Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R20

Postanowiłem to przerwać. Natalia walczy o życie, a oni się tu zachwalają...trochę odpowiedzialności.

-Doktorze Jones? -zapytałem, nieco poirytowanym tonem.

-Tak?- odpowiedział zdziwiony.

-Em...to co z Natalią?- powiedziałem głosem pełnym nadziei.

-A tak! Pani Alchi...-zaczął, kiedy właśnie usłyszałem dźwięk mojego telefonu.

,,Kurde, teraz? "-pomyślałem i sięgnąłem ręką do czarnej kieszeni spodni.

Spojrzałem na wyświetlacz.
Dzwonił Frank.
Muszę odebrać, to menager...ale Natalia...

-Przepraszam na chwilkę- powiedziałem, kierując słowa w stronę Dr.Jonesa, po czym odbierając połączenie oddaliłem się parę kroków w głąb korytarza.

-Tak Frank?-zapytałem lekko zachrypniętym i zdołowanym głosem.

-Michael? Wszystko w porządku? Gdzie jesteś?-odparł, a w jego głosie rozbrzmiewała troska i dziwna pustka.

-Tak...to znaczy nie, Natalia...ona...- moje oczy po raz kolejny dziś już się przeszkliły, a głos zaczął się jąkać.
Tego wszystkiego jest za dużo, to wszystko dzieję się za szybko, ja...ja nie nadążam...

-Eej Mike spokojnie, będzie dobrze. Jak mniemam jesteś pewnie w szpitalu, tylko że niestety musisz go już opuścić i to na jakiś dobry miesiąc- jego głos był taki...no właśnie, jaki?
Zmieszany, nie mogłem wyczuć w nim żadnej emocji.

Każde wypowiedziane przed chwilą przez niego słowo docierało do mnie co raz dobitniej.

Jak to opuścić szpital?
Na miesiąc?
Zostawić ją tu?
Samą?

-Co? Frank, ja nie mogę. Nie mogę jej tu zostawić...ja, ja nawet nie wiem co się z nią dzieję...Boże, Frank nie rób mi tego, nie każ mi jej zostawiać...ja Cię proszę- mówiłem, a przynajmniej starałem się coś powiedzieć. Łzy sączyły się po moich policzkach, nie docierała do mnie informacja, że mam stąd tak poprostu wyjść.
Nie mogę...nie chcę.
Ból przeszywał moje ciało, umysł, serce w każdym najmniejszym milimetrze.
Strach jaki odczuwałem, jaki odczuwam do tej pory zagłębia się we mnie co raz mocniej, wypełniając myśli samymi już czarnymi scenariuszami.
Szczęście?
To dla mnie pojęcie względne...
Ono kiedyś było, teraz uszło ze mnie, jak ostatnie tchnienie z płuc.
A może to tylko złudzenie?
Może tak naprawdę nigdy nie byłem szczęśliwy?
Nigdy nie doznałem takiego uczucia, prawdziwego?
Może to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzę, a obok będzie Ona...cała, zdrowa i promiennie uśmiechnięta.
Niestety, to nie jest sen, to życie...ale czy realny świat nie może być jak sen?
W końcu sami go budujemy i to od nas zależy czy z cegieł jakie podsuwa nam los, wybudujemy mocny, solidny dom na skale, czy chwiejną, łatwą do zwiania chatkę na piasku.

Po krótkiej chwili ciszy, która rozbrzmiewała w słuchawce, usłyszałem głośne westchnięcie Franka.
Obawiałem się jego odpowiedzi, a może tego, co mgłoby dziać się podczas mojej nieobecności.
Tak naprawdę, to sam nie wiem co wywoływało we mnie taki strach, nawet przed słowami najbliższego przyjaciela.

-Michael...-zaczął, ale nie skończył. Jakby to co chciałby powiedzieć mi Frank, ugrzęzło mu w gardle i nie chciało przejść dalej.

Milczałem.

Czekałem, aż w końcu mi odpowie. Napięcie jakie wtedy narastało we mnie, było nie do zniesienia...

-Michael, naprawdę bardzo mi przykro, że musisz opuścić szpital i swoją prawniczkę, ale masz trasę. Nie zapominaj, że jesteś gwiazdą, Królem, żywą legendą i nie możesz tego tak zaniedbywać.
Masz rodzinę, przyjaciół, a do tego tylu fanów, którzy czekają na twój przyjazd...chyba nie chcesz ich zawieść, prawda?
Mike, nie możesz przetracić, tak poprostu zostawić to wszystko, tyle lat pracy. Za dużo temu poświęciłeś, to co robisz, śpiew, taniec, trasy, muzyka, fani to twoje życie, to coś z czym jesteś związany od zawsze, to Ty Michael- gdy usłyszałem jego głos, znów chciało mi się płakać.Z trudem, ale powstrzymałem łzy. Nie mogłem się znów rozklejać, nie teraz.
Frank ma rację, nie mogę tego wszystkiego tak zostawić, to moje życie, to Ja.

-Frank, ale...Natalia. Ja nie mogę jej opuścić, tak poprostu zostawić. Nie mogę- odparłem, a głos powoli mi się załamywał.
Starałem się mówić jak najbardziej kontrolując swoją rozpacz, nie było łatwo, ale najważniejsze żeby się nie załamywać, dla Niej...dla mojego Dzwoneczka.

-Michael posłuchaj, to tylko miesiąc. Nie wyjeżdżasz na zawsze, a tej kobiety napewno nie opuszczasz. Nie zostawiasz jej na pastwę losu. Dzięki Tobie, ma zapewnioną dobrą opiekę medyczną w szpitalu, jesteś przy niej od kąd wróciłeś, ciągle ją wspierasz, nawet duchowo, martwisz się.
Michael, Ty nie opuścisz jej nigdy, ja to wiem.
Nawet jeżeli będzie dzieliła was nie wiadomo jaka odległość, Ty jej nie zostawisz.
A wiesz dlaczego?
Bo masz ją w sercu, w umyśle, pamiętasz o niej i nigdy nie zapomnisz- odparł, mówił to z taką czułością, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Rozumiałem go w pełni.
Powoli docierał do mnie ten fakt, że on ma rację.
Przejrzał mnie, wie jaki jestem i zawsze umie mi pomóc.
Może i to tak nie wygląda, ale Frank nie jest tylko moim menagerem, on jest przyjacielem, ogromnym wsparciem na jakie udało mi się trafić w karierze.
Nie jest kolejnym fałszywym człowiekiem, który pracuje i chce się ze mną zaprzyjaźnić tylko dla sławy.
Wierzcie lub nie, ale ludzi takich z mojego otoczenia mógłbym wskazać palcem, a gdybym chciał ich zwolnić, musiałbym wywalić
3/4 personelu.

-Dziękuję Ci, za to że jesteś i zawsze mnie wspierasz-odrzekłem cicho szepcząc.

-Okay Mike, limuzyna już czeka.
Wyjdziesz tyłem, tak aby nikt Cię nie zauważył. Odlatujemy za 20minut, czekam na Ciebie na lotnisku- wyjaśnił mi wszystko, po czym gwałtownie zerwał połączenie, nawet nie zdążyłem odpowiedzieć mu zwykłego
,,Okay".

Westchnąłem głęboko i lekko odwracając się na pięcie, wróciłem do miejsca gdzie jeszcze przed chwilą stał lekarz razem z Macaulay'em.
Teraz jednak widziałem tam tylko aktora, a medyk jakby wyparował.

Niepewnie rozejrzałem się po szpitalnym korytarzu, szukając przyjaznej twarzy lekarza prowadzącego przypadłość mojej prawniczki, jednak wszystkie próby poszły na marne.

Po chwili mój wzrok z korytarza, szybko przeniósł się na złotego Rolex'a, który lśnił na moim lewym nadgarstku.
Wskazówki wybijały już 21:45.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się czy w ciągu tych piętnastu minut, które mi zostały, zdąże gdzieś odnaleźć Dr.Jonesa.
Spojrzałem na zmieszaną twarz blondyna, znów nad czymś intensywnie się zastanawiał.
Nie miałem czasu by wypytywać co go trapi. Jak się spóźnię, Frank chyba rozniesie mnie po samolocie, lub co gorsza wystawi przed niego na pasie startowym.
Ouć, tego bym nie chciał.
Więc muszę się streszczać.

Niecierpliwie pokręciłem głową, po czym zwróciłem się do Macaulay'a:

-Em...czy może doktor powiedział Ci coś o stanie Natal...to znaczy mojej adwokat?- dopiero po chwili zorientowałem się, co chciałem powiedzieć.
Czułem jak całe moje ciało ogarnia niesamowite gorąco, przez które mam wrażenie jakbym zaraz miał stanąć w płomieniach.

Na twarz aktora wkrada się skromny, ale przebiegły uśmiech, a jego spojrzenie przeszywa mnie na wylot.
Jestem bardzo ciekaw jego reakcji na moje nie kontrolowane zdanie, tym samym obawiając się odpowiedzi.

-Oh Michael, Michael...chyba nie uważasz, że nie domyśliłem się, że łączy was coś więcej niż praca?-odparł, przyprawiając mnie o nieprzyjemny dreszcz, który ogarnął całe moje ciało. Czułem jak policzki po mału zaczynają mi się zwęglać, a po skroni sączy się mała kropelka potu.
Stałem tam jak wryty, nie wiedziałem co mam zrobić, co powiedzieć.
No, ale czego ja mogłem się spodziewać?
Prędzej, czy później i tak ktoś oprócz Franka dowiedziałby się o tym związku.
Jednak cieszę się, że tą osobą jest ktoś, komu ufam bezgranicznie.

Gdy w końcu zebrałem myśli i rozchyliłem usta aby coś powiedzieć, Macaulay mnie wyprzedził:

-Okay, okay. Spokojnie stary, to zostaje pomiędzy nami, nie musisz się niczym martwić. Przysięgam!- jego prawa dłoń uniesiona była ku górze, jak do ślubowania ojczyźnie patriotyzmu, a druga natomiast spoczywała na klatce piersiowej po stronie serca. Na jego twarzy gościł ogromny i rozpromieniony uśmiech.
Roześmiałem się, gdy słyszałem te słowa, ale to raczej nie one wywołały u mnie drobny chichot, lecz zachowanie jakie towarzyszyło aktorowi przy wypowiadaniu ich.
Gdy skończył, poklepał mnie po ramieniu, po czym zaraz dodał:

-Dobra, leć już, bo Frank Cię ukatrupi.

-Ale...-zacząłem, znów spoglądając w szybę, za którą leżała Natalia.

-O to się nie martw. Wszystkim się zajmę i będę informował Ciebie lub Franka na bieżąco. Obiecuję, a teraz zbieraj manatki i lepiej zasuwaj co sił w nogach do wyjścia i na lotnisko, bo nie chciałbym być w twojej skórze gdy spóźniony spotkasz Franka na swojej drodze- zaśmiał się i obracając mnie pchnął w kierunku tylnego wyjścia ze szpitala.
Idąc, a właściwie praktycznie już biegnąc przez długi, szpitalny korytarz gdzie roiło się od ludzi udało mi się jeszcze krzyknąć do niego głośne ,,Dziękuję".
Widziałem tylko jak się uśmiecha i macha mi na pożegnanie.
Odwzajemniłem gest i wyleciałem jak burza przez ogromne, dwupłatowe drzwi, tym samym wpadając do czarnej limuzyny.

-No witam szefa- zaczął szofer.
Po głosie mogłem rozpoznać, że to Zac.
Mój ulubiony kierowca, który towarzyszy mi od początków kariery, zawsze go lubiłem.
W sumie nawet nie wiem czemu...może dlatego, że jesteśmy podobni?
Dobrze się rozumiemy?
I przedewszystkim wiem, że mogę mu ufać.
Wow! To już trzecia osoba...na jakieś sto.

-A witam Cię Zac, i tyle razy Ci mówiłem, mów mi Michael- odparłem, lekko unosząc kąciki ust.

-Ale to tak nie wypada...-odrzekł, nieco zachrypniętym głosem.
Po chwili mogłem usłyszeć jego głośne kaszlnięcie.

-Wszystko w porządku? -zapytałem.

-Tak, tak-zapewnił mnie, po czym dodał- Czy życzy sobie Pan...yyy to znaczy Michael, czy chciałbyś abym może włączył radio?

Zachichotałem i dałem znak skinięciem głowy, że się zgadzam.
Akurat leciała piosenka Shout, wykonania Tears For Fears.
Wpatrzony w uciekający za szybą obraz, kołysałem się w rytm muzyki, ciągle zastanawiając się co będzie dalej.

Nagle mój wzrok znów skierował się na Rolex'a.
Wskazówki pokazywały już 21:58.
Mam dwie minuty.
Chyba powinienem zaopatrzyć się w kask i kamizelkę kuloodporną, bo gdy napotkam na swojej drodze Franka, a napewno tak będzie, to mój menager zmieni się z najlepszego przyjaciela w morderczego terminatora.

******************************
HEJA! ;*
Jestem! Po dość długiej przerwie, za którą strasznie was przepraszam...ale jestem!
Wiem, rozdział troszeczkę nudny i nic praktycznie się nie działo, ale poczekajcie na kolejne, a gwarantuję, że będzie ciekawiej! ;)
Jednak wierzę, że spodoba wam się i ten rozdział ;)
Dziękuję wam za wszystkie gwiazdeczki, komentarze i waszą aktywność, a przedewszystkim za to, że jesteście i czytacie <3

To do next'a! (Mam nadzieję, że szybkiego :p)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro