Rozdział 17
Lucille's POV
Axel i ja postanowiliśmy, że resztę wieczoru spędzimy w domu na oglądaniu filmów. Musiałam w jakiś sposób odciągnąć myśli od Ethana i od ostatnich wydarzeń, które przytłaczały moją głowę. Chociaż fakt, że w brzuchu rośnie mi mała istotka, zdecydowanie tego nie ułatwiało.
Wybraliśmy Notting Hill, Pokojówkę na Manhattanie i Gatsby. Długo się nie naoglądałam, ponieważ pod koniec pierwszego filmu odpłynęłam w krainę owieczek i baranków.
Obudził mnie dzwonek w telefonie. Otworzyłam powoli jedno oko rozglądając się wpół przytomnie. Wyciągnęłam rękę w poszukiwaniu tego cholernego urządzenia. Złapałam go pod poduszką i wyciągnęłam na wysokość twarzy patrząc kto dzwoni. Ethan. Po co do mnie dzwoni? Czemu o takiej porze? Zaczęłam się zastanawiać mrużąc brwi. Zerknęłam w bok na śpiącego Axela i wstałam z kanapy przechodząc do innego pokoju.
Zastanawiałam się jeszcze chwilę nad odebraniem telefonu. Zagryzłam nerwowo wargę i przejechałam palcem po zielonej słuchawce na ekranie i przyłożyłam aparat do ucha.
- Ethan... powiedziałam, żebyś do mnie nie dzwonił - odezwałam się zaciskając usta.
-Lucille? - szepnęła dziewczyna drżącym głosem. Zmrużyłam brwi słysząc, że to Cecilia. Czemu dzwoni do mnie z numeru Ethana?
- Cecilia? - dopytałam zdziwionym głosem.
-Ethan miał wypadek - powiedziała pociągając nosem - potrącił go samochód i...
Stałam wmurowana. Nie wiedziałam co powiedzieć. Mój świat rozpadł się na miliony kawałków. Czułam jak potężny cios trafia w moje serce, a do oczu napływają łzy zamazując mi obraz. Przestałam jej słuchać, nie byłam w stanie się na niczym skupić. Ethan miał wypadek. Ethan miał wypadek. Ethan miał wypadek. Te słowa krążyły w moich uszach. Osunęłam się plecami po drzwiach siadając na podłodze i przyłożyłam dłoń do ust zaciskając oczy, z których wypłynęły ciepłe łzy.
- jestem z nim w szpitalu...on...nie wiem jak to się stało... mam jego telefon i znam tylko ciebie więc... o mój boże - usłyszałam kilka ostatnich słów i wybuchłam płaczem. Chciałam jakoś stłumić płacz, przyciskając bardziej dłoń do ust.
- Cecilia... - odezwałam się po długiej chwili przełykając gulę w gardle - w którym szpitalu jesteś? - odchrząknęłam siląc się na jak najbardziej naturalny ton głosu. Byłam słaba w udawaniu.
- Szpital św. Anny. Idzie lekarz, muszę kończyć - rzuciła pospiesznie i rozłączyła się zostawiając mnie tak z natłokiem myśli. Zerwałam się z podłogi i podeszłam do szafy wyciągając jakąś bluzę.
Chwilę później zjeżdżałam na parter, w międzyczasie zamawiając taksówkę. Nie myślałam o niczym innym, tylko o Ethanie i żeby znaleźć się jak najszybciej w szpitalu. W głowie pojawił się najczarniejszy scenariusz. Nie, Lucille, on żyje. Powtarzałam to sobie jak mantrę.
Po kilkunastu minutach pędziłam taksówką do szpitala. Pod budynkiem wcisnęłam taksówkarzowi kilka banknotów nie czekając na resztę i wbiegłam do środka rozglądając się. Na końcu korytarza zauważyłam krzątającą się Cecilie, która z nerwów obgryzała skórki na palcach. Podbiegłam w jej kierunku.
- Są jakieś wieści? - spytałam dysząc.
- Nie. Nikt mi nie daje żadnych informacji, nie wiem co tam się dzieje, minęło już tyle czasu -wydusiła owijając się ramionami.
Zagryzłam wargi rozglądając się w poszukiwaniu lekarza albo pielęgniarki, niestety wszyscy byli zabiegani. Chciałam, żeby powiedzieli nam cokolwiek. Ta niewiedza była wykańczająca. Nikt się jednak nie zjawiał.
Usiadłam na krześle przy ścianie i pochyliłam się chowając twarz w dłoniach. Oddychaj Lucille. Wszystko będzie dobrze.
Po około godzinie czekania, na korytarz wyszedł lekarz.
- Czy panie są rodziną Ethana Collinsa? - podniosłam na niego wzrok i zerwałam się z krzesła, aż zakręciło mi się w głowie, przez co musiałam przytrzymać się ściany.
- Tak - powiedziałyśmy jednocześnie.
Lekarz spojrzał na nas podejrzliwe, lecz nie wnikał. Chrząknął cicho zerkając w, tak jak mi się wydaję, kartę medyczną.
- Pan Collins doznał bardzo poważnych obrażeń. Złamane nogi, żebra, krwotok wewnętrzny, ciężkie wstrząśnienie mózgu i najgorsze, uszkodzony kręg. Postanowiliśmy utrzymać pacjenta w śpiączce farmakologicznej, żeby nabierał sił. Powiem tak... - zamknął kartę i spojrzał na nas- to cud, że przeżył takie zderzenie. Najbliższe 24 godziny są najważniejsze, wtedy będziemy mogli dowiedzieć się, czy pacjent będzie mógł oddychać bez pomocy rurki. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby z tego wyszedł - powiedział patrząc na nas współczująco - będą mogły Panie do niego wejść, ale proszę po cichu. A teraz przepraszam, muszę zająć się papierkowymi sprawami.
Zostawił nas tam stojące w osłupieniu. Nie wiadomo czy będzie sam oddychać? Nie wiadomo kiedy? To wszystko jest takie popieprzone i niesprawiedliwe. Było mi słabo i chciało mi się ryczeć.
Przez ostatnie dni byłam dla niego suką. Cały czas się wściekałam o wszystko co robił. Zranił mnie, to prawda. Cholernie zranił. Ale nie zasługiwał na to co go spotkało. Czy obwiniałam siebie? Oczywiście, że tak. Może gdyby nie nasze ponowne spotkanie, albo przez nasze kłótnie nic takiego by go nie spotkało. Co mu w ogóle przyszło do głowy, żeby wybiegać na ulicę? Bałam się o niego, tak bardzo się bałam. Chciałam usłyszeć jego głos, jak mówi, że wszystko w porządku i nic mu nie jest.
Stałam tak kilka minut, a po policzkach spływały ciepłe łzy. Nawet nie byłam w stanie tego kontrolować.
Wahałam się z wejściem na salę, bałam się zobaczyć go w takim stanie.
Wzięłam głęboki przerywany wdech i na nogach jak z waty ruszyłam do pokoju. Otworzyłam powoli drzwi i weszłam do środka. Jedyny odgłos jaki się roznosił, to pikanie tych cholernych maszyn oznajmiających poziom funkcji życiowych.
Weszłam głębiej i go zobaczyłam. Przyłożyłam dłoń do ust i znowu się rozpłakałam.
Wyglądał tak bezbronnie. Podłączony rurkami do maszyn, obandażowany i zagipsowany. Twarz miał tak spokojną, jakby zrobił sobie po prostu chwilową drzemkę.
Podeszłam bliżej łapiąc delikatnie za jego dłoń.
- Przepraszam Cię - wyszlochałam pochylając się i złożyłam lekki pocałunek na jego skórze dłoni - tak bardzo Cię przepraszam...
Odpowiedziało mi jedynie przytłaczające pikanie maszyn.
- Nie zostawiaj mnie, proszę - wydusiłam - nie możesz mi...nam tego zrobić... - podniosłam na niego zapłakane oczy- będziesz tatą...
________________________________________________________________________________
Cześć wam po tak długiej przerwie!
Błagam, nie wściekajcie się na mnie za ten rozdział, próbuję się w to wkręcić, nie wiedząc, co autorka miała zaplanowane na następne rozdziały.
Więc dalsze części to będzie już moja inwencja twórcza.
Mam nadzieję, że nie było to jakieś mega słabe? :(
XOXO
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro