Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.

Od zawsze uwielbiałam majowe wieczory. Nic nie poprawiało mi humoru tak bardzo, jak przyjemny wiatr i niepowtarzalny zapach wiosny.

Mam na imię Lilianna i od dwudziestu jeden lat toczę nierówną walkę z własnym losem. Za mną szkoła średnia i przerwane po roku studia, a przede mną? No właśnie, jestem na takim etapie, że nadal nie wiem co dalej.
Rodzina?

Matka? - w Stanach, ojciec? - w stanie...wiecznego upojenia, rodzeństwo? - brak. Najlepsza przyjaciółka? - Zuza - jedyna istota, która trzyma mnie przy życiu. Człowiek, który nie posiada w swoim słowniku definicji „punktualność." W tamtym momencie kompletnie mi to nie przeszkadzało. Dlaczego?
Oprócz majowego słońca cieszył mnie jeszcze widok grających w koszykówkę przystojniaków. Jak to zwykle bywa w takich historiach, tak oczywiście i tym razem, wśród wszystkich grających jest ten jeden jedyny, któremu poświęcałam całą swoją uwagę. Mikołaj Skrzycki - mężczyzna, który zawładnął moim sercem na długi czas - mogę śmiało stwierdzić, że był moją pierwszą miłością, choć nigdy nie odważyłam się mu tego powiedzieć. Może dlatego, że zrozumiałam to stanowczo za późno, bo w momencie, gdy zniknął bez słowa wyjaśnienia. Teraz, po niespełna pięciu latach, wrócił do miasta równie niespodziewanie, usilnie udając, że mnie nie zna. Zachowywał się, jakbym to ja zniszczyła naszą relację, zapominając, że sam wyniósł się z mojego życia, chwilę po swoim bracie, Nikodemie.

Bracia Skrzyccy odgrywali w moim nastoletnim życiu dwie najważniejsze role. Mikołaja kochałam, niestety muszę się do tego przyznać, choć nie należy to do łatwych. Natomiast Nikodem był moim najlepszym przyjacielem, odkąd pamiętam, na dobre i na złe. Do czasu, w którym bez pożegnania, wyjechał do Anglii, jak gdybym nigdy nic dla niego nie znaczyła.

Odchyliłam głowę, wystawiając twarz ku słońcu, jednak nie było mi dane cieszyć się nim zbyt długo, ponieważ ktoś je zasłonił. Wyciągnęłam słuchawkę z ucha i otworzyłam oczy.

- No nareszcie, ileż mogę cię wołać. Długo zamierzasz tu jeszcze siedzieć? Spóźnimy się! - Stała przede mną szeroko uśmiechnięta i jak zwykle idealnie ubrana, Zuza.
Ponad dziesięć lat temu na jednych z zajęć z tańca towarzyskiego dołączyła do nas ta niebieskooka blondynka. Wybrała mnie na swoją przyjaciółkę, nie pytając nawet, czy tego chcę. Po prostu podeszła i stwierdziła: „Cześć, od dziś jesteś moją przyjaciółką, mam na imię Zuza". Nie przeszkadzało jej, że jest dwa lata ode mnie starsza, ani to, że przez pierwszy rok naszej przyjaźni, Nikodem nazywał ją karłem, ewentualnie krasnalem, pokazując tym samym, jak bardzo jest o nią zazdrosny. W późniejszym czasie przekonał się, jak wielka siła drzemie w tej drobnej blondynce.

- Ohoho i kto to mówi? - parsknęłam. - Jesteś ostatnią osobą, która może upominać kogokolwiek w tematach dotyczących punktualności. Od kiedy niby przejmujesz się, tym czy będziesz gdzieś na czas? - Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, zdając sobie sprawę, że faktycznie zaraz spóźnimy się na zajęcia.
- Od momentu, w którym Kamil dojeżdża nas za każdą minutę spóźnienia. - odparła gorzko. Niestety, ale miała rację, nasz instruktor stał się nieznośny. Nigdy nie tolerował spóźnialstwa, ale od pół roku uprzykrzał nam życie tak bardzo, że zaczęłyśmy się zastanawiać się, czy aby na pewno nie chce się nas pozbyć ze swojej szkoły tańca.

- Może dziś odpuścimy? - jęknęłam. - Naprawdę nie mam nastroju.

- Chryste, Lilka! Potwornie zrzędzisz! - Pociągnęła mnie za rękę, w stronę wejścia do „Dance with me". - Wiem, że gapienie się ukradkiem na Mikołaja jest przyjemniejsze i z pewnością mniej męczące. Natomiast nic nie postawi cię bardziej na nogi niż porządna dawka jazzu na zajęciach u Kamila. Musimy się trochę pomęczyć, jutro twoje dwudzieste pierwsze urodziny! - krzyknęła podekscytowana.

-Jeszcze klaśnij w łapki - prychnęłam - wiesz, że nie mam ochoty na żadne imprezy. Minęło dopiero pół roku. Nie jestem gotowa na to, by wyjść do ludzi - burknęłam niezadowolona.

- Lilka, wiem, że to dla ciebie trudny temat, ale musisz zacząć żyć! - stwierdziła z łatwością, która niezwykle mnie drażniła. Być może zazdrościłam jej tej lekkości ducha. Moja przyjaciółka z pewnością miała dobre intencje, ale nigdy nie przeżyła tego, co ja, więc nie wiedziała, z czym tak naprawdę zmagam się od kilku miesięcy.

- Na to chyba też nie jestem gotowa. - wymamrotałam, odwracając głowę, by choć jeszcze przez ułamek sekundy popatrzeć na Mikołaja. Oczywiście, nie umknęło to uwadze mojej przyjaciółki.

- A na to? - Wskazała głową w stronę boiska i mężczyzny, do którego wzdychałam, od czasów, gdy był jeszcze nastolatkiem.

- A na to w szczególności nie. Zresztą, o czym my mówimy? Mikołaj jest kompletnie poza moim zasięgiem. Spójrz na to racjonalnie, dla niego zawsze byłam tylko małolatą, przyjaźniącą się z jego młodszym bratem. Poza tym, z tego co wiem, to on jest w szczęśliwym związku, a ja nie do końca otrząsnęłam się jeszcze po odejściu od Marcusa.

- Od rozstania z tym gnojem minął rok. Powinnaś otworzyć się na nowe znajomości.

- Trzynaście miesięcy - poprawiłam przyjaciółkę, po czym dodałam: - Oj Zuza, serio, odpuść mi. Marcus zdradzał mnie z połową uczelni, a później jeszcze próbował obarczyć winą. Dodatkowo od pół roku nie mogę ogarnąć swojego życia, więc nie powinnam go rujnować innym.

Postanowiłam ostatni raz rzucić okiem na boisko i...auć! Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym na kogoś nie wpadła. Moim oczom ukazał się młodszy brat Mikołaja - Nikodem. Moje serce zabiło szybciej, co stanowczo mi się nie spodobało. O ile z Mikołajem miałam luźne stosunki, przez to, że moje uczucia do niego nigdy nie ujrzały światła dziennego, o tyle Nikodem był moim przyjacielem od dziecka i jego wyjazd poważnie mnie zranił.

- Hej Lilka - Uśmiechnął się do mnie smutno. - No tak, pewne rzeczy się nie zmieniają - powiedział enigmatycznie.

Nim zdążyłam odpowiedzieć, puścił mi oczko i sprawnie ominął, bez słowa wyjaśnienia. Gdy upewniłam się, że już mnie nie słyszy, wydałam z siebie jęk zażenowania.
- Czy cały wszechświat musi wiedzieć, że podkochuję się w Mikołaju Skrzyckim?
- Może najwyższy czas by i on się o tym dowiedział - Zaśmiała się Zuza.
- Puszczę tę uwagę mimo uszu. Zresztą, sama spójrz. - Skierowałam głowę w stronę boiska - Nie mam ochoty stawać w szranki z Kariną, która jakby mogła, to pożarłaby Mikołaja tu i teraz. Chodź, bo faktycznie się spóźnimy, a nie mam ochoty na karne robienie deski - mruknęłam, chcąc zmienić temat.
- Lilka, nie przejmuj się Kariną. Ona jest jak grypa, każdy ją miał - Uśmiechnęłam się na to stwierdzenie. To jedna z wielu zalet Zuzanny Palińskiej - od zawsze kierowała się w życiu zasadą „co w sercu, to na języku".
- Swoją drogą, kiedy Nikodem wrócił do Polski?!- szepnęłam do mojej przyjaciółki.
- Niedawno - Wzruszyła ramionami. - Myślałam, że się z Tobą skontaktuje.
- Nie, no dlaczego miałby, przecież przed jego zniknięciem przyjaźniliśmy się tylko od dziecka - rzuciłam ironicznie.

Po wejściu do szkoły minęłyśmy się bez słowa z Kamilem. Od pół roku tak właśnie wyglądała nasza relacja. Poza zajęciami mężczyzna traktował nas jak powietrze. Wiedziałam, że moje życie się zmieni, ale nie byłam na to gotowa. Zresztą, na moim miejscu chyba nikt by nie był. Dzisiejsze zajęcia były wyjątkowo trudne. Nowa choreografia prezentowała się niesamowicie, ale przez to każdy trening wyglądał identycznie, a mianowicie: krew, pot i łzy. Kiedy zajęcia dobiegały końca, a my byliśmy gotowi błagać o litość, na sali treningowej pojawił się kurier. Z miną zbolałego psa przełamał się w końcu i wydusił z siebie, kto jest adresatem przesyłki.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale szukam Lilianny Brynickiej - Odwróciłam głowę na dźwięk swojego nazwiska i spojrzałam na niego jak na jakiegoś egzotycznego stwora.
- Mnie? - Boże Lila, skąd ten biedny człowiek może wiedzieć, że ty to ty? Podbiegłam do niego i podpisałam odbiór. - Przepraszam. Miałam na myśli, że to mnie pan szuka - Uśmiechnął się zakłopotany, gdy wyciągnęłam do niego ręce po bukiet kwiatów i niewielkie zawiniątko.

Na szczęście Kamil ogłosił, że to koniec zajęć na dziś. Gdyby kurier pojawił się w środku treningu, instruktor całkiem by mnie znienawidził, za rozpieprzanie mu zajęć. Rozumiem, że po ostatnich wydarzeniach nie chciał się ze mną dalej przyjaźnić, ale żeby całkiem mnie ignorować? Przecież ja też nie mogłam pogodzić się z tym, co się stało.

- Halo, ziemia do Lilki. Umieram z ciekawości. Od kogo to?! - Moja przyjaciółka skakała z podekscytowania niczym mały szczeniaczek.
- A skąd mogę wiedzieć? Jestem tak samo zaskoczona, jak ty.
- No z bileciku, głupia. Musimy go znaleźć! - upomniała mnie

Chciałabym podzielać jej entuzjazm, jednak jedyne co czułam to niemożliwy do zignorowania ucisk w gardle. Tak bardzo chciałam mieć już ten dzień za sobą. Wręczyłam jej kwiaty, a sama otworzyłam paczuszkę, dołączoną do bukietu. Wyjęłam z pudełeczka wykonaną z białego złota bransoletkę z literką M. Widniał na nim napis:

„Może kiedyś będziesz nosić ją z radością. Twój na zawsze, M".

- Mam! Znalazłam! Wszystkiego najlepszego, kochanie. - Zuza odczytała treść bileciku, z wyraźną konsternacją w głosie.

- Kochanie?! Co do cholery za M? - w mojej głowie kołatało się tylko jedno imię, a mianowicie Marcus.

Co prawda, moje stosunki z byłym nieco się poprawiły, ale bez przesady. Pisał do mnie kilka razy, że zdrady to była pomyłka, ale jedyne, co mogłam mu zaoferować to przebywanie w jednym pomieszczeniu bez awantur.

- Nie podejrzewam cię o taką głupotę, by dać mu znowu szansę, ale ewidentnie chłopak się nie poddaje - odparła Zuza. Jednak na jej twarzy pojawił się cień dezaprobaty.
- Podwieziesz mnie na cmentarz? Zostawię tam kwiaty. Nie chcę, by ojciec marudził, że mu śmierdzą albo, że się sypią.
- Jasne, chociaż uważam, że powinnaś jak najszybciej zrobić prawo jazdy. Choćby po to, by uniezależnić się od chujowego ojca.
- Zapisałam się na kurs. Przecież wiesz - odpowiedziałam z irytacją. Dziewczyna doskonale wiedziała, że marzę o tym, by móc wrócić za kółko.
- Wiem, wiem, ale to tak długo trwa - jęknęła.
- Już niedługo to ja będę wozić ciebie. Obiecuję.
- Ja, to bym chciała znowu polatać z tobą na motocyklu - westchnęła, spoglądając na mnie niepewnie.
- O nie, muszę Cię rozczarować, ale już nigdy więcej nie wsiądę na motocykl. Przykro mi. - Pokręciłam energicznie głową, by podkreślić powagę swoich słów.
- Jasne. Rozumiem - odparła smutno.

Gdy Zuza włączała się do ruchu, ja wyłączyłam zmysły i zatopiłam się w „Niemożliwości pożegnań", nie zwracając uwagi na to, że zaczęłam śpiewać:

Bo wszystko, co przyszłe, przeszło tak nagle.

A wszystko, co przeszłe, wydaje się martwe.

- Uwielbiam twój głos. Naprawdę powinnaś zrobić coś w tym kierunku. Zwłaszcza gdy siadasz przy fortepianie, wtedy dzieje się magia.
- Magia działa się kiedyś i niestety to jest kolejna rzecz, która jest już przeszła w moim życiu.
- Lilka, nie możesz rezygnować ze wszystkiego, co sprawia ci przyjemność - rzekła z przekąsem.
- Ło. SprawiaŁO - Prawda była taka, że jedynie taniec dawał mi chwilę zapomnienia od bagna, w którym taplałam się samotnie od pół roku.
- Widzisz, właśnie o tym mówię. Żyjesz, przepraszam, powinnaś żyć! Na chwilę obecną to tylko i wyłącznie istniejesz, a to nie ma nic wspólnego z przeżywaniem. - odparła z irytacją.
- Nie. To nie ja powinnam żyć, oboje powinniśmy - odparłam zamyślona. - Wiesz, zatrzymaj się tu. Przejdę się.
- Lilka, no co ty, daj spokój. Przecież wiesz, że nie chcę dla ciebie źle - skrzywiła się nieznacznie.
- Zuś, wiem. Nie mam pretensji. Po prostu muszę się przewietrzyć.

W drodze na cmentarz moje myśli kręciły się wokół braci Skrzyckich. Dlaczego wrócili do miasta? Co takiego się stało, że nagle Wrocław przestał być zły? Dlaczego Nikodem się do mnie nie odezwał? Tak strasznie za nim tęskniłam, każdego pieprzonego dnia. Pogodziłam się, z tym że Mikołaj wyjechał, ale brak Nikodema w moim życiu uwierał mnie tak, że nie byłam w stanie przejść nad tym do porządku dziennego. Wrócił na chwilę, czy może jednak na stałe?

Wiedziałam jedno. Żaden z nich nie miał ochoty na utrzymywanie ze mną kontaktu.

To, że w ogóle byłam w stanie przychodzić na cmentarz to efekt terapii. Choć długo się przed nią wzbraniałam, w końcu uległam namowom babci i moich znajomych. Potrzebowałam pomocy specjalisty. Z biegiem czasu śmiało mogłam przyznać, nawet sama przed sobą, że to dobry pomysł.

Rozejrzałam się po cmentarzu. No tak, środek tygodnia, końcówka maja, zatem nic dziwnego, że świecił pustkami. Oprócz mnie nie nie było tam żywej duszy, dlatego, kiedy nagle zerwał się wiatr, a niebo zaszło chmurami, poczułam się na tyle nieswojo żeby uznać, że to najwyższy czas, by zbierać się do domu. Poprawiłam kwiaty na pomniku i pospiesznie ruszyłam w stronę Oporowa, jednak w drodze dopadła mnie ulewa. Na szczęście przechodziłam obok centrum handlowego. Może to znak, by kupić sukienkę na jutrzejszy wieczór? - rozmyślałam, kryjąc się przed deszczem w przepastnym holu jednej z największych galerii handlowych we Wrocławiu.

Być może ludzie, którzy mnie poczęli, od dłuższego czasu nie zasługiwali na miano rodziców, aczkolwiek zawsze pilnowali, abym miała pieniądze na koncie. Choć ze strony ojca było tego coraz mniej. Nic dziwnego, od dawna większość przewalał na wódę i panienki. Przestał się kryć z tym, ze zdradza matkę na lewo i prawo. Cóż, podejrzewam, że i ona nie była lepsza. Choć tak naprawdę niewiele o niej wiedziałam, nie widziałam jej od pół roku, a nasze rozmowy były zdawkowe i sporadyczne.

Szwendałam się po sklepach zajęta analizowaniem swojej popieprzonej sytuacji rodzinnej, przez co nie mogłam się skupić na ubraniach, które wertowałam w tę i z powrotem. Wydawało mi się, że żadna z dotychczas przejrzanych rzeczy nie będzie odpowiednia.

Dlatego kiedy w ręce wpadła mi czarna koktajlowa sukienka, która choć trochę przykuła moją uwagę, postanowiłam ją kupić. Bez zbędnego zastanawiania, czy aby na pewno będzie odpowiednia. Czerwone, lakierowane szpilki od Loubotin'a, które miałam w garderobie, powinny pasować idealnie. Byłam przekonana, że impreza organizowana przez Zuzę nie będzie czymś spektakularnym i przesadnie wystawnym, ale pierwszy raz od dłuższego czasu miałam ochotę poczuć się dobrze. Wpadłam jeszcze do drogerii po burgundową szminkę, rozświetlacz i kolejną paletę cieni. Gdy skończyłam zakupy, na zewnątrz już tylko przyjemnie kropiło.

W trakcie spaceru dostałam zdawkowego SMS:

Wyjeżdżam w delegację. Wracam we wtorek. Udanej zabawy. Kocham Cię, Tata.

Na ostatnią frazę parsknęłam śmiechem. Jasne. Ciekawe czy za każdym razem, gdy podnosił na mnie rękę, też sobie myślał o tym, jak bardzo mnie kocha. Ta jego delegacja to alkohol lejący się strumieniami i dziwki. Choć zabrzmi to brutalnie, to cieszyłam się, że go nie ma, bo to oznaczało mój spokój. Włożyłam słuchawki do uszu, włączyłam muzykę i z lżejszą głową ruszyłam w stronę domu.

Po powrocie powiesiłam sukienkę do szafy, wzięłam szybki prysznic i zaległam z komputerem na kanapie w salonie. Wieczór przebiegał bez rewelacji do momentu, w którym w pokoju rozległ się dźwięk nadchodzącego połączenia TEAMS.

Odrzuć.
Znów.
Odrzuć.

Chwilę później nadeszła wiadomość na czacie:

Odbierz, proszę.

Uporczywie ignorowałam prośby, ale matka nie dawała za wygraną i wysłała kolejną:

Lila, proszę cię, odbierz.

Po wiadomości znów rozległ się dźwięk zwiastujący połączenie, co zmusiło mnie do odpisania:

Nie dzwoń do mnie! Nie chcę z Tobą rozmawiać. Czy to tak trudno zrozumieć?!

Natychmiast dostałam odpowiedź, co oznaczało, że matka czekała na nią przy komputerze.

Dobrze, uszanuję to. Wszystkiego najlepszego, córeczko. Kocham Cię.

Nie, no nie wytrzymam za chwilę.
Nie mogłam się powstrzymać i postanowiłam odpisać również na to:

Nie potrzebuję waszych życzeń. Gdzie byliście, gdy najbardziej Was potrzebowałam?! Ty w Stanach, a ojciec... Bez komentarza. Jak śmiesz mi teraz napisać, że życzysz mi wszystkiego najlepszego? Co zrobiłaś przez ostatnie lata, by moje życie było choć dobre. Tak, Tobie się wydaje, że dolary wszystko załatwią. Gdzie byłaś, gdy potrzebowałam Cię najbardziej na świecie?! No gdzie, Mamo?! Gdzie byłaś, gdy myślałam o tym, żeby odebrać sobie życie, gdy próbowałam odnaleźć się w nowej rzeczywistości, całkiem sama? Minęło pół roku, a ty nie zrobiłaś nic. Myślisz, że pisząc mi puste: „Kocham Cię", naprawisz wszystko?

Czułam, że do oczu napływają mi łzy. Matka była jedną z fali osób, które wymiksowały się z mojego życia. Do tej pory nie potrafiłam zrozumieć dlaczego. Byłam niewystarczająco dobra, by się mną zająć? Potrzebowałam jej jak nigdy, a ona tak po prostu stwierdziła, że znudziła jej się rodzina. O ile mogłam zrozumieć, że odeszła od ojca, o tyle tego, że zostawiła swoje dzieci, nie zrozumiem nigdy.

Oczywiście, nie dostałam już odpowiedzi. Przez chwilę pojawiła się ikonka oznaczająca pisanie wiadomości, jednak zaraz zniknęła. Typowo. Tego mogłam się spodziewać, w uciekaniu oboje od zawsze byli mistrzami, przynajmniej wiem, po kim to mam.

Wyłączyłam komputer i poszłam na górę. Przechodząc koło fortepianu, nie czułam nic poza rozrywającym bólem, jednak wiedziałam, że to jedyne, co mi pozostało po dawnym życiu, dlatego nie mogłam się go pozbyć. W ręce zawibrował mi telefon, zwiastując nadejście wiadomości.

Marcin: Hej Lila, tu Marcin, tak pomyślałem, może mógłbym wpaść na Twoją imprezę jutro. Wiem, że to śmierdzi desperatem, ale fajnie by było Cię znów zobaczyć.

- W sumie, czemu nie? - pomyślałam - przez ten rok studiów złapaliśmy całkiem niezły kontakt. Szybko odpisałam i jeszcze szybciej zasnęłam, z myślą że jakoś trzeba przetrwać jutrzejszy dzień. To pierwsze wyjście od listopada. Od dnia, w którym zawalił mi się świat, a raczej to, co z niego pozostało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro