1
- Biegnij... Nie zatrzymuj się do cholery, nie możesz... Nie możesz go zawieść! - szeptała do siebie brunetka, ściskając w dłoni dokument, ważniejszy od jej całego istnienia.
Jej biała sukienka zaciśnięta skórzanym gorsetem, powiewała na wietrze, który przecinała z zawrotną szybkością, której nie osiągnąłby żaden człowiek.
W duchu modliła się, by czerwona husta na jej biodrach nie zerwała się razem z ozdobną biżuterią, którą dostała od swego Pana. Bose stopy Meredith wbiegały w przeróżne gałęzie i liczne ciernie, rozrywając jej skórę i otwierając na niej coraz to nowsze rany. Czarna krew powoli z nich wypływała, by wreszcie pobrudzić nią drewnianą werandę. Złapała za klamkę, lecz ta ani drgnęła. Zaczęła uderzać w drzwi licząc, że ktoś otworzy je, i wpuści ją do środka. Kto by jednak otworzył drzwi, domu pełnego morderców?
Cofnęła się, szukając innej drogi do środka. Zrobiła krok, dwa, trzy, cztery i wskoczyła w okno, które rozbiło się pod wpływem uderzenia. Przeturlała się po drewnianej podłodze i momentalnie wstała na nogi, równie szybko rozejrzała się po pomieszczeniu do, którego wpadła. Liczyła na jakąś pomoc od swego Pana, jednak nigdzie nie słyszała jego głosu. Jej dusza krzyczała o odpowiedź, błagała by w jej głowie odezwał się głos władcy, gdy została okrążona przez znajome jej twarze. Meredith została poinformowana kto zamieszkuje rezydencje. Jako prawa ręka Tego który czeka za ścianą miała dostęp do takich akt. Nie interesowało ją jednak, kto stoi wokół, ale jakie ma umiejętności bądź czy da się z nimi wynegocjować pokój. Nie chciała walczyć, miała inne priorytety.
-
Gdy najsłabszy z władców - Asmodeusz, zginął przez nieznany im byt, chwilę później pożegnali się z Mammonem. W przeciągu zaledwie tygodnia, podziemia musiały zjednoczyć się przeciwko nieznanej im dotąd sile. Książęta Piekieł żadko spotykali się ze sobą. Były to osoby z własnymi priorytetami, z reguły dumne i zapatrzone w siebie i własne dobra co sprawiało, że nie czuli potrzeby utrzymywać stałych kontaktów pomiędzy sobą.
Królowie powstali z popiołu, by przyprowadzić ład na tamtejszych ziemiach, które pogrążone w chaosie uformowały poszczególne grzechy, które w mniejszym bądź większym stopniu objawiały się w danych regionach.
Asmodeusz - pożądanie
Mammon - chciwość
Belphegor - lenistwo
Lewiatan - zazdrość
Zalgo - duma
Baal - obżarstwo
Amon - gniew
Śmierć dwóch królow, zmusiła ich do współpracy. Ostatnia piątka rozpoczęła odparcie ataku od wzmocnienia straży wokół siebie, oraz wysłania swoich najbardziej zaufanych ludzi, po wsparcie z różnych części świata - piekła czy nawet świata ludzi.
Tak było w przypadku Meredith. Zalgo wysłał ją do Slendermana, od kilkunastu lat panował pomiędzy nimi względny pokój poprzez wielokrotną pomoc z zaświatów. Od drobnostek, takich jak oszukiwanie śmierci, po ingerencję w ich ludzkie sprawy, typu rząd i liczne korporacje.
-
Operator mimo swojej oziębłej sposobności trzymał się swoich układów i kontraktów, przez co był pierwszą osobom do której pomyśleli by się zwrócić. Był silny, byt z samego piekła, który pod zgodą Wielkiej Trójcy, zszedł na ziemię by być jednym z jego przedstawicieli, właśnie stał przed Meredith. Kobieta nie śmiała na niego spojrzeć. Przykucnęła na drewnianej posadzce wysuwając przed siebie dłoń z pożółkłym papierem, zawiniętym bordową tasiemką. Gdy tylko jej dłoń musnęły palce Operatora, drgnęła niespokojnie. Wiedziała, że jedyne co, w tej chwili, chroni ją przed śmiercią, to kontrakt z jej Panem. Slenderman był jak każdy inny demon - nieobliczalny.
- Lord Asmodeusz nie żyje? Mammon także? - zapytał zdziwiony, patrząc wyczekująco ja Meredith.
- Nie, Panie, nie żyją. Dziś rano, został przeprowadzony atak na piątego władcę Piekieł, Belphegora. Zakończył się jednak niepowodzeniem, nieznana nam siła jest w stanie wskrzeszać zmarłych, gdyż ataku dokonał, były siódmy władca - powiedziała wspominając ożywione ciało Asmodeusza, które rzuciło się na króla.
- Przygotowujecie się na wojnę? Jeśli będzie trzeba, wyślę moich najbardziej wyszkolonych ludzi, by pomogli. Zbyt wiele zawdzięczam twemu Panu by zostawić go w takiej chwili - lecąc wzrokiem po swoich podwładnych, prawdopodobnie myśląc o tym, jak wiele razy Zalgo wskrzeszał, chociażby Jeff'a.
- Król myślał bardziej o czynnej pomocy z Twej strony, Panie. Prosił o pomoc w walce, i gdyby coś mu się stało, chciał byś przejął władzę nad jego wojskami i doprowadził wojnę do końca. Lazari jest zbyt młoda, by dowodzić jego częścią piekła - odparła.
- A ty co? Adwokatka? Dlaczego sam tu nie przyjdzie, co? - prychnął ktoś z tłumu, a jego wypowiedź przerwało głośne plaśnięcie w policzek, prawdopodobnie, jego policzek.
- Zamknij się Jeff - syknęła jakaś kobieta, popychając go w stronę drzwi.
- Uspokójcie się. To nie jest czas na żarty. Od tego co dzieje się w podziemiach, zależy nasze życie.
- Mój Pan osobiście chciał się tu zjawić - zaczęła, ignorując uwagę Operatora - Jednak ze względów bezpieczeństwa został z resztą władców w Cainie, w schornie Pana Belphegora. Nie mogą sobie pozwolić na kolejne straty. Królowie... Są głównym filarem piekła. W tym chaotycznym świecie ustanowili porządek, i to dzięki niemu świat demonów normalnie funkcjonuje. Bez nich wszystko się rozpadnie.
- A to nie tak, że każdy z nich ma dzieciaka? Oni na spokojnie mogliby objąć tron w razie potrzeby - mruknął czerwonowłosy lalkarz patrząc na brunetkę wymownym wzrokiem.
Meredith pokręciła przecząco głową. Dzieci królów były jeszcze młode, najstarsze z nich liczyło jedynie tysiąc lat, a najmłodsze zaledwie dwieście.
- Są za młodzi, skoro nasz wróg zabił królów, nawet syn Amona może nie mieć z nim szans. Tu potrzeba ludzi doświadczonych i zaufanych. Meredith, kiedy mam udać się do Cainy? - zapytał a w pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Od jutra do najbliższej pełni, która wypada w ten piątek mają wstawić się wszyscy powołani przez królów, więc zostają niecałe dwa dni. Zanim przedostaniemy się z Ptolomei do schronu... Wydaje mi się, że gdy wyruszymy dopiero jutro, moglibyśmy nie zdążyć, z całym szacunkiem. Jeśli trzeba, zostanę by otworzyć portal kiedy będzie Pan gotowy do podróży - odpowiedziała i spojrzała za Operatora. Jego gwardia nie drgnęła, nie odezwała się nawet słowem ale to wystarczyło by dziewczyna przypomniała sobie o słowach swego Pana - Królowie prosili by żaden człowiek nie dostał się do podziemia, domyślam się, że chciałby Pan zabrać ze sobą swoich zaufanych ludzi, jednak wydaje mi się to niemożliwe.
- To zrozumiałe. Żadna ludzka jednostka nigdy nie miała wstępu do piekła, nie musisz mi tego przypominać dziecko. Wiesz, że tam mieszkałem - odparł, a Meredith mogłaby przysiąc, że gdyby miał twarz, w tym momencie uśmiechałby się do niej - Toby, Kate, Tim, Brian, przygotujcie naszemu gościowi pokój. Może być jej potrzebny. Za dwie godziny macie wstawić się w moim gabinecie, przydziele wam obowiązki na najbliższy tydzień. Jak narazie, macie mi nie przeszkadzać. Możecie się rozejść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro