Rozdział 18.
Próbowałam zagłuszyć swoje złe przeczucia, niezobowiązującą pogawędką z Janem, w międzyczasie przeglądając pobieżnie social media. Właśnie wjeżdżaliśmy do centrum, gdy uniosłam głowę znad telefonu. Nieliczne taksówki przemierzały ulicę Świdnicką, transportując do domów pierwsze ofiary niedzielnej nocy. Choć wydawać by się mogło, że poniedziałek powstrzyma ludzkość przed rzuceniem się w wir imprez, to jednak w okresie wakacyjnym dni zlewały się w całość, a młodzież i studenci niezbyt się tym przejmowali. Uśmiechałam się do grupki przyjaciół, którzy machali w naszym kierunku, gdy staliśmy na światłach w oczekiwaniu na zielone. Jednak mina szybko mi zrzedła, bo za nimi, gdzie nie było już prawie żadnej żywej duszy, rzucił mi się w oczy śpiący, na jednym z przystanków, młody mężczyzna... albo raczej to, co z niego pozostało.
No przecież nie mogło trafić na nikogo innego, musiało oczywiście na mnie. Życie ze mnie ewidentnie drwi, parsknęłam gorzko, co nie umknęło uwadze Jana.
Nie zatrzymuj się, nie zatrzymuj się, nie waż się prosić o zatrzymanie auta, powtarzałam jak mantrę, to nie twoja sprawa. On jest dorosły. Jest lekarzem, a nie zbuntowanym nastolatkiem. Obiecałaś sobie, że przestanie dla ciebie istnieć.
Naprawdę chciałam przekonać samą siebie, że Skrzycki nie zasługuje na moją pomoc i że absolutnie nie powinnam się nad nim litować. ZWŁASZCZA nie po tym, co dziś zrobił. Zabezpieczenie auta miało być moim ostatnim aktem miłosierdzia. Jednak, gdy kątem oka dostrzegłam żula kręcącego się coraz bliżej przystanku, zrozumiałam, że znowu ruszę Voldiemu na ratunek. Ostatecznie, nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało, przecież to nadal brat Nikodema.
Czy ja się już nigdy się od niego nie uwolnię?
– Panie Janku, to znaczy Janek – Uśmiechnęłam się przepraszająco – czy mógłbyś zatrzymać auto? Wygląda na to, że będziemy mieli jeszcze jeden kurs, po drodze do domu. – Przewróciłam oczami, ganiąc się w duchu, że nie potrafię być asertywna względem starszego z braci Skrzyckich.
– Dziecinko, wiesz że mam do ciebie słabość, ale czy naprawdę musimy zbierać wszystkie poimprezowe zwłoki, które napotkamy na swojej drodze? – zapytał nieco zatroskany, kręcąc głową na stan, do jakiego doprowadził się Voldi
– Nie – westchnęłam smutno, przerażona obecną formą doktorka – tylko jedne. To Mikołaj – wyznałam, zaciskając usta w cienką linię.
– Och, ten Mikołaj? – Skrzywił się nieznacznie. – Trudna sprawa, pomogę ci dziecino – odpowiedział, szamocząc się z pasem.
– Nie ma potrzeby – Powstrzymałam mężczyznę unosząc dłoń – sama to załatwię, w końcu mam wprawę – stwierdziłam gorzko.
Niestety, to wszystko było prawdą. Niezliczoną ilość razy eskortowałam ojca do łóżka w zdecydowanie gorszym stanie. Tylko po to, by na drugi dzień w ramach wdzięczności, dostać kilka ciosów mniej niż zwykle.
Jan zgodnie z moją prośbą został w aucie, które zaparkował na pobliskim postoju taksówek. W obawie przed mandatem, nie pozwoliłam mu na zatrzymanie się na przystanku. Wysiadłam z auta i upewniwszy się, że mam w torebce gaz pieprzowy, pewnym krokiem ruszyłam w kierunku wiaty przystankowej. Boczna uliczka była praktycznie pusta, tylko gdzieś z oddali dobiegały rozmowy i śmiechy, ludzi balujących na rynku. Stukot szpilek, odbijający się echem od kamienic, sprawił, że kloszard, który jeszcze chwilę temu, węszył wokół zalanego w trupa, Skrzyckiego, skupił całą swoją uwagę na mnie.
Coś ty ze sobą zrobił, Voldi? Pomyślałam ze smutkiem. Choć próbowałam za wszelką cenę zagłuszyć wyrzuty sumienia, to podskórnie czułam, że przyczyniłam się do takiego stanu rzeczy.
– Przepraszam pana – zagaiłam, siląc się na jak najbardziej oschły ton – czy może mi pan łaskawie wyjaśnić, co robi pan z portfelem mojego kolegi? – Starałam się zachować spokój, a myśl, że w pobliżu jest Jan dodawała mi otuchy. Jednak nadal, utarczki z żulem, to ostatnie na co miałam ochotę w tym momencie.
– Księżniczko, kolega nie pilnował to sobie wziąłem.
Kurwa, szlachetnie.
– Dziękuję, że go pan przypilnował, ale teraz ja się nim zajmę – odparowałam, próbując nie zwymiotować od odoru spoconego kloszarda i wyciągnęłam dłoń po portfel.
– Kierowniczko, ale to się chyba należy jakieś znaleźne. – Uśmiechnął się do mnie krzywo, chwaląc się brakami w uzębieniu.
Znaleźne za skradziony portfel, no tego jeszcze nie grali.
– Proszę mi oddać portfel – powtórzyłam, coraz bardziej zirytowana zachowaniem bezdomnego. – Dam panu to znaleźne, ale przecież nie ze swoich, tylko z kolegi – Zarechotał, odpluwając przy tym obrzydliwą flegmę, po czym podszedł i podał mi portfel. W tamtej chwili pożałowałam, że nie mam kataru i rękawiczek jednorazowych. Smród był tak obrzydliwy, że aż zakręciło mi się w głowie, a owoce morza zaczęły szukać ujścia na wolność, podchodząc mi do gardła. Ledwo powstrzymując wymioty, sprawdziłam, czy nic nie zniknęło z portfela Mikołaja. Wszystko wydawało się w porządku, dowód i prawo jazdy były na swoim miejscu, podobnie jak licencja. Nie miałam pewności co do kart, więc pozostawało wierzyć, że żadna z nich nie przykleiła się żulowi do brudnych łap.
– Ekhem, pieniążki – Dziad odchrząknął, upominając się o swoje. Właściwie nie powinnam mu nic dawać, ale chciałam, żeby się po prostu odwalił.
– Już, Chryste człowieku, gdzie ci się śpieszy? – syknęłam wkurzona, modląc się by Voldi miał jakąkolwiek gotówkę. Chociaż dwie dychy. Otworzyłam przegrodę na banknoty i moim oczom ukazała się ogromna suma pieniędzy. Odwróciłam się bokiem, by łypiący na mnie kloszard, nie postanowił jednak siłą odzyskać portfela.
Oj Voldi, niby taki inteligentny i poukładany, a zachowałeś się jak bogaty, rozkapryszony dzieciak. Na cholerę ci tyle kasy?
Ale ty jesteś durna, nawet mój własny mózg ze mnie kpił, przecież to oczywiste, że laskom łatwiej zaimponować grubym portfelem, niż zbliżeniem karty.
Chryste, Lilka! To nie jest najlepszy czas na zazdrość!, prychnęłam na siebie w myślach i wyciągnęłam z portfela Mikołaja pięćset złotych. Wręczyłam gotówkę śmierdzielowi, starając się zachować jak największy dystans. To nie tak, że chciałam mu dać akurat pięć stów, ale ten pieprzony bogol, Skrzycki, nie miał innych nominałów.
– Albo grubo, albo wcale – fuknęłam cicho, tak by nikt poza mna nie usłyszał moich pretensji.
–Ohohoho, księżniczko złota – Kloszard mlasnął z zadowoleniem – jakby kolega jeszcze kiedyś potrzebował, żeby go przypilnować to ja jestem chętny! Kręcę się tu często, to mój rewir.
– Obejdzie się – odpowiedziałam, ponownie starając się zignorować smród taniego alkoholu, wymieszanego z wielotygodniowym potem. – Byłabym wdzięczna, gdyby zniknął mi pan z oczu i pozwolił zająć się kolegą – sarknęłam, wkurzona do granic możliwości.
– Spokojnie, już mnie nie ma. Uszanowanko, pięknej pani – Ukłonił się teatralnie i już miał ruszyć w tylko sobie znanym kierunku, kiedy z jego tobołka wydobyło się charakterystyczne dla iPhone'a piknięcie.
– Ej, chyba o czymś zapomniałeś – Przestałam się bawić w uprzejmości. Gość przekroczył granice mojej cierpliwości i lepiej dla niego, żeby nie sprawdzał, jak daleko może się jeszcze posunąć. – Oddawaj telefon.
– Kierowniczko, to mój! – zarzekał się, ściskając mocniej torbę. Zerknęłam w stronę Jana, który zbierał się by ruszyć mi z odsieczą. Ledwo zauważalnie pokręciłam głową, dając mu znać by tego nie robił. Ostatnie, czego mi trzeba było, to szarpanina.
– Słuchaj – westchnęłam lodowato, zmęczona całą tą sytuacją. – Postawię sprawę jasno albo oddasz mi ten zasrany telefon po dobroci, albo potraktuję cię gazem pieprzowym, a później zadzwonię na policję, że nas napadłeś, to jak? Twój wybór – Wzruszyłam ramionami, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu gazu pieprzowego. Niespodziewanie żul cisnął we mnie telefonem Mikołaja. Na szczęście miałam na tyle dobry refleks by go złapać.
– Suka – wymamrotał, spluwając mi pod nogi, po czym kulejąc, przeszedł na drugą stronę ulicy.
Lepiej suka, niż miękka pipa, przynajmniej jeden problem z głowy.
– Coś ty ze sobą zrobił? – szepnęłam, podchodząc do Mikołaja, który nadal niczego nieświadomy drzemał na ławce. Smutek, jaki mnie ogarnął, był trudny do opisania. Pojawił się znikąd i zawładnął moim umysłem. Im dłużej przyglądałam się przystojnej twarzy Mikołaja, tym silniej odczuwałam potrzebę dotknięcia go. Musnęłam delikatnie policzek Voldiego, licząc na to, że w ten sposób się obudzi. Niestety, to na nic. Gdy oderwałam palce od jego skóry poczułam przeraźliwy chłód. Nie mogłam pojąć co się ze mną dzieje. Dlaczego tak bardzo mnie do niego ciągnie? Przecież to nie miało sensu, po tych wszystkich, bolesnych słowach i gestach, powinnam go tu zostawić!
Ogarnij się Lili! Pomożesz mu i to będzie koniec. Definitywny.
Spojrzałam na Mikołaja jeszcze raz i zrozumiałam, że jest tak pijany, że gdyby żul zdjął z niego koszulę McQueena, to nasz królewicz nawet by tego nie poczuł. Odruchowo przeniosłam wzrok na jego lewy nadgarstek i poczułam ucisk w żołądku, gdy dostrzegłam, że nie ma zegarka. Wcześniej miał zieloną omegę, zauważyłam ją, gdy zacisnął dłoń na moim nadgarstku. Wiedziałam, że jeśli naprawdę chcę o nim zapomnieć, to nie mogę zwracać uwagi na takie szczegóły, ale to było silniejsze ode mnie i nie mogłam nic zrobić. Nie powinnam się przejmować durnym zegarkiem, niech się cieszy że odzyskałam resztę jego rzeczy.
Trudno. Może to go czegoś nauczy.
Musiałam zabrać stamtąd Voldiego jak najszybciej i odstawić w bezpieczne miejsce, bo zbierało się na deszcz. Przejrzałam jeszcze raz jego portfel w nadziei, że zatrzymał się w Hiltonie. Nigdzie nie miał kluczy od domu, w telefonie miał blokadę na odcisk palca i kod, więc wejście przy użyciu aplikacji też nie wchodziło w grę. O ile mogłam przyłożyć jego palec do czytnika linii papilarnych, o tyle nie podejrzewałam go o to, że będzie teraz pamiętał kod do telefonu, a co dopiero wszystkie hasła zabezpieczające do aplikacji odpowiedzialnej za zarządzanie domem. Miałam zatem dwie opcje, znaleźć jakiekolwiek potwierdzenie, że Voldi śpi w Hiltonie, albo zabrać go do siebie, co wcale mi się nie uśmiechało. Odetchnęłam z ulgą, gdy moim oczom ukazała się karta z Hiltona, która za sprawą złotego, tłoczonego napisu, aż krzyczała V.I.P.
– No jasne, jakżeby inaczej – prychnęłam, przewracając oczami.
– Mikołaj – Potrząsnęłam lekko jego ramieniem, licząc na to, że uda mi się go ocucić. Niestety, zero reakcji. Potrząsnęłam mocniej, zaciskając palce na umięśnionym barku. Nadal nic. – No dobra, jak mus, to mus – westchnęłam.
Wzięłam zamach i wymierzyłam mu siarczystego liścia prosto w twarz. Nie dało się ukryć, że zrobiłam to z dziką satysfakcją, w ramach odwetu za... Właściwie za wszystko.
– Co do kurwy? – bełkotał tak niewyraźnie, że ledwo go zrozumiałam. Spojrzał nieprzytomnie na moje nogi, a później powoli sunął wzrokiem do góry, by ostatecznie przenieść go na twarz.
– Szsześć Ruda – Czknął. – A szemu ty wyglądasz jak moja Ruda? – zapytał, a na jego twarzy pojawił się pijacko-zawadiacki uśmiech. Przygryzłam wargę, by się nie roześmiać i nie pokazać, że nawet pijany cholernie na mnie działa.
Ale zaraz... Czy on właśnie nazwał mnie swoją? Absolutnie się na to nie zgadzam. Jeszcze bardziej nie podobała mi się ksywka Ruda. Choć z jego ust brzmiało to nieco uroczo. Analiza jego alkoholowej gadki, pochłonęła mnie tak bardzo, że nie zauważyłam momentu, w którym głowa Voldiego ponownie opadła.
– Mikołaj, to ja, Lilka. – Poklepałam go delikatnie po policzku. Fiołkowe oczy jakby na chwilę otrzeźwiały, więc wykorzystałam moment by namówić go na powrót. – Chodź, zabiorę cię do hotelu – mówiłam łagodnie, starając się utrzymać z nim ciągły kontakt.
– O nie, nie, skarbie – Cmoknął, machając palcem wskazującym w moim kierunku. – Nie zabiorę cię do łóżka, przykro mi. – Zrobił smutną minę. – Ruda nie byłaby zadowolona.
Nigdy nie dotrzemy do tego Hiltona, jęknęłam w duchu. Przeciągnęłam dłonią po zmęczonej twarzy zastanawiając się co dalej.
– Mikołaj – odezwałam się cierpliwie, jak do trzylatka, któremu należało wytłumaczyć, dlaczego wsadzanie widelca do kontaktu nie jest najlepszym pomysłem – naprawdę nie obchodzi mnie z kim sypiasz – mówiąc to, poczułam dziwne ukłucie w sercu, które trzeba było jak najszybciej zagłuszyć. Dlatego postanowiłam kontynuować swój wywód. – Po prostu, nie wybaczyłabym sobie gdybyś nie dotarł do łóżka w całości. Chodź – Wyciągnęłam do niego rękę – odprowadzę cię tylko do drzwi, okej?
Proszę, zgódź się, błagam!
Usiadłam na ławce, tuż obok Mikołaja, bo moje nogi po dzisiejszym wieczorze, błagały o litość i dopiero wtedy dostrzegłam, że potwornie leje.
Cudownie, to właśnie jest nagroda, za bycie dobrym człowiekiem.
– I jak, namyśliłeś się już? Możemy wracać? – zapytałam z nadzieją.
– Okej – wybełkotał. Odetchnęłam, przerzuciłam jego ramię za swoim karkiem i powoli wstałam, ciągnąc go za sobą. Mimo, że miałam szpilki, to i tak między nami było jakieś dwadzieścia centymetrów różnicy, nie wspominając już o dzielących nas kilogramach. Zacisnęłam zęby i pięści, liczyłam, że w ten sposób znajdę w sobie odwagę, by wyjść na deszcz. W końcu postanowiłam się skupić tylko na krokach i na tym, byśmy się nie przewrócili. Jednocześnie starałam się nie zwracać uwagi na krople, coraz gęściej spadające na nasze ciała, co wcale nie było takie proste, zwłaszcza z pijanym Mikołajem u boku.
– Ej, zobacz, pada – Zaśmiał się z dziecinną radością. – Kieedyś widziaem, jak Ruda, tańszyła w deszczu. Ruda kocha deszsz. Ty nie moesz byś moja Ruda, bo tyyy się boisz deszuu, wizze to.
– Masz rację, nie mogę być twoja – odpowiedziałam gorzko. Z niewyobrażalną ulgą przyjęłam fakt, że Janek właśnie wjechał w zatoczkę. Wepchnęłam Mikołaja na tylną kanapę, a sama usiadłam z przodu. Mimo, że do hotelu mieliśmy tylko trzy kilometry Mikołaj zdążył zasnąć. Jan zatrzymał auto na podjeździe i wysiadł, by pomóc mi wyciągnąć z samochodu niespełna dwumetrowego kloca, który pochrapywał na tylnej kanapie.
– No chodź, chłopie – stęknął Janek ciągnąc Voldiego za ramię. Mikołaj wygramolił się z auta i wyszarpał rękę z uścisku Jana, niemal tracąc równowagę.
– Ja sam – fuknął i rozejrzał się. – O hotel, jak uroczo – wymamrotał niewyraźnie, dosłownie kilka sekund później wymiotując wprost do rabaty przy wejściu.
Dzięki, Skrzycki, wcale nie jestem wystarczająco zawstydzona tym, że muszę cię tam wtaszczyć, więc postanowiłeś dołożyć jeszcze trzy grosze.
Słodko.
Weszłam do lobby, jak gdyby nigdy nic, jakby to, że mam zawieszonego na sobie umięśnionego kretyna, który właśnie zarzygał im kwiatki, było czymś absolutnie normalnym. Posadziłam Mikołaja na jednej z kanap i wyciągnęłam z jego portfela kartę hotelową. W międzyczasie próbowałam dowiedzieć się od samego zainteresowanego, w którym pokoju się zatrzymał, ale podał mi chyba z dziesięć numerów i podejrzewałam, że żaden z nich nie był poprawny. Nie mając innego wyjścia, podeszłam zrezygnowana do recepcji, gdzie przywitała mnie młoda, uśmiechnięta kobieta.
– Serdecznie witamy w hotelu Double Tree by Hilton, w czym mogę pani pomóc?
Wow, pełna profeska. Naprawdę byłam pod wrażeniem recepcjonistki. Dochodziła druga rano, ja miałam ochotę umrzeć ze zmęczenia, a ona stała przede mną pełna wigoru i tryskająca pozytywną energią.
– Wie pani – uśmiechnęłam się zakłopotana – mój przyjaciel się nieco zmęczył. – Kobieta zerknęła w kierunku strefy wypoczynkowej i uraczyła mnie spojrzeniem pełnym politowania. – Chciałabym mieć pewność, że bezpiecznie dotrze do odpowiedniego pokoju. Niestety, na karcie nie ma numeru, a nie chciałabym pani sprawić kłopotu zostawiając go tu do czasu, aż sam sobie przypomni, w którym pokoju się zatrzymał.
– Prawda jest taka, że nie powinnam pani podawać takich informacji. – przerwała i przygryzła wargę, a ja poczułam jak z twarzy odpływa mi cała krew. Będę musiała zabrać go do domu...– Ale – kontynuowała, a ja niemal rozpłakałam się ze szczęścia, czując, że poda mi ten cholerny numer – osobiście szanuję, że się pani nim zaopiekowała. Pan Skrzycki jest u nas częstym gościem – Cudownie, pewnie przyprowadza tu te wszystkie lafiryndy pokroju Czarnulki – i zawsze bierze ten sam, numer pokoju 0521 – dokończyła, a ja zamarłam.
– Prze-Przepraszam – zająknełam się, niedowierzając własnym uszom – jest pani pewna, że to poprawny numer? – dokończyłam pytanie, licząc, że recepcjonistka się jednak pomyliła.
– Oczywiście – uśmiechnęła się życzliwie.
Czułam wyraźnie, jak moje serce zabiło mocniej, a krew krążąca w żyłach przyspieszyła tak, że zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o blat recepcji i przymknęłam oczy, biorąc kilka głębszych wdechów, by nie upaść.
To na pewno zbieg okoliczności, przecież to nie może mieć związku z datą moich urodzin...
– Wszystko w porządku? – Recepcjonistka przesunęła w moją stronę szklaną butelkę z wodą. – Proszę, niech się panie napije. – Obeszła recepcję i chwytając mnie za ramię, ruszyła w stronę kanap, gdzie spał Skrzycki. – Już lepiej? – Uśmiechnęła się ciepło, ale jej piwne oczy nadal były nieco przestraszone tym, co właśnie zaszło.
– T-tak – wymamrotałam, kompletnie wykończona dzisiejszymi wydarzeniami. – Czas na nas – doprecyzowałam i powoli podniosłam się z kanapy, nadal nieco osłabiona.
– Proszę poczekać – Przytrzymała moją dłoń. – Poproszę jednego z naszych pracowników ochrony, by pani pomógł.
– Dziękuję pani bardzo – Uraczyłam kobietę najszczerszym uśmiechem, na jaki było mnie stać i wręczyłam jej pięciuset złotowy banknot z portfela Mikołaja. – To za fatygę i za profesjonalną obsługę gościa.
– Naprawdę nie ma za co – Krótkowłosa szatynka uśmiechnęła się do mnie i ukradkiem wsunęła pieniądze do wewnętrznej kieszeni służbowej marynarki. W oczy rzuciła mi się plakietka, na której widniało imię "Oliwia".
– Pani Oliwio, mam jeszcze jedną prośbę. Gdyby ktoś pytał, to pan Skrzycki wrócił do pokoju sam, dobrze?
– Oczywiście – Oliwia pokiwała głową i przywołała gestem dłoni rosłego mężczyznę w dopasowanym garniturze. Gdy ochroniarz się przy nas pojawił, kobieta szybko wyjaśniła mu w czym rzecz. Mężczyzna tylko kiwnął głową ze zrozumieniem. Bez zbędnych słów chwycił Mikołaja pod ramię i ruszył w stronę windy. Co rusz oglądał się za siebie, sprawdzając czy za nimi podążam.
– Dziękuję, już sobie poradzę – zwróciłam się grzecznie do ochroniarza, gdy dotarliśmy pod odpowiednie drzwi. Poczułam jak w moich oczach zbierają się nieznośne łzy, w reakcji na widok pozłacanych cyfr układających się w numer 0521. – Otarłam je szybko i wręczyłam pracownikowi hotelu napiwek, oczywiście prosto z portfela Voldiego. Mężczyzna podziękował i zniknął za drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową.
Cóż, Skrzycki, przykro mi, ale przysługi kosztują.
Z trudem otworzyłam drzwi i włożyłam kartę do slotu, żeby w pokoju pojawił się prąd. Już po przekroczeniu progu uderzył mnie znajomy kwiatowy zapach, jednak po ciemku ciężko było zlokalizować jego źródło. Kiedy włączyłam światło wszystko stało się jasne... Moim oczom ukazał się przepiękny bukiet wielokolorowych lilii, stojący na kryształowym stoliku pośrodku apartamentu.
– Ja pierdolę, to mi się śni, jestem po prostu zmęczona i potrzebuję jak najszybciej stąd wyjść – wymamrotałam, zrzucając ze swoich barków ciężar Mikołaja. Ułożyłam go na łóżku zdjęłam mu buty i przykryłam kołdrą. Na szafce nocnej ustawiłam dwie butelki niegazowanej wody, tuż obok lśniącego zegarka. Tego samego, który miał w restauracji.
Chociaż tyle dobrego, że zdążył go ściągnąć, bo jeszcze by mu odrąbali rękę.
Zaczęłam zbierać się do wyjścia, gdy do moich uszu dotarło niewyraźne mamrotanie Mikołaja. Przysunęłam się bliżej, z myślą, że może źle się czuje i potrzebuje pomocy.
– Lilia, a co jeśli...? – urwał w połowie zdania i usnął jak gdyby nigdy nic.
– Aha, no spoko, to żeś się nagadał – prychnęłam, rozdrażniona własną naiwnością.
Zgasiłam światło i wyszłam z pokoju. Zatrzaskując drzwi, odniosłam wrażenie, że zamykam także pewien rozdział w życiu. Rozdział pod tytułem "Mikołaj Skrzycki". Osunęłam się po ścianie i schowałam głowę między nogami. Po moich policzkach swobodnie spływały łzy. Nie miałam siły, by znów je powstrzymywać. Po kilku minutach użalania się nad sobą, podniosłam się i wzięłam głęboki oddech, wmawiając sobie, że nigdy więcej nie chcę go widzieć.
Teraz jesteśmy kwita, on mnie pilnował przed terapią, ja odstawiłam go całego i zdrowego do hotelu. Biedniejszego o jedyne półtora tysiąca, a nie półtora miliona, które mógłby stracić, gdybym nie odzyskała Audi. Z tą myślą zjechałam windą do lobby i opuściłam hotel, po raz tysięczny oszukując się, że Mikołaj Skrzycki nic dla mnie nie znaczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro