Rozdział 4
- Dylanie Remy Adrianie Blacknesse! - wykrzyczała matka chłopaka.
Jest źle, bardzo źle. Czyżby dowiedziała się o wszystkim? Nie, na pewno nie, ale może? Jakim sposobem? Akta ukryte pod deskami?, pomyślał Dylan zanim wszedł do salonu, w którym czekała na niego jego mama wraz z ojcem.
- Stało się coś? - zapytał nastolatek jak gdyby nigdy nie był przed chwilą u Henryka.
- Możesz nam to wyjaśnić? - zapytała Julia wyciągając w stronę swojego syna rękę ze zdjęciem.
Samo zdjęcie przedstawiało Dylana, który był na Moście Sobieszewskiego wraz z Krystianem Sawoniem aka Duch. W momencie, gdy Sawoń podawał mu dokumenty ktoś z daleka zrobił im zdjęcie, które widać, że potem wyretuszował, a następnie - zapewne - wysłał prosto do Speedy.
- Pokaż to - rzekł Dylan i przyjrzał się kartce. - Przeróbka - stwierdził nastolatek próbując się bronić albo po prostu, by wszystko nie wyszło na jaw.
- Synu, to nie jest przeróbka - powiedział Viridi. - Wysłaliśmy to zdjęcie do analizy, konkretniej mówiąc, do Michała.
Dylan pobladł. Robił się na twarzy zupełnie biały. Jego obecny plan obrony legł w gruzach, ale miał jeszcze jednego asa w rękawie.
- Jeśli nie przeróbka, to pewnie jakiś meta, który przybrał mój wygląd, by mnie zniszczyć - powiedział chłopak oddając rodzicom zdjęcie.
- Niby kto chce cię zniszczyć? Jesteście bezpieczni - powiedział Viridi.
- Niech pomyślę... Przecież to nie może być aż takie proste... Może wasi wrogowie? - powiedział z sarkazmem chłopak. - Macie ich pełno. Tylko aż czekają, żeby was zniszczyć i robią to udając mnie. Równie dobrze mogłabyć to Morgana - powiedział Dylan. - Jak mi nie wierzycie, mogę iść do więzienia, mi to pasuje.
- Możliwe, ale pamiętaj mamy cię na oku. Po szkole wracasz prosto do domu i meldujesz się u mnie albo u mamy - rzekł Viridi.
- Co?! Ale dlaczego? Przecież nic nie zrobiłem! To nie fair! - wykrzyczał Dylan.
- Marsz do pokoju i zejdź dopiero na kolację - powiedziała Julia wskazując na schody prowadzące na pierwsze piętro, gdzie są sypialnie.
Prawie się wydało. Gdybym nie wymyślił tej bajeczki z meta byłoby po mnie, pomyślał Dylan rzucając się wprost na łóżko.
- Cholera - wyszeptał chłopak i jednym ruchem zerwał się z łóżka i podszedł do biurka. - Ostatni raz. Miał rację.
Ale kto na mnie poluje? Czy ostatnio zaszedłem komuś za skórę? Raczej nie. Wrogowie rodziców? Bardzo możliwe. Wrogowie Henryka? Jeszcze bardziej możliwe. Cholera, mogłem się nie pchać w tą akcję, ale przecież gdybym tego nie zrobił, to Henryk, by wyeliminował mnie z organizacji. Muszę wynieść stąd akta. Z pewnością matka albo ojciec przeszukają pokój, jeśli jeszcze tego nie zrobili, pomyślał nastolatek i w kilka sekund wyjął dokumenty, które następnie poroznosił do osób, które powinny je otrzymać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro