R29
-Ja nic nie wiem! Ile razy można powtarzać? Nie wiem, rozumie Pan? NIE WIEM. Nie mam zielonego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi...-impuls i zdenerwowanie jakie wtedy we mnie buzowało, w końcu znalazło szczelinę ujścia i wybuchło niczym torpeda. Nie wytrzymałem, krzyknąłem waląc pięścią w metalowy stół, na którym wcześniej się podpierałem.
Jednak dalej nie rozumiem czemu to akurat mnie zabrano na przesłuchanie.
Nie dość, że zrobiono mi najazd komandosów na dom, to jeszcze przeprowadzają to wszystko w okropnych warunkach.
Białe ściany podchodzące wilgocią i pleśnią, jak w horrorze o opuszczonym psychiatryku, a nie w siedzibie federalnych. Do tego te zimne stoły i trupioblada żarówka oświetlająca to małe pomieszczenie.
Wiedziałem, że w rządzie jest źle, ale nie sądziłem, że aż tak.
-Ach tak, a to dziwne...tym bardziej kiedy było się świadkiem całego zajścia i strzelaniny, ale skoro tak, to możemy przejść do bardziej rygorystycznych metod przesłuchań-wtedy po raz pierwszy usłyszałem szorstki głos generala Cowell'a. Jego barwa była silna i nieco zachrypnięta. Sam Marck Cowell był mężczyzną grubo po czterdziestce z posiwiałymi krótko ściętymi włosami, które już powoli tworzyły zakola. Jednak mimo swojego wieku nie brakowało mu postawnej oraz rozbudowanej sylwetki, stanowczości prezentującej się w jego głosie i morderczego spojrzenia w oczach.
-Oczywiście, proszę bardzo...może najlepiej posądzcie mnie o współudział w zamachu na samego siebie, ba! Uznajcie mnie za tego głównego bohatera spisku, który chciał mnie zabić! W sumie, w gazetach w końcu pojawił by się fascynujący nagłówek
"Michael Jackson głównym organizatorem zamachu na samego siebie! UWAGA! Morderstwo nie wypaliło, ponieważ Król Popu wolał zatańczyć ze śmiercią niż strzelić sobie w łeb! Ale uwaga! Gdyby sie zabił, to czy nie byłoby to już samobójstwo, a nie zamach? Michael Jackson kryminalistą i niedoszłym samobójcą!" Eeej w końcu przeczytałbym ciekawy artykuł o sobie-odparłem ironicznie udając zaciekawienie i wymuszając na sobie sztuczny uśmiech.
-Żartowniś się znalazł...Jackson, chyba czegoś nie rozumiesz. Jesteś na przesłuchaniu w FBI i gówno mnie obchodzi czy jesteś królem tej nic nie wartej muzyki, politykiem czy kopaczem rowów! Dla mnie jesteś kolejnym śmieciowym cywilem do przesłuchania, który czy chce, czy nie-powie mi wszystko-uniósł się, widać jak w jego oczach narastała wściekłość
-Śmieciowym powiadasz? Piękny szacunek do ludzi, piękny...no ale, w sumie co się dziwić...jak widać "pana generała" szkolono na totalnego skurwysyna, który traktuje wszystkich rzeczowo. Posłuchaj mnie teraz, bo powtarzać się nie będę, a to ty chyba znowu czegoś tu nie rozumiesz. Sam wiesz kim jestem i ile mogę, powiem słowo a nie wypłacisz się do końca życia. Groźby? Obelgi? Wyzwiska? -w ułamku sekundy poczułem jak masywna dłoń generała zaciska się na mojej koszuli z tak ogromną siłą, że puls jaki prężył się w jego żyłach przeszywał mnie na wylot.
Cicho przełknąłem kojącą gardło ślinę, po czym zebrałem się na kolejne słowa:
-Ooo? A teraz jeszcze naruszenie nietykalności cielesnej? Uhuhu będzie za to parę latek do odsiadki, sroga grzywna, a z cieplutką posadą u federalnych możesz się pożegnać. Wystarczy jedno moje słowo, a dwa mojego prawnika. Cowell zastanów się czy naprawdę tego chcesz, a ze mną zawsze można sie dogadać- oczywiście za nim nie jest za poźno-mężczyzna poluzował, a następnie puścił mocno zaciśnięty w swoich dłoniach kołnierzyk mojej koszuli.
-Tak myślałem, grzeczny generał. Jak już mówiłem ja nic nie wiem, nie mam pojęcia kto i czemu chciał mnie zabić, ale to nie ja, nie mój prawnik, ani menager ma do tego dojść, tylko wy Cowell i to całe FBI. Mam nadzieję że tym razem mundurowi nie zawiodą i zrobią co do nich należy, bo jak nie to nasza umowa zostaje zerwana. Tu chodzi o moje życie Cowell, a przedewszystkim również i twoje lata spędzone tu na wolności czy może w więzieniu za kratami? Wszystko teraz zależy od Ciebie generale i twoich ludzi. Liczę na was, powodzenia i do zobaczenia, mam nadzieję jak najszybciej-wstając z zimnego metalowego krzesła, jednym ruchem ręki chwyciłem marynarkę, po czym posyłając generałowi Cowell'owi skromny, lecz cwany uśmieszek wyszedłem.
-Kurwa! Jebany sukinsyn!-zza drzwi sali przesłuchań, usłyszałem tylko głos mężczyzny, w którym rozbrzmiewała już prawie furia. Zarzucając czarną marynarkę na plecy przystanąłem, a słysząc krzyki dobiegające z gabinetu Cowell'a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się ogromny uśmiech potwierdzający kolejne zwycięstwo nad tym człowiekiem.
Co dziwniejsze, mógł do tego wszystkiego nie dopuścić, tylko trzeba myśleć, po prostu myśleć.
Samotnie przemierzając długie i mroczne korytarze siedziby FBI, co raz intensywniej przyglądałem się ich ścianą. W odróżnieniu od tego obskurnego gabinetu były w kolorze cappuccino. Mimo tego, iż były strasznie wąskie, a z każdym postawionym krokiem na przód wydawały się jeszcze bardziej zawężać, oddawały efekt ciepła i potulności.
Docierając w końcu do holu komendy minąłem kilku funkcjonariuszy, jednak ich twarze nie były jak ściany cappuccino-nie oddawały ciepłego i potulnego wrażenia.
Ich spojrzenia paraliżowały mnie nienawiścią i chłodem jaki bił z ich tęczówek, za to twarz przybierała wyraz kamiennej i zawistnej.
Starałem się zbyt nie zwracać na nich uwagi, w końcu to też ludzie, a ich praca również wymaga ogromnego wysiłku.
Niestety, chwilę później niechybnie dowiedziałem się, że to nie zmęczenie ich trapi, lecz sama moja osoba.
Gdy tylko oddalali się ode mnie na parę metrów do moich uszu docierały różne słowa wydobywające się z ich ust, którymi dzielili się między sobą. Były to zdania typu:
"Ciekawe jaki chłopczyk będzie następny"
"Patrz, pedofil sam przyszedł do FBI, po cholerę go wypuszczają"
"Eeej to ten psychiczny Jackson. Bawi się zabawkami, stworzył sobie plac zabaw i myśli że jest dalej dzieckiem, w sumie dobry wabik pedofila na młodocianych chłopców"
Nie rozumiem...
Czemu oni muszą być tacy...stereotypowi? Jak mogą po prostu doczepić człowiekowi łatkę?
Dlaczego ludzie tak łatwo potrafią wyrobić sobie o kimś opinię?
Przecież ci wszyscy przedstawiciele polityczni, federalni, edukacyjni czy nawet zwyczajni ludzie, nigdy mnie nie spotkali, nie poznali.
Oni wiedzą o mnie tylko tyle co obejrzą w telewizji czy przeczytają w brukowcach, czyli tak naprawdę nie wiedzą o mnie nic.
Przecież jestem taki sam jak inni
-kiedy się skaleczę, krwawię.
To boli...rani mnie, moje serce, ale także i bliskie mi osoby.
Nigdy w życiu nie skrzywdziłem i nie skrzywdziłbym dziecka, a co dopiero takie coś o co mnie niesłusznie oskarżają...wolałbym podciąć sobie żyły, niż zadać jakikolwiek ból dziecku!
Przykro oglądać jak świat i jego ludzkość dąży ku upadkowi.
Nim się obejrzymy, a będziemy zabijać się nawzajem, bo powiedziałeś jedno słowo za mało, za dużo.
-Niech się Pan tak nimi nie zamartwia Panie Jackson-z moich głębokich przemyśleń, które ostatnio nieustannie zaprzątały moją głowę, wytrącił mnie skromny, ale przyjemny dla ucha głos recepcjonistki.
Za dużo tych kobiet, ciekawe jaką tajemnicę skrywa ta...albo nie, nie chcę wiedzieć, wystarczy mi wrażeń.
-Łatwo Pani mówić Panno...-delikatnie odchrząknąłem, po czym z równą delikatnością w głosie odparłem młodej, czerwonowłosej kobiecie.
-Elizabeth, tak mam na imię.
-Miło mi poznać, ja jestem...
-Michael, tak wiem. Trudno Pana nie rozpoznać, jest Pan sławny na całym świecie-nie dała mi dokończyć, ale w pewnym sensie miała słuszność. Niby nie potrzebnie się przedstawiam, bo większość ludzi wie kim jestem, ale z drugiej strony, jeżeli ktoś ujawnia ci swoje imię, nie wypada nie zrobić tego samego.
Na słowa dziewczyny tylko się uśmiechnąłem, tym samym spoglądając w jej szmaragdowe oczy.
-Niech się Pan...
Tym razem to ja jej przerwałem:
-Elizabeth, proszę tylko nie Pan, chyba nie wyglądam jeszcze tak staro, co?
-Nie...-odrzekła, a jej policzki powoli zachodziły mocnym kolorem różu.
-Przerwałem ci. O czym mówiłaś?
-Chciałam powiedzieć, żebyś nie przejmował się tymi jednostkami, które myślą o tobie nie stworzone rzeczy, bo na świecie są jeszcze ludzie-w tym ja- i miejmy nadzieję, że zawsze będą, którzy ne wierzą w twoją winę i wiedzą, że kochasz dzieci, a nie je krzywdzisz.
A jednak światełko w tunelu blaskiem jeszcze po oczach razi...trzeba je ratować zanim umrze i cię zdradzi.
Spojrzałem na kobietę z zainteresowaniem do jej słów, po czym zwinnie przeczesując włosy zdołałem wyksztusić z siebie tylko ciche "Dziękuję" .
W zamian otrzymałem skromny, ale jakże szczery i pełny dobroci uśmiech.
Zostawiłem dziewczynie autograf wraz ze zdjęciem, po czym odszedłem do wyjścia.
Na zewnątrz zastała mnie piramida schodów. Wydeptane w nich dziury i wszelkie nierówności dowodziły faktu, iż przeżyły już nie jedno zdarzenie, nie jednego generała, a napewno już nie jednego prezydenta.
Dalej stojąc u szczytu brukowanej góry, sięgnąłem do kieszeni spodni wyciągając z nich przyciemniane okulary, które zaraz znalazły sie na moim nosie, choć trochę ukrywając moją tożsamość.
Poprawiłem granatową marynarkę i niczym rzymski Cezar przemierzyłem szereg schodów kierujących w dół, prosto na szary, ponury chodnik pełen przypadkowych przechodniów w większości z głowami w chmurach, którzy żyli jeszcze wczorajszym dniem.
Co chwila tracąli się nawzajem zupełnie nie zwracając na to uwagi.
Westchnąłem głeboko i z wierzchniej kieszonki nakrycia wynurzyłem telefon, po czym zaraz wybrałem numer do Franka, który mimo pobytu w Hollywood na pewno już o wszystkim wie. Muszę poprosić go aby przysłał po mnie samochód, a w dodatku postarać się wszystko jakoś mu wytłumaczyć.
"Przepraszamy abonent nie odpowiada, prosimy spróbować ponownie późnej" -świetnie, nie odbiera.
Po kilku minutach postanowiłem dobijać się do niego aż do skutku, którego niestety nigdy nie osiągnąłem, ciągle automat i automat. Nie odbierał. Wygląda na to że jestem zdany tylko i wyłącznie na siebie.
Chciałem złapać jakąś taksówkę, ale jak to życie kocha robić nam na złość żadna nie chciała się zatrzymać.
Stany, Los Angeles-norma.
Głęboko nabrałem chłodnego, a zarazem wilgotnego powietrza w płuca, tylko po to aby za chwilę wypuścić jego dwutlenek węgla.
Tak więc została mi krótka, a raczej kilku godzinna przechadzka po mieście.
Ostatni raz postanowiłem zatelefonować do Franka z nadzieją, że może jednak odbierze, było gorzej...
"Przepraszamy, abonent jest chwilowo nie dostępny bądź wyłączył telefon. Powiadomimy cię kiedy będziesz mógł się z nim skontaktować"-cholera, on wyłączył telefon.
To...miłego spacerku Panie Jackson.
Przemierzając samotnie szare i możnaby rzec wręcz umarłe ulice LA w mojej kieszeni rozległ się natrętny dźwięk komórki.
W głębi duszy miałem nadzieję, że Frank w końcu zdecydował się oddzwonić, jednak ku mojemu zdziwieniu na wyświetlaczu pojawiło się całkiem inne nazwisko, całkiem istotne nazwisko.
Natalia:
-Aaaa!- taka była moja pierwsza reakcja kiedy zobaczyłam komandosa w czarnym mundurze FBI siedzącego na krześle tuż obok łóżka, w którym z bólu udało mi się zasnąć.
Nie miałam pojęcia co on tu robi, ale zdawał się chyba mnie pilnować.
No chyba nie! Nie potrzebuję żadnych komandosów strażników.
Okryłam się puszystą kołdrą pod samą szyję, tak aby dokładnie ukryć każdy skrawek swego ciała i przerywając ciszę, która nastąpiła zaraz po moim wybuchu krzyku, powiedziałam w miarę starając się opanować tonację swojego głosu:
-Dobra posłuchaj, albo wyjdziesz stąd po dobroci i zapomnimy o wszystkim, albo z uprzejmej dziewczyny zamienię się w zło wcielone i pożałujesz, że w ogóle tu wszedłeś.
Mężczyzna z silnie zarysowanymi kościami policzkowymi, na moje słowa zaśmiał się tylko, a jego spojrzenie wyrażało ogromne niedowierzanie w moje intencję i możliwości.
Nie reagując znaczniej na moje słowa, blondyn tylko poprawił się na krześle i chyba ani zamierzał się z niego ruszyć.
Ach tak?
Ja mu zaraz pokaże!
Uchyliłam rąbek kołdry, aby sprawdzić czy po upojnej nocy z moim ukochanym mam coś na sobie...
Byłam ubrana w czarny podkoszulek i...i nic więcej.
Świetnie!
-Dobra, sam tego chciałeś. Żeby nie było, że nie ostrzegałam. Sialalalalalalabamba! Sialalalalabamba!-wtedy zaczęłam drzeć się i fałszować jak najlepiej potrafiłam.
Chociaż nie liczne chwile pozwalają mi zapomnieć o tragicznej wiadomości od Dr. Jonesa...
-Lam ba bam ba! Lam ba bam ba!
-Dobra, dobra już wychodzę noo. Miałem rozkaz
-Lam ba...!-komandos opuścił pomieszczenie, a ja w końcu mogłam wyjść z łóżka.
Zbierając swoje ubrania z podłogi, szafek i Bóg wie z czego jeszcze, skierowałam się od razu do łazienki, która mieściła się w pokoju Michael'a.
Postanowiłam wziąć gorący, ale szybki prysznic.
Po odbyciu całej porannej toalety wyszłam z łazienki, która aktualnie przypominała saune. Zaczęłam pakować do walizki resztę swoich rzeczy, ciągle zastanawiając się jak powiedzieć Michael'owi o wiadomości jaką przekazał mi Dr. Jones i o mojej decyzji, która jest nie odwracalna.
Teraz pozostało mi tylko na niego czekać...ale zaraz, zaraz gdzie on właściwie jest? I co tu robili federalni?
Nie ważne...
Usiadłam ma czarnym, skurzanym fotelu głęboko wpatrując się w krajobraz za oknem, tym samym próbując przyhotować się na najgorsze...
******************************
SUPRISE!
No witam misie <3
Nie spodziewaliście się tego co?
No ale ja tak was kocham, że miałam trochę wolnego czasu i postanowiłam napisać dla was rozdział ;) hmm...potraktujmy to jako taki mały prezencik :D
Co do kolejnego rozdziału, to...nie mam pojęcia kiedy będzie, tak więc zawieszenie do kwietnia nadal trwa <3
Jak wam się podobał rozdział?
Jak myślicie kto dzwoni do Mike'a? Co ma zamiar wyznać mu Natalia?
Dobra wiem że już nie żyje za "moment", ale kto nie lubi trzymać w malutkim napięciu? :p hehe
To do ne...a nie! Jeszcze nie! :D
Chciałabym serdecznie zaprosić wszystkich moich czytelników do mojej nowej książki pt: "DESTINED FOR REVENGE"
Jak na razie jest tylko obsada i pierwszy rozdział, ale mimo wszystko mam nadzieję że się skusicie wyrazicie swoje opinię na jej temat w komentarzach do rozdziału ;) dobra, my tu gadu gadu, a ja...sama nwm co
:D
Tak więc do next'a!
Pa misie <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro