Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nie będę z nim spał!

Filip westchnął przeciągle, przyglądając się wszystkiemu. Jego aktualna sytuacja nie była zbyt wesoła.

- A ty co? Ruszaj cztery litery do samochodu! - krzyczał Mateusz.

Na dworze było zimno. A nawet cholernie zimno. Malinowski stał w progu, próbując ogrzać ręce. Wszyscy trzej - on, głośny Mateusz i opanowany Henryk, czekali, trzesąc się, aż pani Wiesia zezwoli im na wyjazd. Chyba czwarty raz z kolei upewniała się, czy mężczyźni mają ciepły prowiant, suche buty i ubranie. Do tego podarowała im zapasowe pary rękawiczek, czapek i szalików. Ku ich przerażeniu, cały ubiór był wykonany na drutach.

- Wiesiu, kochana, my naprawdę damy radę - wtrącił się Henryk, aby zapobiec kolejnej rewizji. - Jesteśmy odpowiedzialni. Zajmę się chłopakami, wszystko będzie dobrze.

- Nie jestem przekonana. Filip i Mateusz wyglądają blado. Dam wam jeszcze apteczkę i wypijecie coś przeciwgorączkowego - zarządziła kobieta, podając im trzy gorące szklanki. - Lepiej zapobiegać niż leczyć, nie sądzicie, chłopcy?

Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, unikając w ten sposób kolejnej, długiej reprymendy. Malinowski dzielnie poprawił wełniane nakrycie głowy, usiłując się nie drapać. Nie wiedział, czy to była dla nich dość osobliwa kara, czy próba pomocy. Chyba w tej szalonej rodzinie bano się odmówić założenia gryzącego podarunku.

- Wypiliście? Doskonale! Teraz ubierzcie rękawiczki i jedźcie. Henryku, pozdrów Dimitriego ode mnie. Dawno się nie widzieliśmy! I przekaż mu paczuszkę! - zawołała kobieta, pozwalając im w końcu wyruszyć.

Rozpoczęła się ich mała przygoda. Wyjechali białym samochodem terenowym, którego wygląd skutecznie ułatwiał maskowanie się. Nie wyróżniali się niemal niczym na tle wszechobecnej bieli. Wszędzie leżał śnieg. Malinowski razem z Mateuszem zajmowali miejsca z tyłu pojazdu. Naturalnie, zarządził to najstarszy, aby uniknąć nieporozumień między młodzieńcami. Ta decyzja była zapadła kilka sekund po tym, kiedy, przepychając się, usiłowali dostać się na miejsce obok kierowcy. Oczywiście bezskutecznie.

- Grzecznie tam z tyłu ma być! Mam nadzieję, że nie wymiotujesz, Filipie. Ostatnio czyściłem samochód po małych rewolucjach Mateus...

- Cicho! - przerwał mu wyżej wspomniany. - Nie wymiotowałem przecież! To była tylko chwilowa słabość, spowodowana nerwami!

- Przyznaj się, że chciałeś zaimponować Marysii i nie wziąłeś tabletek.

- Wcale nie! Łżesz jak pies, Henryku! Ona mi się nie podoba! To zwykła koleżanka.

- Kiedy miała urodziny, a ty o nich zapomniałeś, błagałeś mnie na kolanach, żebym jakimś cudem załatwił ci kwiaty i jakiś po...

- Zamknij się!

- Nie będę wam przeszkadzał... - wymamrotał Filip, unikając morderczego spojrzenia młodszego. - Nie interesuje mnie twoje życie miłosne. Zależy mi tylko na tym, żebyśmy dotarli cało do tego waszego informatora. Ile potrwa podróż?

- Dwa dni.

- Co?! Jak to dwa dni?!

- Henryk nie przemieszcza się w nocy. Będziemy jechali dzisiaj jeszcze z dwie godziny, na noc postój w jakimś lesie, a z samego rana wyruszamy na nowo...

Młody detektyw nie skomentował tego. Mógłby użyć tutaj wielu epitetów, przeplatanych z wulgaryzmami, ale wolał zachować milczenie. Wyszedł z założenia, że nie pozwoli sprowokować się Mateuszowi.

- Przepraszam, młodzieńcze. Oczy już nie te. Mateuszek jest za młody i nie ma jeszcze prawa jaz...

- Nie mów mu tego! Nie jestem po prostu jeszcze gotowy! Nie nauczyłem się wszystkiego, sam zrezygnowałem ze zdawania!

- Tylko winny się tłumaczy - zaśmiał się Filip.

Najwyraźniej oboje czuli silną pokusę, ponieważ jednocześnie wystawili języki. Zareagowali jak dzieci, a nie dojrzali mężczyźni, za których chcą być brani.

- Cofnęliście się do przedszkola?

- To on zaczął! - krzyknęli w tym samym czasie.
Do końca dnia milczeli jak zaklęci. Mateusz wyglądał za okno, a Filip liczył mijane drzewa. Okropnie się nudzili, co było widać na pierwszy rzut oka. Cisza bardzo im ciążyła, jednak nie wiedzieli co zrobić.

- Zaraz robimy postój - poinformował ich Henryk, wjeżdżając do lasu.

Nim się obejrzeli zrobiło się bardzo ciemno. Kierowca zaparkował między drzewami. Chłopcy mimo woli spojrzeli na termometr. Wskazywał minus dwadzieścia stopni Celsjusza. W ich kryjówce, a raczej siedzibie - jak to ładnie określa Mateusz, zawsze jest bardzo ciepło. Z tego względu cała trójka czuła się tutaj jak w lodówce.

- Chłopcy, będziemy nocowali w samochodzie. Planuję spać z przodu, na rozkładanym siedzeniu. Wam, niestety pozostaje spać razem z tyłu. Rozłożymy zaraz fotele i jakoś się pomieścimy, prawda? A teraz, Mateuszu, oddaj scyzoryk. Nie chcę, żebyś w nocy zamordował Filipa.

Wskazany przez Henryka, leniwie podniósł głowę, podając mu narzędzie. Starszy mężczyzna rzucił im dwa ciepłe, również wykonane na drutach, koce. Wszystko wyglądało wyjątkowo solidnie. Chłopcy zabrali się do roboty, aby przygotować miejsce do spania. Poprzekładali rzeczy z bagażnika, rozłożyli fotele, przenieśli prowiant i włączyli dodatkowe ogrzewanie.

- Powinno być dobrze.

- Ja śpię po prawej stronie - wymamrotał obrażony blondyn, ograniczając butelkami z wodą przestrzeń ich prowizorycznego łóżka.

Prawa część była większa od lewej, czego Malinowski nie skomentował. Westchnął, okrywając się kocem. Ułożył się po swojej stronie, twarzą do fotela, wzdychając głośno. Nie do końca wiedział, jakim cudem się na to zgodził, ale nie miał za bardzo wyboru. Mógł spać z Mateuszem, albo na dworze, gdzie mroczne i cholernie zimne objęcia otulałyby go do snu. Zdecydowanie lepsza była pierwsza opcja.

Filip całą noc obracał się z boku na bok, miał gigantyczne problemy z zasypianiem. Całe ciało zesztywniało, kiedy jego towarzysz wyszarpnął mu koc. Naturalnie, tamten był już pogrążony w głębokim śnie. Aby nikogo nie obudzić, młody detektyw ubrał czapkę, rękawiczki i owinął się szalikiem. Zasnął dopiero o drugiej w nocy, kiedy jasny księżyc ukrył się za chmurami.

Następnego dnia oboje obudzili się z przerażeniem. Była godzina ósma, a pełen życia staruszek pochylał się nad ich legowiskiem, marszcząc czoło.

- Wstajemy! Widzę, że wyjątkowo dobrze się wam spało!

Zaśmiał się Henryk, widząc, że Filip i Mateusz spali przytuleni do siebie, butelki wody były porozrzucane pod ich nogami, a ci odpoczywali, stykając się policzkami. Najstarszemu przypominali teraz prawdziwe rodzeństwo. Zaśmiał się serdecznie, ściągając z nich koce.

- Pora się budzić! Zjemy coś i ruszamy dalej!

Chłopcy wymamrotali coś niezrozumiale, podnosząc się do pozycji siedzącej. Oboje podkulili nogi, przyglądając się rozmówcy. Byli wyjątkowo zaspani. Przebudzili się dopiero, kiedy pod ich nosy zostały podstawione dwa kubki z gorącą kawą. Wypili ją zadziwiająco szybko.

- Dzisiaj czeka nas dalsza droga. Musimy przejechać las i dotrzeć do małego, drewnianego domu. Nie wiem, czy damy radę samochodami. Ostatnio widziano tutaj pełno małych jednostek latających, patrolujących okolicę.

- Może ktoś ich poinformował o naszym położeniu?

- To niemożliwe. O tej misji wiedzą jedynie zaufane osoby, dokładnie wyznaczone przez szefa.

- Więc są dwie opcje - powiedział cicho Filip. - Byliśmy śledzeni albo w waszej organizacji jest kret.

- To niedorzeczne - warknął Mateusz, patrząc spode łba na swojego towarzysza. - Nasza organizacja to rodzina. W rodzinie nie ma zdrajców i nigdy nie będzie. Przymknij się lepiej. Musimy dalej wyru...

Nim blondyn skończył mówić, usłyszeli głośny świst. Nad ich głowami przeleciał nieduży myśliwiec. Henryk od razu zarządził, żeby wszyscy opuścili pojazd, zabierając jedynie broń.

Filip schował najpotrzebniejsze rzeczy, upewniając się, że jest mu ciepło. Potem wszyscy prędko wybiegli z samochodu między drzewa, gdzie położyli się wśród zasp śniegu. Wtopili się w otoczenie na tyle, że nie można było ich zobaczyć z latającego pojazdu.

- Musicie być cicho. Nie wychylajcie się i idźcie nisko, pod drzewami. Przejdziemy las, będzie bezpieczniej.

Henryk podał im dokładną instrukcję, a wtedy każdy z nich powoli ruszył do przodu. Dopiero kiedy upewnili się, że nie ma możliwości, aby ktoś ich obserwował, podnieśli się i pobiegli, brodząc w śniegu po kolana.
Było im niesamowicie zimno, ale wizja zatrzymania się i zostania zaatakowanym, cały czas krążyła im w głowach. Nie mogli się zatrzymać, każdy, nawet najmniejszy błąd, mógł kosztować krocie.

- Mateusz! - syknął Filip, zatrzymując kolegę. - Nie ruszaj się. To chyba pułapka na niedźwiedzie.

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić, gównia... - zaczął blondyn, ale przerwał mu jego własny, głośny wrzask.

Noga młodego chłopaka znalazła się w pułapce. Biały puch pod misternie ukrytą zasadzką pokrył się szkarłatnym kolorem. Malinowski momentalnie podbiegł do niego, usiłując otworzyć mechanizm.

- Nie ruszaj się, Mateusz!

- Jak mam się nie ruszać, kiedy zostałem potraktowany jak wielki, przygłupi misiek?!

- Ostrzegałem cię, to teraz nie jęcz jak dziewczyna!

Henryk przyglądał się temu z boku. Nie miał zamiaru komentować tej kłopotliwej sytuacji, bo upartość Mateusza była mu już od dawna znana. Widział, jak detektyw odrywa kawałek tkaniny ze swojego ubrania i opatruje nogę pokrzywdzonego. Westchnął ciężko, kiedy ta dwójka zaczęła iść w jego stronę.

- Żyjesz, kochaneczku? - zapytał, imitując głos pani Wiesi. - Och, może podam ci jakąś tableteczkę...

- Cicho!

Przemierzyli razem jeszcze może dwa, trzy kilometry, kiedy ich oczom ukazał się dosyć zadziwiający widok. Zwłoki, które widział Filip w ostatnim czasie, wydały się tym razem niczym szczególnym.

Z zasp wystawały poszczególne, delikatnie pobrudzone części manekinów, wyróżniające się na tle otoczenia. Na drzewach wisiały ich głowy, z szopy wystawała ponacinana ręka, a przed drzwiami budynku, do którego najpewniej tak długo zmierzali, stał manekin przypominający świętego mikołaja, pozbawiony głowy.

- Jesteśmy na miejscu - powiedział Henryk, łapiąc Mateusza z drugiej strony, żeby nie upadł.

Najstarszy z nich poprowadził wszystkich, stąpając po wystających częściach. Filip przełknął ślinę.

Czy on widział kamerę w oku jednego z manekinów?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro