Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

Po wyjściu dyrektora, w Norze ze wszystkich stron rozbrzmiały głosy. Tu i ówdzie rozlegały się rozmowy na temat nowych zadań, ale głównym tematem była Hermiona. Większość zgromadzonych obawiała się o jej bezpieczeństwo na tak trudnej misji, lecz ona sama bała się najbardziej. Mimo to, starała się nie okazywać swojego strachu, aby nie martwić przyjaciół, a w szczególności Pani Weasley, która miała tendencje do wyolbrzymiania wielu spraw. Pomimo zapewnień dziewczyny, że zgodziła się zgodnie z własnej wolą, matka Rona rozsiewała naokoło panikę, o mało nie dostając palpitacji serca.

- A co jeżeli coś się stanie? Severus jest tylko jeden, nie da rady walczyć z całym wewnętrznym kręgiem jeżeli zostanie zdemaskowany! Myślę, że Albus powierzył Hermionie zbyt niebezpieczne zadanie!

- Molly, dobrze wiesz, że gdyby Dumbledore nie był pewien co do bezpieczeństwa Panny Granger, nigdy nie zaryzykowałby jej zdrowia czy życia - Minerwa dotknęła ramienia rudowłosej kobiety w geście dodania jej otuchy, mając nadzieję, że w ten sposób się uspokoi. Niestety, Pani Weasley nie było łatwo wyciszyć podczas jej napadów paniki. Złapała się za głowę, kilka razy szarpnęła za swoje ogniste loki, wzięła głęboki oddech i przymknęła oczy, które zaszkliły się od świeżych łez. Gestem dłoni przywołała do siebie Hermionę i zamknęła ją w mocnym, matczynym uścisku.

- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać, Wróbelku - przełknęła gorzką ślinę i spojrzała na dziewczynę z żałością. Ta pokiwała głową, ledwo tłumiąc płacz, który niemiłosiernie cisnął jej się na powieki. Bała się rozpłakać teraz, a zwłaszcza gdy Pani Weasley zaczynała powoli się uspokajać.

- Moja droga, pamiętaj, że Severus zawsze będzie przy niej - zza pleców Hermiony rozległ się ciepły głos Lupina. - Może tego nie okazuje, ale jestem pewien, że nie pozwoli, aby coś jej się stało.

Stojący dotąd w zacienionym rogu pomieszczenia Snape przewrócił oczami z niesmakiem. Miał już dosyć całej sytuacji, więc postanowił się wtrącić, aby ukrócić cierpienie jakie zadają mu rozlegające się wokół żałosne jęki.

- Uspokój się, Molly - z szelestem szat podszedł do grupki ludzi zgromadzonych przy kobiecie. - Granger nie spadnie włos z głowy. Poza tym, za dużo papierkowej roboty tworzy się przy śmierci ucznia w trakcie roku szkolnego, a pracy mam już wystarczająco.

Pani Weasley zaśmiała się nerwowo, niepewna czy poczucie humoru Severusa jest dosyć specyficzne, czy faktycznie miał na myśli to, co powiedział. Aczkolwiek nie ukrywając, kobieta w końcu się uspokoiła i na jej twarz powrócił matczyny rumieniec, gdy zaczęła zaganiać Remusa do zjedzenia reszty pasztecików, gdyż według niej wygląda „na zbyt wysuszonego". Natomiast wilkołak zręcznie wymijał lewitujący przy jego głowie talerz pełen przysmaku, tłumacząc się, że zjadł już wystarczająco i naprawdę nie miał siły przełknąć niczego więcej. Z rogu pomieszczenia, gdzie z powrotem wrócił Snape dało się słyszeć kąśliwą uwagę dotyczącą oskórowanej sarny i wyjątkowej chęci na krwistego steka. Lupin oczywiście z uśmiechem zignorował złośliwy komentarz i czmychnął do kominka, aby parę chwil później zawołać „do zobaczenia moi drodzy!" i zniknąć w zielonych płomieniach.

Hermiona zadecydowała w końcu, że dobrze byłoby podejść do czarnowłosego profesora i dowiedzieć się więcej na temat swojego zadania, więc niepewnym krokiem ruszyła do kąta jadalni, gdzie oparty o parapet Mistrz Eliksirów wpatrywał się intensywnie w przestrzeń poza Norą.

- Panie profesorze, czy mogę zając panu chwilę?

- W jakiej sprawie, Granger? - mruknął cicho, wciąż zapatrzony na pola za oknem. Wyglądał jak sęp polujący na zwierzynę, nie odwracając nawet na moment wzroku od swojego celu.

- Ciekawi mnie... - zaczęła, ale tak naprawdę nie była pewna o co konkretnie chce zapytać. - Zastanawiam się nad szczegółami. Drobnostkami. Czego będę uczyła w tej szkole? Czy mam stworzyć profil nauczycielki i plotkować razem z resztą grona pedagogicznego o tym jak wspaniałego grilla wybudował mój mąż w ogródku? Co jeżeli wielosokowy przestanie działać podczas zajęć? - zmarszczyła nos i zaczęła spacerować, jak zwykła robić gdy zbierało się na głębsze przemyślenia.

Mistrz Eliksirów westchnął głośno i w końcu odwrócił się do niej twarzą. Jego oczy badały jej zmarszczone brwi i błądzące spojrzenie przykryte ciemnymi rzęsami.

- Przede wszystkim Granger, naucz się kontrolować swoje emocje i mimikę. Jeżeli chcesz być przekonująca, nie możesz swoim ciałem oznajmiać światu co siedzi w twojej głowie.

- Jak mam to zrobić? - uniosła głowę aby spojrzeć na Snape'a gdy ten się wyprostował.

- Przestań myśleć. Oczyść swój umysł.

- W podobny sposób jak przy oklumencji?

- Powiedzmy – skinął głową. - W odgrywaniu roli najważniejszym jest bycie odgrywaną osobą, a nie tylko wyglądanie jak ona. Przyjmij jedną wersję swojej persony. Bądź albo wymagająca, albo łagodna. Nie baw się codziennie w inną taktykę, namieszasz niepotrzebnie – zamilkł na chwilę, aby spojrzeć czy dziewczyna rozumie. Kiwała głową, widocznie próbując nie marszczyć brwi, które teraz ułożone były w taki sposób, że gryfonka wyglądała jakby coś ją zemdliło. Zachowując złośliwy komentarz na inną okazję, kontynuował:

- Eliksir wielosokowy zaczniesz pić za dwa tygodnie, więc przez ten czas zajmij się zaplanowaniem tego kim chcesz być. Bo jak tylko przekroczymy próg Nory, Hermiona Granger przestaje istnieć. Zrozumiano?

- Tak, panie profesorze.

- Świetnie. Jutro o dziewiątej masz pojawić się w pracowni eliksirów. Nie będę tolerował ani minuty spóźnienia.

- Jeżeli eliksir mam brać dopiero na początku lipca, to w jakim celu mam pojawić się jutro w pracowni? - zdziwiona zapytała zanim powiewające szaty mężczyzny zniknęły z jej pola widzenia.

- Gdyby coś poszło nie tak i trafiłabyś w ręce mniej sympatycznego Śmierciożercy niż ja, musisz nauczyć się bronić siebie jak i swój umysł. Jeżeli ktokolwiek wyczytałby w nim, że jestem po stronie Zakonu, wszyscy członkowie wpadliby w jeszcze większe niebezpieczeństwo niż obecnie. Dlatego nie możemy sobie pozwolić na niedopatrzenia, Granger.

- Rozumiem – skinęła głową. Minutę później patrzyła jak mężczyzna ginie w zielonych płomieniach.

Nie marnując więcej czasu, udała się po schodach na górę do sypialni, którą dzieliła z Ginny. Z kufra wyjęła kawałek pergaminu oraz pióro i atrament, a następnie nakreśliła zarys mapy myśli związanej z jej „personą". Chciała być jak najlepiej przygotowana, a dwa tygodnie to wcale nie tak długo jakby mogło się zdawać. „Wszyscy członkowie wpadliby w jeszcze większe niebezpieczeństwo niż obecnie" dudniło jej w głowie. Bała się. Bardzo bała się, że jeżeli popełni chociażby najdrobniejszy błąd, jej bliscy zginą. Zmrużyła oczy próbując przypomnieć sobie jej dziecięce lata, gdy jeszcze uczęszczała do mugolskiej szkoły. Jak wyglądali nauczyciele, jak się zachowywali, którzy z nich byliby dobrym materiałem do naśladowania. Przemknęła jej przez myśl pani od matematyki w czwartej klasie. Wysoka, korpulentna kobieta, z długim nosem na którym wygodnie leżały okulary, skrywające błękitne oczy. Zawsze ubrana skromnie, lecz mimo to biła od niej elegancja – może to przez sposób w jaki się poruszała, albo przez strach który wzbudzają najczęściej matematyczki. Jedno i drugie miało sens. Jednak Hermiona nigdy się jej nie bała. Zza całej osłony przerażającej pani profesor, wychylała się sympatyczna starsza kobieta, która oceniania przez pryzmat przedmiotu, jaki wykładała, nie miała szans na zaistnienie. Gryfonka uśmiechnęła się do siebie, bo właśnie udało jej się stworzyć obraz osoby jaką będzie odgrywać przez okres trwania swojej misji. Do pomieszczenia weszła Ginny i bez żadnych ceregieli wgramoliła się na łóżko obok Hermiony. Zajrzała jej przez ramię czytając notatki przyjaciółki.

- Widzę, że poczyniłaś już duże przygotowania – gwizdnęła dziewczyna. Hermiona spojrzała na Weasleyównę. Jej rude włosy spadały kaskadą na ramiona, a ich ułożenie jak można było się domyślić, nie zajmowało dużo czasu, bo w przeciwieństwie do kłębowiska na głowie panny Granger, kosmyki były proste. Piegi odznaczały się łagodnie na twarzy, w piwnych oczach migały ogniki, delikatnie różowe, pełne wargi wygięte były w uśmiechu. Ginewra już od dłuższego czasu była w Hogwarcie uważana za piękność, co przyprawiało wiele dziewcząt o kompleksy.

- Mhm – mruknęła pod nosem, dalej skupiona na pergaminie. - Nie mogę o niczym zapomnieć, więc wolałam zacząć pracę nad tym od razu - ziewnęła przeciągle. – Która jest godzina?

- Po jedenastej. Mama wysłała wszystkich do spania jak tylko zobaczyła ile siedzieliśmy po zebraniu. Ale ja jakoś nie jestem śpiąca – wzruszyła ramionami – za bardzo podekscytowało mnie moje zadanie.

- Faktycznie trafiło ci się miło. Chociaż ciekawi mnie jak zamierzasz nauczyć latać Snape'a na miotle – Hermiona parsknęła śmiechem wyobrażając sobie Mistrza Eliksirów klnącego w powietrzu na Ginny każącą mu robić kółka na miotle.

- Co ty nie wiesz? Snape grał w drużynie Slytherinu jak był w Hogwarcie. Harry powiedział mi, że kiedyś na lekcji oklumencji całkiem przypadkowo włamał się Snape'owi do umysłu i zobaczył wspomnienie jak jego tata i on ścigają się po znicza, którego James zjawiskowo łapie jednocześnie zrzucając Snape'a z miotły.

- No proszę, kto by się spodziewał – Hermiona nigdy nie interesowała się Quidditchem, dlatego poza oglądaniem rozgrywek swoich przyjaciół oraz jednokrotnym wyszukaniem informacji na temat Jamesa Pottera jako szukającego Gryffindoru ignorowała wszelkie wzmianki na temat owej gry. Jednakże, ku zadowoleniu starszej z dziewcząt, temat Quidditcha został przerwany, gdyż Molly Weasley weszła do pokoju i poprosiła je aby poszły spać, bo rano muszą pomóc w przygotowaniu śniadania. Ginny przewróciła oczami z cierpiętniczą miną i cichym mruknięciem, że matka traktuje ich wszystkich gorzej niż skrzaty domowe, ale skierowała się do swojego łóżka i przykryła kołdrą, żeby po chwili zasnąć. Panna Granger uśmiechnęła się do siebie i również odpłynęła w dosyć burzliwy sen, pełen koszmarów, których od wizyty w Ministerstwie Magii podczas piątej klasy, nie potrafiła się pozbyć.

Obudziła się, a raczej została obudzona przez donośny głos Pani Weasley wołającej aby zeszły pomóc w kuchni, a chłopcy poszli uprzątnąć kurnik. Potarła oczy i przeciągnęła się na łóżku. Plecy ją bolały od nieustannego wiercenia się, ale nie była w stanie na to nic więcej poradzić, więc jak każdego dnia po prostu wstała i mimo nieprzyjemnego kłucia w kręgosłupie szybko się ubrała. Gdy razem z Ginny przekroczyły próg kuchni, kątem oka zerknęła na zegarek aby upewnić się czy aby na pewno nie spóźni się do profesora Snape'a.

- Hermiono, mogłabym cię prosić abyś poszła do kurnika po jajka? Chłopcy tam teraz sprzątają, więc kury nie powinny cię dziobać.

- Już idę, pani Weasley – uśmiechnęła się dobrodusznie i skierowała w kierunku, z którego dochodziły stosunkowo głośne stękania Harry'ego i Rona, którzy najprawdopodobniej wołali do wszystkich bóstw, żeby kury przestały ich gonić.

Zaśmiała się, gdy podeszła do Harry'ego, który wystraszył się gdy złapała go za ramię.

- Na brodę Merlina, Hermiono. Nie strasz mnie tak. Myślałem, że jedna z tych krwiożerczych bestii mnie dopadła.

- To przecież tylko kury. Z tego co wiem, nie są one gatunkiem szczególnie niebezpiecznym – Ron rzucił jej ponure spojrzenie.

- No to byś się zdziwiła. Parszywe stworzenia pilnują tych swoich jajek i nawet na paszę nie dadzą się zagonić. My tylko chcemy im posprzątać pod tyłkami, a one nas dziobią!

- Niewdzięczne – parsknęła Hermiona, sprawnie zbierając jajka i delikatnie odkładając jej do koszyczka, który dała jej pani Weasley.

- To nie fair, że tobie przychodzi to tak łatwo – żachnął się Harry i spojrzał krzywo na kurę kręcącą mu się pod nogami.

Dziewczyna tylko się zaśmiała i zawołała „do zobaczenia na śniadaniu" po czym szybko skierowała się z powrotem w stronę Nory, skąd dochodziły już odgłosy przygotowywanego posiłku. Wchodząc do kuchni musiała schylić głowę, gdyż jeden z lecących noży prawie skrócił ją o dobre kilkanaście cali.

- Och Hermiono, przepraszam! - zaszczebiotała pani Weasley i powróciła do wygniatania ciasta na paszteciki.

Wyjątkową cechą mamy Rona było to, że magia była jej pomocą, a nie wyręczeniem ze wszystkich działań. W pewien sposób można było to odczuć w posiłkach, które kobieta przygotowywała. Hermiona była pewna, że wkłada ona całe serce w to, aby każdy kto gości w jej domu, był jak najlepiej zadbany. Odstawiła jajka na blat i ruszyła w kierunku szafki gdzie przechowywane były sztućce. Zgrabnym ruchem nadgarstka lewitowała je na stół i porozkładała w spójną całość z talerzami. Gdy skończyła, Ginny wchodziła właśnie do kuchni z dwoma wiadrami wody ze studni. Z westchnięciem odłożyła je koło matki i usiadła na krześle głośno dysząc.

- Czemu akurat osoba, która nie może używać magii dostaje najcięższą fizycznie pracę – mruknęła pod nosem i podrapała się po łokciu.

- Co tam mamroczesz, Ginewro? - pani Weasley podeszła do stołu i założyła ręce na biodrach.

- Nic, nic. Tak sobie myślę na głos – Ginny nerwowo zagryzła wargę, a jej matka pokręciła tylko głową i wróciła do blatu.

Hermiona spojrzała kątem oka na zegar. Ósma trzydzieści. Niedobrze. Zostało jej jedynie pół godziny do spotkania z profesorem Snape'm, co nie napawało jej entuzjazmem po ledwie przespanej nocy.

Ginny zauważyła jej spojrzenie i zapytała – O której musisz wyjść?

- Cóż, jeżeli mam zdążyć na dziewiątą z kominka w gabinecie profesor McGonagall, to powinnam wychodzić za jakieś parę minut – westchnęła.

- Ależ Nora jest połączona bezpośrednio z kominkiem Severusa, Wróbelku. Zdążysz na spokojnie zjeść śniadanie i się nie spóźnić – do rozmowy włączyła się pani Weasley.

- Och to fantastycznie! - Hermiona uśmiechnęła się szeroko do gospodyni. - Dziękuję pani Weasley.

Kobieta postawiła przed dziewczętami talerz z kiełbaskami i półmisek ugotowanych jajek, a następnie zawołała resztę dzieci na śniadanie. Rudowłosa chmara wbiegła do jadalni i zapanował charakterystyczny zgiełk towarzyszący posiłkom w Norze. Hermiona zjadła w miarę szybko, popiła wszystko sporą ilością kawy i pożegnawszy się z Weasleyami oraz Harrym weszła do kominka.

- Gabinet Profesora Snape'a – powiedziała donośnym głosem i znikła w płomieniach.

Gdy tylko wystawiła nogę z kominka, od razu przy jej szyi znajdowała się różdżka.

- Panie Profesorze, to ja – pisnęła i podniosła ręce.

- Granger – wycedził – od kiedy masz pozwolenie na korzystanie z mojego kominka?

- Pomyślałam, że zaoszczędzę trochę czasu i zdążę zjeść śniadanie – powiedziała powoli. Dopiero teraz zauważyła, gdzie się znajduje. Niekoniecznie był to oficjalny gabinet Mistrza Eliksirów, a raczej ten w jego prywatnych komnatach, który służył mu za biuro, do którego nikt poza nim nie zajrzy. Zrozumiała dlaczego się tak uniósł. - Przepraszam.

Zignorował jej przeprosiny i pociągnął ją za łokieć w kierunku drzwi, którymi przeszli do większego pomieszczenia. Domyśliła się, że dalej pozostali na terenie jego prywatnych komnat, gdyż miejsce było urządzone dosyć skromnie. Poza wystawną kanapą przed kominkiem i biblioteczkami wypełnionymi przeróżnymi księgami, w pokoju nie było niczego więcej. Może dlatego wydawało jej się tak ogromne.

- Jako, że uznałaś za bardziej stosowne wparowanie do moich komnat zamiast klasy eliksirów, gdzie miałaś się udać, to już tutaj zostaniemy. Jest tu niewiele do zniszczenia, więc przynajmniej nie narobisz problemów – powiedział kąśliwie. Nie odpowiedziała nic, jedynie pokiwała smętnie głową. - Zaczniemy od oklumencji. Musisz nauczyć się ochronić swój umysł przed Wewnętrznym Kręgiem, który ku naszemu szczęściu, nie jest w dziedzinie legilimencji na tyle utalentowany co ja i Czarny Pan, więc nawet podstawy powinny starczyć. Czy Potter podzielił się swoją wątpliwą wiedzą na temat oklumencji, Panno Granger?

- Nie, Panie Profesorze, ale czytałam o tym dwa lata temu. Wydaje mi się, że wiem co mam robić.

- Zaraz się dowiemy. Będę liczył do trzech, a potem rzucę na ciebie zaklęcie. Przygotuj się.

Kiwnęła głową i przymknęła oczy starając się wyzbyć emocji. Skupiła się tylko i wyłącznie na tym co jest teraz, na chłodnym pomieszczeniu, w którym się znajduje, na różdżce w jej dłoni.

- Jestem gotowa.

- Dobrze. Raz, dwa, trzy, legilimens! - poczuła falę gorąca, gdy wszedł do jej umysłu. Przez moment starała się utrzymać blokadę i dopuszczała go do nic nieznaczących wspomnień takich jak jej podniesiona ręka na zajęciach, ale nie trwało to długo. Chwilę później obserwował jak płacze na schodach gdy nakryła Rona w ramionach Lavender, jej rodziców wesoło machających do kamery gdy robiła im zdjęcia na wakacjach we Francji, Harry'ego śmiejącego się wesoło w pokoju wspólnym Gryffindoru. Po ostatnim wspomnieniu poczuła jak opuszcza jej umysł.

- Miałaś pozbyć się emocji, Granger, a mam wrażenie, że wszystkie wywlekasz na wierzch. Na pierwszy rzut oka widać, kto jest ci bliski i kogo należy odnaleźć. Jeszcze raz.

_____________________

Bare with me, plan jest 

ale 

plan jest długi także mam nadzieję, że jakoś pójdzie hehe 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro