Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R32

Natalia:

Rozpalona nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
Bez słowa znów zatopił się w moich ustach, po czym delikatnym ruchem położył mnie na chłodnym brzegu fontanny.

- Ian, ja nie mogę...- wyszeptałam cicho, kiedy mężczyzna składał na mojej szyi drobne pocałunki rozkoszy, jednak ani myślał zaprzestać namiętności.

- Boże, przestań proszę Cię! - wykrzyczałam, tym samym odpychając od siebie bruneta.

- Co się dzieję? Nie poznaję Cię Angelino...czuję, że się ode mnie oddalasz...- powiedział siadając na brzegu fontanny, a w jego głosie rozbrzmiewał ból i rozgoryczenie.

- Ian, to nie tak, ja... - przerwał mi.

- Nie tak? To wytłumacz mi w końcu jak, bo chyba się gubię. Nie widzieliśmy się od ponad roku, o seksie to nawet nie wspomnę. Ja rozumiem, że mamy robotę do zrobienia, ale czuję, że to co jest między nami wygasa. Nie chodzi tu już tylko o seks, ale o to, że jesteś jedyną osobą, na której mi naprawdę zależy. Nie chcę Cię stracić aniołku, ale proszę nie prowadź tego do upadku - mówił patrząc prosto w moje oczy, w których powoli zaczynały zbierać się drobne krople łez.

- Skarbie przepraszam...tego po prostu jest zbyt dużo. Cała ta sprawa zaczyna mnie przerastać, ja już nie wiem co mam robić - odparłam z drżeniem w głosie, który powoli tracił swą równowagę, a spod powiek zaczęły sączyć się małe, słone kropelki rozpaczy oraz niewiedzy.

Tak naprawdę nie wiedziałam co mam zrobić, powiedzieć, jak zareagować.
To wszystko, to jakaś pomyłka.
Ja jestem pomyłką, drążącą dziurę w tym całym zamieszaniu.

Ile rzeczy mogło być lepszych, gdybym w ogóle nie spotkała Michael'a.
Ile istnień zachowało by życie gdybyśmy się nie poznali.
Ile oszczędziła bym mu cierpień, których i tak ma już pod dostatkiem, nawet gdy nic złego nie zrobi.
Ile mogłam zatrzymać zła, gdybym nie wzięła tej pierzonej sprawy.

- Dobrze już, w porządku. Nie płacz, proszę - odparł cicho, po czym objął mnie swoim silnym ramieniem i przytulił obdarowując uczuciem troski oraz czułości.

Wtulona tak w niego, roniłam łzy, których stróżki lekko spływały na jego czarną koszulkę, tym samym tworząc na niej małą, mokrą plamę.

Czułam jego ciepło.
Cudowne dla ucha bicie serca.
Jednak był tam też strach.
Obawy, że mogę już nigdy więcej nie doświadczyć uczucia jakim darzy mnie Ian.
Już nigdy więcej nie usłyszeć rytmu bicia jego serca, które idealnie wpada w wydźwięk mojego.
Bałam się, że go stracę.
Stracę osobę, a właściwie mężczyznę,  dzięki któremu mam po co żyć, czy nawet do kogo się uśmiechnąć.

Wiem, że nie ważne co by się działo on zawsze jest przy mnie.
Nie istotne, jak wielka odległość by nas dzieliła, jak długo nie widzielibyśmy swoich twarzy, głębi oczu, on i tak będzie ze mną.

Gdzie?

Otóż w moim sercu.

Poznając go, nie spodziewałam się, że nasza znajomość dojdzie aż do tego stopnia.
Zawsze traktowałam go jak wspólnika, partnera w robocie.
Dobrze się nam razem pracowało, znakomicie się dogadywaliśmy.

Z takim człowiekiem możnaby okradać banki.

Lojalny, honorowy i wierny jak pies.
Ktoś, na kim można bezgranicznie polegać, bez względu na sytuację w jakiej się znajdowałeś.

Dzięki niemu czuję się szczęśliwa, kochana i doceniana.
Jest kimś, za kogo mogłabym oddać życie.

Znamy się ponad 4 lata, od liceum.
Zawsze był dla mnie wsparciem, dobrym kolegą. Nigdy nie wiązałam z nim nadziei, czy przyszłości.
Jednak czas chciał by stało się inaczej, by zaistniało uczucie, które trwa do teraz i tylko się pogłębia.

Wsłuchując się tak w bicie serca Ian'a, coraz bardziej uświadamiałam sobie jak bardzo go kocham i jak bardzo nie chcę go stracić, bo nawet krótka rozłąka tak bardzo boli.

Z drugiej strony gdzieś w mojej głowie siedział jeszcze Michael.
Ten dorosły człowiek, będący nadal dzieckiem.

Ten mężczyzna, który zamotał mi w głowie, a ja go opuściłam.

Ten, który pokochał mnie całym swoim sercem, a ja je tak po prostu zraniłam i porzuciłam.

Jednak taką decyzję musiałam podjąć. Już dość się wycierpiał poznając mnie, a tym bardziej obdarowując swoją szczerą, ciepłą miłością.
Chociaż tyle dobrego mogę zrobić w tym wirze kłamstw.

Wielu z was pomyśli, że wcale nie robię dobrze, tylko jeszcze bardziej pogarszam sytuację odchodząc od Michael'a...

Otóż nie.

Ta decyzja była najlepszą jaką mogłam podjąć w tamtej chwili.
Dość już kłamałam, oszukiwałam, a w dodatku rozkochałam w sobie człowieka, który jest ślepo zapatrzony w miłość.

Najlepszym wyjściem było odejście.
Tak chociaż mogłam skrócić mu cierpień, których niestety jeszcze nie koniec.

Czasami żałuję, że wzięłam tą sprawę.
Że musiałam skrzywdzić tak dobrego człowieka.
Człowieka, który ma serce dziecka.

Jedynym prawdziwym zdaniem jakie skierowałam ku Michaelowi, były słowa dotyczące mojego nowotworu.
Stan choroby z każdym dniem się pogarsza.
Rak zabija mnie od wewnątrz, pozostawiając co raz to słabszą.

Ian jeszcze o niczym nie wie, chociaż jako mój narzeczony powinien być jedną z pierwszych poinformowanych osób.

Boję się.

Nie wiem co mam robić, nawet co myśleć, a tym bardziej jak mu to powiedzieć.

Kocham go i nie chcę by cierpiał, czy patrzył jak umieram.
Nie mogłabym znieść widoku jego smutnej twarzy i roniących łzy oczu.

Serce pęka mi na samą myśl o tym, ale w końcu nadejdzie ta chwila, kiedy będę musiała mu powiedzieć, nawet jeżeli z rozpaczy eksploduje mu serce.

Zegar wybije godzinę śmierci, a wtedy nie będzie już odwrotu. Każdemu z nas przyjdzie rozliczyć się z życia. Z tego jakimi byliśmy ludźmi, jak postępowaliśmy, czy żałujemy wszelkiego zła jakie przyszło nam czynić.
Staniemy przed Sądem Bożym i tylko On będzie mógł zadecydować co dalej się z nami stanie.

Żałujesz?

Bo ja...tak.
Gdybym tylko mogła cofnąć czas i odmówić przyjęcia sprawy, gdybym tylko miała taką możliwość.

- Ian, ja nie mogę tak dłużej. Ja już nie chcę mieć z tym nic wspólnego - oderwałam się od jego ciepłego torsu i zapłakana spojrzałam w jego ciemne zielone oczy.

- Proszę, zostawmy tą sprawę i wyjedźmy gdzieś daleko, razem. Tylko my, we dwoje. Błagam cię Ian, ja już nie mogę...nie chcę tak żyć. Boję się, rozumiesz?

- Skarbie, uwierz, że pragnę tego tak samo jak ty, ale - przerwał - dobrze wiesz, że nie możemy. Doprowadzimy sprawę do końca i obiecuję ci, że nie będziemy mieć już z tym ani z tymi ludźmi nic wspólnego. Wiesz jaki jest Huddgens, jeżeli nie skończymy tego co zaczęliśmy wydali nas z CIA, a do tego tak nabruździ w papierach jak się nawet nam nie śniło. Dobrze wiesz, że to kawał sukinsna - mówił patrząc na mnie smutnym wzrokiem.

- Każdego dnia, kiedy się budzę sprawdzam własny puls, by upewnić się czy aby na pewno żyje. Wychodząc do pieprzonego sklepu, rozglądam się wszędzie, by sprawdzić czy nikt mnie nie śledzi. Czuję, że oni wiedzą o mnie wszystko. Gdzie chodzę, co jem, co piję, kiedy uprawiam seks, a nawet w jaki sposób to robię. Czuję się obserwowana, z każdej możliwej strony, każdego możliwego kąta. Boję się, że w końcu to wszystko posunie się za daleko. Że,  w końcu kiedy się obudzę, sprawdzając puls, nie poczuje go. Że, kiedy wyjdę do sklepu, już z niego nie wrócę. A, co najgorsze, boję się, że przez to wszystko, przez tych pierdolonych skurwieli z CIA stracę i ciebie... - to był koniec, wybuchłam płaczem niczym mała dziewczynka, której właśnie ktoś zabrał lalkę.

Wpadłam w trans, nie mogłam tego opanować.
To było niczym amok.
Łzy sączyły się spod moich powiek jak oszalałe, dłonie drżały, jakby dosłownie przed chwilą popełniły zbrodnię, a głowa przepełniona była bólem i rozpaczą.

- Ciii, już dobrze, jestem przy tobie i zawsze będę. Nie płacz kochanie, wszystko się ułoży, zobaczysz - odparł mocno tuląc mnie do siebie.

- Nie Ian, nic się nie ułoży. Jest coś, o czym już dawno powinnam ci powiedzieć - wstrzymałam oddech, ostatni raz zastanawiając się nad swoją decyzją - Ja...ja mam raka - spojrzałam na niego błagalnie.
Nie wiedziałam czy aby na pewno dobrze zrobiłam.

Wpatrywał się we mnie, jakby zobaczył ducha.
Czułam, że ta wiadomość z trudem do niego dociera, a  ja zadałam mu ból.

Jednak musiałam mu powiedzieć, nie mogłam tak po prostu tego przed nim ukrywać, nie zasługiwał na to.

Widziałam jak jego zielone oczy pochłania fala smutku. Chciał by to był tylko zły sen, jednak nie tym razem. Tym razem to jawa i przykre zderzenie z prawdą.
Jest bolesna, jak w większości przypadków.

- Skąd wiesz, że to nowotwór? Ktoś cię badał? To pewne? - z trudem wykrztusił pytania, tym samym próbując stłumić rozpacz jaka rozbrzmiewała w jego głosie.

- Tak, to pewne. Byłam u lekarza, to guz mózgu spowodowany tym pierdolonym wypadkiem. Widzisz, karma wraca...Boże, jestem okropna, nienawidzę siebie! Dlaczego ja? Dlaczego my, Ian? Gdyby nie ta pieprzona sprawa do niczego by nie doszło, a moje życie nie wisiało by na włosku. Nie wiem co mi odwaliło żeby pracować w CIA.

- Nie mów tak kochanie, nie ty jesteś okropna lecz ten kto siedzi na najwyższym stołku CIA i zlecił nam to zadanie, każąc dla dobra sprawy posuwać ci się aż tak daleko. Damy radę, razem - powiedział, tym samym starając się dodać mi otuchy i poczucia bezpieczeństwa.

- Jest jeszcze coś, bardziej intymnego...- wyszeptałam nie śmiało.

- Jeżeli chodzi o tę gorącą noc z Jacksonem to wiem o wszystkim - przerwał mi - ale wybaczam ci, tylko obiecaj, że to się więcej nie powtórzy.

- Obiecuję - odrzekłam bez chwili wahania.

Tylko...dlaczego przyjął to tak łagodnie?
Dziwne.
Czyżby wyznanie o nowotworze wzbudziła w nim litość?
Teraz tak to ma wyglądać?
Śmiertelnie chora osoba unika konsekwencji?
Ja nie chcę tak żyć.
Owszem, rak mnie zabija, ale nie zwalnia mnie to z odpowiedzialności za swoje czyny, czy litowania się nade mną.

Każdy kiedyś umrze, w ten czy w inny sposób, prędzej czy później, ale ona w końcu nadejdzie.

Chłodna, koścista postać z siwą peleryną na swym kruchym grzbiecie.
W prawej dłoni trzymając lśniącą srebrną kosę, przyjdzie i zetnie Ci głowę zabierając Twoją mniej, lub bardziej wartościową duszę, prowadząc ją dokładnie tam gdzie zasłużyła sobie za życia.

Jednak może to być również anioł, anioł śmierci, zwany Archaniołem Gabrielem.
Przybrany w czarne szaty nadejdzie w swoim czasie, po czym odejdzie wraz z naszą duszą by przeprawić nas na tamten świat, a o naszym wstąpieniu do Nieba zadecydować będzie mógł tylko sam Bóg.

Śmierć nadejdzie w tej, czy w innej postaci. W mniej lub bardziej tragiczny sposób.
Ale, ona przyjdzie w najmniej spodziewanym momencie, więc lepiej się na nią przygotuj, bo zanim zdążysz się obejrzeć, poczujesz jej chłód na karku.

Ian złożył ciepły pocałunek na mym czole, po czym wziął w swoje silne ramiona i niosąc mnie wszedł do ogromnej willi kierując się wprost do jednej z sypialni.

Delikatnie położył moje drżące ciało na miękkim łożu, które ubrane było w aksamitną pościel koloru ciemnej purpury.

- Gdzie są twoje bagaże? - zapytał ze spokojem w głosie.

- Chyba...one chyba zostały w samochodzie - odparłam bezsilnie.

Brunet tylko ciężko westchnął, po chwili sięgając do szafy koloru hebaowej czerni i wyciągnął z niej męski T-shirt tego samego koloru.

- Proszę, możesz spać w tym - powiedział tym samym podając mi koszulkę.

- Pomyślałem, że będziesz chciała odpocząć, więc jeżeli chcesz to śpij dziś sama, tutaj. Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w sypialni obok - skwitował, po czym posyłając mi skromny uśmiech wyszedł z sypialni, a ja przebrałam się w wcześniej pozostawione mi ubranie.

Mój wzrok skierował się na piękne łóżko, które stało tuż obok mnie.
Uświadomiłam sobie, że tej nocy nie chcę być  sama. Ani tej, ani kolejnej, ani już żadnej. Chcę być u boku kogoś kto darzy mnie miłością, chcę być przy bliskich mi osobach póki jeszcze mogę.
Nie chcę marnować czasu na samotność, bo nie mam go już zbyt wiele.

Jeszcze raz spojrzałam na łóżko i bez wahania wyszłam z pokoju, udając się do pomieszczenia obok.

Stając przed ciemnymi drzwiami, wzięłam głęboki oddech i ostatni raz poprawiłam swoją "piżamę" po czym zdecydowałam się zapókać.

- Proszę! - usłyszałam tylko zza ściany.

Zgodnie z poleceniem weszłam do pokoju.
W pomieszczeniu, którego ściany barwione były jasnym grafitem, zastałam Ian'a leżącego już w swoim ogromnym łożu.

- Coś nie tak? - zapytał.

- Powiedziałeś, że gdybym czegoś potrzebowała, mam przyjść. Potrzebuję - zamilkłam - ciebie - odparłam nieśmiało.

- Wejdź kochanie - odrzekł z uśmiechem, a ja już po chwili leżałam obok niego mocno wtulona w jego ciepły, umięśniony tors, wsłuchując się w melodię bicia jego serca.

Tego właśnie potrzebowałam.
Nie seksu, czy sprośnych słówek.
Potrzebowałam ciepła i obecności drugiej osoby.

Kogoś dla kogo jestem całym światem, gdy dla świata jestem nikim.

************************************
No witam was misiaki! <3
Jestem z kolejnym rozdziałem!
I to jak szybko! I to z jakim długim! Hihi :)
Jak wrażenia? CIA? Co tu się do cholery dzieje?! Uhuhuuu szykuję się gruba sprawa...chyba :)
Ale...zauważyłam, że wasza aktywność spadła i to bardzo dużo :"(((
Przy poprzednim rozdziale jest tylko 27 wyświetleń, 7 gwiazdek i raptem 4 komentarze...
W porównaniu z poprzednimi rozdziałami aktywność spadła i to makabrycznie :(
Troszeczkę mi przykro, że spadek jest aż tak wysoki, chciałabym aby statystyki wzrastały, a nie spadały...no ale zobaczymy co przyniesie czas i kolejne rozdziały :)
Wesołych Świąt kochani! :)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i pozostawicie swoją opinię :)
To do next'a! <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro