Rozdział 18.
— Black. Blacka będzie chciał uratować za wszelką cenę — podsunęła Narcyza.
Wieczór siedemnastego czerwca przyniósł ze sobą plan ostateczny — najbardziej zaufani śmierciożercy mają wykraść przepowiednię dotyczącą Voldemorta i Pottera. Katharina rozważyła wszystkie pomysły obecnych, łącznie z jej własnymi, i uznała, że plan ma duże szanse powodzenia.
— Doskonale. — Uśmiechnął się złowieszczo Voldemort. — Już wszystko ustalone.
Wiecie co macie robić.
Katharina wstała i podeszła do krzesła Czarnego Pana. Jedenaście osób w swoich strojach oderwało się od stołu i podeszło do kominka. Macnair wyszedł naprzód i zniknął w płomieniach kominka. Lucjusz, Lestrange'owie, Crabbe, Jugson, Avery, Mulciber, Dołohow oraz Rookwood stanęli przed kominkiem i cierpliwie czekali.
Szczerze powiedziawszy, Katharina spodziewała się, że Avery nie będzie brał udziału w akcji... W końcu ostatnim razem Voldemort karał go Cruciatusem, za podanie fałszywych informacji, które tylko niepotrzebnie go zaniepokoiły. Najwidoczniej dostał okazję, by się wykazać.
Kobieta utworzyła niewidzialną barierę dźwiękochłonną, dzięki czemu w jej wnętrzu panował spokój, który był teraz niezbędny Czarnemu Panu. Voldemort skupił się maksymalnie i przez chwilę jego myśli wypełniły pytania egzaminacyjne z zakresu historii magii. Poczuł, jak przymyka oczy i powoli odpływa. Odzyskał pełną kontrolę, kiedy Potter zasnął i podsunął mu bardzo rzeczywistą, sfabrykowaną wizję — Czarnego Pana, torturującego Syriusza Blacka. Katharina oderwała wzrok od skupionej, trupio bladej twarzy i zwróciła się w stronę kominka.
— Czysto, działamy. — Poruszył bezgłośnie ustami Macnair, a śmierciożercy jeden po drugim, wchodzili do kominka.
Lucjusz stanął w zielonych płomieniach, czując przyjemne ciepło, ogrzewające jego nogi. Skinął żonie oraz Katharinie, i zniknął, krzycząc: "Ministerstwo Magii". Chwilę potem pokój opustoszał, pozostawiając trzy osoby siedzące przy stole. Katharina usunęła barierę, gdyż w pomieszczeniu nastała cisza, podeszła do Narcyzy i usiadła tuż obok niej.
— Zerkaj co jakiś czas, czy wszystko z nim w porządku — poprosiła szeptem pani Malfoy, a Ślizgonka skinęła głową.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a jedyną oznaką upływającego czasu, było ciemniejące niebo po drugiej stronie okna. Czerwonooki zwrócił swe ślepia w ich stronę, syknąwszy triumfalnie:
— Potter i jego banda są w drodze. Łyknęli haczyk.
Katharina i Narcyza uśmiechnęły się lekko. Do ich uszu dobiegł syk Nagini, dochodzący gdzieś spod stołu. Młodsza kobieta poczuła, jak wąż ociera się śliską skórą o jej kostki, więc zerknęła z ciekawością w dół. Zdziwiła się nieco, widząc, jak gad domaga się jej atencji.
"Dlaczego nie pójdzie do swojego pana?" — zastanowiła się w myślach, marszcząc brwi. Spojrzała niepewnie w stronę Voldemorta, który przyglądał się jej z uwagą. Nie powiedział nic, a jego twarz nie była wykrzywiona w grymasie złości czy czystej przestrogi, uznała więc, że zezwala jej na dotknięcie jego zwierzątka. Wyciągnęła dłoń w kierunku Nagini. Dotknęła dużego łuskowego łba, a zaraz po tym poczuła, jak gad oplata jej rękę i kieruje się w stronę szyi. Cielsko gada było ciężkie, ale Katharina nie była słaba, choć mogła za taką uchodzić.
Narcyza dotknęła niecierpliwie jej ramienia, nakłaniając, aby sprawdziła stan Lucjusza. Katharina uśmiechnęła się szczerze. Mogłoby się wydawać, że skoro są zwolennikami Czarnego Pana, tak wspaniałe uczucie nie ma prawa mieć miejsca, ale jak widać, pozory mylą. Tenigranka wyciągnęła ramię w kierunku stołu, po którym spełzła Nagini i zaczęła wić się w stronę jej właściciela. Zaraz po tym przymknęła oczy i skupiła swe myśli na kontakcie z Lucjuszem Malfoyem.
„Gdzie jest przepowiednia?" — usłyszała, tuż obok swojego ucha głos Rudolfusa. Skupiła się bardziej i ujrzała ciemne pomieszczenie z wielkimi regałami, przepełnionymi srebrzystymi, zakurzonymi kulkami. „Na końcu rzędu dziewięćdziesiątego siód... słyszeliście?" — Poczuła się tak, jakby wypowiedziała te słowa głosem Lucjusza. „Już są!" — zawołała uradowana Bellatriks. Ruszyła żwawym, choć cichym krokiem przed siebie, a reszta podążyła za nią. Katharina otworzyła oczy i zamrugała, a jej białka przybrały normalny odcień.
— Gryfoni dotarli, nasi wkraczają do akcji — oznajmiła, kierując swe słowa do Voldemorta i siedzącej obok niej Narcyzy.
— Wszystko idzie zgodnie z planem. — Wstał i podszedł do okna, wpatrując się w bezkres ciemnogranatowego nieba.
Po upływie czterdziestu minut, Katharina zaczęła się niepokoić. Zamknęła oczy i ponowiła swoją czynność. Rozbłysło czerwone światło i świsnęło tuż obok Kathariny, która zrobiła błyskawiczny i bardzo zgrabny unik. Gdzieś za jej plecami rozległ się szyderczy śmiech i głos Blacka. Lucjusz, w którego ciele znajdowała się przez chwilę, zamachnął się, wypowiadając formułę zaklęcia uśmiercającego. Przerwała połączenie i ze zdumieniem zauważyła, że stoi na nogach, a krzesło na którym dopiero co siedziała, leży na podłodze.
— Zakon! Zakon się zjawił, panie! — krzyknęła Katharina, czując szybko bijące serce.
Voldemort omiótł podłogę swoim długim, czarnym płaszczem i po chwili wszedł do kominka.
— Panie! Pozwól mi walczyć, proszę! — Kobieta rzuciła się w jego stronę, obawiając się najgorszego.
— Masz zostać — warknął.
— Błagam, panie! — Spojrzała na niego prosząco.
Wypowiedział:"Ministerstwo Magii" i zniknął. Katharina podniosła się i z impetem kopnęła nogę stołu, a zaraz po tym siarczyście zaklęła.
— Tam są aurorzy, do jasnej cholery!
Narcyza wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Jej i tak już blada cera teraz była porównywalna do śniegu. Katharina wpatrywała się w ciemną podłogę, czując bicie swojego serca gdzieś w okolicach gardła.
— Narcyzo... To wspaniała okazja — powiedziała z bólem w głosie.
— CO jest wspaniałą okazją? — spytała, zatrzymując się.
— Czarny Pan wykorzysta waszego syna. Będzie chciał się zemścić za niepowodzenie naszych — Katharina podniosła głowę i utkwiła swój wzrok w jeszcze bledszej kobiecie. — I zapewne obierze sobie wasz dom na stałą już siedzibę.
— Dracona? — zaszlochała.
— Obym się myliła — mruknęła Katharina, podprowadzając chwiejącą się Narcyzę do pobliskiego krzesła.
"Cholera, myśl!" — zganiła siebie w myślach.
— Snape! Idź do Severusa, oczywiście, jeżeli Czarny Pan wciągnie w to wszystko Dracona.
— Do Severusa? — spytała, ocierając dłonią załzawione oczy.
— Narcyzo. — Uklęknęła obok jej krzesła, patrząc smutno w jej przepełniony bólem wzrok. — Wiesz gdzie Severus mieszka?
Pokręciła głową, więc Katharina wyjaśniła jej pokrótce.
— Severus może mieć na niego oko — powiedziała dwudziestolatka, a starsza kobieta załamała ręce i teraz już nie starała się ukryć łez cisnących jej się do oczu. — Hej! Jesteś panią Malfoy! Weź się w garść, dasz radę! Draco też da radę... cokolwiek to będzie. Nie okazuj słabości, bo tylko bardziej sprowokujesz Czarnego Pana.
— Och, Katharino. — Wtuliła się w nią, ściskając mocno jej ramiona.
— Będzie dobrze, Narcyzo. Obiecuję.
Katharina wyobraziła sobie co kobieta musi w tej chwili przeżywać. Wściekłość Czarnego Pana nie zna granic. Będzie chciał ukarać niepowodzenie misji Lucjusza najdotkliwiej, jak tylko potrafi, zatem weźmie jego jedynego syna. Wtem płomienie w kominku zmieniły swą barwę, a z nich wyskoczyły dwie postacie.
— Pochwal się Bello, pochwal się! — wrzasnął Voldemort, odrzucając od siebie kobietę.
— Panie, ja starałam się, nie każ mnie panie, błagam. — Podpełzła do jego stóp.
— Za późno, Bellatriks. Zawiodłem się na tobie.
— Panie, czy jedna osoba ocalała? — spytała, upewniwszy się, że może.
— Niestety — syknął.
Bellatriks ponownie przysunęła się do stóp Voldemorta, ale ten odtrącił ją końcem buta jak coś niechcianego. Katharina wiedziała, że siostra Narcyzy dosłownie ubóstwia swojego pana, więc przemoc psychiczna — poprzez odrzucanie, lub mówienie, że Czarny Pan się na niej zawiódł — jest najdotkliwszą formą kary. I miała rację. Twarz czarnowłosej wykrzywił ból.
— Panie, Zakon przybył kiedy mieliśmy Pottera w garści — zaszlochała brunetka.
— Jesteście nic nie warci! — krzyknął, zaciskając nerwowo palce na swojej różdżce. — Ta banda żałosnych nastolatków zdołała was pokonać! WEWNĘTRZNY KRĄG!
Katharinę przebiegł zimny dreszcz strachu. Nikt z obecnych nie wiedział, co ich teraz czeka.
— Crucio! — ryknął rozwścieczony Voldemort, a Bellatriks zawyła.
Narcyza wpatrywała się tępym wzrokiem w tarzającą się w agonii siostrę.
— Jesteś nic nie warta! — wysyczał przez zaciśnięte zęby. — Pokładałem w tobie zbyt wiele zaufania.
Strużka łez wypłynęła spod ciężkich powiek Bellatriks. Czarny Pan opuścił różdżkę i skierował ją na Katharinę, która zamarła.
— A ty?
Dziewczyna nie odezwała się. Przecież nic nie zrobiła.
— Też mnie zawiedziesz, Koners? Czy jesteś warta tyle samo, co ta banda nieudaczników?!
Kobieta okrążyła bardzo powoli stół i stanęła przed Voldemortem, który nadal mierzył w nią bronią.
— Panie, nigdy.
— Nie składaj obietnic, których możesz nie dotrzymać. Crucio!
Katharina zacisnęła z całej siły szczęki i napięła większość mięśni, jednak krzyk nie wydobył się z jej gardła, a od kobiety leżącej na posadzce tuż za nią. Po chwili krzyk ustał, a ona zaczerpnęła łapczywie powietrza. Zaklęcie nie było mierzone w nią, a Bellatriks.
— Wrócę tutaj za parę dni. Kiedy się pojawię, chce widzieć nagłówek w „Proroku Codziennym" o tym, że Knot rezygnuję z posady. Nie wiem, jak tego dokonacie, ale jest to konieczne! Dotarło? — ostatnie słowo wypowiedział takim tonem, że kobieta gwałtownie pobladła.
— T-tak, panie — wypowiedziała z urywanym oddechem.
Voldemort obrócił się, a donośny huk, obwieścił jego zniknięcie. Katharina poderwała się na drżących nogach i podała dłoń Bellatriks, by pomóc jej wstać, jednak ta odrzuciła jej propozycję.
— Spadaj — mruknęła z goryczą w głosie.
— Bello! — warknęła Narcyza, podchodząc do siostry.
— Nic się nie stało, Narcyzo. — Skwitowała Katharina machnięciem ręki.
— Och, szlag. — Bellatriks ugięła się i niewątpliwie runęłaby na ziemie, gdyby nie interwencja siostry.
— Masz pęknięty piszczel! — zawołała Narcyza.
— To nic. Zasłużyłam sobie — odparła Bellatriks, opierając się o Narcyzę.
— Narcyzo — zwróciła się do blondynki Katharina — wrócę jutro rano.
— Uciekasz, tak? — spytała brunetka natarczywym tonem.
— Nie, nie uciekam. Mam parę spraw do załatwienia. Muszę obmyślić dobry plan działania i tego typu rzeczy. Nastawiłabym ci kość, ale najwidoczniej nie chcesz mojej pomocy.
Wypadła niczym burza z domostwa Malfoyów i teleportowała się prosto do swojej wieży. Kiedy znalazła się pośrodku delikatnie wydeptanej, leśnej ścieżki, pozwoliła sobie na chwilę słabości. Usiadła na mchu i odetchnęła świeżym powietrzem, starając się odzyskać racjonalne myślenie. Po jakimś czasie wstała i o wiele pewniej ruszyła w kierunku samotnego budynku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro