Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R24

Michael:

Westchnąłem głośno, po czym chwyciłem pióro, przysunąłem bliżej kartkę i zacząłem kreślić na niej słowa:

Kochany Dzwoneczku,
Pewnie zastanawiasz się czemu piszę list, aby skontaktować się z Tobą.
Otóż wszystko co zostanie tu napisane, płynąć będzie z głębi mojego serca i duszy.
Myśli, jakie tu przeleję będą szczere, bo nie muszą przechodzić przez usta, które u większości ludzi, bardzo lubią platać figle i dodawać lub przekształcać różne słowa tworząc z nich kłamstwo.
Rozmawiając jest nam o wiele łatwiej mówić rzeczy, które chcielibyśmy usłyszeć, lecz nie koniecznie muszą być one prawdą, dlatego też wybrałem list.
Chciałbym powiedzieć, a właściwie napisać Ci, że cały ten czas spędzony z Tobą był wyjątkowy...MAGICZNY!
Nie żałuję, że Cię poznałem, nie żałuję, że spotkałem ponownie w swoim życiu, nie żałuję żadnej chwili spędzonej z Tobą w smutku i łzach, czy też radości i wygłupach.
To właśnie Ty odmieniłaś moje monotonne, szare życie gwiazdy i nadałaś mu ciepłych barw, które jednym twoim ruchem, spojrzeniem pokolorowały je niczym malowankę dla dziecka.
Kochanie, bardzo się o Ciebie martwię.
Nie ma mnie w tym cholernym szpitalu zaledwie dwie godziny...no, jak ten list do Ciebie dotrze, to zapewne minie jakiś dzień lub dwa, ale wracajac do tego co tu piszę.
Nie ma mnie z Tobą dopiero tak krótki czas, a już wariuję, nie wiem co mam ze sobą zrobić, nie mogę przestać o Tobie myśleć...tęsknię.
Wiem, że zostawiłem Cie tam w szpitalu i bardzo tego żałuję. Oddałbym każdy koncert za chociaż jedną, najmniejszą chwilę spędzoną z Tobą.
Poprosiłem Macaulay'a aby dotrzymywał Ci towarzystwa.
W sumie nawet nie wiem czy będziesz w stanie czytać ten list kiedy on do Ciebie dojdzie...
Boże, ja nawet nie mam pojęcia co się teraz z Tobą dzieję. Nie powinienem Cie zostawiać, a zwłaszcza w takiej sytuacji, przepraszam.
Teraz przyszedł czas na najgorsze.
Wcześniej nie było jak Ci tego wytłumaczyć...wybiegłaś, a potem wszystko nabierało zbyt szybkiego tempa, ja po prostu nie nadążałem, martwiłem się o Ciebie i o Twoje życie.
Wiem, to teraz pewnie brzmi idiotycznie po tym co się stało, ale proszę zaufaj mi raz jeszcze, ten ostatni i daj sobie wszystko wyjaśnić.
Ja naprawdę nie mam pojęcia kim była ta kobieta. Wtedy widziałem ją po raz pierwszy na oczy, aż do teraz, ale o tym zaraz, ważniejsze są w tym momencie wyjaśnienia dla Ciebie.
Gdy wtedy wyszedłem z pokoju po lekarstwa dla Ciebie, usłyszałem kobiecy głos. Nie wiedziałem o co chodzi, więc postanowiłem pójść za nim i to sprawdzić.
Ledwo co wszedłem w próg tamtego pokoju, a ona rzuciła się na mnie i wessała w moje usta niczym pijawka.
O Matko! To brzmi jak jakiś tandetny kryminał pomieszany z byle jakim romansidłem, ale proszę uwierz mi. Piszę to wszystko z ręką na sercu i łzami w oczach, to nie jest łatwe, ale wiem, że ty nie miałaś prościej, a wręcz jeszcze gorzej.
Potem do pokoju weszłaś Ty.
Wtedy właśnie udało mi się wyrwać, ale...ale było już za późno, Ciebie już nie było.
Ze łzami sączącymi się po moich już dawno mokrych policzkach wróciłem na górę, gdzie zachaczył mnie Mac i powiedział osowiałym głosem abym włączył wiadomości. Z początku nie wiedziałem po co i gdzieś głęboko w duchu modliłem się aby to nie chodziło o Ciebie.
Niestety, jednak się myliłem.
P

rezenterka podawała wiadomości na żywo...miałaś wypadek zagrażający twojemu zdrowiu, wręcz śmiertelny.
Lekarz mówił, że możesz dużo nie pamiętać.
Chcę Ci wszystko przypomnieć.
Wolę abyś miała świadomość tego co się stało, nie chcę Cię oszukiwać. Wtedy zachowałem się jak skończony dupek i nie mam zamiaru tego powtarzać.
Po wypadku transportowano Cię od razu do szpitala.
Skarbie, zapadłaś w śpiączkę.
Leżałaś tak w niej przez całe trzy miesiące. Bez żadnego ruchu, gestu, choć najmniejszego znaku.
Tylko linie na respiratorze ukazywały twoje życie.
Pewnego poranka, kiedy byłem przy twoim łóżku, przyszedł lekarz.
Dr. Jones, niesamowity człowiek.
Jednak przyszedł do mnie z propozycją leczenia Ciebie.
Polegało ono na tym aby podać Ci, a właściwie wstrzyknąć do żył
substancje, która mogła Cię uzdrowić, ale też zabić.
Zaryzykowałem, w imię miłości.
Kochanie?
Ty umarłaś.
Na krótką chwilę odeszłaś, linie widniejące na maszynie już rytmicznie nie podskakiwały, a ciągnęły się długimi pasami, nie było Cię.
Ten moment, ta chwila była najgorszą w moim życiu.
Ja...ja sam chciałem wtedy umrzeć, nie chciałem żyć bez Ciebie, nie dałbym rady.
Ale wiesz co?
Ty wróciłaś.
Linie znów podskakiwały, a twój oddech i bicie serca znów cudownie rozbrzmiewały.
Dzwoneczku?
Płaczesz?
Nie warto. Wiem, że to straszne, wiem, że zachowałem się jak dupek i ogromnie przepraszam. Ale nie roń łez.
Są zbyt cenne, a zwłaszcza Twoje.
Pamiętaj, że Cię kocham, bez względu na wszystko.
Jeszcze jedno.
Wolę Ci powiedzieć żeby nie było już więcej nieporozumień.
Frank wyjechał do Hollywood na plan filmowy i zatrudnił mi nowego menagera, którym niestety jest Kate, czyli ta kobieta z pokoju. Boże, jak o tym myślę to chce mi się wymiotować.
Skarbie przepraszam Cię raz jeszcze i pewnie przeproszę jeszcze nie raz.
Tak więc, Frank ją zatrudnił.
Niestety nie mogę mieć mu tego za złe i nie chcę, bo On nie wie co się stało, a szkoda.

Kochanie, kończę ten list i chciałbym podarować Ci mały prezent, abyś nigdy o nas nie zapomniała, aby nasza miłość trwała wiecznie, choćby los stawiał nam nie wiadomo jakie barykady i przeszkody.
Prezent znajduję się w tym małym, czarnym pudełeczku dołączonym do listu.
Myszko, pamiętaj Kocham Cię i zawsze będziesz częścią mnie.
"You're part of Me"

Twój na zawsze kochający Michael

Ps.: Kochanie, przepraszam...

Skreśliłem ostatnie słowa i wtedy właśnie zauważyłem, że na kartce są małe, przezroczyste kropelki.
Nawet nie wiem kiedy, a łzy spływały z moich oczu, po czym zaraz lekko skapywały na pergamin.

Gdy pisałem ten list, czułem się jakiś inny.
To uczucie było dziwne.
Nie była to jednak pustka, czy samotność.
Nie było to też szczęście, czy radość.
To, co wtedy odczuwałem wewnątrz siebie, w sercu, było jak apokalipsa.
Wszystkie możliwe uczucia, wspomnienia, świadomości, smutki i radości, zebrały się tam, po czym zlepiły w jedną, spójną całość.
Stanowiły jedność.
Jednak w pewnym momencie wszystko zaczęło się rozpadać, odchodzić kawałek po kawałeczku, rozdzierać w każdy możliwy sposób, rozszarpując wszystko na drobniutkie strzępki co tylko miało szansę zaistnieć w tej jedności, we mnie.
Zadając przy tym ból jakiego nie dane mi było czuć nigdy do tąd.
Jakby ktoś, w najbrutalniejszy sposób odbierał Ci wszystko co masz.
Wspomnienia, miłość, szczęście, a nawet smutek.
Zaglądając głęboko w oczy i szyderczo się przy tym śmiejąc, czerpiąc niezmierną satysfakcjię i przyjemność z niszczenia wszystkiego co jest w Tobie.
W końcu zostaje tylko pustka, nie zagojone rany i ból.
Niestety, blizny które się nie regenerują, w końcu zaczynają ropieć, a ciało ogarnia skaza.
W życiu te nie gojące się obrażenia stanowią popełniane przez nas błędy, których nie naprawiamy, bo nie chcemy, albo po prostu boimy się do nich wracać.
Potem nadchodzi ropa, którą stanowią ludzie rozgrzebujący nasze rany i nie pozwalający nigdy im się zagoić, tylko wnoszący jeszcze więcej bólu i cierpienia.
Wtedy właśnie wkracza skaza, czyli wieczna świadomość popełnienia tego jednego, czy kilku błędów, prześladująca nas aż do ostatniego tchnienia.

Każdy przecież może upaść i wybić zęba, który nigdy nie odrośnie, ale najważniejsze w tym upadku jest to, aby umieć się podnieść i pójść dalej.
Ząb zostawić daleko za sobą, a miejsce, w którym on niegdyś się znajdował, pielęgnować i próbować naprawić.
Tak samo jest z rzeczami, które robimy źle, bo czasem powinie nam się noga, a czasem popełniamy błędy nawet nie świadomie.
Przecież nikt nie jest idealny.

Więc dlaczego społeczeństwo szuka nie zagojonych ran w innym człowieku, tylko po to aby je zaropieć i zaszkodzić?

To straszne co świat robi z ludźmi, ale niestety prawdziwe.
Ten, kto jeszcze daje radę trzymać się ponad tym wszystkim, zasługuje na ogromne pochwały.

-Witam Pana Jacksona
ponownie!-gdy ja siedziałem spokojnie sprawdzając swój list i pogrążając się w rozmyślaniach, usłyszałem głos, którego sam diabeł powinien się bać.

Gwałtownie oderwałem wzrok od kartki i spojrzałem na kobietę, która usiadła zaraz po drugiej stronie dębowego stoliczka.

"Zapowiada się dłuuugi lot"-pomyślałem zrezygnowany.

-Czego chcesz Kate? Jeszcze Ci mało?-odburknąłem niezbyt miłym tonem. Niestety, do tej kobiety nie umiałem inaczej.

Blond włosa tylko zaśmiała się ironicznie, po czym przysunęła bliżej ciemnego blatu i wyszeptała próbując uzyskać kuszący głos:

-Ale nie powiesz, że Ci się nie podobało. Wpiłeś się we mnie niczym pijawka. Pożądałeś mnie, czułam to. Jeszcze chwila i byli byśmy w krainie rozkoszy...-mówiła, co po chwila gładząc opuszkami palców moją dłoń, która zaciskając się w pięść spoczywała na stoliku.
Złość jaka narastała wtedy we mnie, była jak tykająca do eksplozji bomba.
Jeszcze chwila, a ta dziewczyna naprawdę przekroczy granicę mojej cierpliwości.

Siedziałem w bezruchu, złowieszczo wpatrując się w jej atramentowe oczy.
W myślach powtarzając sobie

"Spokojnie Mike, nie warto. Grunt to spokój".

-No właśnie, jeszcze chwila, ale weszła ta mała szmata, kim ona w ogóle jest?-dokończyła, tym samym popełniając największy błąd w swoim życiu.

-Zamknij się! I nie waż się tak o niej mówić! Jeszcze raz, a nie ręczę za siebie!-warknąłem i gwałtownie zepchnąłem jej dłoń z mojej, która chyba dość mocno uderzyła o blat stołu.

-Ała! Spokojnie skarbie, albo twoja Natalka...-nie skończyła.

-Posłuchaj mnie uważnie.
Nie waż się do niej zbliżać, do mnie z resztą też. I nie mów do mnie skarbie, bo dla mnie jesteś nikim. Rozumiesz? Nikim, tylko pustą szmatą, która ma na celu...w sumie jeden Bóg tylko wie o co Ci do cholery chodzi! Odwal się w końcu od nas!

-"Od nas"? Hmm? Coś Cię z nią łączy? To szybko się rozejdzie-wstała i już miała wychodzić, kiedy udało mi się przytrzymać jej nadgarstek i ściągnąć znów na fotel. Przyciągnąłem ją lekko do siebie, po czym wysyczałem cicho do jej ucha:

-Tylko spróbuj, a pożałujesz.

-Michael Jackson mi grozi, czy chcę powtórki z tamtej cudownej nocy?-mimo moich słów, ona dalej się śmiała, świetnie przy tym bawiąc.

Rozluźniłem uścisk i puściłem jej nadgarstek, po czym odchyliłem się na oparcie, kierując twarz w stronę okna. Po krótkiej chwili ciszy, powiedziałem w miarę unormowanym głosem:

-Idź stąd. Zejdź mi z oczu, nie chcę Cię teraz widzieć. Ani teraz, ani nigdy więcej.

-Jeszcze będziesz błagał o mój widok, zobaczysz-odparła, po czym wstała i wyszła.

Ja, dalej wlepiając wzrok w okno samolotu, za którym robiło się już co raz jaśniej, poddałem się myślą napływającym do mojej głowy.

Natalia:

Minęło już tyle dni, a właściwie miesięcy.
Dalej leżę na łóżku, w tym cholernym szpitalu, w głowie ciągle snując domysły i zadając sobie masę pytań typu:

Dlaczego akurat ja?

Co zrobiłam źle?

Czym zawiniłam?

Co po mału przyprawia mnie o dreszcze, których i tak z resztą nie czuję.
Jestem tu, ale tak naprawdę mam wrażenie uczucia manekina, który pozbawiony jest jakichkolwiek oznak życia, emocji.

Nie mogę się poruszyć, wykonać najmniejszego gestu.
Choćby uśmiechnąć się do Macaulay'a w podzięce za to, że przesiaduje tu ze mną praktycznie dniami i nocami, a wcale nie musi.

Nie mogę.

Wszystkie rany, które...w sumie nawet nie mam pojęcia co się stało.

Dlaczego tu lężę?

Czemu nie pamiętam nic z ostatniego czasu, tylko jakieś rażące błyśnięcie, potem dużo hałasu?
Tak, hałasu...wycie syren.
Ale dlaczego?
Co się stało?

Pamiętam, że pracowałam u Michaela i ja...ja go chyba kochałam?
Tak, pamiętam.
Kocham go.

To boli...

Pamiętam wszystko, aż do czasu błyśnięcia mi przed oczami tego dziwnie jaskrawego światła.

A potem?

A potem widziałam już tylko ciemność.
Czarna przestrzeń rozchodząca się na całym polu widzenia.
Niczym nie kończąca się otchłań, wciągająca mnie co raz głębiej w siebie i pozostawiająca samą sobie, bez żadnej oznaki wyjścia.

Następnie wycie syren, ten hałas.
To dziwne, ale był on strasznie cichy, a właściwie ledwo słyszalny...

Potem już tylko ból, cierpienie, niewiedza i otarcie się o śmierć.

To straszne.

Przez najbliższy czas swojego życia, nie miałam pojęcia co się ze mną dzieję.

Jakbym była pogrążona we śnie, z którego nie da się obudzić żywym i chyba tak właśnie było.

Pamiętam.

Zapadłam w sen.

Ciemność, jaka ogarniała mój umysł, zamieniała się w rozmaite postacie, rzeczy, a nawet sceny z życia.
Tak realistyczne, że możnaby przez przypadek wziąć je za prawdę.

To, co działo się w mojej głowie, było nie do opisania.

Pustka, ciemność, a zarazem jakieś dziwne obrazy ukazujące się w między czasie, których znaczenia nie mogłam pojąć.

Potem przez moje ciało przeszył się ogromny ból.
Jakby ktoś miażdżył mi żyły, a kolejnie jeszcze je rozrywał.
To było jedyne co wtedy poczułam...

Jedyne...

Bo następnie nie czułam już nic.
Bicie serca powoli zwalniało swój rytm, aż w końcu przestało wykonywać należną mu pracę.
Oddech ustał.
Wszystkie dotychczasowe drgania, choćby te najmniejsze, jakie oddawało moje ciało zanikły...nie było nic.

To był koniec, a raczej początki końca.

Z mojej głowy zniknęła ta przerażająca ciemność i nieistotne obrazy, których bałam się aż do łez, ale niestety nie mogłam nawet ich uronić, a tym bardziej obudzić się.

Nie potrafiłam.

Gdy czerń zniknęła z mojej głowy, nagle zaraz po niej zagościła tam biel, tak jasna, niemalże do oślepienia.

Byłam tam.

Widziałam swoje ciało.

Leżało w bezruchu na łóżku, a przy nim Michael.
Wokół gromadziło się dużo ludzi, chyba lekarzy.
Spojrzałam na maszynę.
Czerwone pasy ciągnęły się prosto.
Słyszałam lament i krzyk, a potem śpiew.
Znów przeniosłam wzrok ku górze, kierując go na jaskrawe światło, a następnie z powrotem na moje martwe ciało.

Patrzyłam jak Michael płacze.
Słyszałam jak śpiewa.
W jego głosie, było to coś.
Ta miłość i troska, której nie znajdę nigdzie indziej.
To on.
On jest tym kimś, dla kogo warto zostać.

Moje serce, które przed kilkoma sekundami stało w bezruchu, znów zaczęło rytmicznie bić.
Oddech, który przed chwilą ulotnił się ze mnie jak szczęście z człowieka straconego, teraz wrócił, aby móc oddychać dla tego jednego człowieka, który stanowi cały mój świat.
Dla Michaela.

Wróciłam.

Ale teraz, mimo sporej dawki morfiny, wciąż czuję ten niemiłosierny ból, jaki ogarnia moje ciało w każdym milimetrze.

Bandaże i opatrunki są wszędzie.
Mnustwo ran, gojących się blizn.
Cierpienie jakiego nie było dane mi doznać nigdy, aż do teraz.

A wszystko dla jednego człowieka.

-Witam! Jak zdrówko? -usłyszałam głos, który jest ze mną dzień w dzień.

Spróbowałam lekko unieść końciki ust, aby wydobyć na swojej twarzy choć najmniejszy gest radości, że on tu znów przyszedł.
Nie zostawił mnie.

To był Macaulay.

Czułam się przy nim bezradna.
Nie mogłam nic zrobić, nawet się odezwać, a on jest tu dalej i opiekuje się mną.
To cudowne mieć takiego przyjaciela.
Prawdziwego, który nie odwróci się do Ciebie plecami nawet wtedy kiedy przestanie Ci się układać.

-Spokojnie, spokojnie. Nie odpowiadaj. Nie zadawaj sobie więcej bólu i tak już wystarczająco cierpisz-powiedział, jednym ruchem ręki poprawiając swoje lekko opadające na czoło blond włosy, promiennie się przy tym uśmiechając.

-Mam dobre wiadomości. Nigdy nie zgadniesz kto przysłał Ci te kwiaty-wskazał na ogromny bukiet białych róż, które właśnie trzymał w swojej dłoni, robiąc przy tym zeza.
Wyglądał przekomicznie.
Chciało mi się śmiać i to nawet bardzo, ale...

-Dobra, bo widzę, że za cienka jesteś, żeby to odgadnąć-machnął ręką, po czym wstawił bukiet do wazonika znajdującego się na stoliczku tuż obok mojego łóżka.
Uśmiech z twarzy aktora nie schodził i dobrze, chociaż on mógł być szczęśliwy, a przynajmniej próbował.

-Noo to te kwiaty przysłała Ci sama kwiaciarnia, w której dziś rano je kupiłem!-był z siebie dumny, ciągle próbował mnie rozśmieszyć i właśnie za to chciałabym mu też podziękować.
Mimo zaistniałej sytuacji, on dalej poyrafił utrzymywać dobry humor.

-No wiesz co? Żeby nie cieszyć się, że dostało się kwiaty ode mnie? Ode mnie? I to jeszcze ode mnie?-śmiał się, wskazując dłońmi ciągle na siebie.

Wtedy się zaśmiałam.
Po raz pierwszy nie sprawiło mi to bólu.
To uczucie było cudowne...czułam się wolna, w końcu.

-Ty się zaśmiałaś! O Boże! Ty, Ty się śmiałaś. Bolało?-mówił, a w jego głosie rozbrzmiewała ogromna radość i fascynacja.

-Ne-odparłam, a raczej imitowałam słowo "nie", co musiało wyglądać naprawdę śmiesznie.

-Druga dobra wiadomość to taka, że uzyskałem informacje od Dr.Jones'a, iż twój stan poprawia się w prędkości błyskawicznej i niedługo stąd wyjdziesz.

To było właśnie to, czego potrzebowałam.
Tej informacji, że wszystko wraca do normy.
Miałam ogromne wsparcie Macaulay'a i dobrą opiekę medyczną.
Ta informacja automatycznie wywróciła mój świat do góry nogami.
Ja zdrowieję!
To niemożliwe, ale jednak prawdziwe i niech tak zostanie.

******************************
Hej! Hej!
Przedłużyłam trochę, wiem...
Jak wam się podoba?
Natalia wróciła do opo, ktoś się cieszy?
Poczekajcie na dalsze losy, bo może już nie...
Ajajajajaj!
Za dużo gadam, za dużo gadam :p
Miśki, a mam do was takie pytanie:

Jak myślicie, ile ja mam lat?

Tych, którzy kontaktowali sie ze mną i znają mój wiek, proszę aby nie odpowiadali na pytanie ;) booo, chcę znać też zdanie innych! :p hahah

WAŻNE!
Kochani, przez jakiś czas nie dodam kolejnego rozdziału, ponieważ 3czerwca (piątek) jestem skierowana do szpitala i nie wiem kiedy wyjdę :(
Więc nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział...będziecie czekać? <33

Piszcie proszę w komentarzach swoje opinię, wiecie jak to motywuje
:***

To do next'a! ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro