Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 6

Hrabia William Adam Surrey

Jak ja nie znosiłem tych wszystkich ciekawskich ludzi, którzy całymi tabunami ładowali się w sam środek życia mojej rodziny! Ci pseudonaukowcy wertowali wytrwale stare księgi parafialne w nadziei na znalezienie czegoś ciekawego, czego nie wiedzieli wszyscy inni poszukiwacze marzący dokładnie o tym samym.
Jakby tego było mało, musiałem zainwestować w monitoring tuż po tym, jak kuzynka usiłowała puścić z dymem stary składzik na drewno. Pewnie myślała, że całe Surrey Hall zajmie się ogniem i będzie po kłopocie, ale na szczęście jej plany - nomen omen - spaliły na panewce. Gdy zagroziłem jej, że pójdę z tym na policję tylko mnie wyśmiała i powiedziała, że moje słowo przeciwko jej słowu nic nie znaczyło.
Koniec końców poszedłem zgłosić rzecz gdzie trzeba było ją zgłosić, ale skończyło się na pogadance o konkretnych dowodach i fałszywych pomówieniach.
Owszem, mogłem zatrudnić prywatnego detektywa, który mógłby poświadczyć za pomocą twardych dowodów, że się nie myliłem, ale wyszłoby przy okazji szydło z worka, że ani ja ani Edvard praw do tytułu i majątku Surrey Hall w żadnej mierze nie mieliśmy.
Zostawiłem więc sprawy tak jak się miały wcześniej, ale zrobiłem się bardziej wyczulony na zagrywki mojej kuzynki i ona o tym wiedziała.
Oboje mieliśmy się na baczności. Zbyt wiele mogliśmy stracić.
Szczególnie troszczyłem się o swoją rodzinę, którą chroniłem. Żona i troje dzieci byli dla mnie ważniejsi niźli moje własne życie. Najstarsze nasze dziecko - córka - przytrafiła się nam jeszcze na moment przed ślubem, ale od początku oboje wraz z Anną, wtedy mą narzeczoną postanowiliśmy dać jej szansę na narodziny.
Mój ojciec, człowiek nieco surowy i staroświecki jeśli szło o niektóre sprawy, wściekł się na nas oboje i nie poskąpił obietnic uprzyjemnienia nam życia, jeśli nie odzyskamy zdrowego rozsądku. Miał niewiele do opowiedzenia, bo po swoich walijskich przodkach odziedziczyłem iście ośli upór, a Anna nawet słyszeć nie chciała o aborcji czy oddaniu dziecka do adopcji. Zresztą, tatko nie miał innych dzieci poza mną, więc nie posunąłby się do kroku ostatecznego czyli wydziedziczenia jedynego syna. To samo mu powiedziałem, prosto w twarz, że i tak zrobię co chcę i nic mu do moich wyborów.
Myślałem, że dostanę w twarz i "słówka na niedzielę", ale nie. Nic takiego nie stało się.
- Żebyś potem z płaczem do mnie nie przychodził! - Wreszcie, aczkolwiek niechętnie, dał swą zgodę na mój ślub z Anną.
I tak od kilku lat, miałem o kogo dbać, o własną rodzinę. Z ojcem niewiele rozmawialiśmy od tego zdarzenia, aż do minionego lata na krótko przed jego śmiercią. Powiedział, żebym był mądrzejszym hrabią niż synem, a potem po prostu umarł.
Dzisiaj mijał równo rok odkąd zostałem nowym hrabią Surrey. I miałem co robić, a także czym się martwić - zwłaszcza od momentu, gdy ta cała Nancy nie pojawiła się znikąd i poprosiła o chwilę rozmowy.
Nie wiedzieć czemu zgodziłem się, ale potem pożałowałem, bo nieziemsko mnie wnerwiła, takie farmazony plotła!
Panna Nancy wiedziała zaskakująco wiele o historii rodu Surrey'ów, począwszy od sir Edvarda i jego przyrodnim rodzeństwie, a skończywszy na mojej miłej kuzyneczce. Ostrzegła mnie przed nią i przed jakimś tam Carlem, o którym pierwszy raz w życiu słyszałem, ale ni słowem nie wspomniała mi o swojej roli w bałaganie, więc coś tu było nie halo.
Pokazałem jej drzwi i kazałem iść precz. Opowiedziałem Annie o niespodziewanym gościu i jak mogłem przewidzieć, bardzo ją to zmartwiło.
Sir Edvard Surrey też swoje miał za uszami, bo nabył tytuł hrabiego bezprawnie i pozbył się konkurencji, żeby nikt mu nie bruździł. Ale od dawna nie żył i jakkolwiek przeżył swój czas na tej ziemi, niech spoczywał w pokoju. Ktokolwiek znał prawdę, niechaj nie burzył spokoju zmarłego.
Swoją drogą nie wyobrażałem sobie Surrey Hall w rękach potomków Kathy, córki Starego Williama, nawet jeśliby byli chodzącą dobrocią.
Rejestry sądowe z osiemnastego wieku, z czasu, gdy sir Edvard procesował się z przyrodnim rodzeństwem o rodową spuściznę, jasno określały przywary Kathy, opisując ją jako "kłótliwą i nieskorą do pojednania niewiastę", hrabiego Edvarda zaś wychwalając jako "męża, który swym zachowaniem dążąc do ugody z siostrą, musiał wiele nieprzyjemności ze strony tejże znosić".
Wysnułem z tego wniosek, że hrabia dbał o własny wizerunek i miał dobrego prawnika w postaci pana McDonalda, albo podpłacił gdzie trzeba, by nikt postronny zbytnio nie szperał w jego dokumentach. Cokolwiek uczynił, zrobił to w trosce o los dzierżawców w majątku Surrey i w kwestii uzyskania sprawiedliwego wyroku za lata przeżyte w biedzie.
Całkiem dobrze mu wychodziło pilnowanie spraw dotyczących Surrey Hall, zważywszy że w szkolnej ławie długo on nie siedział. Ale był bystrym człowiekiem i chłonął wiedzę jak gąbka wodę. Był jednym z najlepszych hrabi, którzy mieli w swym władaniu majątek Surrey. A że dawało mu to szczęście? Kto chciałby być nieszczęśliwym i ciągle oglądać się na to, czego zmienić się nie dało?
Taki miał swój sposób na życie i nie mnie go oceniać.
Anna przyglądała mi się uważnie, gdy opowiedziałem jej o wizycie Nancy i jej słowach.
- Coś w tym musi być. - Niepotrzebnie jej to mówiłem, wyglądała na bardzo zmartwioną. - Pani McDonald wspominała, że ...
- Że? - Podchwyciłem, zastanawiając się, po co Anna o niej wspominała.
- Że Nancy zameldowała się w jej hotelu, a oprócz niej też dwóch Amerykanów, ojciec z synem, i że cała trójka bardzo interesuje się postacią sir Surrey'a oraz Księżycowej Anny. Czy to nie jest dziwne, Will? - Moja żona zmarszczyła brwi. - Myślę, że to nie jest żaden zwykły zbieg okoliczności.
- Pomyśleć, że najpierw ta cała Nancy, a potem jeszcze dwóch cudzoziemców interesowały nie te sprawy, które powinny! - wykrzyknąłem.
Legenda o Księżycowej Annie nadal przyciągała do Surrey rzesze ciekawskich i żądnych sensacji łowców przygód, ale do tej pory udawało mi się trzymać ich z daleka od moich tajemnic.
- Uspokój się Williamie, nerwy tu nie pomogą - powiedziała Anna, a ja zapytałem, co w takim razie mam robić, by nieszczęście z tego powodu nie wyniknęło.
Odparła, że zostaje nam czekanie i nic nie poradzimy na niektóre rzeczy. Po prostu się dzieją. A ja tymczasem czułem, jakby nad moją głową gromadziły się burzowe chmury. Musiałem zasięgnąć rady u jeszcze jednej osoby, więc powiedziałem Annie, że wychodzę i niech się nie martwi, bo postaram się wrócić jak najszybciej się da.
- Nie zrób niczego głupiego. - Poprosiła mnie żona.
Przyrzekłem, że nie zrobię niczego, czego bym później musiał żałować i z czego bym tłumaczył się potem przed sędzią. No i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi domu.

***
Pani McDonald wpuściła mnie do swojego hotelu tylnym wejściem, a potem przeszliśmy do kantorku na zapleczu, byle ustrzec się spojrzeń niepowołanych oczu. Mieliśmy o czym rozmawiać.
- Nie ufam tym Amerykanom - powiedziała, gdy zamknęła za nami drzwi kantorka.
Nie przypominałem jej, by zwracała się do mnie per "panie hrabio". Bo i po co?
Zastępowała mi matkę, bo ta zmarła, gdy byłem dzieckiem, a ja traktowałem panią McDonald jak członkinię najbliższej rodziny.
- Dlaczego, pani McDonald? - zapytałem, pewien, że i tak zaraz wszystko mi wyłuszczy.
- Starszy pytał o Eduardo, młodszy chciał dowiedzieć się jak najwięcej o Księżycowej Annie, przy czym zdawało się, że jednego obchodzi tylko to, co sam pragnął usłyszeć. Ale to była gra z ich strony, bo zauważyłam, że wbrew pozorom działają razem.
- Co im pani powiedziała? - Siedziałem jak na jeżu, ponieważ nie rozumiałem, po co były potrzebne Amerykanom te przydługie i dziwne podchody.
- To była tylko gra, ich interesowała jedynie postać hrabiego Edvarda, jego zięcia oraz córki i nic więcej. A dlaczego? Żebym to ja wiedziała!
- Może są w zmowie z moją kuzynką? - zastanawiałalem się.
- Wątpię, panie hrabio. - Pani McDonald zaprzeczyła, aż rude loki zatańczyły wokół jej pyzatej twarzy. - Myślę, że ...
Umilkła raptownie, gdy ktoś zapukał do drzwi kantorka, gdzie siedzieliśmy i prowadziliśmy rozmowę. Położyła palec na ustach, uciszając mnie i nakazując zrobić "nurka" pod biurko.
W ekspresowym tempie wlazłem gdzie mi poleciła się ukryć, co zważając na moją posturę i mój wzrost, do łatwych nie należało. Otworzyła drzwi mówiąc krótko "proszę", do środka wlazł sądząc po szuraniu stóp jakiś facet. Amerykanin, o którym mi opowiadała? Ktoś inny? Kto to był?
- Dzień dobry. Mogę zająć pani chwilę i nie przeszkadzam? - Głos należał do młodego mężczyzny.
- Czy coś się stało? - Pani McDonald odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Skądże! - zaprzeczył młodzik.
Zbyt szybko jak na mój gust, więc miał pewnie sprawę albo pytanie do mej piastunki z dzieciństwa.
- Chciałem tylko zapytać, czy ... Czy hrabia William Adam Surrey nie miałby nic przeciwko temu, żebym go odwiedził wraz z ojcem i porozmawiał? To naprawdę ważne, nie możemy dłużej czekać i ...
- Przykro mi, ale hrabia nie przyjmuje gości i jest raczej odludkiem. - Nawet ja nie wymyśliłbym lepszego kłamstwa.
Młodzik zamyślił się, a potem powiedział "Mam pomysł!" i wybiegł z kantorka, jakby mój szanowny praprzodek mu się objawił i deptał mu po piętach.
- Poszedł, panie hrabio. Może pan już wyjść spod biurka. - Pani McDonald westchnęła, jakby dźwigała na swych ramionach cały ciężar świata.
Ja też nic z tego nie pojmowałem.
- Znowu będzie padał deszcz. - Wyjrzała na zewnątrz przez półotwarte okno i obserwowała niebo, po którym sunęły ciężkie ołowiane chmury.
- To nie będzie zwykły deszcz. - W sercu czułem niepokój, bo przed chwilą jeszcze przecież świeciło słońce.
- On wrócił, prawda? - zapytała pani McDonald, czyniąc na piersi znak krzyża. - Sir Edvard?
- W takich chwilach jak ta to wierzę, że tak jest w istocie. - Niepokój mnie nie opuszczał, gdy ruszyłem w drogę powrotną do domu, do Anny i dzieci.
Wiedziałem, że Amerykanie nie odpuszczą, że Nancy coś z nimi łączyło i że to "coś" bardzo mi się by nie spodobało, gdybym wiedział, czym to było. Czekała mnie trudna przeprawa, przy której nawet sir Edvard Surrey zdawał się być mało znaczącym szczególikiem. Nadeszła chwila, której obawiałem się przez całe swoje dorosłe życie.
- Panie, miej nas w opiece! - szepnąłem, wchodząc do przedsionka Surrey Hall.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro