Strach zagląda w oczy ~~12~~ część 2
A. Przytomność odzyskałam w karetce. Kątem oka widziałam ratowniczkę, która podpinała pięćset kabli, coś mierzyła, coś sprawdzała. Przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, skąd ja tu właściwie się wzięłam.
- Pani Joanno, czy wie pani, gdzie pani jest? - kobieta widząc, że się ocknęłam, stanęła bliżej mnie i przyświeciła jakąś latareczką w oczy.
- Chyba w karetce - odparłam zmęczona. - Co się stało?
- Zemdlała pani na komendzie. Inni pracownicy nas powiadomili, a dwie dziewczyny jadą za nami autem.
Zuza i Ala. Nawet kilogram czekolady nie wynagrodzi im tego, co dla mnie robią.
- Za 7 minut będziemy w szpitalu. Proszę swobodnie oddychać. Ma pani podwyższone ciśnienie.
Świetnie. Może dołóżcie mi jeszcze migotanie przedsionków i spadek cukru na dobicie.
- Co z Szymonem?! - zapytałam po chwili, rozbudzając się na dobre. Powoli zaczynałam sobie przypominać, dlaczego jadę do szpitala. - Przed wypadkiem dostałam telefon od lekarza... Szymon miał krwotok...
- Pani Joanno, proszę się uspokoić. Za chwilę zajmie się panią doktor! - powiedziała kobieta, biorąc strzykawkę. W sumie tylko ten moment zapamiętałam, bo nagle miałam mroczki przed oczami i po raz kolejny doświadczyłam utraty przytomności.
***
- Pani Joanno, słyszy mnie pani? Halo! - usłyszałam znajomy głos. Przymrużonym okiem spojrzałam na rozmazaną postać, która stopniowo wracała do pierwotnej ostrości. Obok mnie szedł wysoki i postawny mężczyzna, w białym kitlu. Miał nienaturalnie zielone oczy.
- Jestem dr Frachtowski, zaopiekuję się panią.
O cholera. Frachtowski? A on czasem nie zajmował się Zielińskim?
- Pan jest lekarzem Szymona... - wymamrotałam. - Co z nim...
- Proszę się nie martwić. Pani partner miał krwotok, ale udało nam się go opanować. Jutro będziemy go wybudzać. Niepotrzebnie się pani denerwowała...
Po tych słowach, kamień spadł mi z serca. Dosłownie. W pewnym momencie poczułam się nawet głupio, że nie wysłuchałam do końca rozmowy.
Przewieźli mnie na salę segregacji i poczęli robić rutynowe badania. Zapewniali, że wypiszą mnie jeszcze dzisiaj. Cóż. Zobaczymy, jak prawdziwa w tych czasach jest służba lekarska.
Kiedy cały personel w końcu ulotnił się na jakąś kawkę, do pomieszczenia wparowały zdenerwowane Kowal i Morawska. Dziewczyny widząc mnie, momentalnie odetchnęły z ulgą.
- Jezu Aśka, nie rób tak więcej! Nie baw się w Szymona! - zażartowała wciąż przerażona Zuzka.
- Właśnie, co z nim? - zapytała Ala. - Jest aż źle?
- Nie... nie wysłuchałam do końca wypowiedzi Frachtowskiego... Jutro wybudzają Zielińskiego.
- Aśka! - krzyknęły równocześnie, zwracając uwagę pielęgniarki.
- Pacjentka musi odpoczywać. Proszę nie krzyczeć i opuścić pomieszczenie - zlustrowała ich surowym spojrzeniem.
- To moje przyjaciółki, już będą cicho. Prosimy o 5 minut - powiedziałam potulnym głosem.
Kobieta westchnęła tylko w odpowiedzi i wróciła do dyżurki.
- Kiedy Cię wypisują? - wyszeptała podkomisarz. Chyba wzięła sobie słowa sanitariuszki do serca, bo w życiu nie widziałam jej tak przejętej.
- Obiecali, że dziś. Mi byłoby to na rękę, zwłaszcza, że MUSZĘ iść do Szymona - odpowiedziałam, akcentując czwarte od końca słowo. - Nie będę się tutaj marnować! Szału można dostać od tej bieli. Ja nie wiem, jak ci ludzie tutaj wytrzymują!
***
Jak powiedzieli, tak zrobili. Wypisali mnie przed siedemnastą, dzięki czemu mogłam zajrzeć do uśpionego Szymona. Usiadłam na krawędzi łóżka i złapałam jego nieruchomą dłoń. Z moich oczu popłynęły łzy, a ja wtuliłam się w jego klatkę piersiową i, pociągając nosem, wyszeptałam :
- Obiecałeś, że nie będziesz mnie straszyć. Skłamałeś.
///////////////////
No witam, witam kochani! Ja już po egzaminkach, czuję się w końcu wolna! Planuję jutro wrzucić kolejną część, bo widzę, że jednak ktoś to czyta. Teraz ponawiam pytanie - co z (nie)typowym dniem z życia skoczka? Kontynuować?
Do zobaczenia już jutro!
MrsPrevcowa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro