Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pociąg do Londynu

-----

Dla x0yvw8  -- zasługujesz na każde ładne opowiadanie ❤️

-----

Regulus szedł wzdłuż pociągu, usiłując znaleźć jakiś wolny przedział, ściskając przy tym mocno swoją wysłużoną, acz solidną torbę w kratę, w której upchał najpotrzebniejsze rzeczy. Czekała go długa i męcząca podróż do Londynu i nie miał zamiaru spędzić jej w towarzystwie obcych ludzi. Nie, żeby do obcych był jakoś szczególnie uprzedzony, w końcu każdy jego znajomy kiedyś był mu obcy. Jednak w tym wypadku wolał nie ryzykować, że utknie w wagonie z bandą głośnych dzieci, chrapiącym staruszkiem, albo jakąś straszną gadułą. Nie, tego by nie zniósł przez okrągłe dziewięć godzin jazdy.

W końcu udało mu się znaleźć. Tak, wreszcie. W zasadzie Regulus wątpił, że znalezienie wolnego przedziału w ogóle będzie możliwe. Wracał właśnie z uniwersytetu w St. Andrews do Londynu, do domu na święta. W ostatniej chwili udało mu się wykupić bilet na pociąg. Ludzie niemal oszaleli, wszystko wykupili, a on był głupi, że nie wybrał się po bilet wcześniej i skończyło się na tym, że był już dwudziesty trzeci grudnia, a on dopiero co wracał. Ojciec wielokrotnie proponował mu, że po niego przyjedzie, on jednak za każdym razem odmawiał, nie chcąc angażować go w tak długą podróż, kiedy na zewnątrz były takie zaspy śniegu, a na ulicach lodowisko. Teraz odrobinę żałował, że jednak się nie zgodził, głównie patrząc na swoją wygodę. Mimo to dobrze, że wcześniej wygrał zdrowy rozsądek, który kazał mu nikogo nie narażać.

Zadowolony jak małe dziecko wsiadł do wagonu. Zasunął za sobą częściowo oszklone drzwi i wspiął się na palcach, upychając torbę na górną półkę. Rozsiadł się na siedzeniu i nagle na miejscach naprzeciwko zobaczył pozostawione książkę i termos. Ściągnął brwi. Pierwsza myśl była taka, że ktoś po poprzedniej podróży po prostu to zostawił. Druga była mniej dla Regulusa wygodna, za to bardziej prawdopodobna, a dla jej potwierdzenia uniósł wzrok do góry. I było tam to, czego się obawiał. Nikt raczej by nie zostawił bagażu w pociągu. Książkę, czy termos może tak, to było możliwe, żeby w pośpiechu zapomnieć. Ale bagaż? Nie, na pewno nie.

Zastanawiał się co zrobić. Może jeszcze znajdzie się inny przedział? Zerknął jednak za oszklone drzwi i od razu był w stanie stwierdzić, że na pewno nie. Ludzie wciąż przedzierali się przez korytarz. Na pewno nie znajdzie już nic lepszego. Ściągnął płaszcz i położył go obok siebie, po czym usadził się w rogu między siedzeniem a ścianą.

Zastanawiał się kim jest osoba, do której bez pytania się dosiadł. Z jakiegoś powodu od razu założył, że to mężczyzna, chociaż nie miał powodów, żeby tak sądzić. Po prostu jakoś naturalnie mu to przyszło i dziwnie mu to było zmieniać. Kiedy jednak nie miał dalszych pomysłów, wychylił się trochę, żeby podejrzeć tytuł książki. To co osoba czyta mówi o niej bardzo dużo. Na przykład jeśli czyta Wilde'a, nie może być hetero. Regulusowi to zdanie powiedział kiedyś w liceum jego dobry przyjaciel. I w Regulusa przypadku to zdecydowanie się sprawdziło. Rzucił okiem na białą okładkę z minimalistycznymi, czarnymi rysunkami. Zabić Drozda. Regulus czytał tę książkę w liceum i bardzo mu się wtedy spodobała. Ale ciężko mu było po tym tytule kogokolwiek scharakteryzować. Przynajmniej duchowo, bo jednak zobaczył oczami wyobraźni mężczyznę około lat trzydziestu, który z poważną miną przewracał strony książki, popijając kawę ze swojego czerwonego termosu.

Regulus wszystkie swoje książki zostawił w swoim niewielkim mieszkaniu, zrezygnował wzięcia ze sobą czegokolwiek do czytania na drogę. Studiował anglistykę i mimo że kochał książki, czuł, że przez ten kierunek czytania miał aż nadto. Ba, zaczął je wręcz traktować jak jakąś pracę, od której musiał odpocząć. Teraz jednak żałował, że nie wziął ze sobą czegoś lekkiego, żeby zająć czas.

Nie czekał długo na pojawienie się swojego zupełnie przypadkowego towarzysza podróży. Drzwi przedziału przesunęły się niedługo później i pojawił się w nich młody mężczyzna, na oko trochę tylko od Regulusa starszy. I niezupełnie zgadzał się z regulusowym wyobrażeniem. Był wyższy od niego, półokrągłe, ciemnoczerwone oprawki zsunęły mu się nieco z nosa, a pod nimi były ładne, brązowe oczy, delikatnie przymrużone. Luźna bluza i szerokie nogawki jeansów nie mogłyby leżeć lepiej na kimkolwiek innym. I wprawdzie Regulus nie dostał od tego wypieków na policzkach, ale zdecydowanie uważał, że mężczyzna ten był naprawdę przystojny. Aż chciało się podejść bliżej, poprawić mu okulary i bezskutecznie próbować okiełznać roztrzepane włosy.

Regulus wstał, nie odrywając od niego wzroku. Również nieznajomy spojrzał na niego.

— Dzień dobry. Mam nadzieję, że mogłem się tu dosiąść. — Powiedział, nie mogąc przecież udawać zdziwienia, że ktoś tu wcześniej siedział. Może i bagaż na górnej półce łatwo byłoby przeoczyć, ale książkę i termos leżące na siedzeniu zdecydowanie nie. Nie krył niejakiej niezręczności w głosie, ale też z ulgą stwierdził, że mężczyzna przyszedł sam. Czyli raczej nikogo z miejsca nie wygryzł, w razie gdyby tamten miał ewentualnych towarzyszy.

Tamten uśmiechnął się w sposób, który ocieplił by nawet najmroźniejszy zimowy dzień.

— Miło będzie mieć towarzystwo. — Odpowiedział, zasuwając za sobą drzwi i siadając naprzeciwko. Głos miał przyjemny, łagodny i pogodny. Pasował do niego. Popatrzył na Regulusa kilka chwil, a ten na powrót usiadł, naciągnął rękawy swetra do połowy dłoni i zacisnął je w pięści, żeby tak przytrzymać. Chyba tylko dlatego, żeby udać, że czymś się zajmuje. — Jestem James. — Powiedział. Kiedy Regulus zerknął na niego, do twarzy dalej miał przylepiony ten piękny uśmiech. Regulus wyplątał prawą rękę ze swetra i uścisnął jego wyciągniętą dłoń.

— Regulus. — Przedstawił się i zdobył nawet na lekki uśmiech.

— Jak gwiazda, co? Ładnie. — Odpowiedział, a w tym momencie Regulus już zdecydowanie poczuł rumieńce wpełzające na policzki. Miał jednak nadzieję, że tylko poczuł, a nie było ich tak naprawdę widać. Wielu osobom jego imię się podobało, ale nieliczni wiedzieli od czego pochodzi i dziwili się bardzo, kiedy o tym napomykał.

— Tak, jak gwiazda. — Potwierdził, delikatnie kiwając głową.

James odsunął nieco książkę i termos i położył nogi na długości siedzenia, opierając plecy o ścianę i patrząc na Regulusa. I Regulus patrzył na niego. James sprawiał wrażenie, jakby próbował go wybadać, jakby zastanawiał się, czy Regulus jest towarzyszem do rozmowy, czy może jednak lepiej nie zawracać mu głowy i wrócić do swojej książki. Najwyraźniej jednak postawił na to pierwsze.

— Gdzie jedziesz? — Spytał, prostując się lekko i zginając jedną nogę w kolanie, na której od razu oparł ręce.

— Prosto do Londynu. — Odpowiedział, co przypomniało mu jak długa podróż go czeka. — A ty?

James znowu się do niego uśmiechnął.

— Wygląda na to, że spędzimy ze sobą dużo czasu. — Odpowiedział. — Ja też do Londynu.

I tak jak Regulus początkowo dosłownie marzył o przedziale tylko dla siebie, tak teraz ulżyło mu, że do końca drogi będzie miał zapewnione czyjeś towarzystwo.

Był pewny, że przez większość czasu James zajmie się książką. I na początku rzeczywiście się na to zapowiadało, jednak albo nie mógł, albo nie chciał się skupić, bo po może dziesięciu minutach znowu odłożył ją na bok i spojrzał na Regulusa, który po cichu się mu przyglądał, a przyłapany na tym szybko odwrócił wzrok.

— Czym się zajmujesz? — Spytał James ni z tego ni z owego. Regulus wrócił do niego wzrokiem.

— Studiuję anglistykę w St. Andrews. No i dorabiam sobie w karwiarni. — Odparł. Tak naprawdę jego rodziców było zupełnie stać na to, żeby przez cały czas studiów w stu procentach go utrzymywać, ale Regulus chciał zachować chociaż trochę samodzielności, skoro miał taką możliwość.

— Uu, to nieźle. Dobry uniwerek. — Powiedział James z uznaniem. Właściwie to Regulus próbował dostać się do Oxfordu, albo Cambridge, ale nie udało mu się, do czego przyznawać się nie lubił. St. Andrews było trzecią najbardziej prestiżową opcją i cieszył się, że chociaż tam się załapał. — Mój przyjaciel tam studiuje, jest na trzecim roku... — Ściągnął brwi w zamyśleniu i po chwili machnął ręką. — Czegoś tam, już nawet nie pamiętam. Namówił mnie na przeczytanie tego o. — Machnął brodą w stronę Zabić Drozda. — Właśnie od niego wracam, bo na co dzień mieszkam w Londynie, pracuję na stacji benzynowej. Chodziłem na studia, ale je rzuciłem, to chyba nie dla mnie. — Rozgadał się. James jeszcze trochę opowiadał o sobie i Regulus doszedł do wniosku, że wcale mu to nie przeszkadzało. W zasadzie było bardzo miłe. Polubił go słuchać, chociaż dopiero co się poznali.

Następne trzy godziny jazdy minęły im na rozmowach przerywanych raz po raz komfortową ciszą. Regulus nigdy by nie przypuszczał, że może czuć się tak dobrze w towarzystwie nieznajomego.

Pociąg nagle zwolnił, aż wreszcie wcale się zatrzymał. Regulus rozejrzał się, jakby gdzieś wokół siebie mógł znaleźć tego przyczynę. Nie była to żadna stacja, byli przy jakiejś wiosce, gdzie pociągi się po prostu nie zatrzymywały. Bardzo szybko usłyszeli komunikat o awarii, której bliżej nie wyjaśnili, pasażerowie i tak pewnie nie wiedzieliby o co chodzi.

— Cholera... — Mruknął Reugulus. Mieli być w Londynie kilka minut po dwudziestej drugiej, teraz ten czas znacznie się przedłuży. Z doświadczenia wiedział przecież, że awarie w pociągu to nie są rzeczy, które rozwiązuje się w piętnaście minut. Już teraz zapowiedzieli czterdziestominutowe opóźnienie, a był pewny, że i ono się przeciągnie.

Nagle przedział wydał mu się bardzo mały i ciasny. Czy ktoś mógłby otworzyć okno? Albo drzwi? Czemu nagle tak bardzo brakowało powietrza? Zrobiło mu się słabo, rozbiegany wzrok błądził po niewielkim pomieszczeniu. Te ściany... czemu się zwężały?

— Regulus? Regg? — Głos Jamesa dochodził jakby z oddali i chłopak był pewny, że zanim go usłyszał, mężczyzna kilka razy musiał powtarzać jego imię. Nawet nie miał pojęcia kiedy znalazł się przed nim, delikatnie trzymając go za ramiona. Wirował. Wszystko wirowało.

Jamesowi udało mu się go uspokoić, po czym wyprowadził go z pociągu. Po drodze chwycił jego płaszcz i otulił go nim. Świeże powietrze rzeczywiście okazało się czymś, czego Regulus potrzebował. Podtrzymywany przez Jamesa pospacerował chwilę, po czym usiadł na drewnianej, ośnieżonej ławce, otulając się bardziej płaszczem. Nie rozumiał co się stało. Zdarzało mu się to już wcześniej, ale w sytuacjach bardziej stresujących. Czemu i to tak na niego wpłynęło? Tego nie potrafił wyjaśnić. Uniósł wzrok i spojrzał przepraszająco na Jamesa, czuł się, jakby po prostu odstawił cyrk. Nie miał oczywiście na to wpływu, nagła panika wzięła mu się znikąd, ale mimo to było mu wstyd. Co James musiał sobie o nim pomyśleć? Ale James nie sprawiał wrażenia, jakby myślał o nim jakkolwiek źle. Regulus w jego oczach zobaczył troskę. I nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatnio ktoś patrzył na niego w taki sposób. I mimo mrozu i padającego śniegu zrobiło mu się jakoś cieplej.

— Przepraszam za to wszystko. — Powiedział cicho. James przysiadł obok niego na ławce, bez pytania objął go delikatnie jedną ręką. I było w tym coś bardzo komfortowego. Regulus wcale nie czuł się tak, jakby znali się od kilku godzin, ale tak, jakby znali się kilka lat, albo przynajmniej miesięcy. Tak, jakby jego błądząca dusza właśnie Jamesa szukała.

— Nie masz za co przepraszać. — Odpowiedział łagodnie. — Często ci się to zdarza?

Regulus pokręcił głową.

— Tylko czasem. — Odpowiedział. — Zazwyczaj jak się zestresuję, nie mam pojęcia, czemu tak teraz... — Zaczął mówić coraz szybciej, aż zamilkł. James nie kazał mu się z tego tłumaczyć. Nie chodziło mu o tę całą sytuację, ale o Regulusa w tej sytuacji. Wziął kilka głębokich wdechów. Wszystko grało, wszystko było w porządku. I pierwszy raz od dawna czuł, że nie był sam.

Zimno dawało się mu we znaki, a kiedy tylko uświadomił sobie, że James nie miał na sobie nic cieplejszego, od razu zarządził powrót do przedziału. Mężczyzna wciąż pytał go, czy na pewno, czy by nie wolał jednak zostać jeszcze trochę na świeżym powietrzu, ale Regulus nie dawał się przekonać.

— Poczekasz chwilę w przedziale? — Spytał James, kiedy byli już przy przedziale. Regulus spojrzał na niego i skinął głową. Zerknął za nim, jak szedł wzdłuż korytarza, aż w końcu wszedł do przedziału i rozsiadł się na swoim miejscu, nie zdejmując jednak płaszcza. Wciąż mu było zimno. Pozostawił drzwi otwarte, dzięki temu czuł, że było stąd jakieś wyjście.

James wrócił po kilkunastu minutach z dwoma papierowymi kubkami, zakrytymi białymi wieczkami. Przez niewielkie, prostokątne otwory do picia wylatywała para. James uśmiechnął się do niego ciepło i usiadł obok, podając mu jeden z kubków.

— Mam nadzieję, że lubisz gorącą czekoladę. — Powiedział. — Z bitą śmietaną. Pomyślałem, że dobrze ci zrobi, rozgrzejesz się i w ogóle.

Regulus uśmiechnął się lekko. Bardzo lubił gorącą czekoladę, szczególnie w taką pogodę. Upił malutki łyk, bojąc się poparzyć język, ale szybko się okazało, że temperatura napoju była w sam raz, ku jego zadowoleniu.

Później zrobił się zmęczony. Podejrzewał, że wpłynęło na to kilka czynników, nie tylko ta nagła panika, ale też długa jazda i kubek gorącej czekolady. James pozwolił mu oprzeć głowę o swoje ramię i w ten sposób Regulus zasnął.

Kiedy się obudził, za oknem było już zupełnie ciemno. Nie był w tej samej pozycji, w której odpłynął w sen. Obudził się z głową na kolanach Jamesa, delikatnie skulony na podłużnym, całkiem wygodnym siedzeniu. Właściwie nie obudził się sam, James delikatnie potrząsał jego ramieniem.

— Reg, już jesteśmy na miejscu. — Mówił cicho. Brzmiał jakby żal mu było go budzić. Regulus delikatnie się wyciągnął.

— Która godzina? — Spytał, podnosząc się do siadu i przejeżdżając dłonią po włosach. Czuł, że nie były w najlepszym stanie i wolał nawet na to nie patrzeć.

— Chwila po dwudziestej trzeciej. — Odparł cicho, jakby wciąż bał się zakłócić jego spokój. Regulus pokiwał głową. Rzeczywiście byli już na stacji.

Ramię w ramię wyszli na mróz. Regulus poczuł ukłucie w sercu. Tak żałował, że musieli się już rozejść, że znaczną większość tej drogi po prostu przespał, zamiast cieszyć się prawdopodobnie jedynym czasem w swoim życiu z tym mężczyzną.

— Masz daleko do domu? — Spytał James, kiedy szli wzdłuż peronu. — Może cię odprowadzę?

— Dziesięć minut drogi stąd mam przystanek. Na pewno będzie jakiś nocny autobus. Wtedy już szybko dotrę. — Odpowiedział. James pokiwał głową.

— Więc może odprowadzę cię na przystanek? — Zaproponował. I Regulus się zgodził.

— Cieszę się, że się do mnie dosiadłeś, wiesz? — Wyznał mu James, kiedy siedzieli razem na przystanku. Zdecydował, że poczeka z Regulusem aż przyjedzie jakiś autobus. Regulus spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko.

— Ja też się cieszę, że to zrobiłem.

Ulicę oświetlały tylko latarnie, nawet auta nie jeździły o tej porze. Regulus podszedł do drzwi i sięgnął do płaszcza, w celu wyjęcia kluczy. Nie chciał budzić rodziców dzwonieniem do drzwi, zostało mu więc wślizgnąć się cichutko, jak złodziej. I nagle natrafił dłonią na jakąś kartkę. Ściągnął brwi, ciekaw co to mogło być. Może jakiś niewyrzucony paragon? Rzeczywiście tak było, paragon za dwie gorące czekolady w pociągu. Wydało mu się dziwne, że go tu znalazł, dopóki nie odwrócił go na drugą stronę. A na niej, zielonym mazakiem było wypisanych dziewięć cyfr i podpis: zadzwoń;).

Poczuł jak serce zabiło mu szybciej. Był przekonany, że już nigdy więcej Jamesa nie spotka. A on zostawił mu swój numer. Regulus żałował, że sam o tym nie pomyślał.

Wszedł cicho do domu i od razu skierował się do swojego pokoju. Usiadł na łóżku, kładąc torbę na bok i zapalając tylko lampkę na biurku. Po czym od razu wybrał numer.

— Tak, słucham? — Usłyszał znajomy głos w słuchawce.

*

— Chodź, szybciej, musimy znaleźć ten przedział. — Regulus pociągnął Jamesa za rękę przez pociągowy korytarz. Wprawdzie nie miał pewności, że jechali dokładnie tym samym pociągiem co pięć lat wcześniej, ale wyglądał identycznie, a Regulus doskonale pamiętał gdzie wtedy siedzieli. James roześmiał się cicho, ale posłusznie poszedł za nim. I był! Zupełnie wolny. Wsiedli razem, James wcisnął ich bagaże na górną półkę, a Regulus rozsiadł się już na swoim siedzeniu. Jechali właśnie do Londynu, na święta do rodziców Jamesa. I oczywiście Regulus musiał się pochwalić pierścionkiem zaręczynowym, który dumnie nosił już od trzech dni. Był narzeczonym Jamesa i czuł się z tym najszczęśliwszy na świecie.

James usiadł obok niego i objął go jedną ręką, a Regulus oparł głowę o jego ramię.

— O czym tak myślisz, co? — Spytał. Regulus spojrzał za okno, na ludzi kręcących się po peronie.

— Wiesz... pięć lat temu rozpaczliwie szukałem wolnego wagonu. Czułem, że chciałem być sam. Ale pojawiłeś się ty i wtedy... wtedy zrozumiałem, że wcale tego nie chciałem. Jesteś naprawdę najlepszym co mnie w życiu spotkało.

I dla Regulusa było to niesamowite jak zupełnie przypadkowa osoba mogła stać się kimś tak ważnym.


~ psycho_ferret

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro