Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R19

Po chwili udało mi się ruszyć i szybko podbiegłem do Natalii. Jej ciało z każdą chwilą telepało się co raz mocniej, a wydzieliny z jej ust było co raz to więcej.

Łzy z moich oczu lały się już wodospadem. Łamiącym się głosem udało mi się tylko wykrzyczeć:

- Pomocy! Dzwoneczku nie, proszę. Ludzie! Lekarza!- obraz przed oczyma powoli zaczął mi się już zamazywać, wszystko działo się tak szybko, za szybko.

Po chwili na salę wbiegł cały sztab lekarzy i parę pielęgniarek.
Wszyscy skierowali się w stronę łóżka, na którym ciało Natali telepało się na wszystkie strony, a ja dalej stałem przy niej, trzymając jej trzęsącą się dłoń.

-Proszę się odsunąć! -słyszałem jakiś głos, ale odbijał się od moich uszu jak echo. Byłem zbyt wpatrzony w Nią, zbyt pogrążony w myślach, które sprawiały, że z każdą sekundą bałem się o Natalię co raz bardziej.

-Panie Jackson, utrudnia nam Pan pracę! Proszę wyjść! - znów usłyszałem głos, ale tym razem był znacznie głośniejszy i stanowczy. Po chwili ocknąłem się z tego niby transu, a nasze dłonie zerwały ze sobą kontakt.

Czułem jak ktoś chwyta mnie za ramię i ciągnie w stronę wyjścia sali, to był chyba jeden z ochroniarzy.
Zostałem wyrzucony z pomieszczenia, gdzie moja księżniczka znów walczy o
życie...

,,Co się dzieję? O co chodzi? Przecież miało być już wszystko dobrze...dlaczego to wszystko spotyka akurat mnie? Akurat ją? Czym zawiniłem? Jestem dobrym człowiekiem...ja, ja nawet nie klnę, nie ćpam, nie piję, więc co jest nie tak?
Czemu to spotyka nas? Co ona zrobiła? Przecież ma takie dobre serduszko, każdemu niesie
pomoc...jest takim ludzkim wcieleniem Anioła, a musi tyle cierpieć, walczyć o życie...Dlaczego?"- pogrążony w myślach siedziałem na metalowym krześle w szpitalnym korytarzu.

Wszędzie krzątali się ludzie, pielęgniarki chodziły to z jednej sali do kolejnej i następnej i następnej. Lekarze podpisywali jakieś dokumenty, witając się przy tym pogodnie z każdym przechodzącym obok pracownikiem.

Łzy płynące z moich podpuchniętych już oczu, na chwilę ustały.
Rozglądałem się po całym korytarzu w poszukiwaniu jakiejś bratniej duszy, niestety na marne.

Mój wzrok znów skierował się na szklaną szybę dzielącą salę, na której przebywała Natalia od pomieszczenia, w którym znajdowałem się ja.

Wokoł jej łóżka biegali lekarze, pielęgniarki non stop coś podawały, wykonywały polecenia wyższych rangą od nich ludzi, a linie na maszynie ciągle zbyt szybko i gwałtownie podskakiwały, jej ciało nie ustawało...dalej całe drgało.

Moje zmęczone oczy po raz kolejny dziś się przeszkliły, a po policzkach znów zaczęły spływać, małe, przezroczyste kropelki.
Patrzyłem na to wszystko i czułem się bezradny, nie mogłem nic zrobić tylko siedzieć tu i zastanawiać czym zechce zaskoczyć mnie jeszcze życie.

Poczułem jak kolejne łzy sączą się spod moich powiek.
To co się dzieję...to nie jest do określenia, to jakiś koszmar, z którego nie mogę się wybudzić.
Ta cała sytuacja mnie przerasta, ale przecież nie zostawie jej samej.
Nie mogę.
Kocham ją i zostanę przy niej do samego końca...Boże, co ja bym dał aby być teraz na jej miejscu, ona na to nie zasłużyła...

Gdy patrzyłem na to wszystko, jak cierpi, serce rozrywało mi się na strzępy, a radość która niegdyś gościła w moim życiu, prysła jak bańka mydlana.

Schowałem twarz w dłonie, a moje ciało momentalnie się skuliło. Byłem zmęczony.

Podpierając ręce na kolanach, zamknąłem oczy, pozwalając płynąć łzą do woli.

Nagle usłyszałem ciche skrzypnięcie krzesła stojącego tuż obok mnie, a po chwili głos osoby, która na nim usiadła:

-Michael? - ten głos rozpoznam wszędzie, to był Macaulay.

Szybko oderwałem mokrą od łez twarz od moich dłoni, po czym spojrzałem w stronę mojego przyjaciela. Nie zdążyłem nawet mu odpowiedzieć, kiedy zadał następne pytanie:

-Wszystko w porządku? Co się dzieję? Ty płakałeś?

-Natalia, ona...-nie mogłem, nie dawałem rady wykrztusić z siebie najmniejszego słowa na ten temat.

-Ona...- spróbowałem jeszcze raz, ale to tylko pogorszyło sytuacje, do moich oczu znów siliły się łzy.

-Mike, spokojnie wszystko będzie dobrze. Ona z tego wyjdzie, zobaczysz jeszcze będzie mieli gromadkę dzieci- powiedział to z takim entuzjazmem, pewnością siebie, której mi niestety w ostatnich miesiącach zabrakło.
Nawet koncerty, które niedawno grałem nie były taką frajdą jak wcześniej. Wszystko wydawało się takie nie dopracowane, monotonne, jedyna myśl jaka mnie wtedy pocieszała to fani.
Moi fani, którzy ze względu na wszystko są ze mną, wierzą.
To dzięki nim pod czas koncertów, na mojej twarzy gości uśmiech.

Chwilę po wypowiedzianych słowach przez Macaulay'a, na mojej twarzy po raz pierwszy od trasy pojawił się lekki uśmiech.
Poczułem jak blondyn kładzie swoją ciepłą dłoń na moim barku, po czym znów się odzywa:

-Słyszysz? Wszystko się ułoży, tylko bądź cierpliwy i się nie poddawaj.

Spojrzałem na niego jeszcze raz i po chwili odparłem:

-Dziękuję Ci, naprawdę- uroniłem łezkę, ale tym razem nie była to łza smutku, a szczęścia, że mam takiego przyjaciela jakim jest Macaulay.

Mój wzrok znów skierował się na szklaną ścianę dzielącą salę od korytarza.
Ciało Natalii nareszcie leżało spokojnie. Przy jej łóżku krzątało się jeszcze parę pielęgniarek i Dr.Jones.

Po chwili zauważyłem, że drzwi pomieszczenia otwierają się, a zza nich wychodzi ciemnowłosa kobieta ubrana w uniform szpitalny, była to chyba jedna z pielęgniarek.

-Przepraszam- zaczepiłem ją z nadzieją, że udzieli mi jakiś informacji.

-Tak?- zapytała.

-Czy może mi Pani powiedzieć co dzieję się z Panią Alchimowicz?-wstałem.

-Niestety, nie mogę Panu nic powiedzieć, nie jestem do tego uprawniona.
A teraz przepraszam, ale się spieszę- posłała mi skromy uśmiech i odeszła w swoim kierunku.

Zrezygnowany oparłem się o ścianę wypuszczając głośno powietrze z płuc.

Macaulay dalej siedział na krześle wpatrując się w jedno miejsce i intensywnie nad czymś się zastanawiając.

Postanowiłem przerwać mu te przemyślenia i zapytałem lekko zachrypniętym głosem:

-Nad czym tak myślisz?

-Tak się zastanawiam kim była ta kobieta u Ciebie w domu, bo mam wrażenie jakbym gdzieś już ją widział.

-Właśnie...- wtedy przerwał mi dobrze już znanu głos Dr.Jonesa:

-Panie Jackson...yy, a Pan kim jest?- zapytał, kierując wzrok na aktora.

-To jest Macaulay, mój przyjaciel.
Może Pan spokojnie mówić przy nim- odparłem, a doktor wybałuszył oczy, po czym zapytał:

-Macaulay Culkin? To ty grałeś Kevina?

Zauważyłem jak na twarz blondyna wkrada się skromny uśmieszek, po czym wstaje i odpowiada:

-Tak, to ja.

-O matko! Moja córka Cię uwielbia!- odrzekł z ogromnym uśmiechem.

Postanowiłem to przerwać. Natalia walczy o życie, a oni się tu zachwalają...trochę odpowiedzialności.

-Doktorze Jones? -zapytałem, nieco poirytowanym tonem.

-Tak?- odpowiedział zdziwiony.

-Em...to co z Natalią?- powiedziałem głosem pełnym nadziei.

-...

******************************

Em...Witajcie!
Przepraszam, że tyle czekaliście, ale ostatnio nie miałam zbyt czasu...wiecie szkoła, nauka itd. ;)

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba ;)
A wy co myślicie?

To do next'a! ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro