Rozdział 25
- Puszczaj mnie do cholery! - darł się na całe gardło - Czego ty chcesz?
Sasuke prawie biegł ciągnąc za sobą opierającego się Kibę. Im bardziej się szarpał, tym mocniej ściskał jego nadgarstek. Nie chciał z nim gadać w parku a wyglądało na to, że ten facet ma ważne informację. Musi z nim na spokojnie porozmawiać, dowiedzieć się co widział? Z kim rozmawiał Naruto? To był ich pierwszy ślad. Ślad który mógł naprowadzić ich gdzie on jest. Wyciągnął telefon i wybrał numer Kakashiego.
- Przyjedź jak najszybciej - zabrzmiało jak rozkaz.
- Już jestem w drodze, będę za dziesięć minut.
Schował telefon. Zdziwiła go nieco odpowiedź Hatake, czyżby i on w końcu na coś trafił? Po raz pierwszy od ponad miesiąca pojawiła się iskierka nadziei. Muszą ją dobrze wykorzystać.
Kiba naprawdę się bał. Nie rozumiał o co w tym wszystkim chodzi. Jak tylko wspomniał o Naruto, Sasuke zaczął szaleć. Naprawdę zapomniał żeby do niego zadzwonić, miał tyle spraw na głowie, jednak to nie powód aby teraz go tak traktować! Miał wrażenie, że jego ręka została schwytana w jakieś imadło i lada chwila kości poddadzą się i trzasną jak zapałki.
- Już do końca powariowaliście! - w progu przywitał ich kobiecy wrzask - Gdzie on jest?!
- Proszę się uspokoić. - głos należał do Itachiego.
- USPOKOIĆ! USPOKOIĆ! Czy ty wiesz, synku z kim ty w ogóle rozmawiasz?
- Siedź tu - nakazał Kibie wskazując krzesło w kuchni - A wy pilnujcie go! - rzucił do dwóch ochroniarzy a sam poszedł do salonu z którego dobiegała awantura.
- Nie idź tam. - cichutki głosik dotarł do jego uszu. Spojrzał na skuloną przy szafce Asami.
- Co ty tu robisz? - kucnął przy niej.
- Chowam się - odparła równie cicho.
- Chowasz się przed kim? - wyciągnął dłoń i pogłaskał jej miękkie loczki.
- Przed demonem. - była bardzo poważna - Mówię ci, nie idź tam. - złapała go za rękaw.
Sasuke ucałował ją w czółko i dzielnie ruszył na spotkanie "demona". Domyślał się kogo miała na myśli, rozpoznał głos, jednak kiedy stanął w progu na chwile go wmurowało.
Na środku salonu trzymana przez Minato i Jiraiyę, stała Kushina wymachująca kulą i drąca się na Itachiego. Shizune z uniesionymi rękami, była nieco przed jego bratem. Wyglądało jakby próbowała go bronić. Resztki wazonu i porozrzucane kwiaty były pierwszą ofiarą jej gniewu, a może nie pierwszą... Nigdzie nie widział ochroniarzy którzy powinni tu być. Nienawidził tych typów, szczególnie jak łazili za nim ale Itachi się upierał. Jednak widząc teraz swojego brata nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Sasuke? - Kushina pierwsza zareagowała. Wyrwała się i podtrzymując się kulą podeszła do niego przytulając go mocno - Oh, Sasuke tak bardzo się martwię co oni mogą mu zrobić - zaczęła szlochać - Byłabym wcześniej, ale złamałam nogę i musiał odczekać, ale wczoraj zdjęli mi ten piekielny gips i przyleciałam pierwszym samolotem. A tobie nic nie jest? Trzymasz się jakoś? Musi ci być ciężko. Tak bardzo się o was martwię. O obu, bo obaj jesteście moimi synkami! - wyrzucała z siebie nie dając mu dojść do słowa.
- Nie... mogę... oddychać... - wykrztusił.
Kushina puściła go, a w następnej chwili walnęła w głowę.
- A tak w ogóle dlaczego się do mnie nie odzywałeś, co? Wszystkiego musiałam dowiadywać się od Shizune. Pamiętaj, że jestem matką twojego chłopaka więc może okazałbyś mi trochę szacunku co, smarkaczu jeden! Normalnie tylko przełożyć przez kolano.... zupełnie jak Naruto. Zero szacunku dla matki! Osiwieje przez was! Minato powiedź rzesz coś!
Kushina była kobietą jedyną w swoim rodzaju i Sasuke zdążył się już trochę do tego przyzwyczaić. Poczuł się jak w dniu kiedy się poznali, chociaż wówczas to Naruto oberwał od niej po głowie.
- Przepraszam - szepnął obejmując ją, na co Kushina praktycznie od razu się uspokoiła. Ta nagła zmienność zachowania tak bardzo przypominała mu Naruto.
- To Kakashi, ja otworzę - rzucił usłyszawszy dzwonek do drzwi - Możesz już iść, demon pokonany - puścił oczko do Asami. Ta w odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko i pobiegła przywitać się jak należy z ukochanymi dziadkami. Kiedy przechodził koło kuchni, zerknął na siedzącego sztywno Kibę. W przeciwieństwie do Akamaru, który rozwalił się pod stołem i spokojnie drzemał, Inuzuka wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha.
- Sasuke dobrze, że jesteś, mam coś nowego - rzucił Kakashi ściągając buty.
- Nie tylko ty - odparł prowadząc go do pozostałych.
- Akamaru?! - krzyknął kiedy został niemal przewalony - A co ty tu robisz? Gdzie zgubiłeś swojego pana? - pogłaskał go za uchem. W tym momencie z kuchni wychylił się Kiba.
- Kakashi? - podszedł niepewnie. Trochę mu ulżyło widząc znajomą twarz, jednak wcale nie uspokoiło.
- Znacie się? - Sasuke był zaskoczony.
- Tak, mam kilka psów z ich schroniska, ale nie przypuszczałem, że i wy się znacie. - wyjaśnił Hatake.
- Tak naprawdę to się nie znamy, ale wygląda na to, że on ma informacje o Naruto.
- Kiba? - spojrzał na niego uważnie. Przyjaźnił się z jego rodziną od lat i choć są znani ze swojej smykałki do zwierząt, to musiał przyznać, że Kiba inteligencją nie grzeszył. Kiedy był młody ciągle pakował się w jakieś kłopoty i nie raz pomagał go z nich wyciągnąć. Jednak w gruncie rzeczy był dobrym dzieciakiem i wyrósł na porządnego faceta. Tylko co go łączyło ze sprawą Naruto? - Ja też coś mam. Możemy gdzieś spokojnie porozmawiać?
- W salonie - odparł, choć wiedział, że skoro jest z nimi Kushina nie mogło być mowy o spokojnej rozmowie.
-------
Naruto zbudził się zlany potem. Znowu to samo. Śnił mu się Sasuke. I choć same sny były piękne to pobudka z nich to już istny koszmar. Czuł że powoli jego umysł nie daje rady. Podobnie zresztą jak i ciało. Żołądek wywracał się na samą myśl o wodzie. Jelita skręcały się od tej cholernej papki i opuszczały go siły. Wiedział, że absolutnie nie może się poddać, jednak jak zachować w takich warunkach trzeźwość umysłu. Za każdym razem jak dopuszczał takie myśli do siebie od razu pojawiał się również głos Sasuke. "Wytrzymaj jeszcze trochę! Jeszcze tylko troszeczkę! Nie możesz się poddać! Młocie musisz wytrzymać!" Tak, musi wytrzymać! Jak tylko o nim myślał, widział jego cudowne, błyszczące czarne oczy. Jego uśmiech, tak rzadko się pojawiający, a tak piękny że chciałby zatrzymać czas. Oplótł rękoma kolana, wbił się mocniej w kąt i odetchnął kilka razy. Kolejny kryzys zażegnany. Kolejny raz mu się udało. Oby tak dalej a wszystko będzie dobrze!
- Jak się trzyma nasz obiekt?
- Zaskakująco dobrze - odparł wpatrując się w ekran monitora, poprawiając przy tym okulary. Widząc go w takim stanie nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, jednak chciał aby cierpiał jeszcze bardziej. Za wszystkie upokorzenia, za wszystko co musiał przez niego przejść.
- Twardziel z niego. - ciemne oczy zwęziły się niemal do szparek - Zwiększ mu dawkę. Chce zobaczyć jak w końcu się poddaje. - poklepał go po ramieniu.
- Oczywiście. - perfidny uśmiech pojawił się na jego twarzy - Z największą przyjemnością.
--------------------------------------
Dziękuję za wszystkie komentarze które kocham i gwiazdki :)
Za wszelkie błędy z góry przepraszam. Wytykajcie śmiało, będę poprawiać!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro