Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

- Młotku, dlaczego nic nie powiedziałeś? 

Naruto osunął się po  kafelkach, a zimna woda obmywała jego rozgrzane ciało. Uniósł głowę i spojrzał na stojącego nad nim Sasuke. Rozmowa z Kakashim przedłużyła się nieco, czego odczuwał teraz skutki. Nie myślał, że pobyt w saunie tak na niego wpłynie. 

- Jest dobrze - mruknął opierając głowę o ścianę.

Oddychał szybko, zachłannie łapiąc powietrze. Przymknął powieki. Najchętniej poszedłby spać. Czuł się taki zmęczony.

- Właśnie widzę - przykucnął i zamknął jego twarz w swoich dłoniach - Nie odpływaj mi tu. Patrz na mnie.

Naruto leniwie otworzył oczy i uśmiechnął się delikatnie. Nie chciał wyjść na mięczaka, dlatego zignorował pierwsze niepokojące sygnały. Jednak kiedy już wychodzili, zachwiał się i gdyby nie szybka reakcja Sasuke, zapewne runąłby jak długi. Teraz siedział razem z nim pod strumieniem lodowatej wody.

- Sas, nie musisz... - chciał powiedzieć, że nie ma potrzeby aby marzł razem z nim. Z resztą naprawdę czuł się już lepiej.

- Nie zostawię cię tu samego - przerwał mu i usiadł obok.

Naruto odnalazł jego dłoń. Czuł się okropnie. Co sobie o nim pomyśleli? Nigdy więcej nie idzie do żadnej sauny! 

- Dobra starczy tego - stęknął podnosząc się. Zaczął już marznąć, a ostatnie czego było mu teraz potrzeba to przeziębienia. 

Kakashi, tak jak się umówili, czekał na nich na parkingu.

- Odezwę się niedługo, a jeśli coś się wydarzy to wiecie co robić? - spojrzał na kopertę - A jak ty się czujesz? 

- No już nie róbcie ze mnie takiej ofiary losu - obruszył się Naruto. Naprawdę nie cierpiał takich sytuacji - Jest dobrze.

- Spokojnie - detektyw zaśmiał się - Każdemu może się zdarzyć. No dobra, ja znikam - spostrzegł wychodzącego z budynku Irukę.

- Czekaj, jeszcze jedno - Naruto zanurkował do samochodu - Leży już od świąt, jakoś nie było ku temu dobrej okazji - podrapał się po karku, podając mu małą paczuszkę.

Kakashi przyglądał się podarunkowi. Wsadził kopertę pod pachę i ostrożnie rozerwał papier w małe zielone choinki. Kompletnie się nie spodziewał. Oczy rozszerzyły mu się, kiedy zobaczył, że jest to jedna z części jego ukochanej serii. Co prawda już ma ją w swojej kolekcji, jednak sama świadomość, że pomyśleli o nim była naprawdę fantastyczna.

- Pewnie już ją czytałeś, ale spójrz na pierwsza stronę - Naruto zaśmiał się.

Hatake spojrzał najpierw na niego, a następnie otworzył książkę. Na chwile zapomniał jak się oddycha. Przetarł oczy, aby upewnić się czy dobrze widzi. 

Pięknym, wręcz kaligraficznym, pismem nakreślona była dedykacja:

"Miłości nie znajdziesz w książkach, 

Rozejrzyj się wokół siebie

Abyś jej nie przegapił

Kakashiemu Autor"

- Jak? - wyszeptał wzruszony.

Fanem Sannina był od zawsze. Czytał jego każdą książkę, ale nie mówił im o tym. Skąd wiedzieli? A co ważniejsze, skąd znali autora? 

- Taki z ciebie detektyw, a nawet się nie zorientowałeś - Naruto zaśmiał się.

- Niby w czym? 

- A w tym, że poznałeś autora tych romansideł! - stuknął palcem w zapisany tekst.

Hatake wpatrywał się w nich jakby zobaczył ducha. Jak? Kiedy? Kto? Przecież pisze pod pseudonimem, więc jak?

- Jiraiya - Naruto położył mu dłoń na ramieniu.

- ŻE CO?! - krzyknął - Ale... - nie mógł uwierzyć. Kompletny z niego baran. Jak mógł nie skojarzyć faktów? Co prawda, byli wówczas zajęci innymi sprawami, ale mimo wszystko! Jak  mogło mu to umknąć?!

Sasuke pokręcił głową. Naprawdę czasami opadały mu ręce. Dwóch dorosłych facetów, a zachowują się jak małe dzieci. 

- Podwieźć cię gdzieś? - zaproponował Naruto.

- Nie dzięki, nie jestem sam - powiódł wzrokiem do czekającego na niego Iruki.

- Dobra, jak tam chcesz. To już nie zatrzymuję - pożegnał się i wsiadł do samochodu. 

- Czy myślisz, że oni... - Naruto z zaciekawieniem ich obserwował.

- Kto wie... - Sasuke również spojrzał w ich stronę - A jak ty się czujesz?

- Już ci mówiłem, że wszystko dobrze. - obruszył się - Nie traktuj mnie jak dziecka.

- To nie zachowuj się jak dziecko. 

- Sasuke? - Naruto nagle spoważniał

- Ta - utkwił w nim wzrok. 

Naruto siedział przygarbiony. Wbił wzrok w zaciśnięte na spodniach dłonie. Przełknął głośno ślinę.

- Damy radę, nie? - spytał przenosząc wzrok na niego.

Bał się. Tych gróźb nie można lekceważyć. Miał wrażenie, że teraz jest dużo gorzej. Jawnie grożono im śmiercią. A on dopiero co znalazł sens swojego życia, który teraz siedzi obok niego i patrzy tymi swoimi czarnymi oczami. 

Naruto nie był słaby. Chociaż teraz tak właśnie się czuł. Kiedy pomyślał, że mógłby go stracić, że mogłoby mu się coś stać, wówczas już lepiej niech i jego od razu zabiją. Gdyż jeśli tego nie zrobią, to najpierw on wybije ich wszystkich, a następnie odbierze sobie życie. 

- Młotku, jasne że damy radę -  nachylił się aby go pocałować.

----------------------

- Przesyłka dostarczona? - spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę.

- Oczywiście - odparła spokojnie - Wszystko zgodnie planem.

- To dobrze - uśmiechnął się nieznacznie - Tym razem musi się udać - dodał bardziej do siebie. 

- Kiedy przybędzie? - nie musiał precyzować o kogo mu chodzi.

- Będzie tu za trzy dni - odparła - Ale jest jeszcze coś...

Jego czarne oczy spoczęły na Konan. Stała jak zawsze, prosto i dumnie. Ubrana w niebieską, krótką spódnice, białą bluzkę i niebieską dopasowaną marynarkę. Ciemne pantofle na wysokim obcasie dopełniały całości. W ręku trzymała teczkę z dokumentami. Nikt nawet nie przypuszczał, kto kryje się pod tym niewinnym strojem sekretarki.

Na jej twarzy nie było widać nawet cienia strachu. Za to ją cenił. Zawsze posłuszna, lojalna, niezawodna. Z resztą tak ją sobie wychował. 

- Kim jesteś? - w jej brązowych oczach nie było lęku, a szczere zainteresowanie. 

- Chodź ze mną - zignorował jej pytanie.

Znajdowali się w jakimś brudnym zaułku niewielkiego miasteczka. Sam nie wiedział dlaczego tu skręcił, jednak wyglądało na to, że mu się opłaci. W pierwszej chwili myślał, że dzieciak nie żyje. Leżała zwinięta w kulkę, okrywając swoje wątłe ciało łachmanami, jednak jak potrącił puszkę, która narobiła hałasu odbijając się od asfaltu, zerwała się na równe nogi. Stanęła gotowa bronić swojego życia, za pomocą niewielkiego noża, mocno ściskanego w niewielkiej rączce. W jej oczach nie było lęku a ogromna determinacja i pewność siebie.

Zmierzył ją od bosych, pokaleczonych stóp, aż do głowy na której sterczały, jak przypuszczał granatowe włosy. Mogła mieć nie więcej niż sześć lat.

Dziecko ulicy, jakich pełno w każdym zapyziałym mieście, jednak ona była inna.

- Nie mogę - odparła stanowczo- Nie zostawię go.

Dopiero teraz spostrzegł jeszcze jedną postać. Mały, rudowłosy szczeniak ledwo dychał. Bladą twarz pokrywały niezdrowe rumieńce, a na czole perlił się pot.

- Co z nim?

- Jest ranny - odparła podchodząc do towarzysza - Pomóż mu.

W jej oczach i głosie nie było prośby, a raczej swego rodzaju... rozkaz. Uśmiechnął się. Ta mała ma tupet. Podszedł i sprawdził jego stan.

Rana była głęboka i świeża. Puls ledwo wyczuwalny, słaby oddech.

- Już po nim - zawyrokował bez żadnych emocji.

- Nie! - złapała go za rękę i mocno ścisnęła - Wytrzyma!

Nie wiedział dlaczego wówczas jej uległ, ale skinął głową i podniósł chłopaka. Był lekki jak piórko, jego głowa opadła bezwładnie.

- Lepiej byłoby go dobić - pomyślał.

Życie na ulicy jest walką o przetrwanie i tylko najsilniejsi przeżyją. 

Ruszył w głąb alejki unikając ciekawskich spojrzeń. Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, wśród śmieci dostrzegł kolejne ciało. Tym razem był to dorosły mężczyzna, martwymi oczami wpatrujący się w przestrzeń. Kiedy go mijali, dziewczynka odrzuciła go beznamiętnym spojrzeniem.

- Twoja robota?

- Skrzywił Yahiko - odparła przenosząc na niego wzrok. - Nikomu nie wolno go krzywdzić. - dodała po chwili.

- Jak masz na imię?

- Konan. A ty?

- Mów do mnie Mistrzu.

- Dobrze Mistrzu.

Od tamtej pory osobiście szkolił tą dwójkę. W organizacji nikt nie wiedział, do czego tak naprawdę zdolna jest Konan, choć krążyły o niej różne plotki, jednak nikt nawet nie zbliżył się do prawdy.

W przeciwieństwie do Yahiko,  nie wysyłał jej na misje. Była jego osobistą ochroną. Bezwzględną maszyną do zabijania. Nie ważne kto by mu zagroził, zginął by na miejscu. Konan miała tylko jedną, jedyną słabość. A był nim Yahiko.

- Co, jeszcze? - spytał odrywając się od wspomnień.

- On tu jedzie - zakomunikowała.

Zacisnął szczękę, ale nie dał nic po sobie poznać. Wcale, a wcale nie było mu to na rękę. Przecież mówił, że sobie poradzi. Nie musi się tu fatygować.

- Przygotuj wszystko na jego przyjazd. Tak jak zawsze.

- Możesz już iść. - dodał po chwili.

- Oczywiście - skłoniła się i opuściła gabinet. 

--------------------------------------

Dziękuję za wszystkie komentarze które kocham i gwiazdki :)

Za wszelkie błędy z góry przepraszam. Wytykajcie śmiało, będę poprawiać!!!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro