Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6.

Uderzałam raz po raz stalówką o kartkę, zastanawiając się, od czego powinnam zacząć. Kilka zmiętych arkuszy papieru wylądowało na stoliku, zanim postanowiłam spisać w najprostszych słowach wszystko, co leżało mi na sercu. Bez zbędnego owijania w bawełnę. 

 "Zuza, szczerze ciężko jest mi zebrać myśli. Nie wiem, od czego mam zacząć. Od tego, że nie masz pojęcia jak bardzo podle się czuję, bo nie wiedziałam o... właściwie o niczym, co się u Ciebie dzieje? Czy od tego, jak bardzo jestem Ci wdzięczna za to, że pomimo swoich tragedii nieustannie mnie wspierałaś? Przepraszam, że nie było mnie przy Tobie, gdy wchodziłaś w związek z Pawłem. Gdy dowiedziałaś się o ciąży, a zwłaszcza po jej stracie. Wiem, że to niczego nie naprawi i słowa nie zmienią tego, że jestem okropną osobą, ale chcę Ci powiedzieć, że jesteś siłaczką. Niesamowicie waleczną i odważną kobietą. Moją przyjaciółką, moją siostrą, z której nieustannie jestem dumna. Wiedz, że jestem pewna, że zatrzęsiesz światem eventów, a te chujki od dofinansowań jeszcze pożałują tego, że nie dostrzegli Twojego potencjału. Proszę, dbaj o siebie, myśl o sobie, doceniaj się i rozpieszczaj. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Zawsze i wszędzie. Kocham Cię, moja najdroższa i niezastąpiona. Wybacz mi, że byłam najgorszą przyjaciółką pod słońcem. Na szczęście wiem, że zostawiam Cię w dobrych rękach Pawła, który nie widzi świata poza Tobą. Mam nadzieję, że zrozumiesz moje zniknięcie. Wrócę, mam nadzieję, jako nowa, lepsza wersja siebie. Zdolna do tego by zawsze stać u Twojego boku, gotowa bronić Cię przed całym złem świata. Przepraszam, że robię to w taki sposób, ale wybieram się w podróż, którą niestety muszę odbyć całkowicie sama. Mam dość uciekania przed demonami, które nieustannie mnie gonią. Czas stawić im czoła.

XOXO

Lilka

P.S. Nie martw się o mnie, jestem bezpieczna."

Złożyłam liścik w kształt serduszka i delikatnie wsunęłam w Raffaello, za które Zuś dałaby się pokroić. Na opakowaniu dopisałam "Dla Zuzy, mojej niezastąpionej przyjaciółki". Spojrzałam na niebo i zrozumiałam, że ze spaceru nici, bo za chwilę pewnie lunie. Aby uniknąć przemoczenia, a co za tym idzie pewnie również przeziębienia, zamówiłam ubera. Pierwszym przystankiem na trasie po lepsze życie był dom Zuzy. Poprosiłam kierowcę, by poczekał i opuściłam auto, by następnie drżącymi dłońmi wsunąć kartonik do skrytki na paczki. W międzyczasie zadzwoniłam do babci, która była jedyną osobą, którą poinformowałam o swoich planach . Wiedziałam, że nie będzie mnie odwodziła od podjętej decyzji, bo jej także zależało na tym, bym ogarnęła swoje życie. Jednocześnie, gdyby się coś stało, będzie wiedziała, gdzie mnie szukać.

Po dostarczeniu przesyłki do domu Zuzki podałam kierowcy kolejny adres. Mój dom rodzinny. Przez całą drogę modliłam się, by nikogo tam nie zastać, ani ojca, ani gospodyni. Gdy nie dostrzegłam, auta ojca na podjeździe odetchnęłam z niemałą ulgą. To oznaczało, że będę mogła się na spokojnie przygotować do nadchodzącej podróży. Weszłam do sypialni, zastanawiając się, co powinnam ze sobą zabrać. Do torby podróżnej wrzuciłam kilka par dresów, adidasy, luźne koszulki i spodenki. Wzięłam również ze spiżarki trochę przetworów pani Marii i zgrzewkę wody, a także gotówkę.

Kierowca Ubera, starszy pan, który najwidoczniej dorabiał do emerytury, wygramolił się z auta, by pomóc mi z torbą, życzliwie się przy tym uśmiechając.

– Dokąd teraz panienko? Wybiera się panienka na jakiś obóz sportowy?– Z jego tonu biło ciepło, identyczne, jakim darzył mnie dziadek, gdy żył.

– Niestety nie, ale proszę mi wierzyć, że naprawdę bym chciała.– Uśmiechnęłam się z zakłopotaniem podczas podawania ostatniego miejsca na dziś. Po wpisaniu adresu w nawigację, mina mu zrzedła, ponieważ na ekranie telefonu pojawiła się także nazwa placówki.

Och świetnie, naprawdę nie chciałam go wprowadzić w zakłopotanie.

– Proszę się nie martwić, nie jestem walnięta – mruknęłam zażenowana. Było mi wstyd, że przez całą drogę ten starszy pan będzie obawiał się, że wiezie jakąś psychopatkę. – Po prostu się pogubiłam – przyznałam cicho, powstrzymując napływające do oczu łzy.

– Drogie dziecko, ostatnie co bym pomyślał to to, że jesteś walnięta – Za wszelką cenę starałam się powstrzymać śmiech. Te słowa z jego ust brzmiały tak nienaturalnie, że aż komicznie. – Jest mi szkoda, że los tak okrutnie doświadcza młodych ludzi. Jesteś odważna i silna. Podjęcie takiej decyzji wymaga ogromnej świadomości i odpowiedzialności. Będę za ciebie trzymał kciuki, dziecko. – Mężczyzna uniósł w górę pięść z zaciśniętym kciukiem, nie odrywając wzroku od drogi.

– Dziękuję panu. Nikt o tym nie wie poza panem i moją babcią. Mam nadzieję, że wytrzymam i tym razem się nie poddam – szepnęłam. Poczułam gulę w gardle, nigdy wcześniej nie powiedziałam tego na głos. Nie miałam odwagi, by przyznać się przed kimkolwiek, że potrzebuję pomocy i że naprawdę chcę z niej skorzystać.

– Ja to wiem – odparł z uśmiechem. – A ty się jeszcze o tym przekonasz dziecino – Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Gdy po czterdziestu minutach dojechaliśmy na miejsce, pan Jan, bo tak miał na imię przesympatyczny taksówkarz, podał mi numer telefonu do siebie, dodając:
 – Gdybyś chciała porozmawiać ze starym dziadem z taksówki, to zadzwoń, dziecinko. A jak będziesz potrzebowała powrotnej podwózki, to daj znać. Z chęcią zrobię to zupełnie za darmo. Dziś niestety należy się dwieście pięćdziesiąt złotych – Opłaciłam przejazd w aplikacji i dodatkowo zostawiłam na przednim fotelu pasażera stówkę napiwku, gdy pan Jan wyciągał moje tobołki. Gdy podeszłam do bramy i nacisnęłam dzwonek, spojrzałam ostatni raz w stronę mężczyzny i zauważyłam, że ponownie wymachuje do mnie zaciśniętymi kciukami. Zdobyłam się na uśmiech i kątem oka dostrzegłam, że ktoś się do mnie zbliża.

– No Lilka, to odwrotu już nie ma – mruknęłam do siebie, przekraczając bramę obiektu.

Przywitała mnie urocza kobieta w średnim wieku, przedstawiająca się jako Marlena. Okazało się, że opiekunką i jednocześnie jedną z całej hordy terapeutów. Poprowadziła mnie przez park do jednego z mniejszych budynków. Tam znajdowały się pokoje dla... No właśnie, dla kogo? Dla pacjentów? Dla gości? Dla zbłąkanych wędrowców? Czy po prostu dla osób potrzebujących pomocy? Tak chyba będzie najlepiej.

Ciężko mi nawet określić, gdzie dokładnie się znalazłam. Czy to bardziej ośrodek terapeutyczny, szpital, czy raczej, za tę cenę, pięciogwiazdkowy hotel w ciepłych krajach? Jednak nie to jest istotne. Byłam gotowa zapłacić każdą cenę, by znów poczuć się jak dwudziestolatka. To miejsce było określane jako przystań dla osób z depresją. Nie wiedziałam, czy ją mam, ale to jeden z niewielu ośrodków, który miał grupę zamkniętą dla osób po stracie.

Do niedawna wydawało mi się, że dzienna terapia przyniosła oczekiwane skutki, ale jednak nie, nadal nie potrafiłam znieść myśli o tym, że mój brat nie żyje i to w dodatku przeze mnie. Nieustannie odpychałam od siebie myśli o tym listopadowym wieczorze, jednak to nie oznaczało, że się z tym uporałam. Nie wiem też, czy pogodzę się z tym kiedykolwiek, ale dopóki nie spróbuję wszystkiego, nie będę miała pewności. Ostatnie wydarzenia pokazały mi, że całkowicie straciłam kontrolę nad własnym życiem.

Z miejscowego amfiteatru nieustannie dobiegały do mnie ciche dźwięki fortepianu. Wszędzie rozpoznam tę piosenkę. Ktoś gra melodię do „Heal". W głowie układał mi się tekst. Znam go na pamięć, każde pieprzone słowo.

And take my mind
And take my pain
Like an empty bottle takes the rain
And heal, heal, heal, heal
And tell me some things last

Wielokrotnie rozbrzmiewała w naszym domu. Zazwyczaj wtedy, gdy działo się źle. Gdy po raz kolejny świat się rozsypywał, a jedyną osobą, która potrafiła mi pomóc, był Łukasz i jego kojący głos. Zatrzymałam się przed mężczyzną, który grał piosenkę na fortepianie i przyglądałam mu się, czując, jak pod powiekami zbierają się piekące łzy. Miałam wrażenie, iż chłopak jest tak pochłonięty grą, że całkowicie zapomniał o otaczającym go świecie. 

 Marlena, dopiero po chwili zorientowała się, że za nią nie podążam. Podeszła i dotknęła mojego ramienia, jakby liczyła, że tym gestem wprawi mnie w ruch. To jednak na nic, stałam jak zaczarowana, a po policzkach strumieniami leciały mi łzy, których nawet nie starałam się powstrzymywać. 

Chłopak siedzący przy fortepianie był do niego tak niesamowicie podobny. Fryzura, gesty, sposób gry.
– To Marcel, będziesz miała okazję go poznać – Marlena odezwała się spokojnym głosem. – Jesteście w tej samej grupie. Codziennie tu przesiaduje. Ta piosenka to hołd dla jego zmarłego przyjaciela. Ponoć jego ulubiona.
– To ukochana piosenka mojego brata. To on nauczył mnie grać na fortepianie, to jego słuchałam wieczorami. To...– Nie mogłam dalej mówić. Płacz przerodził się w spazmatyczny szloch. Usiadłam na trawie i schowałam głowę w ramionach. 

Nie mogę tak dłużej. Nie potrafię bez niego. 

Marlena gładziła mnie po plecach. Słyszałam, że coś mówiła, ale sens jej słów kompletnie do mnie nie docierał. Za to doskonale rozpoznawałam dźwięki nowej piosenki. To „Another Love". Ta piosenka przywołała tyle wspomnień, że czułam jak moje serce pod ich naporem, rozpadało się na miliony raniących odłamków. Pamiętam, jak zdzieraliśmy sobie gardła pod sceną w Łodzi, stojąc w pierwszym rzędzie podczas koncertu Toma Odella. Nic się dla nas nie liczyło, mieliśmy gdzieś, że rozpętała się burza i lał ulewny deszcz. Większość ludzi pouciekała przed wodą, a my chociaż przez chwilę byliśmy wolni, wykrzykując w niebo tekst piosenki. Wolni od trosk, zmartwień, bólu. Co z tego, że wracaliśmy do Wrocławia na motocyklach, nie mając na sobie suchej nitki i że obydwoje skończyliśmy z anginą. Oddałabym wszystko by móc przeżyć to jeszcze raz. By spędzić, choć chwilę z bratem.

Zwariuję albo już zwariowałam! Dlaczego ten gość gra wszystkie ulubione piosenki mojego brata?! 

Czułam się jak zwierzę w potrzasku. Jakbym zaraz miała się udusić od własnych łez. Nie mogłam złapać tchu, próbowałam nabrać powietrza, jednak nie znalazłam w sobie odpowiednio dużo siły. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i ostatnie co słyszałam to melodia „Another Love".

Powoli otworzyłam oczy i dostrzegłam, że znajduję się w jakimś pomieszczeniu, a przez okno wpadają promienie zachodzącego słońca. Czułam się przytłumiona, ale nadzwyczaj spokojna. Rozejrzałam się po pokoju, a moją uwagę przykuła pusta ampułka leżącą na szafce nocnej.
No tak. Dobrze mi znane Relanium, końska dawka. No nieźle. Dobrze się zaczyna.

W rogu pokoju dostrzegłam postać. To chyba ta kobieta, która mnie przyjmowała. Monika? Martyna? Marcelina? Marlena! Tak ma na imię. Na pewno.

Ponownie rozejrzałam się wokół siebie. Pokój, w którym mnie ulokowano, można było uznać za niezwykle przytulny. Hotelowe łóżko przykryte było wysokiej jakości pościelą, ściany w kolorze kawy z mlekiem doskonale odbijały światło słoneczne, którego za sprawą ogromnych balkonowych okien było tu naprawdę sporo. Zauważyłam także, że w szafie znajdują się, poukładane, moje rzeczy. Odchrząknęłam, ponieważ bardzo chciało mi się pić, ale także po to, by zwrócić na siebie uwagę terapeutki. Marlena doskonale odczytała moje intencje i przesunęła w moją stronę kubek z wodą.

– Hej, witaj z powrotem – Uśmiechnęła się do mnie ciepło. – Podaliśmy ci Relanium, abyś mogła choć przez chwilę odpocząć. Wiem, że jeszcze nie podpisałaś żadnych zgód, ale proszę, nie miej nam tego za złe. Silne emocje i wielomiesięczne osłabienie organizmu doprowadziło cię do omdlenia. Lilianna, będę z Tobą szczera. Trafiłaś do nas w ostatniej chwili. Jeszcze kilka tygodni i mogłoby być za późno. Od jutra rozpoczniesz terapię. W czasie wolnym możesz skorzystać z naszego spa, biblioteki lub kina. Poproszę cię także o oddanie telefonu. Na każdym piętrze jest telefon stacjonarny. Przysługują ci dwa telefony na tydzień. Wiem, że to może być trudne.

To wcale nie będzie trudne, do kogo niby miałabym dzwonić? Każdy ma swoje problemy, a ja już wystarczająco wykorzystałam ludzi, których kocham.

– Jednak zależy nam, – kontynuowała kobieta – aby wszyscy podopieczni skupili się na rekonwalescencji bez rozpraszaczy z zewnątrz. Przygotujemy was na wyjście do świata, ale na razie, proszę, skup się na sobie – Nie dyskutowałam z zasadami panującymi w Przystani, przecież po coś je wprowadzili. Posłusznie oddałam telefon. Znów zachciało mi się spać, co nie umknęło uwadze terapeutki. Kobieta podniosła się z fotela i zaczęła zbierać się do wyjścia, na odchodne informując, że śniadanie serwowane jest między siódmą a dziewiątą, a pierwszą terapię indywidualną zaczynam jutro o dziesiątej. Wzruszyłam tylko ramionami i odwróciłam się do okna, wpatrując się we wpadające przez okno promienie zachodzącego słońca.

Wszystko mi jedno. Chcę tylko spać.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro