Carbonara 4/17/23
Kiedy wszedłem do łazienki panowały w niej bardziej białe ściany pomieszane z odcieniami złota. Wszystko pasowało do siebie. Zdjąłem bluzę oraz koszulkę i szybko przejechałem wzrokiem swoje ciało. Rany od ojca zaczęły robić się z krwistych na czerwone. Dotknąłem jednej na brzuchu. Nie wydawało się aby stało mi się coś poważnego. Przyglądałem się reszcie starych jak i nowych "pamiątek". Kilka ran postrzałowych, ale też od pobicia czy przypalania. Niestety żyjemy w takich czasach i jest to normą. Nie bez powodu, Los Santos jest najniebezpieczniejszym miastem pod względem przestępczości. Wyjąłem z kieszeni spodni klucze, telefon, słuchawki i woreczek metamfetaminy na wszelki wypadek. Chciałem zacząć ściągać resztę ciuchów lecz przerwało mi pukanie do drzwi.
- Tak?- Spytałem lekko zdziwiony.
- Mogę wejść?- ten głos wywoływał u mnie te jebane miłe ciarki na plecach.
- Jasne- przez chwilę nawet nie pomyślałem by schować wszystkie rzeczy. Przecież on wiedział, że robię narkotyki więc nie przeszło mi to nawet przez głowę. Jednak gdy usłyszałem otwieranie drzwi, podejście jeden kroki i nie więcej odwróciłem się w stronę bruneta, który stał z otwartymi ustami.- O co chodzi?
- Chciałem dać ci ciuchy lecz nie wiedziałem, że zastanę cię w takim stanie plus jeszcze z woreczkiem mety na umywalce.- Wzrokiem wrócił na moje ciało. Popatrzyłem w jego oczy, idealnie hipnotyzujące, dwa różne kolory. Ideał. Szybko oderwałem wzrok, zgarnąłem woreczek i ciuchy.
- Wole o tym nie mówić- wolałem nie wszczynać ponownie kontaktu wzrokowego.- Mógłbyś wyjść?- Spytałem po dosyć niezręcznej ciszy.
- Jasne- szybko się wycofał i zamknął drzwi. Zdjąłem z siebie resztę ubrań i wszedłem pod strumień ciepłej wody. Jezu jakim ja jestem debilem. Szybko się umyłem, wytarłem ręcznikiem i ubrałem się w ciuchy od bruneta. Wyszedłem z łazienki i poszedłem do salony, nie chciałem się tłumaczyć heterochromykowi o całej mojej przeszłości i nałogiem narkotykowym. Zauważyłem Davida na kanapie i dosiadłem się do niego.
- Więc? Co chcesz wiedzieć?- Spuściłem wzrok na swoje ręce.
- Dlaczego Simon ciebie prześladuje? Z tego co opowiadali mi chłopaki to on nie dręczy niewinnych.- Przekręcił głowę w moja stronę.
- Simon to... mój ojciec. Nigdy się nie lubiliśmy a po śmierci mojej matki zaczął mnie obwiniać. Nigdy nie był miły dla mnie. To tak naprawdę przez niego zacząłem palić i szukać sposobu na narkotyki. To była dla mnie taka odskocznia od reali. W wieku szesnastu lat wywalił mnie z domu i do tej pory mnie prześladuje mnie. Nie było jeszcze ani jednego roku by nie przyjechał mnie dręczyć.- Z moich oczu poleciały pojedyncze łzy.- A te rany które widziałeś nie są tylko od niego. Są tak naprawdę od każdej osoby w mieście. Każdy chciał dowiedzieć się przepisu lecz nigdy go nie ujawniłem. Nie chciałem żeby poszedł w niepowołane ręce i dalej tego nie chce. Do nikogo się jeszcze nie przywiązałem jak do ciebie. I jedyne słowa które zapadały mi w pamięć mają sens. Nigdy nie wiesz, gdy usiądzie obok ciebie świr. Bo życie to jedna wielka iluzja- cicho załkałem.- Więc proszę, nie opuszczaj mnie.- Podniosłem zamglony wzrok na brunet. Sądziłem, że wszystko zepsułem jak zwykle. Wstałem z kanapy i skierowałem się w kierunku wyjścia lecz zatrzymała mnie ręka starszego.
- Ja... nie wiem co powiedzieć. Z jednej strony to straszne co mówisz lecz zarazem nie chcę cię straszyć- przyciągnął mnie do silnego uścisku. Poczułem, że on jest moim jedynym wsparciem i przy nim czuje się bezpiecznie. Wtuliłem się w ciepło klatki piersiowej i pozwoliłem wszystkim emocjom wypłynąć razem ze łzami. Nigdy jeszcze nie ukazywałem tak emocji przy kimkolwiek. Poczułem większe dłonie pod udami i brak gruntu. Instynktownie złapałem się karku starszego, który lekko się zaśmiał lecz nie puścił mnie na ziemie. Następnie poczułem ciepło z każdej strony, miękki materiał w okół siebie i duże dłonie na swoich plecach.
- Dlaczego po prostu nie dasz mi odejść?- Lekko odstawiłem głowę od klatki towarzysza.
- Bo zależy mi na tobie, Nico.- Położyłem ponownie głowę we wcześniejszą pozycję i pozwoliłem zasnąć w objęciach bruneta.
Gilkenly 4/17/23
Gdy poczułem, że oddech białowłosego robi się spokojny i już nie płacze, wyjąłem telefon i wybrałem numer do Erwina który dzisiaj nie pił co było dziwne. Na szczęście po dwóch sygnałach odebrał.
- Gdzie ty jesteś David?- Wypalił od razu bez żadnego przywitania.
- W mieszkaniu. Pamiętasz plan z porwaniem?- Spytałem przyciszonym głosem by nie obudzić młodszego.
- Z porwaniem tego dilera. No pamiętam a co?- Było słychać ciche szurnięcie krzesłem.
- Odwołujemy to.
- Nie możemy, wszystko mamy zaplanowane i omówione.- Rzekł lekko podirytowanym głosem.
- Erwin, nie ma opcji, że to zrobimy. Nie dam rady go skrzywdzić. Więc mówię to teraz, odwołujemy to.- Lekko podniosłem Nicollo do góry.
- Ehh... No dobrze, tylko chce rano wyjaśnień- nie mówiąc pożegnania rozłączył się. Odłożyłem telefon obok i zamknąłem oczy pragnąć spokoju.- Kocham cię młody- z lekkim uśmiechem zasnąłem z wtulonym białowłosym.
Trochę mnie nie było z powodu braku weny i wyjazdu
lecz już wracam i to z rozdziałem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro