R33
Natalia:
Hałas.
Łomotanie.
Głośne walenie w drzwi, lub inną twardą teksturę.
Nieustanne drażniące dźwięki rozpraszające się po całej posesji.
To właśnie one wyrwały mnie ze słodkiego snu i postawiły w świetle poranka.
Złociste promyki słońca wpadające do pokoju, raziły moje oczy, które nie zdążyły przyzwyczaić się jeszcze do światła dziennego.
Hałas jednak ani myślał ustać, z każdą sekundą napierał coraz bardziej.
Przeciągnęłam całe swoje zaspane ciało, tym samym orientując się, że nie ma przy mnie Ian'a.
Wtedy poczułam lekki niepokój, któremu towarzyszyć zaczęło zdezorientowanie.
Uporczywe walenie w drzwi wciąż spełniało swoją rolę.
Bałam się.
Nie wiedziałam gdzie jest Ian, a za drzwiami mógł stać każdy, dosłownie każdy.
Zdenerwowana impulsywnie złapałam się za głowę i próbując poskromić niepokój, zaczęłam chodzić w kółko po pomieszczeniu.
W odległości kilku sekund udało mi się wyregulować oddech i skupić myśli, co pomogło odzyskać zdrowy rozsądek.
Spojrzałam po sobie, tym samym uświadamiając się w fakcie, że mam na sobie tylko za dużą koszulkę Ian'a i koronkowe majtki.
Wzięłam głęboki oddech i przeczesałam dłonią splątane włosy. Już po chwili chwytając w drżące dłonie puszysty szlafrok, a następnie okrywając nim swoje półnagie ciało, boso zaczęłam podążać w stronę nieustającego hałasu walenia w drzwi.
Gdy w końcu udało mi się dotrzeć na dół, naciśnęłam klamkę należącą do drzwi wejściowych posiadłości i wtedy zobaczyłam jedną z twarzy, o których wolałabym zapomnieć.
To był on.
Moje ciało przeszedł paraliż, a umysł stał się totalnie bezbronny.
Ten moment, był właśnie tym, którego tak się obawiałam.
Właśnie teraz zaczęło do mnie docierać, że oni już wiedzą.
Inaczej posiwiały mężczyzna noszący na swojej piersi nazwisko M.Cowell, nie stał by teraz przede mną, a ja nie czułabym się całkowicie obezwładniona.
Od początku byłam pewna w przekonaniu, że ta sprawa nie potoczy się dobrze, w każdym razie nie dla mnie.
Wiem, że popełniłam błąd, którego teraz ponoszę ogromne konsekwencje.
Jednak, gdyby spojrzeć na to z drugiej strony, tej dobrej. Tej, w której leży sedno i cel sprawy, można dostrzec świetlistą część całej tej zagmatwanej sytuacji.
Tak, oszukałam człowieka.
Mało tego, oszukałam i rozkochałam w sobie mężczyznę, który zaufał mi bezgranicznie i to właśnie we mnie pokładał wszelkie nadzieję.
Pozwoliłam mu obdarzyć siebie uczuciem.
Rozpaliłam w nim płomień namiętności i...porzuciłam.
Moje postępowanie - z ludzkiego, moralnego oraz uczuciowego punktu widzenia - było karygodne, co więcej wręcz niedopuszczalne.
Jednak gdy patrzy się z oczu rządu - było ono jak najbardziej prawidłowe, a nawet wymagane.
Nie dziw się tak.
Wiem, że to okropne i gdybym mogła cofnąć czas, to wróciła bym do papierkowej roboty, a nie pakowała się w takie, czy inne gówna.
Ale, to był rozkaz, a odmowa jego wykonania wiąże się z piekłem - dosłownie.
Nie chciałam by cierpiał, nie chciałam by kochał, ja...chciałam by po prostu był bezpieczeny.
Na początku dostałam jasny plan działania.
Zatrudnić się jako adwokat, pochodzenia polskiego u Michaela Jacksona, zdobyć dostęp do wszelkiej jego dokumentacji oraz co najważniejsze chronić przed zamachowcami.
Komplikacje zaczęły się już niedługo po rozpoczęciu prowadzenia sprawy - oczywiście sam Jackson o niczym nie mógł się dowiedzieć.
Dostawałam telefony od szefa sztabu generalnego CIA z dalszymi wskazówkami, co do działań w procesie ochrony szczególnego obywatela kraju.
Otrzymywałam rozkazy, jeden po drugim. Tempo ich wydawania, a następnie wykonywania z każdym połączeniem wzrastało ekspresowo.
Kiedy dowiedziałam się, że mam go w sobie rozkochać - zapytałam czy to żart. Niestety, odpowiedź była stanowcza i zaprzeczająca mojemu pytaniu. Poinformowano mnie również, że jeżeli chociażby spróbuję sprzeciwić się woli szefa, poniosę niebywałe konsekwencje, wiążące się nawet z zarobieniem kulki w łeb.
Tak, tu wszystko było ustawione.
Przepraszam, mój wypadek i pobyt w szpitalu był drobnym, nieplanowanym wyjątkiem.
Teraz?
Teraz, stoję półnaga w drzwiach, tępo wlepiając wzrok w federalnego FBI, który z trudem próbuje dotrzeć do mnie wypowiadając jakieś słowa, których nie wiedząc czemu, nawet nie słuchałam.
- Aaaa! - wrzasnęłam, kiedy tylko niesamowity ból wytrącił mnie z tego niby transu.
Poczułam jak całe moje ciało uderza o zimną posadzkę, a z tyłu nadgarstki zaczynają krępować stalowe kajdanki.
Sprowadzona do parteru, dopiero teraz zaczęłam powoli kontaktować.
- Jesteś aresztowana, pod zarzutem utrudniana śledztwa i nie wykonywania poleceń wydawanych przez pracownika służb mundurowych! - oznajmił Cowell, jeszcze bardziej przyciskając moje ciało do podłogi.
- Pierdol się - warknęłam, tym samym czując jak gęsta oraz ciepła ciecz spływa po moim łuku brwiowym.
- Z przyjemnością. Życzy sobie pani anal czy oral? - odparł złośliwie.
- Skurwysyn! Oj poczekaj, a osobiście upierdole ci tego flaka! - odcięłam się, powodując jeszcze większe zdenerwowanie u generała.
Nie widziałam jego twarzy, ale wiedziałam, że cały aż się gotuje.
- Znasz swoje prawa, czy dziwkom z CIA trzeba je odczytać?
- Jak byś nie wiedział, te dziwki z CIA swoje prawa noszą w pamięci i kiedy jest potrzeba potrafią je wyrecytować, a nie odczytywać jak kurwy z FBI, złociutki.
- Gdybyś nie pracowała w rządzie to...
- Ale pracuję i gówno możesz mi zrobić. Nie zasługujesz nawet na to, żeby pocałować mnie w dupę! - skwitowałam, kiedy ten szarpiąc za kajdanki podniósł mnie ponad ziemię.
- Co do jasnej cholery się tu wyprawia?! - w tym samym czasie rozległ się rozwścieczony głos Ian'a, który zdyszany wbiegł do domu.
- FBI. Generał Marcus Cowell, mamy nakaz eksmisji pana i tej pani do naszej głównej siedziby - wytłumaczył federalny, tym samym się legitymując.
- Ian King, CIA. Matko boska! Co wy jej zrobiliście?! Ty krwawisz! - wepchnął dokument w klatkę piersiową starszego mężczyzny i czym prędzej podszedł do mnie, przyglądając się rozcięciu na twarzy.
- Stawiała opór, to było konieczne - poinformował generał.
- Pfff opór? Opór to ty stawiasz służąc temu krajowi. Mało tego, twoje nazwisko przynosi mu hańbę! - wtrąciłam się.
- No właśnie, poczekaj. Jak twoje nazwisko? Cowell? Ja przecież cię znam. Byłeś oskarżony o współudział w zamachu na prezydenta. Jakbym mógł zapomnieć, przecież sam prowadziłem tę sprawę, no ale...
- Zostałem uniewinniony - wtrącił Cowell.
- Phi, uniewinniony może zostać każdy, ale czy jesteś niewinny? Wątpię...zachowałeś czystość karty i posadę tylko i wyłącznie dzięki Huddgens'owi, a teraz co? Tak się odpłacasz, traktując w ten sposób jego podwładnych? - mówił wyniośle młody brunet, wskazując dłonią na moją zakrwawioną twarz.
- Nie będę dyskutować na ten temat z jakimś degeneratem!
- Ten degenerat zaraz może rozwalić ci tą twoją zakłamaną gębę, pod zarzutem zniesławiania wizerunku federalnego CIA, więc radzę uważać ci na słowa, a ją w tej chwilii rozkuć - skwitował, coraz bardziej wpijając swój morderczy wzrok w spojówki generała FBI.
Ten chociaż niechętnie, ale też niezwłocznie wykonał polecenie.
Podszedł do mnie, stając za moimi plecami, tym samym mocno szarpiąc za metalowe kajdanki.
Wydałam z siebie tylko cichy jęk bólu, kiedy ten w końcu zdecydował się poluźnić ustrojstwo zdobiące lekko sine nadgarstki.
Gdy znów poczułam wolność dłoni, jak najszybciej wyrwalam je z uścisku starszego mężczyzny.
- Proszę skierować się do pojazdów, jedziemy na komendę - usłyszałam z ust Cowell'a.
- Może dasz mi się chociaż ubrać? - zapytałam poirytowana.
- Po co? Jak mniemam Jackson widywał cię w bardziej skąpym ubraniu.
Ledwo opanowując emocje jakie zaczęły przepełniać mój umysł, odparłam:
- To jest poświęcenie dla obowiązku, o którym ty pewnie nie masz pojęcia.
- Cóż za poświęcenie, robienie z siebie kurwy. No, pasuje do ciebie - powiedział to z taką dumą, tak wyrafinowanym tonem.
To uderzyło we mnie jak strzała w serce.
Ukłuło, zabolało gdzieś tam w głębi duszy.
W ułamku sekundy przy Cowell'u stał mój narzeczony mocno ściskając jego grdykę, tak że z każdą przebywającą chwilą, starszemu mężczyźnie zaczynało brakować tchu.
Patrzyłam na to i nie mogłam nic zrobić, a może po prostu nie chciałam?
Z całego serca nienawidziłam tego człowieka.
Może to wydać się okropne, ale z jednej strony pragnęłam jego śmierci, jednak z drugiej, wiedziałam, że nikt nie może decydować o czyimś życiu.
- Ian zostaw go! Na litość boską! - wykrzyczałam, szarpiąc bruneta za ramię, tym samym pozwalając Cowell'owi na nabranie kolejnego oddechu.
- On nie jest tego wart - dodałam, po czym skierowałam się na górę do sypialni, aby przebrać piżamę w służbowe ubranie.
Michael:
Biała teczka.
Niby nic.
Zwykła tektura ze spajającą ją gumką.
To tylko kawałek papieru, jednak on coś skrywa.
Teczka niby taka sama jak inne, a jednak odmienna.
Na swojej okładce nosi pieczątkę przynależności FBI, więc jest to jedna z ważnych teczek.
To w niej są dane, akta osobowe.
Jednak te noszą bowiem imię zatajonych.
Dlaczego?
Bo to ważna teczka.
Są to akta należące do jednego z agentów CIA, dlatego też, objęte są szczególną ochroną.
Niby nic, prawda?
Siedzę tu już od kilku godzin i tak naprawdę nie wiem o co właściwie w tym wszystkim do cholery chodzi.
Ten cały labirynt kłamstw, ja, ja...ja naprawdę pogubiłem się w tym wszystkim.
Nie wiem już co jest prawdą, a co fałszem.
Kto tak naprawdę jest kim.
Co było dobre, a co złe.
Ja tak naprawdę nie wiem już kim właściwie jestem.
Mam wrażenie, że stałem się marionetką w czyiś dłoniach.
Do tego, tak łatwą do opanowania, opanowania tak silnym uczuciem.
Tylko...czy ono było prawdziwe, czy dogłębnie sztuczne?
Akta?
Wiecie czyje są?
Otóż, należą one do Natalii, pardon, do Angeliny King.
Nie rozumiem.
Dlaczego?
Przecież te wszystkie chwile jakie z nią spędziłem, wszystkie pocałunki były takie, takie magiczne, pełne entuzjazmu oraz uczucia...jak widać nieprawdziwego.
CIA?
Czego oni chcą?
Pieniędzy?
Czy wynaleźli kolejny sposób jak udowodnić niesłuszne oskarżenia o pedofilii.
Ona, była osobą, której zaufałem, a co najważniejsze, obdarzyłem uczuciem i to nad wyraz silnym.
Pokochałem ją, jak nikogo wcześniej.
Miałem wrażenie, że to właśnie ona leczy moje troski, umacnia je w pięknej miłości, a tym czasem to było tylko złudzenie.
Wpuściłem ją - piękną, pogodną, po prostu idealną kobietę - do mojego serca, mając nadzieję, że będzie rozpalać w nim coraz większe ognisko miłości i namiętności.
Tym czasem, ona weszła do niego, stwarzając nadzieję, której krańce sięgają po sam wszechświat, po czym rozdarła je na miliony części i nie chcąc go opuścić, przydeptuje szpilką.
Boli?
I to jeszcze jak...
Nie ma nic gorszego niż ślepa miłość, gdzie po drugiej stronie czeka cię okrucieństwo.
Wykorzystała i porzuciła, bez krztyny skrupułów.
Tylko po co?
Po co to wszystko?
Dlaczego ludzie tak mnie nienawidzą?
Przecież nie jestem potworem, nie jestem nim...
Błagam, przestańcie mnie ranić...
Krwawię wewnętrznie, czując ból jaki zadają mi ludzie.
Dlaczego?
Co jest ze mną nie tak?
Jestem dobrym człowiekiem, obywatelem, a ludzie snują o mnie straszne rzeczy, nienawidzą mnie, dopinają łatki pedofila, homoseksualisty, przecież jestem taki sam...
Taki sam jak wy...
Taki sam...
Uroniłem łzę.
To wszystko bolało, niczym wszczepienie w żyły trucizny.
Sztylet wbity w plecy...
Za każdym razem z coraz większą siłą oraz nienawiścią.
Upokarzają mnie jak nic nie wartego śmiecia.
To staje się dla nich normą.
Rozgrzebują niezabliźnione rany, zadając kolejne - bardziej podłe.
Zapatrzony w metalowy stół, nie spostrzegłem nawet kiedy do sali wszedł generał Cowell z jakąś kobietą oraz młodym mężczyzną, po chwili dołączył kolejny, już nieco starszy.
Dopiero gdy bardziej spojrzałem na dziewczynę, uświadomiłem sobie, że to Natalia, a raczej Angelina, miała rozbity łuk brwiowy, zaklejony plastrem.
- Proszę siadać - Cowell zwrócił się w stronę młodych ludzi, ci niezwłocznie wykonali polecenie.
Widziałem, że Angelina uporczywie unika mojego spojrzenia.
Była...przestraszona.
- Czego chcecie?! - warknąłem.
- Szef CIA, Thomas Huddgens. Chcemy wyjaśnić tę nieco skomplikowaną operację...
- Nieco? - parsknąłem śmiechem, tym samym przerywając mężczyźnie.
- Panie Jackson, wiem, że Pan jest święcie przekonany, że robimy wszystko aby wyciągnąć od Pana pieniądze, ale tym razem chodziło o Pańskie życie, robiliśmy to, by Pana chronić - powiedział szef sztabu CIA.
- Chronić tak? Oszukując i bezczelnie rozkochują, tylko po by móc mnie zmanipulować? Hm, Pani Natalia, a właściwie Angelina doskonale coś o tym wie - odparłem arogancko.
- Michael, to nie tak! Oni chcieli cię zabić, miałam zapewnić ci ochronę i musiałam. Nie chciałam tego, ale musiałam - wtrąciła się "Natalia".
- Właśnie ochronę, a nie fałszywe uczucie! - powiedziałem lekko się unosząc.
- Nie chciałam tego, naprawdę. Błagam uwierz mi, ja wykonywałam rozkazy. Zbliżenie było konieczne, musiałam mieć dostęp nie tylko do twoich dokumentów, aktów prawnych, ale też do samego ciebie, musiałeś otworzyć się przede mną, inaczej nie byłabym w stanie zapewnić ci ochrony, Michael błagam wybacz mi... - płakała.
Nie mam pojęcia czy jej łzy były szczere, dobra z niej aktorka ostatnimi czasy. Jednak, jej oczy przepełniało to coś, coś gorzkiego.
- Zbliżenie, tak? A choroba? Też była ustawiona? - zapytałem już nieco łagodnej.
- Nie Mike...jestem chora, poważnie chora. Naprawdę mam raka, guza mózgu. To akurat było prawdą, wybacz mi... - mówiła po cichu, wciąż roniąc łzy.
- No właśnie, prawda. Jak mogłaś mi to zrobić, przydzę się tobą - zamilkłem - ale jednocześnie to uczucie wciąż we mnie siedzi i rozdziera mi serce na kawałki. Zadowolona jesteś? Osiągnęłaś swój cel? - zadrwiłem, wiem, że może nie powinienem, ale nie mogłem tego powstrzymać, kumulowało się we mnie i tylko czekało na eksplozję.
- Musiałam cię chronić. Ja i Kate. Tak Mike, ona też była agentką w dodatku moją przyjaciółką. Twój pocałunek z nią też był zaplanowany...
- Co?! No pięknie - znów jej przerwałem, nie mogąc uwierzyć w słowa, które wypowiadała.
- Potem gdy mi przytrafił się ten cholerny wypadek, miała mnie zastąpić przez jakiś czas i zrobiła to najlepiej jak mogła, oddała życie, chroniąc ciebie przed zamachowcem.
- Oszukałaś mnie - powiedziałem.
- Wiem Michael i bardzo żałuję, ale zbliżenie było konieczne - odparła spuszając głowę w dół, niczym sponiewierany pies.
- Zbliżenie, tak? Okay, niech będzie. Załóżmy, że tak łatwiej CIA mogło do mnie dotrzeć, dlaczego podałaś się za Polkę i to w dodatku za dziewczynę z przed laty, którą spotkałem na koncercie? Skąd do cholery o niej wiedziałaś?!
- Od...Frank'a. Mike, tak było łatwiej do ciebie dotrzeć. Logiczne, że szybciej zaufasz dawnej miłości, niż nowo poznanej kobiecie - skwitowała, jednak jej mina wyrażała ból i rozgoryczenie.
- F-Franka?! Nie wierzę, nie wierzę do cholery! To niemożliwe! Każdy, błagam każdy tylko nie on...
Dlaczego mi o niczym nie powiedział? W takim razie kim i gdzie jest zamachowiec, perfidna Pani detektyw? - zadałem pytanie, a w moim głosie znów można było zasmakować arogancji powiązanej z nutką ironii.
Dziewczyna spóściła wzrok, po czym cicho odparła:
- Nie mógł, dla twojego bezpieczeństwa. Niestety, nie udało się nam jeszcze do tego dotrzeć...
- Hah! To jest przecież śmieszne! Robicie ze mnie debila?! Przez rok, pierdolony rok całkowitego dostępu, już pomińmy te oszustwa wobec mnie, ale cały rok i nikogo nie namierzyliście? Proszę jaki mamy sprawny rząd, pozazdrościć normalnie - zadrwiłem - a ten Pan kim jest? - zapytałem, wskazując wzrokiem na mężczyznę siedzącego obok Angeliny.
- Ian King, CIA - wylegitymował się.
- Ach tak? King? Wątpię, żebyście byli rodzeństwem, więc pewnie małżeństwem jak mniemam? No świetnie się prezentujesz Angelino - uśmiechnąłem się szyderczo.
- Tak, małżeństwem - potwierdził brunet.
- Nie wiem czy wiesz, ale twoja zacna i porządna żonka pieprzyła się ze mną, a jej orgazm był tak głośny, że o mało sąsiedzi nie usłyszeli, musiało być jej dobrze. W sumie co się dziwić, uprawiała seks z samaym królem - powiedziałem to tak perfidnie, ale jego twarz pozostawała kamienna.
- A ty co na to? - skierowałem słowa do kobiety - po co to było? Po co poszłaś ze mną do łóżka, a jego zdradziłaś? Dla przyjemności, czy znów dla "mojej ochrony" tylko nie wiem czego, bo penisa umiem sam obronić. Nie pomyślałaś, że ranisz męża? Że sprawisz ból mi, a przede wszystkim osobie którą kochasz?
- To była moja praca, taki dostałam rozkaz, prawda szefie? - odparła ze łzami w oczach.
Mężczyzna dowodzący CIA szyderczo się uśmiechnął, po czym odparł z niezwykłą przyjemnością rozpraszającą się w jego głosie:
-Właściwie to, to nie było konieczne. Założyliśmy się o to z trzema generałami, a stawka nie była mała i... - przerwała mu, wybuchając niekontrolowaną furią.
- Co?! Ty pierdolony sukinsynie! - wstała, zaczynając szarpać Huddgens'a za ubrania - sprzedałeś mnie swoim obleśnym kolegom! Ty zasrańcu! Jak mogłeś! Ty... - złapała się za głowę, po czym wyszeptała cicho - słabo mi - upadła uderzając tyłem głowy o stalowy blat stołu.
Nikt jej nie złapał.
Nie zdążył.
Lada moment był przy niej jej mąż - Ian, próbował złapać z nią kontakt, niestety na marne.
Płakał, wykrzykiwał jej imię, prosił by go nie zostawiała - nie słyszała, nie mogła usłyszeć.
Ona nadeszła.
Jak zwykle w najmniej spodziewanym momencie, wtedy kiedy najbardziej jej nie oczekujemy.
Angelina - jej karuzela życia, właśnie się zatrzymała i już nigdy nie ruszy, by móc znów zakręcić kółko w jej oddechu.
Wystarczy tylko ułamek sekundy i zanim się obejrzysz, już nie ma Cię na tym świecie. Zostawiłeś wszystko, pogrążając w żałobie wszystkich, którzy niegdyś byli ci najbliższymi.
Śmierć.
Bezlitosna bestia odbierająca nam wszystko co najcenniejsze - życie.
************************************
Witam miśki po tak długiej przerwie, za którą przepraszam Was z całego mojego serduszka <3
Ale uhuhuhuu! Co tu się stało?
Jak mam być szczera, to...przy fragmencie gdzie Mike opowiada jak ranią go ludzie, jak go traktują, że jest taki sam itd. wybaczcie, że to mówię, ale sama się popłakałam - poerwszy raz, przy czymś co sama napisałam... :"(
A Wy?
Co myślicie o tym rozdziale?
Sytuacja powoli zaczyna się wyjaśniać, jednak sprawy...przybierają nieprzyjemny bieg...
Oczywiście to jeszcze nie koniec książki, choć zbliżamy się do jego końca (tak, tak wiem, gadam to tak już od kilku rozdziałów :) Basia coś o tym wie, no nie?)
To do next'a miśki! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro