Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19.

Ilustracja ze strony Pottermore

   Znalazłszy się w środku, skręciła w lewo, przechodząc pomiędzy regałami, dopóki nie dotarła do dwóch wygodnych krzeseł, stojących przy okrągłym stoliku. Usiadła na jednym z nich i pochwyciła książkę, którą czytała podczas ostatniego pobytu w tym miejscu. Zawierała bardzo przydatne pomysły wykorzystania umiejętności Tenigrana, a została napisana przez jej przodków.
— Wilhellm! — zawołała donośnym głosem, a zza regałów wyszedł kamienny rycerz. Tydzień temu wreszcie opanowała sztukę ożywiania zbroi i nadawania im różnych przeznaczeń. Dwa, o wiele masywniejsze posągi, strzegły głównego wejścia, natomiast Wilhellm służył jako... kucharz. — Poproszę o niesłodzoną zieloną herbatę.
Posąg zgrzytnął, ukłonił się i odszedł w kierunku schodów, które Katharina zaczarowała by działały podobnie jak te w gabinecie dyrektora Hogwartu. Kobieta wróciła do lektury, a po upływie paru godzin odesłała wolumin na swoje miejsce. Odetchnęła i udała się na górę do łóżka, choć nie miała planów dotyczących snu. Położyła się pod miękką kołdrą i wpatrzyła w sufit.
— Od jakiegoś czasu, męczy mnie jedna rzecz, Gervaldzie — mruknęła Katharina, przykucając obok krzaka tojadu zwyczajnego.
— Jaka, Katharino? — spytał wampir, przypatrując się jak za pomocą czarów zbiera trujące kwiatostany.
— Coraz częściej zastanawiam się, czy śmierć Voldemorta cokolwiek zdziała. Mam na myśli to całe przekonanie o czystości krwi w społeczności czarodziejów.
— Śmierć jednej osoby nie zmieni czegoś, co ciągnie się od wieków.
— A więc czy robię dobrze? Nikt tak naprawdę nie wie, jak rządziłby Voldemort... Oczywistym jest, że doszłoby do wielu morderstw, ale czy na pewno czarodziejom żyłoby się gorzej?
— Tego nie wie nikt — odparł Gervald, podążając za dziewczyną w kierunku wieży.


Poranek przyszedł niespodziewanie szybko, a ciepłe promienie słońca zatańczyły na znużonej twarzy dziewczyny, wybudzając ją ze snu. Katharina usiadła na łóżku i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się po pokoju. Na wiktoriańskim krześle leżały złożone starannie w kostkę brązowe spodnie oraz czarna koszulka, a z oparcia zwisał długi, ciemny płaszcz. Po paru minutach dziewczyna wyszła z sypialni i skierowała się do kuchni, do której wejście znajdowało się obok korytarzyka. Całe szczęście zdecydowała się zaopatrzyć w produkty spożywcze, więc mogła od czasu do czasu zjeść u siebie. Oparła się o blat kuchenny, popijając kanapkę herbatą i myśląc nad swoją misją.
"Powinnam dokonać wielu zniszczeń, jakichś kluczowych obiektów" — pomyślała. "Najlepszym celem wydawałoby się Ministerstwo Magii, ale przecież roi się tam teraz od aurorów.".
Przełknęła ostatni kęs kanapki i szybko opuściła wieże, poganiana przez pieczenie lewego przedramienia.
— Witaj, Selwynie — przywitała wysokiego czarodzieja.
— Witaj... Katharina, tak?
— Tak — potwierdziła, wchodząc tuż za mężczyzną do dworu Malfoyów.
"Brakuje mu manier" — przemknęło jej przez myśl. "Większość mężczyzn powinno uczyć się od Lucjusza.".
W salonie zjawił się nowy gość — niejaki Fenrir Greyback. Katharina spostrzegła, że ma ostro zarysowaną szczękę, którą porastały długie, proste, białe włoski, te same, które rosły na jego głowie. Jego srebrne oczy miały jakiś wyjątkowo groźny, sadystyczny blask.
Usiadła obok miejsca, gdzie zwykle siadał Lucjusz, skinęła wszystkim obecnym głową i czekała na rozpoczęcie spotkania.
— Spóźniają się — mruknął cicho Gibbon.
— Nie, nie spóźniają się — syknął Voldemort, wpatrując się ze złością w Bellatriks, siedzącą po jego prawej stronie. — Nie będzie ich.
Śmierciożercy spoza Wewnętrznego Kręgu spojrzeli po sobie zdezorientowani.
— Zostali schwytani, przez swoją własną głupotę.
Nastało milczenie, nikt nie śmiał się odezwać. Katharina wpatrzyła się w bladą twarz i krwistoczerwone źrenice Czarnego Pana, podczas gdy inni wbili wzrok w blat ciemnego stołu.
— Katharino, zezwalam ci wybrać czterech członków do twojego zadania. Czy myślałaś nad celami działania?
— Tak, mój panie. — Kiwnęła głową. — Yaxley — zwróciła się do siwowłosego, siedzącego naprzeciw — czy niedaleko Ministerstwa Magii jest jakiś ruchliwy most?
— Najbliższy? Hmm... Brockdale — odparł po chwili namysłu.
— Zatem Brockdale, panie. Sądzę, że powinniśmy wysłać list z groźbą do Knota.
— List powiadasz? Dobrze, zajmę się tym osobiście — odparł Voldemort. — Coś jeszcze?
— Most jest posunięciem ostatecznym, a przed tym można by dokonać zamachu na jakiegoś wysokiego, mugolskiego urzędnika. Może...
— Premiera? — podsunął Yaxley.
— Premiera. — Kiwnęła głową — ale używając do tego innego mugola. Mam na myśli zamach na premiera przeprowadzony przez chociażby... podsekretarza. Dlatego potrzebuje ciebie, Yaxley. Umiesz dobrze rzucać Imperiusa. Greyback, daj cynk olbrzymom, że mogą napaść na jakąś wioskę... no i oczywiście, możesz im pomóc.
Fenrir uśmiechnął się sadystycznie.
— Panie, czy mój plan jest wystarczająco dobry?
— To się jeszcze okaże — odpowiedział poważnie. Machnął różdżką w powietrzu, a przed nim znikąd pojawił się atrament, pergamin i pióro. — Możesz jeszcze przydzielić dwóch członków — przypomniał.
— Severus? — spytała, patrząc na czarnookiego.
— Bez Severusa — syknął Czarny Pan. — Severus ma już swoje zadanie.
— Zatem Selwyn i Goyle.
Mężczyźni skinęli głową.
— Kiedy mamy zaczynać, panie?
— Im szybciej, tym lepiej. Już nie musimy się kryć, i tak o nas wiedzą. Severusie, czy dowiedziałeś się czegoś o Vance?
— Emmelina Vance ma chronić premiera.
— Zatem musi znajdować się gdzieś w okolicy — mruknął po chwili namysłu. — Chciałbym pozbyć się jej jak najszybciej. Kobieta brała udział w pierwszej wojnie i może znać niektóre nasze strategie. Katharino, ty się tym zajmiesz.
Kobieta przytaknęła.
— A teraz bierzcie się do pracy. — Machnął różdżką, a pergamin z jednym zdaniem zniknął. — Jeżeli Knot odpowie, list pojawi się na tym stole. Jeżeli nie odpowie, a ma na to dwadzieścia cztery godziny, zniszcz most.
— Tak jest, panie. — Katharina skłoniła się i wraz z innymi, opuściła salon.
— Greyback — zawołała, gdy przystanęła przed drzwiami.
— Hm?
— Teleportuje cię w góry, gdzie Macnair sprowadził dwa olbrzymy. U podnóża góry leży wioska... wiesz, co masz robić — poinformowała i zaraz po tym przeniosła go w owe miejsce.
— Selwyn, Yaxley i Goyle, chce was widzieć tutaj zaraz po tym jak zapadnie zmrok. Do zobaczenia — rzuciła i wróciła do Malfoy Manor, podczas gdy inni, deportowali się z donośnym hukiem.
Katharina puściła się biegiem w kierunku klatki schodowej. Przeskakując po dwa stopnie dotarła na drugie piętro, gdzie przy gobelinach zastała Narcyzę.
— Wróci tu w niedzielę — powiedziała pustym głosem, kiedy tylko usłyszała zbliżającą się Katharinę. Ślizgonka spojrzała na nią pytająco, więc dodała: — Czarny Pan.
— Oh... skąd ten pomysł?
— Draco wraca ze szkoły. Wolałabym, żeby Lucjusz był z nami. Nawet jeśli Draco miałby dostać jakieś zadanie... Mógłby mu doradzić, pomóc.
— Mogę z nim porozmawiać — zaoferowała Katharina.
— Jak? Przecież jest więziony.
— Mogę spróbować się przedostać. Czarny Pan nie planuje uwolnienia więźniów, przynajmniej w najbliższym czasie, więc musiałabym działać w tajemnicy.
— Nie wiem co myśleć. Chcę zobaczyć Lucjusza, ale nie potrafię sobie wyobrazić gniewu Czarnego Pana, gdy zdemaskuje twoje zamiary.
Katharina westchnęła.
— Muszę coś zrobić, Narcyzo. Wszystko się komplikuje.
Słońce zaszło za horyzont, a spokój, panujący na zewnątrz dworu, przerwały trzy ciche pyknięcia.
— Jesteście punktualnie. Dobrze. — Katharina wyłoniła się z mroku, stając przed Goylem. Uniosła rękę, skupiając się na postaci premiera, a niebieskawa mgiełka utworzyła kopułę. Chwilę później stali pośrodku ciemnej alejki.
— Yaxley, gdzie to jest? — spytała, wychodząc na oświetloną ulicę.
— W prawo — mruknął, idąc na czele.
Mijali bliźniacze domki, które przywodziły na myśl klony. W pewnym momencie dotarli do ruchliwej ulicy, gdzie ponownie skręcili w prawo. Mieli na sobie czarne, mugolskie ubrania, więc nikt nie mógł niczego podejrzewać. Goyle naciągnął kaptur na głowę i szedł pomiędzy Yaxleyem, a Kathariną.
— Nie znoszę tych ubrań. Jak oni mogą w tym chodzić — usłyszeli cichy głos Selwyna.
— Sądzę, że to kwestia przyzwyczajenia. Ja musiałam chodzić w takich, bo mieszkałam wśród mugoli. — Skrzywiła się na samo wspomnienie. — Choć nie przeczę, faktycznie ubrania... nasze... są o wiele wygodniejsze.
Pokonali blisko sześćdziesiąt metrów, skręcili w lewo, odchodząc nieco od ruchliwej drogi. W pewnym momencie łańcuch domków i sklepów przerwał się, ukazując duży, naprawdę ładny budynek ze sporym pasmem trawnika, oddalającym go od chodnika.
— Nie lubię takich misji. Źle się czuję bez maski — mruknął Goyle. — Trzeba było wziąć Bellę.
— Bellatriks nie nadaje się bardziej od ciebie, a przynajmniej w moim mniemaniu. — Przystanęła, by się rozejrzeć, po czym pewnie ruszyła w stronę oświetlonego budynku. — Jest trochę zbyt porywcza.
— Wydaje ci się. Kiedy trzeba jest naprawdę profesjonalna — oświadczył Yaxley pewnym głosem.
Kaharina wykonała gest ręką, zakłócając działanie kamer, monitorujących ściany budynku.
— Wiesz w ogóle gdzie podsekretarz ma gabinet? — spytała półgębkiem Katharina.
— Tak się składa, że wiem. — Siwowłosy uśmiechnął się triumfalnie.
— Selwyn, Goyle stańcie niedaleko frontowego wejścia i obserwujcie czy nic nie wymyka się spod kontroli.
Yaxley przyparł do kamiennej ściany budynku, schylił się i przechodził pod oknami, aż natrafił na to właściwe. Katharina zerknęła przez okno i ujrzała wyjątkowo przytulny gabinet. Podsekretarz miał krótko przystrzyżone, blond włosy. Najwidoczniej na kogoś czekał, ponieważ siedział zrelaksowany przy swoim biurku, tyłem do okna.
— Masz idealną okazję — powiedziała Katharina, wstając.
Usunęła szybę, blokując jednocześnie ciepły wietrzyk, wiejący zza ich pleców. Yaxley również wstał i cicho dobył swojej różdżki. Wycelował w plecy podsekretarza i szepnął:
Imperio.
W tym samym momencie, drzwi do gabinetu urzędnika rozwarły się na oścież, a do środka wtargnął wysoki, czarnoskóry mężczyzna. Katharina przywróciła szybę i rzuciła się na Yaxleya, powalając go na ziemię. Yaxley zaklął, ale odczołgał się na bok. Ukucnął wraz z kobietą pod parapetem i ostrożnie zajrzał do środka.
— Shacklebot — szepnął. — Zakon podstawił swoich ludzi.
— Kingsley?
Śmierciożerca skinął głową i odsunął się od okna.
— Czy on nie był czasem przeciwko Dumbledore'owi?
— Najwidoczniej była to tylko gra. Spadamy, nic tu po nas. — Odwrócił się i kucając, odszedł w kierunku dwójki towarzyszy, czających się w cieniu.
— Wiecie co? Sądzę, że Imperius wystarczy, aby nastraszyć Knota.
— Ale nie będzie dobrze działał. Przerwałaś mi akurat jak myślałem o jego zadaniu.
— To nic, ale sam fakt, że próbowaliśmy go nastraszy. A dowie się o tym na pewno.
Wyszli z powrotem na ulicę. Katharina przystanęła i zdjęła urok z kamer. Skręcili w lewo i poszli dalej chodnikiem.
— Dobra, wracajcie. Musimy się rozdzielić, by nie wzbudzać podejrzeń — zakomunikowała i oddaliła się od trójki, pośpiesznym krokiem.
Przeszła właśnie obok sklepu spożywczego, gdy naszła ją nieodparta ochota na coś słodkiego. Weszła do środka, przeszła cały sklep, podeszła do lady i wybrała czekoladowo-orzechowego batona.
— Dwadzieścia pensów — podliczyła kasjerka.
Katharina zerknęła przez ramię. Sklep był pusty.
— Mhm, chwila. — Sięgnęła po różdżkę i wycelowała dyskretnie w kasjerkę. — Confundus!
Ruda kobieta, stojąca za ladą zamrugała parę razy. Katharina uśmiechnęła się i życzyła jej dobrej nocy, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Przed sklepem mignęła jej postać tego samego, czarnoskórego mężczyzny, który przeszkodził Yaxleyowi w rzucaniu Imperiusa. Nie czekając dłużej, przyspieszyła i wyszła ze sklepu, a następnie poszła śladem aurora.
— Emmelino, miej oko na Chorleya — usłyszała urywek rozmowy dwójki osób.
Kobieta stojąca na schodach, prowadzących do mieszkania rozejrzała się gwałtownie. Katharina obróciła się i przywarła plecami do wnęki, pomiędzy dwoma domkami.
— Może to tylko moje obawy, ale miałem wrażenie, że zachowuje się jakoś inaczej. Był znacznie mniej poważny niż zwykle — kontynuował mężczyzna, swoim głębokim basem.
— Będę go obserwować. Jutro ma wygłaszać jakieś mugolskie przemównienie.
— Miej oczy szeroko otwarte — powiedział czarnoskóry.
Katharina opuściła głowę, by być całkowicie okrytą czarnym materiałem bluzy. Kingsley minął ją i poszedł w stronę dużego budynku. Vance zamknęła drzwi i zgasiła światło w salonie, po czym udała się na piętro mieszkania. Dwudziestolatka wykorzystała to i zakradła się pod zielone drzwi. Stuknęła różdżką w zamek, lecz to nie zadziałało. Zmarszczyła brwi i przyłożyła rękę do drewna, a słysząc charakterystyczny szczęk zamka, nacisnęła ostrożnie klamkę. W salonie było ciemno, ale światło od ulicznej latarni padało na meble, więc Katharina mogła spokojnie lawirować pomiędzy fotelami, nie robiąc żadnego hałasu. Wskoczyła sprawnie na pierwszy schodek i wspięła się na górę. Jej kroki tłumiła wykładzina, która pokrywała wszystkie stopnie. Przez szczelinę w drzwiach jednego z pokojów sączyło się światło, padając na podłogę. Katharina przywarła do ściany obok i zajrzała przez uchylone drzwi w głąb pomieszczenia. Emmelina siedziała przy biurku, tuż pod oknem, skrobiąc coś zawzięcie na kawałku pergaminu. Katharina złapała za krawędź drzwi i delikatnie powiększyła szczelinę, na tyle, by mogła się przecisnąć, jednak jej plany zakłócił zgrzyt zawiasu. Vance poderwała się gwałtownie, widząc odbicie intruza w szybie, obróciła się i posłała w stronę Kathariny zaklęcie oszałamiające. Drzwi zamknęły się z hukiem, a dziewczyna przeleciała parę metrów do tyłu, uderzając plecami o balustradę schodów. Przeturlała się na bok, poderwała do góry i kiedy zobaczyła wychodzącą członkinię Zakonu, wysłała w jej stronę zaklęcie uśmiercające. Emmelina wykonała unik i odpowiedziała zaklęciem rozbrajającym. Katharina padła plackiem na schody, w duchu ciesząc się, że jej upadek zamortyzował dywan. Jej jasnozielone zaklęcie, które świsnęło tuż po kontrataku Vance nie chybiło. Gdy wszystko ucichło, Kathatina ostrożnie dźwignęła się na nogi i na ugiętych kolanach zakradła się do pokoju. Emmelina leżała w progu drzwi, prowadzących do jej małego gabinetu. Katharina czym prędzej opuściła dom i puściła się biegiem w kierunku najbliższej, ciemnej alejki, a następnie wróciła do Malfoy Manor.
Adrenalina nadal buzowała w jej żyłach, więc nawet nie poczuła bólu pleców. Skierowała się w stronę salonu, do którego zajrzała przelotnie, by upewnić się, czy nie przyszła odpowiedź od Korneliusza Knota.
"Dureń" — pomyślała, kiedy nie zobaczyła żadnego kawałka pergaminu. "Zadufany w sobie dureń. Może jutro napisze.".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro