33
Cały weekend przesiedziałam w domu z telefonem w ręce. Mimo, że Aron zabronił mi dzwonić i powiedział, że sam również nie odezwie się dopóki nie wróci bezpiecznie do domu, liczyłam na jakąś informacje. Z braku zajęcia w niedziele wieczorem po długiej kąpieli położyłam się spać z nadzieją, że w poniedziałek zobaczę go w szkole.
Ze snu wyrwały mnie wibracje telefonu. Złapałam go uprzednio patrząc na godzinę, zbliżała się trzecia, a numer, z którego ktoś chciał się ze mną skontaktować był obcy.
- Halo? - odebrałam niepewnym i zaspanym głosem.
- Dobry wieczór. Tu doktor Edward Black ze szpitala w centrum. Pani chłopaka Arona przywieziono do nas przed chwilą. Kazał poinformować panią, ale prosił żeby nie fatygować się tu teraz. - W tle usłyszałam głos jakiejś kobiety. Najprawdopodobniej pielęgniarki. - Proszę wybaczyć, ale muszę już kończyć. Więcej dowie się pani na miejscu.
Mężczyzna rozłączył się, a ja siedziałam na łóżku myśląc czy to był sen. Doszłam do siebie po kilku minutach zrywając się z łóżka i w błyskawicznym tempie narzucając na siebie przypadkowe ubrania. Muszę obudzić rodziców, ale znając ojca pozwoli mi jechać dopiero po szkole, a mama raczej poprze jego zdanie. Został mi Nick. Weszłam do pokoju brata bez pukania i zaczęłam potrząsać.
- Czego?
- Musisz mi pomóc.
- Przyjdź rano.
- Ja potrzebuję cię teraz.
Chyba usłyszał desperacji w moim głosie bo w końcu otworzył oczy i spojrzał na mnie.
- Co się stało?
- Aron jest w szpitalu. Musisz mnie tam zawieźć. Na rodziców nie ma co liczyć. Proszę cię pomóż mi. - Nie wyglądał na przekonanego. - Wiem, że za nim nie przepadasz szczególnie po tamtej akcji, ale zrób to dla mnie.
- Dobra. Daj mi chwilę.
- Poczekam na dole.
Gdy tylko pojawił się na dole poszliśmy do samochodu. Przez większość drogi nie rozmawialiśmy. Skończyło się tylko na pytaniu co wiem, a tak naprawdę ten lekarz nic mi nie powiedział. Po dwudziestu minutach zatrzymaliśmy się pod budynkiem szpitala. Wybiegłam z samochodu nie zwracając uwagi na to czy brat idzie ze mną czy nie.
- Gdzie leży Aron Turner?!
Kobieta w recepcji spojrzała na mnie jak na wariata.
- A pani to?
- Jego dziewczyna.
Postukała coś po klawiaturze i znów spojrzała na mnie.
- Sala 156.
- Dziękuję.
Rzuciłam się biegiem przez korytarze, które były puste o tej porze. Dotarłam do wyznaczonej sali, gdy wychodziła z niej pielęgniarka.
- Co z nim? To mój chłopak - dodałam widząc jej niezrozumiałe spojrzenie.
- Na razie jego stan jest stabilny, więcej powie pani lekarz. Proszę usiąść tu i poczekać, teraz robione są badania. - Odeszła zostawiając mnie samą z milionem pytań.
Podeszłam do krzesełek i opadłam na nie bezsilnie. Po chwili poczułam otaczające mnie ramię. Podniosłam głowę zauważając Nicka.
- Wszystko będzie dobrze. Poczekamy na lekarza.
- Nie musisz. Na prawdę. Poradę już sobie.
- Weź przestać. - Przyciągnął mnie i przytulił. Potrzebowałam teraz wsparcia.
- Pani Rose Adams?
- Tak.
- Stan pana Arona jest stabilny. Po podstawowych badaniach można udać, że miał sporo szczęście i skończyło się na niegroźnych zadrapaniach. Czekamy jeszcze na kilka wyników. Na ten moment pani nic tutaj nie pomoże, więc radzę wrócić do domu i się wyspać.
...
Nie dałam za wygraną. Nick chciał mnie stąd wynieść nawet siłą, ale postanowiłam zostać. Zadzwonić ulam do rodziców żeby nie martwili się rano nie zostając nas w domu. Mama powiedziała, że po pracy od razu tu przyjedzie, nawet tata wydawał się przejęty. Od jakiejś godziny stałam wpatrując się w szybę, w której było widać Arona. Leżał podpięty do jakich kabli, a wokół niego co jakiś czas krążyły personel szpitala.
Zmęczona po opadnięciu emocji siedziałam na krześle z kubkiem kawy, którą przyniósł brat. Z sali wyszła kobieta, która niepewnie oznajmiła, że mój chłopak się obudził. Kazała mi odczekać kilka minut i pozwoliła wejść do środka. Uchyliłam delikatnie drzwi sali i powoli zbliżyłam się do łóżka. Przestawiłam krzesełko stojące w rogu sali i starając się nie robić hałasu usiadłam chwytając dłoń Arona.
- Wiedziałeś, że to może się tak skończyć, dlatego ostatnio byłeś taki przewrażliwiony.
Siedząc tyle godzin na korytarzu miałam czas pomyśleć i poskładać niektóre fakty.
- Zawsze jest ryzyko.
- Bałam się. Bałam się, że cię stracę. - Łzy popłynęły po moich policzkach.
- Nie pozwoliłbym na to.
- Powinieneś o czymś wiedzieć. Zdałam sobie sprawę dopiero teraz, że nie powinnam ukrywać przed tobą prawdy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro