3
Edited by ❤️alemqa❤️
Zdjęcie na okładce i tu ode mnie, właśnie tak
Krótki, lekki angst związany z wczorajszą fabułą podróży w czasie. Jeśli ktoś nie oglądał to może być ciężko ze zrozumieniem początku XD ale ta "główna część" i tak powinna być ciekawa. Chyba idk.
Nie do końca pasuje do ich charakterów ale jebać :D
Enjoy<3 Happy Halloween!
~~~~
Erwin panicznie przeglądał szafkę w swoim mieszkaniu w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów. Wraz z czwórką swoich przyjaciół cofnęli się w czasie, przy pomocy Twórcy i Alfy, by odnaleźć i zabrać ze sobą Laboranta. Jest listopad 2021, a ich "lustra", czyli dokładniej "prawdziwi oni", byli najprawdopodobniej w trakcie ucieczki przed policją po udanym Pacyfiku. Tyle wywnioskowali, gdy niemal zderzyli się z ich autem i policją, gdy wyjeżdżali z jednej z uliczek.
Podczas rozmowy z Rickiem Sanchezem, Erwin z jednej strony zrozumiał dużo, a z drugiej czuł się o wiele bardziej zagubiony niż dotychczas. Rick ujawnił im, że to on jest założycielem Cerberusa, że Kui tak naprawdę zabił nie jego, tylko pierwszego stworzonego morphlinga, a on sam doskonale wie, że ich piątka jest z przyszłości. Ponadto, zgodził się na zrobienie morphlinga Michaela Quinn'a, który miałby zostać z nim, a Zakshot zabrałby ze sobą prawdziwego Laboranta. Jego prośbą natomiast było to, żeby nie odwalali zbytnio oraz żeby unikali kontaktu i rzeczy, które mogłyby zmienić bieg czasolinii.
Jako dobrzy obywatele Los Santos, Zakshot oczywiście się tego nie posłuchał. Mieli już za sobą zatrzymanie drogowe, pościg policji, rozstrzelanie All'Oro (gdzie istniała szansa, że zginął Spadino Panacleti, nie jest to jednak potwierdzona informacja), zagadanie do Sky i Pinky'ego, rozmowę z Kui'em i paroma innymi osobami z Zakshotu, jak i ostrzeżenie Samuela Lubelli, by nie przychodzili pewnego dnia do pracy. Rick i Alfa schodzili z niemal ich każdym ruchem na zawał, co ten pierwszy okazywał poprzez agresywne wiadomości w telefonie Carbonary, a ten drugi poprzez ciągłe przypominanie zasad Erwinowi w jego głowie. Ostatecznie robot w różowej masce musiał się naprawdę zdenerwować ich poczynaniami, gdyż oznajmił im, że ich czas skrócił się do zaledwie pół godziny.
Po chaotycznej kłótni o to, kogo powinni ostatecznie uratować — Laboranta czy Kui'a (planowali nawet zabrać obojgu i zostawić Dię, ale San się nie zgodził) — Zakshot doszedł do zgody, żeby ogłuszyć Michael'a. Jednak, nie chcieli mu zrobić krzywdy, co spowodowało kolejne problemy. Końcowo uzgodnili, że użyją strzykawki z środkiem nasennym, który będzie działał przez co najmniej godzinę. Erwin zaoferował, że weźmie potrzebne przedmioty ze swojego mieszkania, na co reszta przystała. Powinien mieć gdzieś u siebie rzeczy przydatne na porwania. Wprawdzie, nie on jedyny, ale nie ufał Dii, że on sam odnajdzie wszystko co potrzebne w mniej niż godzinę. Bardziej ufał samemu sobie.
Takim oto sposobem, Erwin wylądował w małej kawalerce, panicznie przeglądając wszystkie możliwe miejsca. W szafie z ubraniami niczego nie znalazł, tak jak i w szafkach, pod łóżkiem, czy nawet w zakamarkach łazienki. Po dłuższej chwili zamyślenia, przypomniał sobie, że rok temu trzymał różne rupiecie w skrytce za obrazem — zmieniło się to, gdy raz pewien niepożądany osobnik, przypadkiem odnalazł pełno nielegalnych broni i narkotyków. Złotooki uśmiechnął się niemrawo do siebie na to wspomnienie.
Erwin nie mylił się; za obrazem z kwiatami znajdowała się wnęka, a tam mnóstwo mniej, bądź bardziej przydatnych przedmiotów. Westchnął cicho, zauważając stare kajdanki i taser, który ukradł jednemu policjantowi. Kim on teraz był? Kapitanem? Sierżantem? Chyba jeszcze nie marnym oficerkiem... Nie ociągając się dłużej, wziął strzykawkę i odpowiedni płyn, po czym schował obie te rzeczy do kieszeni. Zsunął obraz na swoje dawne miejsce i obrócił się, gotowy do wyjścia. Dźwięk przekręcanych kluczy go jednak powstrzymał.
Serce zabiło Erwinowi cztery razy mocniej. Czy to jego lustro? Jak on samemu sobie wytłumaczy, że jest ich nagle dwóch? Może podszyje się za Camilo Loserinho? Chociaż ten by go rozpoznał od razu... Dylemat się rozwiązał, gdy zamiast burzy siwych kosmyków, do środka mieszkania zawitała bardzo mu znana, brązowa czupryna.
— Erwin? — Właściciel ciemnych włosów i oczu zmarszczył brwi. — Co ty tu robisz? Nie powinieneś świętować udanego Pacyfika z resztą Zakshotu?
— Ja... a co ty tu robisz? — wyjąkał siwowłosy. Postanowił obrać podobną taktykę, co podczas rozmowy z Rickiem: odbijać pytania.
— Mieliśmy się spotkać wieczorem — mruknął Gregory, w końcu odkładając skórzaną kurtkę na wieszak. — Więc jestem.
"Faktycznie" przemknęło Erwinowi przez myśl. "Spotykaliśmy się, nawet gdy byłem poszukiwany. W końcu oddzielaliśmy wtedy życie prywatne od pracy..."
— Rzeczywiście — westchnął niezręcznie młodszy. — Szczerze? Nie mam pojęcia jak ci na to pytanie odpowiedzieć. Mogę ci dokładnie wszystko opowiedzieć za jakiś rok, ale nie teraz...
— Za rok?! — Montanha wybałuszył oczy. — Dlaczego tak długo?
— To skomplikowane, Grzesiu — jęknął Knuckles. — Tu nie chodzi o ciebie, ani nawet o mnie, tylko o wszystko i... kurwa, nie mam czasu, muszę szybko coś załatwić. Zobaczymy się niedługo, ale błagam cię, nie pytaj o nic, i zachowuj się normalnie.
Erwin spojrzał na mężczyznę błagalnie. Gregory zdawał się chwilowo utonąć w bursztynowych tęczówkach. Podszedł do niego, łagodnie odsuwając siwy kosmyk z czoła pastora. Następnie przeniósł dłoń na jego policzek, delikatnie go po nim gładząc. Knuckles mimowolnie przymknął oczy, pozwalając sobie na chwilę przyjemności. Ciche westchnienie opuściło jego różowe wargi.
— Co się dzieje? — Gregory zapytał cicho, obejmując ciało Erwina.
— Nie mam jak ci tego wytłumaczyć. Po prostu nie mogę. A gdy cię opuszczę, to pewnie będę się zachowywał, jakby to nie miało w ogóle miejsca — wytłumaczył ostrożnie, czując ból z każdym słowem które mówił. Nie chciał wychodzić...
Nim Montanha zdążył odpowiedzieć, zadzwonił mu telefon. Erwin zbladł, widząc kto dzwoni. PASTOR CHUJ. Gregory zrobił niezrozumiałą minę, odbierając niepewnie połączenie. Krótka konwersacja była zapewne o napadzie i planach na ich potajemne spotkanie w mieszkaniu młodszego. Wyszła ona raczej naturalna, mimo widocznego braku zrozumienia ze strony szatyna, co w duszy mega ucieszyło Knuckles'a. Przynajmniej lustrzany Erwin nie będzie niczego podejrzewał.
— Okej, co do kurwy? — wymamrotał Gregory, gdy zakończył połączenie.
— Wspominałem już, że nie mogę o tym zbytnio mówić? — siwowłosy uśmiechnął się niezręcznie.
— Masz klona?
— Nie... do końca? Kurwa, Grzesiek... za rok — obiecał starszemu, patrząc prosząco w czekoladowe oczy.
— Powiedzmy, że ci ufam — westchnął Montanha, ponownie przytulając niższego.
— Po prostu nie myśl o tym, proszę... — wyszeptał Erwin, zbliżając się do ust szatyna.
Przymknął oczy i pozwolił sobie na coś, czego tak dawno nie robił, za czym tak w głębi serca tęsknił. Pocałował starego kochanka, ciesząc się uczuciem silnych rąk na talii. Wplótł dłoń w miękkie włosy policjanta, rozkoszując się ciepłem rozpływającym się po całym jego ciele. W akcie desperacji przyciągnął Montanhę jeszcze bliżej siebie, układając obie ręce na policzkach brązowookiego, gładząc je lekko. Pogłębił pocałunek, przelewając w niego całą tęsknotę, o której starszy mężczyzna nie mógł wiedzieć.
Nagły ból zaatakował jego serce. Za nieco ponad kwadrans wróci do siebie, do codzienności, w której nie ma czułych pocałunków, ciepłych gestów, w której zawsze budzi się sam. To nie wróci, za dużo się między nimi wydarzyło. Mogą być tak jakby przyjaciółmi, mogą wziąć nawet ten pieprzony ślub, ale magia tego okresu jest za nimi. I to nie wróci.
Erwin odsunął się od partnera, czując na przemian błogość i cierpienie. Nie chciał tego kończyć, ale jego własne chwilowe szczęście było mniej ważne od życia Laboranta. Musiał się pospieszyć, i tak zostało im niewiele czasu.
— Do zobaczenia w nocy, Grzesiu — szepnął z bólem w głosie. — Wiesz jaką piosenkę Sanah ostatnio wydała?
— "kolońska i szlugi", jakiś tydzień czy dwa temu — odparł Montanha. Przeniósł dłonie z talii na ręce Erwina, które ścisnął wspierająco. Ten rozczulił się lekko na ten gest. Tym bardziej odczuwał jego brak i pustkę w środku.
— Znasz tekst?
— Tak.
— Pogaduchy do rana... Piosenek parę. — Erwin uśmiechnął się smutno, chcąc by starszy sam dopowiedział sobie pominięty wers.
Ostatni raz pocałował go w usta, po czym prędko ulotnił się z mieszkania, bojąc się, że jeśli teraz nie wyjdzie, to w ogóle nie będzie w stanie zostawić swojego kochanka. Zagryzł mocno wargi, nie chcąc okazywać więcej słabości. Wyszedł z apartamentów, wychodząc na dobrze mu znany parking. Teraz, musi skupić się na czymś innym i ważniejszym, mimo tego, że pozbierane kawałek po kawałku serce, na nowo pękło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro