zapłata
– Dlaczego tamten ja tak dziwnie zareagował? – zastanowił się na głos Naruto.
– Bo tamten Sasuke go nie lubił. Zadowolony?
– Ale...
– Cicho.
– Przecież...
– Namikaze. – Sasuke zgromił go spojrzeniem. – Bo zaraz coś ci zrobię.
Nie musiał długo czekać, nie musiał się też zbytnio oddalać od wioski, której to nazwy zapewnie niewiele osób by zapamiętało. Jedyne, o co musiał zadbać, to o to, aby przed wyruszeniem na spotkanie ze swoim znajomym wyciągnąć z podręcznego plecaka płaszcz oraz się nim przykryć. Mimo wszystko przynależność do jego organizacji do czegoś zobowiązywała. Podobnie ponownie nałożył na czoło ochraniacz, witając jego chłód niemal z ulgą. Zdążył za nim zatęsknić. Chyba jednak nie potrafiłby przestać być shinobi tak z dnia na dzień.
– Nie spieszyło ci się – przywitał go znajomy, rozbawiony głos, gdy wszedł pomiędzy gęste drzewa.
– Nie było takiej potrzeby – odparł chłodno Itachi, zerkając na swojego partnera z Akatsuki. Hoshigaki Kisame, rekinopodobny shinobi z Kraju Wody, jeden z najbardziej obawianych wojowników z tego państwa. Przez plecy przewieszony miał długi, owinięty dla bezpieczeństwa bandażami miecz.
Mężczyzna uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób – pełen arogancji i pewności siebie.
– Nie było takiej potrzeby, powiadasz? – powtórzył, przyglądając się swojemu znajomemu. – Widzę, że twoje plany się dość zmieniły.
Nie otrzymał odpowiedzi, ale tego właśnie się spodziewał.
– Z tego, co mi było wiadomo, planowałeś walczyć z braciszkiem, a nie z nim rozmawiać – wypomniał niższemu shinobi. – Czemu tak nagle wszystko się zmieniło?
Itachi przymknął oczy na chwilę.
– Nie chcesz rozmawiać, co? – wymruczał do siebie Kisame, opierając się leniwie o pień drzewa. – Wiesz, Itachi–san, obiecałem ci pomóc z twoim bratem, ale teraz nie mam pojęcia, o czym ty myślisz.
– Moje plany się nie zmieniły – Uchiha otworzył oczy, a Kisame z lekkim zaskoczeniem zauważył, że nie widać w nich czerwieni Sharingana.
Jak bardzo jest z nim źle? przemknęło mu przez myśl. Jeszcze do niedawna bezustannie aktywował Sharingana. A jeśli teraz przestał...
– Czyli masz zamiar walczyć z Sasuke? – posumował.
Itachi niemal niezauważalnie skinął głową.
– Kiedy?
– Gdy tylko będzie to możliwe – padła sucha odpowiedź.
– Czyli kiedy? – nie poddawał się Kisame. – Nie miałeś tego zrobić już teraz? Czy nie po to udałeś się do––
– Sytuacja się zmieniła – przerwał mu lodowatym tonem Itachi. – Muszę poczekać.
Słysząc to, Hoshigaki zmarszczył brwi. Tego z całą pewnością nie było w planach. Przecież, jeśli poczekają jeszcze dłużej, to Itachi...
....w tym tempie może nie być w stanie dotrwać do tej walki.
To była prawda, oboje o tym wiedzieli. Choć Uchiha zdawał się być w pełni sił, jego czas kończył się nieubłaganie. Dotąd leki były w stanie utrzymać go przy życiu, ale chwila, gdy przestaną wystarczać, była już bliska. To raczej była kwestia tygodni, a nie miesięcy czy lat.
Nie aby nie zdawali sobie z tego sprawy już od dłuższego czasu. Tryb życia, który prowadzili, nie pomagał.
– Cóż – odchrząknął Kisame, zmieniając temat. – Tak czy siak, dostaliśmy wezwanie. Tobi chce z tobą porozmawiać. A może powinniśmy go nazywać Liderem? – rzucił, a następnie zaśmiał się z własnego żartu.
Spojrzał z niezadowoleniem na swojego partnera, który przyglądał mu się z beznamiętną miną.
– Wiesz, gdybyś się choć raz uśmiechnął, to by ci nie zaszkodziło – skomentował. – Wieczny z ciebie ponurak.
Parsknął.
– Idziemy – zdecydował. – Musimy się dostać do Amegakure jak najszybciej to możliwe.
– Dlaczego do Amegakure? – pytanie Itachiego sprawiło, że Kisame uśmiechnął się. Tak, to było dobre pytanie. Pain unikał zapraszania członków Akatsuki do swojego kraju. Być może obawiał się, że taka liczba kryminalistów mogłaby zakłócić kruchą równowagę, którą udało mu się zaprowadzić w Kraju Deszczu. A być może po prostu nie przepadał za ich towarzystwem.
– Kto wie? – zastanowił się na głos Hoshigaki. – Może się za nami stęsknili? A może po prostu Tobiemu znudziło się czekanie na twój ruch?
Klasnął w dłonie, zmuszając się do ruchu.
– Dobra – oznajmił. – Nie mamy czasu.
––––
Uzumaki Naruto nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
W końcu, po trzech latach prób odnalezienia przyjaciela, ten wracał z nim do ich rodzinnej wioski. Tak po prostu, jakby minione lata w ogóle nie miały znaczenia.
– Ej – zaczął Sasuke, odsuwając od siebie pusty talerz.
– Hm? – Naruto, siedzący naprzeciwko niego i kończący swój ramen, podniósł głowę. Dołożyli do stolika jeszcze dwa krzesła, dzięki czemu Hinata i Kiba także byli w stanie się do nich dołączyć. Jedyna w tym towarzystwie dziewczyna poruszyła się nieco niespokojnie, wyraźnie nie czując się komfortowo. Kiba także się nie rozluźnił. Zerkał podejrzliwie na członka klanu Uchiha, jeszcze nie do końca przekonany, że mogą mu zaufać.
– Macie jakieś fundusze? – Sasuke sięgnął ku szklance z przeźroczystym napojem.
– Powinniśmy coś mieć. Hinata–chan, mamy coś, prawda? – Naruto spojrzał na przyjaciółkę, licząc na twierdzącą odpowiedź.
– Ej, ej, ej! – Naruto zerwał się na równe nogi. – Hinata? TA Hinata?
Sasuke stłumił ziewnięcie.
– Tak, TA Hinata. Tamten Sasuke coś wam o niej mówił, nie? Starsza siostra Hanabi, kuzynka naszego znanego i kochanego Nejiego.
– Czemu ta Hinata była ze mną? – zastanowił się Namikaze.
– Ponieważ Hinata dorastała w Konosze, rozmawiała z tobą wiele razy, jest twoją przyjaciółką i nadal mieszka w Konosze.
– Przecież...
– Inny świat, Namikaze. Rusz szare komórki i ogarnij to. Inny świat. Inna przeszłość.
– Siadasz do jedzenia, nie wiedząc, czy ci starczy pieniędzy? – wtrącił się Kiba.
– Zostawiłem pieniądze w obozie! – wykrzyknął blondyn, broniąc się.
– My–myślę, że powinnam coś mieć – odezwała się cicho Hinata.
– A ile? – zaciekawił się Naruto.
Dziewczyna lekko spuściła wzrok, a następnie przystąpiła do liczenia pieniędzy, które wzięła ze sobą.
– Powinno nam wystarczyć – powiedziała.
– A założycie też za mnie? – Sasuke nachylił się w jej stronę. – Oddam wam, jak tylko wrócimy do Konohy.
Trzy pary pełnych niedowierzania oczu zwróciły się ku niemu. Naruto, który czegoś zapomniał, nie był aż tak zaskakujący. Ale Sasuke?
– No co? – Uchiha zmarszczył brwi z irytacją. – Ja też zostawiłem pieniądze w obozie. Nie chciałem mieć ze sobą zbyt dużo. A potem spotkałem się z Itachim, i to on płacił.
Choć wydało się to być niemożliwym, znaleźli się w jeszcze większym szoku.
– Pozwoliłeś, czy Itachi za ciebie płacił? – spytał Naruto, na poważnie zastanawiając się, czy cala ta sytuacja mu się nie śni.
Sasuke wzruszył ramionami.
– Jest moim starszym bratem. Niech mi się do czegoś przyda. A teraz go tu nie ma.
Zamilkł na chwilę.
– Więc? – spytał ponaglająco. – Pomożecie mi? Jeśli tylko mam jeszcze jakieś pieniądze w Konosze, to wam oddam. Coś wymyślę. Nie wiem, wezmę dodatkową misję lub coś w ten deseń. Tak czy siak, ta kelnerka patrzy się na nas, jakbyśmy spadli z kosmosu. Trzeba coś zrobić.
Wskazał palcem na samotną, niewysoką kobietę, która stała w bezruchu przed stolikiem już od dłuższego czasu.
– To pewnie przez tego ptaka. Zwykle ptaki nie jedzą z talerzy – zauważył Kiba. Istotnie, czarny kruk z zadowoleniem dojadał resztki, które pozostały po obiedzie.
– Ej, on akurat jest niewinny! – sprzeciwił się Sasuke. – On też chce jeść!
Zamyślił się.
– Właśnie, trzeba by go jakoś nazwać. Wiem – uśmiechnął się triumfalnie. – Od dzisiaj będziesz Taro.
– Ja bym mu nadał jakieś inne imię – skrzywił się Naruto z niezadowoleniem. – Jakieś bardziej czaderskie.
– To mój kruk. Znajdź sobie własnego. Albo poproś mojego brata.
– Nie potrzebuję mieć takich sierściuchów – parsknął blondyn.
– Taro nie ma sierści, tylko pióra, Namikaze – zauważył zimno Sasuke.
– Ale to i tak nie zmienia faktu, że nie jest mi do szczęścia potrzebny, Uchiha.
Kiba jęknął z rozpaczą, a następnie napotkał pełne zrozumienia oczy Hinaty.
– Płacimy i od razu stąd znikamy – zdecydował. – I najlepiej już nigdy więcej tu nie wracajmy.
–––
Sasuke nie był w stanie się powstrzymać przed rozglądaniem się wokół i przyglądaniem się swoim nowych–starych–znajomych, gdy ruszyli w kierunku reszty ich drużyny.
Różnili się wszyscy. Naruto był nieco bardziej energiczny, Kiba nieco bardziej milczący, niż zapamiętał.
Oraz ta dziewczyna, Hinata... Od kiedy niby jakaś Hyuuga w ich wieku (nie licząc Nejiego) była z nimi w Akademii? Sasuke obiecał sobie, że zerknie na tożsamość dziewczyny, gdy tylko połowa jego znajomych przestanie patrzeć na niego, jakby miał w przeciągu kilka sekund zmienić zdanie i jednak rzucić się na nich z morderczymi intencjami. Kto wie, kim była tak naprawdę Hinata? Co, jeśli była szpiegiem, przysłanym z innej wioski? Dziwniejsze rzeczy już się zdarzały.
Teraz zaś Sasuke znalazł się przed kimś, przed kim znaleźć się nie spodziewał: przed Hakate Kakashim, prawą ręką Namikaze Minato, jednym z najbardziej rygorystycznych shinobich, jakich posiadała Konoha. Sasuke raz został zmuszony do współpracy z nim i wspominał to bardzo, ale to bardzo negatywnie. Kakashi miał tendencję do przestrzegania każdej, nawet najmniejszej reguły, co dla Sasuke, lubującego się w łamaniu zasad, było istną katorgą.
Ten Kakashi zaś... Był inny. Pierwszym, co się rzuciło Sasuke w oczy, był jego wygląd. Od kiedy Kakashi nosił ochraniacz przerzucony przez jedno oko?
– Hakate Kakashi – wymamrotał Sasuke, stając przed mężczyzną. Białowłosy przyjrzał mu się uważnie.
– Sasuke. – Odezwał się. Jego wzrok przeniósł się na Naruto. – Czy...?
– Tak – kiwnął głową blondyn. – Powiedział, że wraca.
Kakashi uśmiechnął się pod maską.
Uśmiechnął się! Świat się kończył! Sasuke przełknął ślinę. Z tego, co pamiętał, to Hatake Kakashi uśmiechał się tylko wtedy, gdy był bardzo zły lub gdy sytuacja była tragiczna.
– Cudownie. A teraz...
Podszedł do Sasuke, który cofnął się instynktownie.
– Nie uciekaj, Sasuke – uśmiech Hatake stał się szerszy.
– No co? – wyrzucił z siebie chłopak. – Nie podoba mi się twoje spojrzenie! W ogóle nie podoba mi się twój wyraz twarzy! To podejrzane na kilometr!
– Nie powinno się podobać... – wymruczał pod nosem Naruto.
Kakashi zaczął rozgrzewać palce, zbliżając się do Sasuke. Uchiha przełknął ślinę raz jeszcze.
– Chyba nie chcę już wracać do Konohy – zdecydował. – Zamieszkam w lesie i stworzę sobie hodowlę domowych wiewiórek.
– Założysz ją w wiosce. Jeśli przeżyjesz.
Sasuke cofnął się o krok, by napotkać drzewo. Naruto uśmiechał się złośliwie, a Kiba jedynie wywrócił oczami. Hinata odwróciła wzrok.
– Ratunku? – rzucił Sasuke.
Na marne. Nikt mu nie pomógł. Pięść Kakashiego wylądowała na jego głowie.
– Za co to?! – krzyknął Uchiha.
– Za bycie dupkiem i opuszczenie wioski. Oraz za wszystkie inne twoje złe uczynki.
Sasuke skrzywił się.
– A jak powiem, że żałuję?
– To i tak raz jeszcze dostaniesz – słowa te nie były puste i Sasuke raz jeszcze miał okazję poczuć na własnym ciele pięść Hatake. – No. Mam nadzieję, że teraz wróciło ci choć trochę rozumu.
Sasuke zacisnął usta.
– Wiesz co, Hatake? Nienawidzę cię.
– To super, bo ja też – wzruszył ramionami jounin.
Uchiha zaklął w myślach.
Ten świat przestawał mu się podobać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro