Część pierwsza
Świat Naruto
Gdyby ktoś miał szczerze spytać Sasuke, kto był winny całego zajścia, to bez namysłu zapewnie odparłby, że była to Karin.
Tak, to zdecydowanie była jej wina.
Gdyby tamtego dnia nie przyszła do niego, bredząc coś o niezwykłym znalezisku, które koniecznie musieli zobaczyć, zapewnie nigdy nie doszłoby do tego... wypadku, który się wydarzył. Znając życie, pewnie skierowałby się prosto do swojego brata, by raz na zawsze zakończyć ich konflikt, a wszyscy byliby szczęśliwi.
Ale nie, Karin musiała ich zaprowadzić do tamtego budynku.
Zaczęło się niewinnie – dziewczyna przyszła do nich pod wieczór, bardziej podekscytowana niż zwykle. A to nigdy nie był dobry znak. Ich podróż powoli dobiegała końca – po pokonaniu Deidary, jednego z członków Akatsuki, Sasuke był już pewien swoich umiejętności. Czuł się na siłach stoczyć przeznaczony mu bój z bratem. Pozostało jedynie go znaleźć. Wiedział, że to nie będzie łatwe zadanie – w końcu szukał go już od tak dawna – ale równocześnie czuł, że cel, który wyznaczył sobie lata wcześniej, jest już bliski spełnienia.
Wtedy zaś Karin zawołała ich – cała trójkę, Sasuke, Suigetsu i Juugo wszystkich. Żadne z nich nie było zadowolone. Coś jednak podkusiło ich, by pójść za nią. Suigetsu coś tam mamrotał o tym, że to bez sensu, ale dziewczyna nie dała się spławić.
Tak właśnie, prowadzeni przez Karin, dotarli do tego budynku.
Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic ciekawego. Był niski, a ściany nachylały się ku sobie, grożąc zawaleniem w każdej chwili. Szczerze powiedziawszy, nikt z nich nie miał ochoty tam wchodzić.
– Jak tyś to znalazła, Karin? – spytał leniwie Suigetsu, wpatrując się w budynek.
– Robiłam mały zwiad – odparła dziewczyna, po czym odwróciła się do jedynego w tej grupie Uchihu. – Ale to nie jest ważne. Sasuke–kun, chodź, zobacz, co jest w środku! Na pewno ci się spodoba!
Słysząc to, Sasuke zaczął mieć poważne wątpliwości, czy na pewno chce to zobaczyć.
– Pospieszmy się – powiedział ostatecznie, machając ręką. – Prowadź.
Rozpromieniła się momentalnie.
– Będziesz zaskoczony! – obiecała.
Wywrócił oczami, wchodząc za nią do budynku. Za nimi niechętnie podążyli Juugo oraz Suigetsu. Sasuke nie dziwił się im – to był już wieczór, pewnie woleliby spędzić go ciekawiej niż zwiedzając jakiś zakurzony budynek.
– Tutaj, tutaj! – zawołała Karin, prowadząc ich tylko sobie znaną drogą. Korytarz był pusty, a ściany wyglądały, jakby nikt ich w życiu nie pomalował. W środku panował też ten specyficzny zapach stęchlizny. Sasuke skrzywił się, tworząc małą kulę ognia, która rozświetliła pomieszczenia. Z całą pewnością nie miał ochoty wpaść na ścianę bądź w jakieś brudy poukrywane wokół.
– Jesteś pewna, że coś tu jest? – głos Suigetsu odbił się wokół echem.
– Cii! – dziewczyna przyłożyła palec do ust. – Bo jeszcze kogoś obudzisz.
– Po co nas prowadzisz w jakieś miejsce, gdzie ktoś może być?
– Może, ale nie musi – odparła. – Sasuke–kun, to już blisko.
Nie miał najmniejszego pojęcia, co takiego znowu znalazła, ale ta zabawa w poszukiwania powoli przestawała być przyjemna.
– Na pewno wiesz, którędy iść? – dopytywał się Suigetsu, gdy po raz kolejny zmienili kierunek.
– Tak! O, proszę! To tutaj!
Karin zatrzymała się, wskazując dumnie dłonią na niepozorne pomieszczenie. Wszedli do środka, omiatając pokój spojrzeniem. Ot, pokój jak pokój. Kilka zakurzonych przedmiotów. Nawet nie chciał mu się zgadywać, do czego służyło niegdyś to miejsce. Ktokolwiek tu mieszkał, opuścił budynek wiele lat temu.
– I? Co takiego chciałaś mi pokazać? – spytał Sasuke znudzonym tonem.
Dziewczyna chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę najbardziej oddalonej części pomieszczenia. Tam znajdowało się tylko stare lustro. Było one dość duże, rozmiaru przeciętnego człowieka. Jego rama musiała zostać zrobiona ze złota – nawet teraz dało się dostrzec przebłyski jasnego koloru.
– Zobacz tam! – wykrzyknęła, wskazując na ścianę obok.
Podążył za jej spojrzeniem i zrozumiał, co takiego ją tak zafascynowało. Oto bowiem, w samym środku opuszczonego budynku znajdował się herb jego klanu. Nawet upływ czasu nie był w stanie zetrzeć tych charakterystycznych kolorów. Sasuke pamiętał, że gdy był dzieckiem, był nim zafascynowany. Nieraz pytał, dlaczego kolorami jego klanu jest czerwień i czerń, dlaczego ten sam herb jest na siedzibie policji. Gdy dowiedział się, że powód jest prosty – to w ich rękach znajdowała się ochrona mieszkańców Konohy – poczuł się tak dumny ze swojej rodziny.
Sasuke zmarszczył brwi, dostrzegając napis, który znajdował się tuż nad taflą lustra. Nie był to znany mu alfabet. Nie, znaki były inne, ale równocześnie dziwnie znajome. Już je kiedyś widział, tego był pewny.
– Zaraz będę, Sasuke–kun – oznajmiła Karin, a w jej głosie pobrzmiewało zadowolenie z siebie. Znając ją, pewnie pójdzie się pochwalić pozostałym naszym towarzyszom, co znalazła.
Nie miał ochoty jej odpowiadać, jedynie uruchomił swojego Sharingana. Tak jak sądził, nieznane mu litery już wkrótce ułożyły się w słowa, które był w stanie przeczytać.
– A więc to tak – mruknął do samego siebie. To miało sens. Tej samej sztuczki użyto w świątyni jego klanu. Te litery mogli przeczytać jedynie posiadacze Sharingana.
Przeleciał wzrokiem przelotnie po tekście. Prychnął pod nosem. Co za brednie.
Nieco zawiedziony spojrzał w lustro. Już miał się odwrócić, gdy kilka rzeczy zwróciło jego uwagę.
Choć pozornie osobą odbijającą się w lustrze był on sam, różniło ich kilka szczegółów. Nie, tego nawet nie dało się nazwać szczegółami. Sasuke odbijający się w lustrze ubrany był inaczej od tego, który przed lustrem stał. Miał na sobie strój, który dopiero po chwili Sasuke stojący przed lustrem rozpoznał – długie, czarne spodnie oraz zielonkawą kamizelkę ochronną. Na nogach miał też ochraniacze. Uchiha zmarszczył brwi. Prawie zapomniał, że tak właśnie ubierała się policja w Konosze zanim cały klan został zmasakrowany. Sasuke stojący przed nim miał też dłuższe, spięte w kucyk włosy. W jego oczach odbijało się to samo zdumienie, które czuł jego odpowiednik.
Coś, sam nie wiedział co, podkusiło go, by wyciągnąć dłoń w stronę lustra. Drugi Sasuke zrobił to samo.
I wtedy właśnie, w chwili, gdy ich dłonie dotknęły się, nagła siła wciągnęła ich dwójkę do środka. Jeszcze o tym nie wiedzieli – nie zdawali sobie z tego sprawy, ale wylądowali po Drugiej Stronie lustra.
I ani jeden z nich nie był z tego faktu zadowolony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro