Rozdział 15.
— Katharina należy do bardzo rzadkich, długo żyjących istot, które są wyczulone na moc magiczną. Jej umiejętności opierają się na sile wyobraźni i skupienia. Dla doświadczonych Tenigranów nie ma ograniczeń... jest tylko jedno„ale" — Katharina, która z uwagą przysłuchiwała się Czarnemu Panu, tłumaczącemu najedzonym już więźniom i ocalałym zwolennikom jej pochodzenie, poderwała głowę.
— Tenigranie nie mogą się sami leczyć. — Oświadczył Voldemort, przerywając chwilę ciszy.
— Mój panie — odezwała się Bellatriks — skoro Koners przeniosła nas z Azkabanu, dlaczego nie możemy dorwać Pottera?
— Bello, gdyby wszystko było takie proste —wykrzywił się w imitacji ładnego uśmiechu. Twarz brunetki pokrył delikatny rumieniec. — Nie znamy miejsca, w którym przebywa Potter i w najbliższym czasie nie poznamy go, prawda, Severusie?
— Tak, panie. — Kiwnął głową, po czym dodał, w celu poinformowania reszty: — Strażnikiem Tajemnicy jest Dumbledore.
Parę osób wydało z siebie cichy jęk żałości.
— Na chwilę obecną musimy skupić się na Departamencie Tajemnic. Dobra robota z diabelskimi sidłami, Katharino.
Dziewczyna skinęła oraz rzekła:
— Pomysł Lucjusza, mój panie.
Voldemort zwrócił swoją uwagę na siedzącego po prawej stronie blondyna i rzucił mu pełne zadowolenia spojrzenie.
— Istotnie dobra robota... — mruknął. — W Departamencie znajduję się dział z przepowiedniami... potrzebuje tej, która dotyczy mnie i Pottera. Tej, którą kiedyś przed laty przekazał nam Severus... Niestety, jak się okazuje, tylko jej część.
— Panie, co z naszymi szeregami? Czy zyskaliśmy jakichś nowych śmierciożerców, z wyjątkiem Kathariny?
— Dobre pytanie, Dołohow. Macnair i Nott zdołali przeciągnąć sporą grupkę olbrzymów na naszą stronę, a niedługo odwiedzi nas pewien wilkołak.
— Greyback? — spytał Rabastan.
— Greyback — potwierdził Voldemort, zsuwając rękę ze stołu, bo Nagini wpełzła mu na kolana. — Narazie to wszystko. Możecie się rozejść.
Śmierciożercy posłusznie wstali, ukłonili się i skierowali się powoli do wyjścia. Katharina kątem oka dostrzegła Lucjusza odłączającego się od reszty i niejakiego Traversa i Selwyna. Swoją drogą musiała przyznać, że cała trójka była bardzo urodziwa. Selwyn był wysokim (jak zresztą większość śmierciożerców), dobrze zbudowanym, zielonookim mężczyzną, który był widocznie starszy od Lucjusza. Jego skronie przyprószyła siwizna, podobnie jak dolną część jego zarostu — górna nadal pozostała czarna — nadając mu groźny wygląd. Travers natomiast był nieco niższy od dwójki swoich kompanów. Miał długie, czarne włosy, których gęste kosmyki wiązał na plecach w kucyk. Łuk brwiowy lekko wysunięty do przodu zdobiły gęste brwi, spod których groźnie łypały brązowe oczy.
Przeniosła swój wzrok na Lucjusza, który również się na nią patrzył. Mrugnął do niej, po czym zaklęciem odsunął dywan zakrywający część drewnianej podłogi. Schylił się i wymruczał jakieś inkantacje. Na podłodze pojawił się zarys klapy, a parę chwil później była już bardzo dobrze widoczna.
Malfoy otworzył ją i zaprosił śmierciożerców do środka.
Katharina spostrzegła Voldemorta wpatrującego się ogień kominka, a z korytarza dobiegł ją wesoły okrzyk Narcyzy:"Bello!". Przeczuwała, że siostry rzuciły się sobie w ramiona i miała całkowitą rację. Zrobił się przez to mały korek w przejściu, ale nikt się tym nie przejmował. Większość osób zajęta była cichą rozmową, a mieli o czym rozmawiać. Niektórzy nie widzieli się latami.
Kobieta ruszyła w stronę drzwi, mijając gapiącego się na nią Yaxleya. Kiedy była parę cali od niego, poczuła mocne klepnięcie w lewy pośladek.
— Nie wiedziałem, że jesteś taka potężna.
Katharina działając pod wpływem impulsu obróciła się i wymierzyła mu policzek. W pokoju zaległa cisza, Yaxley z nadal przekręconą głową, zacisnął szczęki.
— Nareszcie coś się dzieje! — zawołała uradowana Bellatriks.
Śmierciożercy odsunęli się pod ściany. Kątem oka zobaczyła jak Lucjusz wychodzi z Selwynem i Traversem z ukrytego wejścia. Katharina nie odwróciła się w jego stronę, bo wpatrzona była z wściekłością w Yaxleya. Jej oddech był szybki i płytki. Oddychała z trudem hamując złość i drżenie rąk. Kiedy wreszcie siwowłosy mężczyzna odwrócił się w jej stronę, spojrzała mu prosto w oczy i wpadła na pomysł:
— Chcę rozpocząć test na dołączenie do Wewnętrznego Kręgu — oznajmiła głośno.
Niektórzy popatrzyli po sobie zaskoczeni, jednak nie powiedzieli nic, za to stanęli tak, by utworzyć coś w rodzaju areny, gdzie jedną ścianę stanowił długi stół.
Yaxley strzelił kręgami szyjnymi i kostkami u rąk. Ślizgonka poczuła nagły przypływ adrenaliny. Dała krok naprzód i wyprowadziła cios. Złapał ją wprawnie za nadgarstek, uchylając głowę, w którą mierzyła. Pociągnął ją za rękę i wykręcił. Katharina zacisnęła zęby, by nie krzyknąć. Odbiła się od podłoża i wykonała przewrót w powietrzu, uwalniając ramię z uścisku.
— Nieźle — mruknął Yaxley, trzymając gardę.
Kobieta złapała się za ramię i czekała na jego ruch. Teraz miała doskonały widok na stojącego naprzeciw niej Voldemorta. Miał splecione za plecami palce i oglądał ich z uwagą. Obok niego stała Bellatriks, która co i rusz tupała nerwowo nogą. Po lewej stronie, stojąca w drzwiach Narcyza wyglądała na zaniepokojoną.
Yaxley uśmiechnął się krzywo i korzystając z jej chwili nieuwagi, starał się uderzyć w brzuch. Katharina obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni, złapała go za tył głowy i dociągnęła szybko do swojego kolana. Niestety nie udało się to; Yaxley złapał ją pod kolano i przerzucił ponad sobą. Dziewczyna upadła boleśnie na plecy. Przekręciła się na brzuch, by widzieć posunięcia Yaxleya, lecz nim podniosła głowę, usłyszała chrupot jej własnej kości. Jej przeciwnik skutecznie wybił jej lewy bark kopniakiem.
— Aaaaa! — zawyła, czując piekące łzy bólu w oczach.
— Nieźle, ale nie dostatecznie dobrze — oświadczył Yaxley, odchodząc powoli w stronę kręgu, który stał cały czas w miejscu.
Narcyza ukucnęła przy rannej i nastawiła jej kość przy pomocy zaklęcia, chciała uleczyć jej rozciętą wargę, którą przygryzła zębem w czasie upadku, ale Katharina podziękowała jej skinięciem i dźwignęła się na nogi. Splunęła krwią na drewnianą posadzkę i krzyknęła:
— Nie skończyłam!
Yaxley przystanął w półkroku i odwrócił się przodem do niej. Tym razem to Katharina czekała na jego ruch, a prawdę powiedziawszy, nie musiała na niego długo czekać. Rozeźlony ruszył szybkim krokiem w jej stronę. Dziewczyna uświadomiła sobie, że walcząc z nim musi wykorzystać swoje najlepsze atuty: szybkość oraz zwinność. Dwudziestolatka pobiegła wprost na niego i zanim zdążył uderzyć ją w obolały bark, zanurkowała i przejechała plecami po wypolerowanej posadzce tuż pomiędzy jego nogami, po czym gwałtownym kopniakiem wycelowała w zgięcia jego kolan. Yaxley upadł na jedno kolano, jego oddech stał się bardzo płytki, a twarz nabrała kolorów wściekłości. Katharina poderwała się na nogi, a Yaxley wykorzystał jej strategię i powalił ją z powrotem na ziemię. Nim zdążyła się podnieść, przygwoździł jej nadgarstki do ziemi i usiadł na niej okrakiem. Ślizgonka zaczęła się szarpać.
— No i co teraz? — spytał, uśmiechając się przebiegle.
Był niebezpiecznie blisko, a ona wolała nie wiedzieć co by się stało, gdyby nie zaczęła działać. Położyła głowę na podłodze i gwałtownie ją poderwała, uderzając prosto między oczy. Yaxley osunął się na klęczki i łapał za głowę. Katharina przerzuciła nogi nad sobą i sprężystym ruchem stanęła na nogach, wzięła mały rozbieg, wyskok, odbiła się od krawędzi stołu i ciężkim buciorem kopnęła Yaxleya w okolice żeber. W pierwszej chwili chciała zadać cios w głowę, ale uświadomiła sobie, że siła jej uderzenia mogłaby zabić, a tego nie chciała.
Yaxley przewalił się na bok, kiwając się lekko na boki.
— O, jasna cholera — zaklął, łapiąc się jedną ręką za czoło.
Katharina podparła kolana rękoma i odetchnęła ciężko. Zerknęła niepewnie w stronę śmierciożerców, którzy patrzyli na nią ze sporą dozą aprobaty. Większość również wydawała się zaskoczona. Przeniosła spojrzenie na Voldemorta, który uśmiechał się półgębkiem.
— Werdykt, panie? — spytała, kiedy wyrównała oddech.
— Zaliczone... Lucjusz. — Władczym gestem przywołał blondyna, który okrążył stół i stanął naprzeciw Kathariny. — Twoja kolej.
Yaxley podniósł się na chwiejnych nogach i oparł o pobliską ścianę. Mrużył oczy, nadal odczuwając ból, ale zdecydował się obserwować dalszy przebieg inicjacji.
Tymczasem pan Malfoy, który nadal był w swojej lekko futrzanej szacie z maską na głowie, rzucił w stronę dwudziestolatki laskę dżentelmeńską, a sam uniósł swoją własną, z głową węża.
Zakręcili młynka laskami i ukłonili się, patrząc sobie w oczy. Podczas ich pojedynków Katharina odkryła, że laseczki są zdecydowanie jej słabą stroną. Nie dlatego, że są bronią tępą, lecz dlatego, że nie mogła nimi zadawać tak szybkich uderzeń jak swoimi toporkami. Lucjusz zamachnął się i wymierzył cios w bok, który Katharina zablokowała jednym końcem laski. Blondyn obrócił się z gracją, wprawiając w ruch jego platynowe włosy i płaszcz, uderzył, a dziewczyna zablokowała go tuż nad jej głową, przez swoją nieuwagę podkładając swoje palce u prawej ręki pod jego laskę. Teraz pulsowały boleśnie, uniemożliwiając trzymanie kija. Lucjusz obrócił się ponownie i zamachnął się w szyję. Obroniła się, trzymając laskę w jednej ręce, jednak mężczyzna naparł na nią ze zdwojoną siłą. Jego kij zsunął się i główka węża przejechała ostrymi kłami po jej ramieniu. Syknęła, czując sączącą się powoli, ciepłą krew.
Malfoy wykorzystał chwilę słabości dziewczyny, która zwróciła uwagę na swoje ramię, złapał odwrotnie laskę (główka węża była teraz u dołu), zahaczył szybkim ruchem kij dziewczyny o ostre zęby węża i rozbroił ją, szarpnąwszy broń w górę. Laska przeleciała i posłusznie wylądowała na posadzce za plecami blondyna. Dziewczyna rzuciła się do przodu, wykonując przewrót, tym samym ochraniając się przed uderzeniem tępą stroną główki w tył czaszki. Złapała za laskę, przeturlała się na plecy i widząc Lucjusza, który stanął przed nią i zamachnął się oburącz, złapała za laskę z dwóch stron i obroniła się przed ciosem.
Kły wężowej główki wbiły się w łapczywie w smukłe drewno broni dziewczyny i roztrzaskały ją na dwie części. Lucjusz odskoczył, a Katharina pochwyciła pewniej, teraz już dwie, bronie i natarła na przeciwnika. Malfoy walczył zacięcie, blokował każdy jej cios, ale ona uderzała coraz szybciej i szybciej, aż w końcu była naprawdę blisko niego. Jedną połówkę laski podłożyła mu za kolano, a stopą wytrąciła jego nogę z równowagi. Przeniósł ciężar ciała na prawą nogę, jednak dziewczyna znalazła się za jego plecami, pociągnęła go w swoją stronę, przystawiając ostry, złamany koniec do jego gardła.
Narcyza poruszyła się niespokojnie, a Katharina mrugnęła do niej. Dwudziestolatka pozwoliła Malfoyowi na odzyskanie równowagi, odrzuciła ostre pozostałości po swojej broni i podniosła laskę Lucjusza, która upadła gdy przejęła nad nim kontrolę. Schyliła przed nim głowę i wyciągnęła ręce z przedmiotem przed siebie.
Malfoy miał nieco spokojniejszy oddech od niej i zdawał się być z niej dumny. Nic dziwnego. W końcu to on ją uczył tej walki. Dotknął jedną ręką swojej laski i powolnym ruchem podniósł ją, po czym oparł się na niej, wyciągnął wolną ręką różdżkę zza pazuchy i skierował ją na krwawiącą ranę dziewczyny.
— Dziękuję, Lucjuszu — mruknęła, czując kojące uczucie, ogarniające jej palące miejsce.
Skinął głową i uśmiechnął się do niej, ledwie zauważalnie. Podszedł do swojej żony i objął ją ramieniem w pasie. Narcyza posłała mu zmartwione spojrzenie, ale odpowiedział jej pokrzepiającym, w którym czaiło sięz apewnienie, że wszystko jest w porządku.
— Imponujące — oświadczył Voldemort, a przez szereg przeszedł pomruk aprobaty. — Bellatriks, twoja kolej.
Brunetka z morderczym wyrazem twarzy stanęła naprzeciw Kathariny. Miała na sobie zwykłą szatę czarownicy, jednak nie przeszkadzało to w odczuwaniu strachu przed jej osobą. Wyciągnęła zdecydowanym ruchem grubą u nasady różdżkę i wycelowała nią w dziewczynę. Nim ta zdążyła zareagować, promień jasnozielonego światła wystrzelił w jej stronę. Instynktownie odchyliła się do tyłu, najbardziej jak tylko mogła, jednakże siła zaklęcia zbiła ją z nóg tak, że w rezultacie po raz kolejny czuła ciepło drewnianej podłogi.
— Avadą?! — wrzasnęła zszokowana.
Zerknęła szybko do tyłu, by upewnić się, że zwolennicy Voldemorta tak jak ona, zdążyli się uchronić przed zaklęciem, i kiedy upewniła się co do tego, stanęła pewnie na nogach.
Nie trwało to jednak długo, gdyż musiała raz po raz odbijać różne zaklęcia. Nie było to łatwe, gdyż nigdy nie była dobra w różdżkowych pojedynkach, a ostatnimi czasy używała tylko magii bezróżdżkowej, więc nie było mowy o praktyce. Obiecała sobie, że się w tym poprawi, ale na chwilę obecną jej szanse zwycięstwa były mniejsze od zera.
— Protego! — machnęła prawą ręką, odbijając zaklęcie żądlące.
Tarcza była słabsza od tej rzuconej parę sekund temu, więc Katharina odleciała na dwa metry do tyłu, lądując na siedząco.
Szaleńczy błysk w oczach Bellatriks mignął na chwilę przed kolejnym zaklęciem.
— Diffindo!
Katharina usłyszała trzask rozrywanej szaty w okolicach brzucha, a zaraz po tym piekący ból. Ucisnęła jedną ręką rozcięcie, a drugą uniosła wysoko, w geście poddania.
— Koniec, koniec. Nie dam rady.
Bellatriks prychnęła zupełnie jakby się tego spodziewała.
Usłyszała ruch za swoimi plecami, a po chwili jedwabisty głos odezwał się niedaleko jej ucha:
— Episkey.
— Dwie wygrane, jedna przegrana. Podejrzewam, że gdybym zezwolił ci na używanie twoich zdolności, nie przegrałabyś tak szybko — powiedział Voldemort. — Mimo to daję ci szansę. Śmierciożercy, wydajcie wyrok. Travers, ewentualnie ty możesz zadecydować testem.
— Z całym szacunkiem, mój panie, jednak już wiem, że dziewczyna by ze mną wygrała. Jest bardzo szybka.
Zapadła chwila ciszy. Katharina skinęła głową w podzięce Severusowi, który wstał i wrócił do szeregu. Zwolennicy Voldemorta rzucali sobie ukradkowe spojrzenia, wymieniając szeptem uwagi.
— Jesteśmy za przydzieleniem — odezwał się Lucjusz Malfoy po naradzie z Rudolfusem, Rabastanem i Dołohowem.
— Bello? — spytał łagodnie Czarny Pan.
Bellatriks odwróciła się w jego stronę i wzruszyła lekko ramionami.
— Niech będzie.
— Dobrze zatem. Katharino, podejdź tutaj. — Rozkazał.
Dziewczyna podniosła się najszybciej jak tylko w tej chwili mogła i uklęknęła przed Czarnym Panem, który złapał jej lewe przedramię, podwinął rękaw i przyłożył swoją różdżkę do wypalonego Mrocznego Znaku. Poczuła rwący ból, lecz dzielnie wytrwała, pozwalając sobie tylko na mocne zaciśnięcie szczęki.
— Gotowe. Witamy w Wewnętrznym Kręgu, Koners.
Podniosła się z uśmiechem na ustach. I choć zdobyte dzisiaj rany dawały o sobie znać, nie mogła oprzeć się uczuciu satysfakcji, który na chwilę obecną wypełnił jej umysł.
Połowa. Połowa jej planu została właśnie spełniona.
Podjęłam w końcu decyzję przeniesienia się na bloga, dlatego też resztę książki (kolejne 15 rozdziałów) znajdziecie tam, a nie na Wattpadzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro