Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Drugie imię? Przypadek!

Filip spojrzał rozkojarzony na biurko. Siedział tu już prawie od kilku godzin, próbując napisać jakieś intrygujące, potrzebne i zachęcające CV, które miało mu otworzyć drogę prosto do wymarzonej kariery.

- Cholera jasna - warknął, ściskając w dłoniach długopis. Był bardzo zaangażowany w to, co robi. W końcu to jego jedyne marzenie. - Czemu to musi być takie skomplikowane?

Spojrzał na zdjęcie, które znajdowało się na półce. Ramka była biała, delikatnie przyozdobiona złotem, a wewnątrz niej widniała czarno-biała fotografia, przedstawiająca młodego Malinowskiego z ukochaną babcią - Marią. Odeszła ona dwa lata temu, kiedy wchodzący w dorosłość Filip postanowił się wyprowadzić. Nigdy sobie tego nie wybaczył, ponieważ kilka godzin po jego zniknięciu, kobieta, która wychowywała go od dzieciństwa, zmarła.

Przyczyna zgonu była oficjalnie nieznana, jednak chłopak i tak zdawał sobie sprawę, co było powodem przedwczesnego odejścia babci. Kiedyś na zajęciach z chemii, które były przeprowadzane w liceum w czasach jego wczesnej młodości, dowiedział się o nietypowej substancji. Była ona wtedy jeszcze w fazie testów i nie krzywdziła nikogo, ale teraz? Okazała się śmiertelna i od kilku lat wspominanie o niej stało się surowo zakazane, a profesora, który zdecydował się pogłębiać takową wiedzę, bardzo szybko się pozbyto.

Curtinaz to skomplikowana mieszanina, o której istnieniu uczono potajemnie. Mężczyzna, który zajmował się badaniem tego środka, zginął z rąk doskonale znanej Polsce organizacji. Mieszała się ona w sprawy państwa i kilkukrotnie usiłowała przejąć władzę w istniejącym świecie. Jednak nie tylko Rzeczpospolita była na celowniku tej organizacji. Cała Unia Europejska miała dowiedzieć się o jej potędze i chęci zakończenia kilku rozdziałów starej księgi.

Filip cicho westchnął, obserwując, jak za jego oknem idzie tłum ludzi. Chłopak mieszkał nad sklepem spożywczym, z którego wejściem dzielił klatkę schodową. Niestety, przez brak środków do życia, był zmuszony wynająć coś mniejszego, co byłoby dla niego najbardziej opłacalne, innymi słowy: tanie i chwilowe.

Jego mieszkanie nie należało do gigantycznych. Było ono raczej średniej wielkości i wątpliwej świeżości. Wchodząc przez drzwi wejściowe widziało się cały korytarz. Chłopak w myślach porównywał swój dom do jakiegoś grobowca. Ściany przykryte były pożółkłą tapetą, która miejscami odrywała się od podłoża. Podłoga wyłożona czymś, co miało być drewnem, ale niewątpliwie nim nie było. Na suficie znajdowała się podłączona żarówka, która udawała żyrandol. Wewnątrz mieszkania znajdował się salon, mały pokój, niewielka kuchnia i łazienka.
Sprzęty elektryczne praktycznie tutaj nie istniały: posiadał piekarnik, stary telewizor oraz laptopa, na którego odkładał od piętnastego roku życia. W sercu domu - miejscu przygotowywania posiłków, znajdował się również stół. Był czarny, porysowany i nie pasował do reszty kolorystycznie. Białe szafki, blaty okryte ceratą, a podłogi nawet nie założono, pozostawiając czysty i twardy beton. Sypialnia młodego mężczyzny była najbardziej zadbana - tutaj nie czaił się grzyb, brud i nieporządek, w odróżnieniu od szarej i smutnej łazienki, która nie była warta nawet wzmianki.

Miał on małe łóżko, beżowy dywan, drewniane biurko, o którym zawsze marzył, szafę i krzesełko. Na ścianie zawieszona była tablica korkowa, a na niej zostały przyczepione zdjęcia i lusterko. W pokoju znajdowała się również półka na książki, która utrzymywała jego niewielkie zbiory. Był z nich bardzo dumny.

- Gdzie ja to schowałem...? - zastanowił się i przetrząsnął pół pomieszczenia, aby znaleźć mały, zamykany zegarek, który kiedyś dostał od babci. - Mam!

Zguba schowała się pod łóżkiem, pośród kosmicznej ilości brudu, kurzu i śmieci, o których Filip dawno zapomniał, a przecież odkurzał raz w tygodniu.

Nagle zadzwonił telefon chłopaka. Był on mały, nieporęczny i potłuczony, ale wszystkie te wydarzenia, które spowodowały tragiczny stan urządzenia, chłopak określał mianem przypadku.

- Halo?

- Filip Malinowski? - zapytała kobieta. Miała bardzo przyjemną barwę głosu, która od razu zaintrygowała mężczyznę.

- Tak, proszę pani - wypowiedział na jednym wdechu, zainteresowany tym, że zadzwoniła do niego jakaś kobieta. - Również chciałbym poznać pani godność.

- Naturalnie. Nazywam się Cecylia Kowalska - powiedziała miło, sprawiając, że po plecach Malinowskiego przebiegł przyjemny dreszcz. - Proszę stawić się dzisiaj w urzędzie. Pańskie dokumenty są niekompletne i niestety, jeśli pan nie przyjdzie, zmuszeni będziemy odrzucić pańską prośbę o dofinansowanie.

W myślach Filip przeklął swoją własną głupotę. Jak mógł zapomnieć o czymś tak prostym? Dokumentacja była składana bardzo dawno temu, a on nie zorientował się, że nadal na blacie w kuchni znajduje się jeden wydruk formatu A4.

- Racja, dziękuję bardzo za telefon - odparł cierpko, momentalnie kończąc rozmowę. Usłyszał jeszcze tylko aksamitne "do widzenia" od posiadaczki cudownego głosu.

Bez zastanowienia Malinowski wyciągnął z szafy płaszcz i ciepły szalik w kolorze czerwieni. Stanął przed lustrem, aby sprawdzić, czy choć w najmniejszym stopniu przypomina człowieka, co niekiedy było trudne.

W zwierciadle ujrzał swoją zmęczoną twarz. Począwszy od czarnych włosów, które były oprószone mąką (niedana próba zrobienia babeczek), skończywszy na zaróżowionych od zimna policzkach. Filip nie należał do osób przesadnie wysokich. Był raczej średniego wzrostu. Jego włosy to istny rozczochrany busz, a zawadiackie oczy nadal błądziły po pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc. Na nosie posiadał piegi, których niesamowicie nienawidził, tak samo jak wady wzroku, która zmuszała go do noszenia okularów.

Czym prędzej narzucił na siebie odzienie wierzchnie i zawiązał szalik. Złapał również czarną torbę, gdzie schował swoje CV, które zdecydował się po drodze podać do wydziału detektywistycznego, portfel, dokumenty tożsamości, klucze i rękawiczki. Nie ruszał się bez nich z domu. Wychodząc prawie zapomniał o kartce, dla której wychodził na zimno.

Pożegnał ruchem ręki swojego wiernego towarzysza - kota, a następnie pobiegł do drzwi, zdając sobie sprawę, że powoli robi się coraz ciemniej, a jemu nie uśmiecha się szlajanie po nocach. Zamknął za sobą drzwi, wzdychając.
To chwila wolności!

Zszedł powoli po starych, śliskich schodach kamienicy, mamrocząc pod nosem. Nie wiedział, jakim cudem był w stanie wyprawiać takie rzeczy! W końcu nie każdy jest na tyle inteligentny, aby nie wywiązywać się z podstawowych obowiązków.

Szedł powoli oświetloną uliczką i przyglądał się ludziom, którzy niemal biegli, tratując innych. Sam nie należał do takich osób. Wolał żyć powoli, dokładnie tak jak nauczyła go babcia.

- Cholera jasna! - usłyszał za sobą. Wysoki mężczyzna wykłócał się z kimś przez telefon i przepychając się przez tłum, wpadł na Filipa, niemal tłukąc mu okulary. - Patrz jak leziesz, baranie! Cały chodnik zajmujesz! Masz jakiś problem?!

- To nie moja wina, że nie umiesz się zmieścić - prychnął, wkładając ręce do kieszeni. Dla niego to był jeden z wielu przypadków. - Nie powinno się rozmawiać przez telefon, idąc obok ruchliwej ulicy.

Wyminął go sprytnie, kiedy mężczyzna dalej krzyczał na urządzenie. Malinowski nienawidzi grubiaństwa, zwłaszcza dlatego, że od takiego zachowania kilka lat temu się uratował, więc nie miał zamiaru pozwolić na podobne występki. Kiedy już zostanie funkcjonariuszem, to inni będą mieli do niego szacunek - tak samo jak on do innych.

Po krótkim czasie chłopak znalazł się wystarczająco blisko instytucji, którą jako pierwszą miał na celowniku. Wszedł do środka budynku, w którym było bardzo ciepło. Rozprostował kości i podszedł do recepcji, gdzie niemal od razu został zaatakowany przez nadgorliwą pracownicę.

- Malinowski?! Czego tym razem nie rozumiesz?! - wrzasnęła, patrząc wrogo na chłopaka. - Nie uwierzymy ci w żadne ufo! Potwory! Yeti! Czy cokolwiek sobie tam wymyślasz!

- Pani Olu, po co te nerwy? Przyszedłem zostawić tylko CV, nic więcej... - westchnął, przypominając sobie sytuacje, kiedy odnalazł intrygujące fakty, ale nikt nie chciał go wysłuchać. Bardzo go to przygnębiało. - Proszę przekazać je detektywowi Sikorskiemu.

- Niech ci będzie, Malinowski - wymamrotała, poprawiając okulary, które zsunęły się kobiecie na czubek nosa. - Nie licz jednak, że cię od razu przyjmą. Nie masz za grosz doświadczenia, a ja za ciebie nie poręczę, darmozjadzie.

- Po prostu pani we mnie nie wierzy - powiedział cicho, patrząc na zegarek. Powinien powoli iść. - Bardzo miło się rozmawiało, z resztą jak zawsze, ale czas mnie nagli.

Nie czekając na jej odpowiedź, udał się w stronę wyjścia, jednak jego wrodzony pech i podatność na przypadki, sprawiła, że chłopak z czułością przytulił się do swojej ukochanej podłogi. Oblodzone schody nigdy nie były dla niego łaskawe.

- Kur... - zaczął zdenerwowany, czując, że to kolejny raz, kiedy ośmiesza się przed przyszłymi współpracownikami.

- Widzicie? I niby taka łamaga ma pracować jako detektyw? - zaśmiał się jeden z ochroniarzy, podnosząc Filipa za kaptur. - Wynoś się stąd, dzieciaku.

- Nie jestem dzieckiem, a jeśli dobrze mi wiadomo, to NIE od ciebie zależy moje stanowisko - wysyczał niemal, wyszarpując się mężczyźnie. Był bardziej niż zdegustowany.

Zażenowany Malinowski, nie odwracając się za siebie, poszedł prosto w stronę urzędu, któremu winien był brakujący element dokumentacji. W czasie drogi bardzo dużo myślał na temat tego, co wydarzyło się dzisiaj. Jego "magiczna" moc przyciągania kłopotów na pewno i tym razem spłata mu figle, w końcu niewinne schody... To coś zbyt spokojnego.

- Pomocy! Pomocy! - krzyk rozniósł się echem po parku. Wołała jakaś wystraszona kobieta. - Pomo...

Ten dźwięk wydał się Filipowi bardzo znajomy. Był to kobiecy, delikatny ton, zadziwiająco podobny do głosu jego matki. Przedarł się przez tłum zainteresowanych gapiów i zastał nietypowy widok.

Na ziemi leżało ciało. Otoczenie na chwile zamarło, ale nie Malinowski. Nie było tu żadnej kobiety, a przede wszystkim: nikt nie krzyczał. Przyjrzał się dokładniej miejscu zbrodni.

Krew pokrywała większą powierzchnie alejki. Czuć było metaliczny zapach, od którego kręciło mężczyznę w nosie. Na środku leżało ciało mężczyzny. Wyglądał jakby spał, ale w miejscu, gdzie znajdowało się przedramię lewej ręki widniała przerażająca rana.

Skóra wokół niej była szara, pozbawiona koloru i jakiekolwiek blasku. Niebywale mocno uwydatniły się żyły, sprawiając, że denat wyglądał jeszcze straszniej. Tkanki w tej ręce obumarły, więc nawet jeśli wciąż by żył, konieczna byłaby amputacja. Filip spojrzał dokładniej na ranę, czując, że zbiera mu się na wymioty. Ciało nadal drgało. Co prawda pośmiertnie, ale sprawiało, że sytuacja była tylko gorsza. Wyciągnął z kieszeni małą probówkę. Nosił je na wszelki wypadek, ponieważ był początkującym badaczem. Kiedy chciał pobrać próbkę dziwnej mazi, która otaczała ranę, poczuł mocne szarpnięcie do tyłu. Pojawiła się policja.

Jednak Malinowskiemu coś nie pasowało.
Dlaczego czuł zapach malin?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro