAM!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro