Rozdział 6.2
- Lancaster! - zawołał ten drugi.
- Blake, o co chodzi? - szepnęła Willow.
- Wszystko idzie zgodnie z planem. Ty masz się nie odzywać. Zrozumiałaś?
- Ale czego oni od ciebie chcą?
W wyrwie pojawiła się po raz ostatni jego dłoń. Na nadgarstku miał zawiązaną czarną plecionkę z rzemienia. Na pewno nie miał tego wcześniej.
- Co to...?
- Jak najszybciej wracaj do siebie i oddaj pierścień bratu. Włóż cegłę na miejsce i udawaj, że śpisz. Natychmiast. Nie pozwól, żeby cię przeszukali.
- Lancaster! Po trzech latach rozpracowałeś zamki?
Willow włożyła cegłę na miejsce i położyła się na twardym betonie zamykając oczy. Siedzi tu trzy lata? Jak to wytrzymał... Ona miała dosyć tej dziury po dwóch dniach.
Strażnicy podeszli do krat przy celi Blake i jednym szarpnięciem otworzyli popsute drzwi.
- Teraz już nawet twoja rodzinka nie uratuje ci tyłka, gówniarzu. Wstawaj! - warknął strażnik.
- Nigdy nie próbowali mi go ratować.
Strażnik zarechotał, a Jim stojący kilka kroków dalej przypatrywał się wszystkiemu ze skrzywioną twarzą.
- Gdyby nie twój ojczulek już dawno gryzłbyś ziemię. Uparł się, że to było chwilowe zawirowanie, że ci przejdzie. Nie mogliśmy cię ruszyć, pókiś czegoś nie przeskrobał, a ty grzecznie przeczekałeś trzy lata. Ale teraz już się z tego nie wywiniesz. Idziemy!
Willow usłyszała brzęk metalu, a potem była już tylko cisza.
Po co kradł ten kawałek rzemienia? Dlaczego pomógł jej, chociaż wiedział, że jeśli to zrobi, to go zakatrupią? Po jej twarzy spływały łzy, a ona nawet nie starała się ich powstrzymać. Miała stąd uciec, kiedy nie wiadomo co się z nim dzieje. Zostawić samego z konsekwencjami tego, co zrobili razem.
Jednak... Co mogła zrobić? Przecież jeśli zostanie, zabiorą jej sygnet, i tyle będzie z całego poświęcenia, którego się podjął. Mówił, że chce pomóc. A to był chyba naprawdę jedyny sposób, żeby to zrobić. Może uznał, że śmierć jest lepsza niż perspektywa siedzenia w tym lochu do końca życia?
Ale przecież mógł uciec, przypomniała sobie. Dlaczego tego nie zrobił?
Nagle znów rozległy się kroki, a do celi obok weszło jakichś dwóch strażników, których Willow nigdy wcześniej nie widziała. Pokręcili się tam chwilę, po czym wyszli, wynosząc stamtąd obdarty materac.
Skąd on się tam wziął?, pomyślała. Ale czy to, że go zabierają, znaczy, że Blake już tu nie wróci? Zmieniają mu celę, czy...?
Czas płynął, a Willow starała się zasnąć, chociaż nie wiedziała, czy magia Owena działa także w dzień. Mogła tylko liczyć, że tak było.
ZuMa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro